Czas wrzeszczących staruszków
Реклама. ООО «ЛитРес», ИНН: 7719571260.
Отрывок из книги
Spis treści
Okładka
.....
Nawiasem mówiąc, krótko po wyborach „spin-doktor” Platformy udzielił wywiadu w „Wyborczej”, zdradzając rozmaite szczegóły kampanii; Donald Tusk, pytany o to, uznał ów wywiad za przejaw samowoli współpracownika. Akurat. Marketingowiec, który by sobie pozwolił gadać o szczegółach kampanii bez wiedzy i zgody zleceniodawcy, byłby skończony – ludzie tej branży doskonale wiedzą, że ich przyszłość zależy od umiejętności trzymania się w cieniu i zachowywania dyskrecji. W istocie wspomniany wywiad, w którym generalnie mało co zostało powiedziane, służył wyłącznie ogłoszeniu „sensacji”, jakoby Jarosław Kaczyński wypadł w debacie źle, bo na początku nie mógł otworzyć etui z okularami i to go tak wybiło z równowagi, że potem mu się wszystko poplątało. Muszę przyznać, że podczas całego mojego kilkunastoletniego dziennikarzenia rzadko zdarzało mi się czytać coś równie głupiego – cóż, w politycznej kuchni kitu używa się równie rutynowo jak normalnej soli. Sam fakt jednak, że posunięto się do równie głupiego kłamstewka, wydaje się symptomatyczny; zagranie podczas debaty, choć skuteczne, na tyle nie przystawało do wyborczego wizerunku Platformy, iż postanowiono bajeczką o zatrzaśniętych okularach nieco zneutralizować wymowę faktów.
Żeby nie było nieporozumień – nie trafiło na niewiniątko. Osobiście pamiętam Kaczyńskiego z połowy lat dziewięćdziesiątych, z czasów osławionego procesu „integrowania prawicy”, w którym brałem pewien udział jako zaangażowany wówczas w politykę naiwny młodzian, wierzący, że liderom wszystkich uczestniczących w tym prawicowych partyjek, pomiędzy którymi trudno było przecież wskazać jakieś znaczące różnice programowe, naprawdę chodzi choć trochę o Polskę i o Sprawę – podczas gdy każdemu z nich chodziło o to, żeby wydudkać rywali i zdobyć samemu pozycję tego jedynego, na którego cały, obliczany na jedną trzecią, w porywach do połowy Polaków, prawicowy elektorat będzie zmuszony zagłosować, choćby zaciskając przy tym zęby. Prawicowi wyborcy oczekiwali wtedy połączenia różnych prawicowych partyjek w jedną, wielonurtową – na kształt amerykańskiej Partii Republikańskiej czy brytyjskich Konserwatystów – partię, w której mogliby ze sobą współpracować liderzy odpowiadający różnym rodzajom prawicowej wrażliwości, od Korwina po Olszewskiego. Prawicowi politycy natomiast zakładali wszyscy, że „zjednoczenie” prawicy rozegrać się musi tak, jak kilka lat wcześniej dokonało się „zjednoczenie” ruchu ludowego – po prostu jeden z pięciu peeseli zepchnął pozostałe w niebyt. Tamto „zjednoczenie” poszło szybko i dziś mało kto o nim pamięta, bo peerelowskie ZSL dzięki posiadanemu majątkowi zdecydowanie dominowało nad posolidarnościową konkurencją; w wypadku prawicy siły były mniej więcej wyrównane, więc „integracja” ciągnęła się w nieskończoność. A ponieważ oczekiwanie wyborców było takie, jakie było, żaden z jej uczestników nie mógł otwarcie powiedzieć prawdy – że tak czy owak, nie zamierza z rywalami współpracować, tylko ich wykończyć. Wręcz przeciwnie; każdy z nich starał się pokazać jako ten, który najszczerzej pragnie zjednoczenia, najwięcej jest gotów oddać i poświęcić, tylko właśnie ci pozostali z egoistycznych pobudek nie wychodzą mu naprzeciw.
.....