Walka o macierzyństwo. Jak wygrać z czasem i samą sobą
Реклама. ООО «ЛитРес», ИНН: 7719571260.
Отрывок из книги
Dziękuję wszystkim, którzy byli i są ze mną dobrym słowem, spotkaniem czy przyjaźnią. Staram się pamiętać i cenić nawet drobiazgi, być
wdzięczna również tym, którzy są mi nieżyczliwi, bo każdy odgrywa w naszym życiu ważną rolę.
.....
Mijały lata. Nie zdawałam sobie sprawy, że to doświadczenie zaważyło na moim późniejszym życiu – dziewczynki, nastolatki, młodej kobiety. Gdy w końcu podczas terapii to do mnie dotarło, prawda uderzyła mnie jak obuchem w głowę. Przepracowywałam ją, zapoznawałam się ze schowanymi głęboko lękami, smutkiem, perfekcjonizmem i nadmierną odpowiedzialnością. Dla specjalistów to było oczywiste, dla mnie nie. Musiałam poskładać życiowe puzzle: akcja – reakcja, przyczyna – skutek. Czy było czymś złym, że zawsze chciałam mieć najlepsze wyniki? Że dostawałam same piątki i kończyłam z wyróżnieniem kolejne szkoły, w tym muzyczną? Że poszłam na prawo? I wciąż mogłam sprawiać rodzicom radość? Pozostanie za granicą, mimo obaw, nie zepsuło mnie. Byli ze mnie dumni. Przyjechali na rozdanie dyplomów na Uniwersytecie Warszawskim: dyplom z wyróżnieniem wręczał ich córce premier Włodzimierz Cimoszewicz. Dalej zadawałam sobie pytania: czy było coś złego w tym, że kolejne cztery lata ciężko pracowałam? Potrafiłam w obcym języku skończyć z wyróżnieniem aplikację radcowską. Nawet na chwilę się nie zatrzymywałam, mało tego, w wieku trzydziestu sześciu lat obroniłam dyplom Master of Business Administration! Czy było w tym coś złego? Odpowiedź brzmi: nie. Przecież byłam ambitna, realizowałam wymarzony scenariusz. Tylko dlaczego w moim życiu wciąż czaił się chorobliwy lęk? Nieustannie uważałam na każdy swój krok, martwiłam się o powodzenie każdego zadania, którego się podejmowałam, a było ich mnóstwo, czasami nawet otrzymanie oceny niższej o chociażby jeden stopień, wywoływało u mnie nieuzasadniony niepokój. Zawsze chciałam „za bardzo”. Za bardzo zrobić, za bardzo pomóc, za bardzo się opiekować. Stworzyłam z siebie maszynkę do osiągania celów – swoich i innych ludzi.
To odkrycie pomogło mi zrozumieć moje zawodowe rozdwojenie. Z jednej strony: perfekcjonizm w dążeniu do bycia dobrym prawnikiem – wyróżnienia, własna kancelaria. Z drugiej: produkcja filmowa, fundacja artystyczna, projekty twórcze. Moja miłość do wiedzy skierowała mnie na ścieżkę prawniczą, prestiżową. Natomiast moja artystyczna dusza, czyli miłość do muzyki i tańca, zabierała mnie w rejony, gdzie nie wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik, gdzie mogłam dać upust swojej tęsknocie za byciem dzieckiem, odtworzyć dzieciństwo, które skończyło się tak dramatycznym cięciem. Tak połączyły się dwa tory. Nauczyłam się produkować filmy, na prośbę znajomych zagrałam Ukrainkę w serialu „Plebania”, wystąpiłam też w filmie, co znowu było cofnięciem się do ukochanych lat szkolnych i występów przed publicznością. Mimo że świetnie sobie radziłam: grałam, tworzyłam, kreowałam, nie pozwalałam nazywać siebie artystką, bo przecież w związku artysta mógł być tylko jeden. Grzecznie stałam w drugim rzędzie. Zresztą, przez całe dzieciństwo przygotowywano mnie do takiej roli. Choć tańczyłam, grałam na fortepianie i byłam świetna w szkolnych przedstawieniach, rodzicie twierdzili, że lepiej skończyć pedagogikę lub prawo, twardo stąpać po ziemi. Jakież to teraz jest jasne, jakie oczywiste… Wszystko, co robiłam jako prawnik czy organizator – chwalono i zauważano, a to, co dotyczyło twórczości – traktowano jako mało znaczący epizod, ewentualnie hobby. Przecież lepiej być prawnikiem i prezesem firmy. Ktoś musi w domu być poważny. Ktoś musi być odpowiedzialny. I tylko szczera zazdrość przyjaciółek oraz podziw ludzi czasem dawały mi do myślenia… Ale odpędzałam te myśli. Nie mogłam zawieść. Podjęłam się TEJ ROLI. Teraz już wiem.
.....