Читать книгу Kieszenie przyszłości - Aneta Rzepka - Страница 5

2.

Оглавление

Marcin

W przód, w tył, w przód, w tył... Moje biodra poruszały się rytmicznie, pracując na chwilę przyjemności, a myśli krążyły wokół dziewczyny, którą zobaczyłem kilka dni temu w galerii handlowej. Tkwiła w mojej głowie i nie chciała wyleźć. A może to ja nie chciałem jej stamtąd wyrzucić? Była śliczna. Nie chuda, nie gruba, taka w sam raz, ze zgrabnym tyłeczkiem, szczupłą talią, kształtnymi piersiami i świetnymi nogami. W niczym nie przypominała patyczaka. Szarozielone oczy kryły w sobie głębię i wrażliwość. Fascynowały mnie niespotykaną barwą, pociągały, magnetyzowały. Chciałem przegnać smutek, który w nich mieszkał i nie znikał nawet wtedy, kiedy się uśmiechały. Chciałem zanurzyć palce w gęstych, lśniących włosach i przybliżyć się do jej ust, kuszących niczym nagrzane słońcem maliny. Pragnąłem poczuć ich smak, zapach, miękkość. Bo były miękkie, to nie budziło cienia wątpliwości.

Spojrzałem na leżącą pode mną kobietę. Rozchylone wargi zachłannie chwytały powietrze. Piwne oczy zdobił makijaż, wciąż nienaganny. Ufarbowane na blond włosy wdzięcznie spoczywały na poduszce. Wezbrane podnieceniem sutki domagały się dotyku. Ciało tej kobiety należało do mnie. Było rozpalone do granic wytrzymałości i czekało na spełnienie. Dałem mu je. Beznamiętna przyjemność do złudzenia przypominająca czynność fizjologiczną. Zadziwiające... nigdy wcześniej nie myślałem w taki sposób. Seks to seks, powinien się kończyć orgazmem, który przecież mi się należał. Gdy zdejmowałem prezerwatywę, zdało mi się, że ktoś na mnie patrzy. Z wyrzutem...? Dziewczyna o smutnych zielonych oczach...

A kogo to obchodzi? Dlaczego w ogóle myślałem o tej gówniarze? Przecież nie miała w sobie nic fascynującego. No, może jeszcze ubrana w tę kieckę mini i bluzkę z dekoltem, była warta grzechu. Ale w dresie, bez makijażu, z dziecinnym warkoczem...

Kogo ja chciałem oszukać? Przecież w dresie pociągała mnie jeszcze bardziej. Była naturalna, kobieca i bardzo, bardzo ładna. Nie potrzebowała tony kosmetyków, nie musiała kusić dekoltem ani uśmiechać się zachęcająco. Miała w sobie coś, co przyciągało. A ja? Poddawałem się temu jak skończony idiota. Nie chciałem jej mieć. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby ją zbajerować, poderwać i zaliczyć dla kolejnej chwili przyjemności. Chciałem... No właśnie, czego chciałem?

– Co jest, misiaczku? – usłyszałem. Nagie ramiona zacisnęły się na moim torsie, do pleców przylgnęły wciąż nastroszone sutki. Poczułem dziwne niechęć, niemal wstręt.

– Idź już – powiedziałem. – I żebym cię więcej nie widział.

Nie wiem, dlaczego dodałem drugie zdanie. Przecież moja blond piękność była boginią seksu. Perfekcyjna w każdym calu, prosta w obsłudze, precyzyjna w odczytywaniu moich potrzeb. Miałem ją, kiedy, jak i gdzie chciałem. Zresztą nie tylko ją. Nie była zazdrosna, wiedziała, że mężczyzna taki jak ja nie zadowoli się jedną kobietą. Nie wymagała wierności. Tak było dobrze. Zaraz się ubierze i wyjdzie, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie będzie oczekiwała przeprosin. Wróci, kiedy tylko wyciągnę rękę.

Odczekałem jeszcze chwilę, po czym nałożyłem czysty podkoszulek i dżinsy.

– Kornelia... – szepnąłem, biorąc do ręki leżącą na kuchennym stole kartkę. Spojrzały na mnie szarozielone mądre oczy. Może nie powinienem, ale zrobiłem kopię zdjęcia, które znalazłem w jej torebce. – Kornelia – powtórzyłem głośniej, sycąc uszy brzmieniem tego imienia. Było w nim coś niezwykłego. Pasowało do ciepłego uśmiechu, romantycznego pukla włosów spoczywającego na czole, małego, lekko zadartego nosa. Gdzieś we mnie narodziło się pragnienie, żeby móc kiedyś powiedzieć „moja Kornelia”.

Odłożyłem kartkę i nalałem wody do czajnika. Miałem nadzieję, że mocna kawa wybije mi z głowy miłosne pierdoły i zmobilizuje do pracy. Tak też się stało. Kolejne dwie godziny spędziłem nad fakturami, rozliczeniami i nudnymi formalnościami, które stanowiły mniej przyjemną część mojego życia zawodowego. Później nie wytrzymałem. Zamknąłem laptop i pojechałem pod blok Kornelii.

Nie wszedłem na górę, nie miałem jej przecież nic do powiedzenia. Obserwowałem drzwi wiodące na klatkę schodową, licząc, że będę mógł chociaż popatrzeć na dziewczynę, do której wciąż odpływały moje myśli. Los mi sprzyjał. Po godzinie bezczynnego tkwienia w samochodzie ujrzałem Kornelię, idącą za rękę z chłoptasiem, który prawdopodobnie był w jej wieku, może starszy o rok.

Wezbrała we mnie wściekłość. Nie wiem, dlaczego myślałem, że jest sama, że mam otwartą drogę, że wystarczy się pojawić, rzucić kilka komplementów i dziewczyna będzie moja. W zasadzie nigdy nie starałem się o kobiety, to one mnie chciały i robiły wszystko, żebym zwrócił na nie uwagę. Tym razem było inaczej, co budziło nieznane wcześniej emocje. Czyżby uśpiony instynkt łowcy? Czy ja go jeszcze posiadałem?

Pamięć spłatała mi figla, stawiając przed oczami śliczną blondynkę. Kiedy ją poznałem, miała czternaście lat. Byłem trzy lata starszy i zakochałem się bez pamięci. Przez dwa miesiące musiałem ją oswajać, odciągać od koleżanek, zdobywać zaufanie, walczyć ze złośliwymi uśmieszkami tych zazdrośnic. Później były szalone chwile uniesień, buziaki, najpierw nieśmiałe, później bardziej namiętne. Razem weszliśmy w świat erotyki. Myślałem, że zawsze będziemy parą. Wtedy wierzyłem jeszcze w miłość, ideały, sens tworzenia związku. Wszystko runęło pewnego lipcowego wieczoru. Wróciłem z obozu dzień wcześniej, odświeżyłem się i pobiegłem do mojej dziewczyny. Nie zapowiedziałem się. Chciałem jej zrobić niespodziankę. Tymczasem ona zrobiła ją mnie. Klęczała w ciemnym kącie brudnej klatki schodowej, a przed nią stał jeden z moich kumpli. Trzymał dłonie na jej głowie, sterując prędkością i intensywnością serwowanej sobie przyjemności.

„Powinieneś się trzymać z daleka od tej Kornelii – szepnął jakiś głos w mojej głowie. – Będziesz przez nią cierpiał, tak samo jak wtedy”.

„Ona jest dobra i wrażliwa” – powiedziało moje drugie, łagodniejsze ja.

„Jest jak każda inna, tylko lepiej się maskuje”.

„Znasz ludzi, mylisz się rzadko. Ale daj dziewczynie szansę. Daj szansę sobie. Jedną jedyną, maleńką, ostatnią”.

Uderzyłem pięścią w kierownicę, żeby bólem zagłuszyć myśli. Jeszcze nie wiedziałem, jak postąpię. Jednego byłem pewien: zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego, coś, czego nie przewidziałem, nie chciałem...

Kieszenie przyszłości

Подняться наверх