Отрывок из книги
Jeśli esej, zgodnie z francuskim źródłosłowem, jest czymś w rodzaju próby – czymś takim, czego się podejmujemy, czymś niekoniecznie ostatecznym, kategorycznym; czymś, na co się poważono na podstawie osobistych doświadczeń i subiektywności autora – możemy chyba powiedzieć, że żyjemy w złotym wieku eseistyki. Na jakiej imprezie byłeś w piątek wieczorem, jak cię potraktowała stewardesa, co myślisz o dzisiejszym skandalu politycznym – media społecznościowe funkcjonują na podstawie założenia, że nawet najdrobniejszy subiektywny mikrokomentarz jest nie tylko wart osobistego odnotowania, jak w pamiętniku, lecz także podzielenia się z innymi ludźmi. Taki pogląd kieruje teraz poczynaniami prezydenta USA. Tradycyjny sposób relacjonowania znaczących wydarzeń w takich miejscach jak „The New York Times” stracił nieco na znaczeniu, dzięki czemu centrum uwagi na pierwszej stronie zajęło JA, obdarzone własnym głosem, opiniami i wrażeniami, a recenzenci książek coraz rzadziej ulegają presji wykazywania się choćby krztyną obiektywizmu przy ich omawianiu. Kiedyś nie miało znaczenia, czy Raskolnikow i Lily Bart są sympatyczni, ale kwestia „sympatyczności”, niosąca w sobie domniemanie uprzywilejowania osobistych uczuć recenzenta, stanowi obecnie główny element krytycznej oceny. A i sama fikcja literacka coraz bardziej przypomina esej. Niektóre z najważniejszych powieści ostatnich lat, autorstwa Rachel Cusk i Karla Ove Knausgårda, na zupełnie nowy poziom przenoszą metodę składanego w pierwszej osobie samokrytycznego świadectwa. Ich bardziej zagorzali wielbiciele powiedzą nam, że wyobraźnia i inwencja już przebrzmiały, że wkraczanie w subiektywność postaci innej niż sam autor jest aktem zawłaszczenia, może nawet kolonializmu, a jedynym autentycznym i politycznie uzasadnionym sposobem narracji jest autobiografia.
A tymczasem sam esej osobisty – formalne narzędzie rzetelnego rachunku sumienia i nieustannego rozmyślania, opracowane przez Montaigne’a i następnie rozwijane przez Emersona, Woolfa i Baldwina – jest w odwrocie. Większość wielkonakładowych czasopism amerykańskich już prawie nie publikuje czystych esejów. Forma ta utrzymuje się jeszcze głównie w mniejszych tytułach, które w sumie mają mniej czytelników niż Margaret Atwood followersów na Twitterze. Czy powinniśmy opłakiwać śmierć eseju? A może powinniśmy świętować podbój dominujących obszarów kultury, którego dokonał?
.....
Jak to się stało, że prostak o krótkich palcach dotarł do Białego Domu? Kiedy Hillary Clinton zaczęła ponownie występować publicznie, uwiarygodniła podsumowanie swojej postaci na zasadzie „podobne z podobnym”, snując narrację typu „to nastąpiło po tym”. Nieważne, że nieodpowiednio obchodziła się ze swoimi mailami i użyła zwrotu „godni pożałowania” na określenie połowy elektoratu swego konkurenta. Nieważne, że wyborcy mogli mieć uzasadnione pretensje do liberalnej elity, którą reprezentowała; może nie docenili racjonalności wolnego handlu, otwartych granic ani automatyzacji fabryk, gdy zyski w globalnym bogactwie osiągano kosztem klasy średniej; może byli niezadowoleni z odgórnego narzucania liberalnych miejskich wartości konserwatywnym społecznościom wiejskim. Zdaniem Clinton za jej przegraną winę ponosił James Comey – a może i Rosjanie.
Muszę przyznać, że miałem własną, zgrabną teorię. Kiedy wróciłem z Afryki do domu w Santa Cruz, moi postępowi przyjaciele wciąż jeszcze starali się pojąć, jakim cudem Trump wygrał. Przypomniałem sobie pewną publiczną debatę, którą kiedyś zorganizowałem i podczas której optymistyczny specjalista od mediów społecznych, Clay Shirky, opowiedział publiczności, jak bardzo „zszokowani” byli profesjonalni nowojorscy krytycy restauracyjni, kiedy okazało się, że Zagat, zbierający opinie od szerokich mas użytkowników serwis recenzujący, uznał Union Square Cafe za najlepszą restaurację w mieście. Shirky uważa, że profesjonalni krytycy wcale nie są tacy mądrzy, jak im się wydaje, bo w rzeczywistości, w dobie Big Data, czyli przetwarzania i analizy ogromnych zbiorów danych, krytycy nie są już nawet potrzebni. Na tamtym spotkaniu, choć Union Square Cafe jest moją ulubioną nowojorską restauracją (masy mają rację!), zastanawiałem się cierpko, czy zdaniem Shirky’ego krytycy są także na tyle głupi, żeby uważać Alice Munro za pisarkę lepszą od Jamesa Pattersona. Ale teraz zwycięstwo Trumpa jedynie potwierdziło słuszność kpin Shirky’ego z ekspertów. Dzięki portalom społecznościowym Trump ominął krytyczny establishment, a dostatecznie wielu reprezentantów mas w kluczowych niezdecydowanych stanach uznało jego niewybredny dowcip i prowokacyjne przemówienia za „lepsze” niż pełna niuansów argumentacja i biegłość w polityce Clinton. Jedno wynika z drugiego: bez Twittera i Facebooka nie ma Trumpa.
.....