Odwet
Реклама. ООО «ЛитРес», ИНН: 7719571260.
Отрывок из книги
Przedstawiamy świadectwo niespotykanego dojrzewania. Chłopca – mającego we wrześniu 1939 ledwie dziewięć lat, a wkraczającego w wojnę, jakby porzucał dzieciństwo. I więcej – młodego człowieka, o mocnej już polskiej tożsamości, którego zderzenie ze światem sowieckim wzmacnia, do głębi hartuje. Reakcja Autora na totalitarną opresję może zdumiewać, tak jest nietypowa (i nieobecna w pamiętnikarstwie), jednak w odniesieniu do I połowy XX wieku zdaje się w tym indywidualnym losie skupiać istotę stosunków Polski i Rosji.
W przypadku Zbigniewa Lubienieckiego jego ukształtowanie w tak wczesnym wieku wynikło wprost ze sposobu wychowania, głównie przez ojca, a także z wielowiekowej tradycji rodu. Zrozumienie istoty polskości, jakie wyniósł z patriotycznego domu, postawiło go w Sowietach wobec bezwzględnych wyzwań. Pochodzi z hrabiów Lubienieckich z Podola, z przekazów rodzinnych dowiedział się, że w XVI wieku rzucono na tę linię polskiej szlachty prawosławną klątwę: mężczyźni przez trzynaście pokoleń mieli ginąć (i kolejno ginęli) z rąk Rosjan. Dwunaste pokolenie stanowił ojciec Zbigniewa, Michał Lubieniecki, więzień Ostaszkowa, zabity w Twerze wiosną 1940 – ofiara zbrodni katyńskiej. Rodzinę wywieziono na zesłanie, w tym Autora – jedynego mężczyznę w trzynastym pokoleniu.
.....
Im czerwieńsze są kropki na ciele pstrąga, tym mięso jego jest smaczniejsze. Bardzo lubiłem te połowy. Nauczyłem się piec pstrągi na płaskich kamieniach rozpalonych w płomieniu watry. Były tak smaczne, jak nic w domu. Jeszcze bardziej od łowienia ryb odpowiadał mi połów raków. Połów odbywał się w nocy przy blasku łuczyw, na zalewach i zatoczkach Dunajca. Raki chwytało się za pomocą rozwidlonego na końcu kija leszczynowego lub wierzbowego. Połowy te sprawiały tym większą przyjemność, że były nie tylko nam, dzieciom, ale i dorosłym surowo zakazane.
W pewnym momencie postanowiłem iść w świat. Do Nowego Targu dojechałem autobusem. Tam wsiadłem do krakowskiego pociągu i pojechałem, nie napotykając najmniejszej nawet trudności. Nikt nie pytał mnie o bilet, nie przeszkodził w wejściu na peron. Byłem oszołomiony. Dotychczas poza górami nigdzie nie byłem. W górach, w lesie, nad rzeką czułem się jak u siebie – tutaj czułem się trochę jak robak, którego przez nieuwagę każdy może rozdeptać. Wysiadłem w Krakowie i porwany falą ludzką, wkrótce znalazłem się poza terenem dworca. Na ulicach było jeszcze zupełnie pusto, tylko gołębie raz po raz podrywały się spod nóg. Szedłem przed siebie bez żadnego celu. Na ulicy wciąż przybywało ludzi. Przyglądałem się im z ciekawością. Byli dziwni – zupełnie niepodobni do tych, jakich widywałem dotychczas. Jacyś szarzy, ociężali, zmęczeni. Byli biednie ubrani. Bardzo się spieszyli, ale mimo to ich krok był powolny, nie miał w sobie góralskiej sprężystości.
.....