Читать книгу Pamiętniki żołnierzy batalionu ak „Parasol” - Praca zbiorowa - Страница 1

Оглавление

OKUPACJA PIERWSZE AKCJE

JANINA LENCZEWSKA – ŻABA

ŻOLIBORZ

ŻOLIBORZ to dzielnica Warszawy tętniąca życiem całego miasta i organicznie z nią związana, ale posiadająca swoją własną odrębną specyfikę. Położona na północ od Śródmieścia, pomiędzy Starówką a Bielanami, nie styka się z nimi bezpośrednio, a oddzielona jest terenami wolnymi od zabudowy. od południa ociera się o tereny kolejowe Dworca Gdańskiego, a od północy o na wpółwiejskie zabudowania Słodowca i Marymontu. Na wschodzie kończy się nadwiślańskimi łachami za Wisłostradą i cytadelą, a na zachodzie pustkowiem ciągnącym się aż do Powązek. Ze Śródmieściem łączy ją wątła nitka komunikacyjna jedynej linii tramwajowej.

Tradycjami swoimi sięga Żoliborz czasów królowej Marysieńki, która mu nawet nazwę nadała, ale przed I wojną światową nie był zamieszkały, stanowiąc przedpole fortyfikacji obronnych carskiej cytadeli. Życie nań weszło i bujnie zaczęło się rozrastać dopiero z chwilą odzyskania niepodległości i zlikwidowania „ukazu” zabraniającego budowy.

Była to więc w czasie wojny jedna z najmłodszych dzielnic Warszawy. Nie było tu typowych dla Śródmieścia, czy Pragi kamienic czynszowych o ciasnych, pełnych zakamarków i pozbawionych słońca podwórkach. Nie było tu gazowych latarni, szacownych zabytków, wąskich zaułków i mrocznych sieni. Było słońce, zieleń i pędzący szerokimi ulicami tumany piasku – wiatr. Zabudowa rozwijała się dwutorowo. Kwartały pomiędzy ulicami Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego i Wojska Polskiego zabudowywały się szybko wielkimi blokami licznych spółdzielni mieszkaniowych lub państwowymi. Na obrzeżach narastały szerokim pasem pojedyncze wille, lub skromne szeregowe domki jednorodzinne. Na starych fortyfikacjach zazieleniły się parki i ogrody.

Zamieszkiwali tu ludzie ustabilizowani i na ogół zamożni, choć nie koniecznie bogaci. Poza blokami ZUS-u i wojska oraz paroma prywatnymi kamieniczkami, przeważało budownictwo spółdzielcze i indywidualne. W spółdzielniach, którym przodowała W.S.M., za odłożone z codziennych zarobków pieniądze, kupowała sobie mieszkanie przeważnie szara brać urzędnicza, zamożniejsi robotnicy i rzemieślnicy. Indywidualnie budowały się wolne zawody i również urzędnicy. Skład socjalny mieszkańców był więc prawie jednolity – inteligencki charakter nadawał postępowy, socjalistyczny obraz Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, utrzymujący szkołę i przedszkole RTPD, oraz kino i świetlicę. Dla przeciwwagi istniała także szkoła zakonna sióstr Zmartwychwstanek oraz państwowe szkoły i inne instytucje użyteczności publicznej.

W działaniach wrześniowych Żoliborz ucierpiał niewiele. Ludność wypędzona na wędrówkę lub chroniąca się w Śródmieściu wróciła do swoich domów. Ze zburzonej Warszawy i z prowincji przybyło trochę nowych mieszkańców, parę gmachów zajęli Niemcy, ale w zasadzie niewiele się zmieniło i życie za okupacji było dalszym ciągiem życia sprzed wojny. Urzędnicze zarobki przestały jednak wystarczać na utrzymanie. Bardziej obrotni założyli jakieś sklepiki czy przedsiębiorstwa, ale tych było niewiele. Reszta ratowała się jak mogła. W co drugim mieszkaniu był jakiś warsztat chałupniczy. Wypiek pieczywa, wyrób cukierków lub mydła, wyrób drewniaków, rękawiczek, szalików itp. W ogródkach, a nawet w piwnicach hodowano ptactwo i króliki, rozrosły się ogródki działkowe, wykorzystano każdy kawałek ziemi. Trawniki na ulicach zaorano i zasadzono kartofle, pomidory, marchew i buraki. Nieliczni zajęli się pośrednictwem handlowym i szmuglem, ale wielka fala handlu i okupacyjnej spekulacji ominęła na ogół Żolibórz.

Środowisko żoliborskie znało się i było zżyte w typowy dla inteligenckiego środowiska sposób. Nie było to zbiorowe współżycie ludzi biednych, gdzie każdy o każdym wszystko wie i gdzie cała kamienica żyje razem, podrzuca sobie dzieci pod opiekę, dzień cały żyje przy otwartych drzwiach, a wieczorami spotyka się w bramie na plotkach. Ale nie była to także wyniosła izolacja ludzi bogatych. Pozornie nie interesowano się sobą i nie wkraczano w cudze życie, ale istniała jakaś więź, która tych ludzi łączyła i kazała im w chwilach niedoli pomagać sobie. Nie zapomnę nigdy, jak w czerwcu 45 r., po powrocie z Ravensbrück, gdy wraz z rodziną znalazłam się zupełnie bez środków do życia, z pomocą pospieszyli nam ludzie, których nie zawsze znałam nawet z nazwiska. Podobne fakty miały miejsce w czasie powstania. Przeżycia okupacyjne i codzienne wspólne dla wszystkich troski zacieśniały tę więź. Stanie w kolejkach, praca na działkach, kontakty handlowe sprzyjały nawiązywaniu znajomości pomiędzy sąsiadami.

Wszystkich łączyły dzieci i młodzież, która bawiła się razem, wychowywała i uczyła w tych samych szkołach, miała podobne zainteresowania i zajęcia. Poza pracą i nauką, a uczyli się właściwie wszyscy, młodzi zajęli się dostępną rozrywką, sportem i konspiracją. Konspirował cały Żoliborz. Konspirował w różny sposób i na różnym stopniu tajności. Na terenie WSM odbywały się nielegalne dyskusje i odczyty, na Marymoncie ksiądz Truszyński prowadził akcję charytatywną i co niedziela wygłaszał w małym kościółku płomienne, patriotyczne kazania. Profesorowie gimnazjum organizowali komplety tajnego nauczania, wszystkie prawie domy zaopatrzone były w prasę podziemną, drużyny harcerskie nadal prowadziły swoją działalność zmieniwszy jedynie jej charakter i wszystko to wszystkim było wiadome. Konsolidację społeczeństwa może dobrze zilustrować następujący fakt: w domu gdzie mieszkali rodzice Bronka-Lota, przy ul. Słowackiego 56, przebywały przez cały okres okupacji dwie panie żydowskiego pochodzenia, o czym wiedzieli wszyscy mieszkańcy tegoż domu, a także i sąsiednich. Kobiety te nie ukrywały się wcale, narodowość ich była publiczną tajemnicą, a nazwiska brzmiące typowo i znane w Warszawie. Żyły w swoim przedwojennym mieszkaniu i dotrwały tam do końca powstania.

Penetracja niemiecka była utrudniona tym, że oprócz skoszarowanego w paru punktach wojska, dzielnica była całkowicie wolna od Niemców, którzy się na Żoliborzu nie osiedlali. Tak więc mimo owej półjawności, życie podziemne od tej strony było mało zagrożone. od wewnątrz zabezpieczała je solidarność i zwartość społeczeństwa. Zdarzały się co prawda osoby lekkomyślne, a nawet zdrajcy, ale byli oni wyizolowani i wypadki takie jak ujawnienie i zlikwidowanie mieszkającego w naszym domu przy ul. Krechowieckiej nr 6 agenta, zdarzały się niesłychanie rzadko i nie decydowały o okupacyjnym obliczu Żoliborza. Istniały w owym czasie w naszej dzielnicy najróżnorodniejsze ugrupowania. Można to było zauważyć po licznych i łatwo dostępnych gazetkach o odmiennych programach politycznych, a ujawniło się to całkowicie w czasie powstania. Grupy te żyły obok siebie i chociaż nie wszystkie formalnie współpracowały ze sobą, to kontaktowały się. Pamiętam, że w akcjach małego sabotażu organizowanego przez „Wawer”, do którego zostałam skierowana z „Petu”, brały udział dziewczęta z PPS-u, z harcerstwa i innych organizacji. Kiedyś znowu Bronek pokazywał mi pistolety pożyczone do celów szkoleniowych od znajomych z PPR-u. Trzeba jednak przyznać, że właściwa działalność różnych grup była dobrze zakonspirowana i dopiero podczas powstania dowiadywaliśmy się o swoich znajomych nieraz bardzo ciekawych rzeczy.

To współżycie może się wydać z perspektywy czasu dziwne, a nawet biorąc pod uwagę różnice światopoglądowe i polityczne nieprawdopodobne. Trzeba jednak skonstatować fakt, który był umożliwiony specyficznymi właściwościami życia młodzieży żoliborskiej. Młodzież tą łączyło wszystko, dzieliły jedynie różnice w nieskrystalizowanych jeszcze poglądach i charakterach. Pochodzenie, miejsce pracy i sytuacja materialna rodziców były podobne. Wspólne były organizowane na podwórkach gry sportowe, wspólna dzika plaża nad Wisłą, wspólny park im. Żeromskiego wyrosły na fortach razem z nimi. Z różnych ulic i szkół trafiali wszyscy do tych samych gimnazjów: żeńskiego im. Piłsudskiej na placu Inwalidów i męskiego im. Poniatowskiego przy ulicy Lisa-Kuli. Spotykali się w jednym z dwóch kin, jedli ciastka u Pomianowskiego, lub w małej cukierence w domu pod Matką Boską na Mickiewicza, jeździli tym samym tramwajem i znali się prawie wszyscy nie tylko z widzenia.

Czasy okupacji wykazały, że wychowanie jakie dały im szkoła i dom, przepojone było patriotyzmem. Wszystkich łączyła chęć walki. Znali się w różnych ugrupowaniach, kierowani tą samą naczelną ideą odzyskania niepodległości i nienawiścią do wroga. Najbardziej myślący wybierali świadomie, inni poprzestali na przypadku, ale wszystkim przyświecał wspólny, doraźny cel – walka z okupantem. Symbolem uczuć były często składane na miejscu straceń w cytadeli kwiaty, a udokumentowaniem walka i śmierć wielu z nich w czasie okupacji i powszechny udział w powstaniu.

Łódź, dn. 10.4.1957

Pamiętniki żołnierzy batalionu ak „Parasol”

Подняться наверх