Włochy. Podróż na południe
Реклама. ООО «ЛитРес», ИНН: 7719571260.
Отрывок из книги
Ta książka nie jest chronologiczną relacją z jednej podróży na południe Włoch, jest zbiorem wspomnień z kilku wyjazdów, które odbywaliśmy wspólnie i osobno, zapisem fascynacji i rozczarowań, oczekiwań i niespodzianek. Poruszaliśmy się zygzakami, zwykle bez precyzyjnych planów, z bardzo różną prędkością, wiedzeni instynktem, poradami miejscowych ludzi, dalekimi pejzażami, majaczącymi w drgającym powietrzu zarysami murów miejskich albo skał. Ta opowieść narodziła się z pasji, z tęsknoty do palącego słońca i oślepiającej bieli fasad, z przyśpieszonego bicia serca na myśl o zbliżającym się dniu wyjazdu, z radości, która mnie ogarnia, gdy rusza pociąg, gdy ląduje samolot, gdy samochód pokonuje kolejne kilometry autostrady – z tych wszystkich doznań, które towarzyszą głębokim i silnym uczuciom. Jest książką o miłości.
Gdzie zaczyna się południe? Może w rzymskim Lacjum, może już na krańcach Umbrii, w górzystej Abruzji, a może dopiero w chaotycznych Kampanii i Apulii? Przewodnik po Włoszech środkowych wydawnictwa Pascal informuje, że „południe Włoch, jak chce tradycja, rozpoczyna się za pierwszą stacją benzynową na południe od Rzymu”. Tradycja odwołująca się do stacji benzynowej nie może być zbyt stara i jako taka niespecjalnie do mnie przemawia. Szukam więc własnych granic, bardziej emocjonalnych niż geograficznych. Pamiętam moje pierwsze spotkanie z Toskanią, zwłaszcza tą widocznie i wyraźnie etruską, skalną, jaskiniową, cmentarną, pamiętam widok Pitigliano i Sorano, miasteczek częściowo wykutych w tufowych zboczach, częściowo wybudowanych na nich, ciemne kwadraty okien, które wydawały się ziać pustką, pamiętam uczucie niepokoju, wrażenie opuszczenia i wyobcowania. Myślałam, że to już jest taka egzotyka, takie południe – magiczne słowo, które budzi dreszcz. Jednak szybko przywykłam, wchłonęłam i dałam się wchłonąć przez te widoki, przyzwyczaiłam się, że ściany budynków wyrastają ze skały, tworząc z nią jednolity organizm, że ulice są wąskie i głębokie jak wąwozy, że niebo jest wściekle lazurowe i ogromne, zaakceptowałam to wszystko jak swoje, jak moją własną przeszłość, moje pochodzenie, moją kulturę. I południe przesunęło się wielkim skokiem... na południe.
.....
Płaskowyż ma długość około 15 i szerokość około 5 kilometrów, wznosi się na wysokości od 1500 do ponad 2000 metrów. Po raz pierwszy widzimy go jesienią, pod niebem ciężkim i niskim od sinych chmur. Droga z jasnoszarego asfaltu, bardziej chropawego niż ten ciemny, wije się łagodnie wśród pastwisk porośniętych skąpą, pożółkłą trawą. Spod ubogiej roślinności sterczą ostre kamienie, wśród nich walczą o przetrwanie drobne iglaki i osty. Wokół nas ciągną się nieskończone przestrzenie, puste, dziewicze, w oddali widać plamy śniegu na zboczach, a wierzchołki gór nikną w chmurach. Jedziemy powolutku, na zewnątrz temperatura spada do kilku stopni Celsjusza, co po wrześniowych upałach, których doświadczaliśmy jeszcze dzień wcześniej, wydaje się jakąś anomalią – ale na Campo Imperatore lodowe bryły nie topnieją nigdy. Trzeba włączyć ogrzewanie w samochodzie. Co jakiś czas zatrzymujemy się i wysiadamy, marznąc w wilgotnym wietrze i robiąc zdjęcia. Jest cudownie pięknie. Im wyżej wjeżdżamy, tym gęstsza mgła nas otacza, w końcu widoczność spada do zaledwie kilkunastu metrów. Strzępy chmur snują się jak duchy po Campo. Z daleka niosą się przyjemne, klekoczące dźwięki dzwonków. Niewiele widać, ale wkrótce z szarej, ciężkiej mgły zaczynają wyłaniać się wielkorogie, piękne zwierzęta. Krowy mają bladobeżową albo rudą sierść, przemieszczają się w niedużych grupach, za nimi idą samotni pastuchowie, zarośnięci, w ciepłych ortalionowych kurtkach z kapturami. Idą, nie rozglądając się na boki. Od czasu do czasu mijamy zapalonych rowerzystów z wielkimi plecakami, którzy z wysiłkiem bliskim śmiertelnego przesuwają się w górę, jakby w zwolnionym tempie. Docieramy wreszcie do schroniska ( rifugio) Campo Imperatore, w którym w 1943 roku więziony był Mussolini, dopóki nie uwolnił go niemiecki oddział. Budynek tonie we mgle, trudno powiedzieć, jak dokładnie wygląda, ale wrażenie sprawia posępne. Do tego miejsca można się też dostać kolejką wysokogórską z osady Fonte Cerreto, zimą na pewno nie dojedzie się tu samochodem osobowym, ponieważ całe Campo zasypane jest grubą warstwą nieskalanie białego śniegu.
Latem, kiedy nie ma mgieł, płaskowyż sprawia nieco mniej niesamowite wrażenie. Po zielonych pastwiskach łażą stadami owce, pilnowane przez wielkie, obojętne wobec nas psy, na grzbietach wzniesień można też dostrzec pasące się konie. Kwitną drobne kwiaty, a przy krowach śpią rozkoszne, długonogie cielątka. Lśnią w słońcu małe jeziorka w dolinach i języki śniegu na żwirowych osuwiskach.
.....