Читать книгу Lord John i Bractwo Ostrza - Diana Gabaldon - Страница 7

Rozdział 1
Wszystko zostaje w rodzinie

Оглавление

Londyn, styczeń 1758

Stowarzyszenie Angielskiego Befsztyka,

Klub Dżentelmenów

Jeśli lord John Grey dobrze się orientował, macochy, tak jak przedstawiano je w literaturze, były na ogół sprzedajne, złe, podstępne, niebezpieczne, czasem skłonne do kanibalizmu. Ojczymowie natomiast jawili się jako osobnicy bez znaczenia czy wręcz nieszkodliwi.

– Dziedzic Allworthy, jak sądzisz? – zwrócił się do swojego brata. – Czy też Klaudiusz?

Hal stał niespokojnie, bawiąc się globusem. Nagle przestał nim kręcić i popatrzył na Greya; w jego oczach malowało się niezrozumienie.

– Co?

– Ojczymowie – wyjaśnił Grey. – Wydaje się, że w porównaniu z ich kobiecym odpowiednikiem niewielu ojczymów można znaleźć na stronicach książek. Zastanawiałem się po prostu, jaki będzie wybór naszej matki w sensie charakterologicznym.

Halowi nerwowo zadrżały nozdrza. Jego lektura ograniczała się do Tacyta i nieco bardziej szczegółowych, zarówno greckich, jak i rzymskich, opisów osiągnięć militarnych. Czytanie powieści uznawał za objaw słabości moralnej; rzecz wybaczalna, a nawet zrozumiała poniekąd w przypadku ich matki, która była ostatecznie kobietą. Trudniej przychodziło mu akceptowanie faktu, że młodszy brat też oddawał się temu występkowi, teraz jednakże spytał tylko:

– Klaudiusz? Ten z Hamleta? Z pewnością nie, Johnie, chyba że wiesz o matce coś, o czym ja nie mam pojęcia.

Grey szczerze wierzył, że zna matkę o wiele lepiej niż Hal, ale nie był to odpowiedni czas ani miejsce, by o tym wspominać.

– Przychodzą ci do głowy inne przykłady? Może ojczymowie znani z historii?

Hal wydął wargi, marszcząc w zamyśleniu czoło. Dotknął odruchowo kieszonki na zegarek.

Grey też dotknął swojej kieszonki, gdzie spoczywał czasomierz identyczny jak Hala.

– Jeszcze nie ma dwunastej. Nasz gość jeszcze się nie spóźnia.

Hal spojrzał nań z ukosa, bez cienia uśmiechu – nie był w nastroju skłaniającym do wesołości – a mimo to figlarnie.

– Jest przynajmniej żołnierzem.

Jak wynikało z doświadczeń Greya, przynależność do bractwa ostrza niekoniecznie gwarantowała punktualność – ich przyjaciel Harry Quarry był pułkownikiem i spóźniał się notorycznie – teraz jednak skinął potakująco głową. Hal i tak już zdradzał niepokój. Grey nie chciał wszczynać niemądrej kłótni, która mogłaby wpłynąć niekorzystnie na rychłe spotkanie z kandydatem na trzeciego męża ich matki.

– Mogłoby być gorzej, jak przypuszczam – oznajmił Hal, znów skupiając uwagę na globusie. – Przynajmniej nie jest jakimś przeklętym kupcem. Ani handlowcem. – Sama myśl o tym była obrzydliwa.

Prawdę powiedziawszy, generał George Stanley posiadał tytuł szlachecki, który zawdzięczał służbie w wojsku, nie zaś urodzeniu. Jego rodzina zajmowała się handlem, choć w szacownych dziedzinach bankowości i przewozów morskich. Benedicta Grey jednakże była księżną. Przynajmniej niegdyś.

Spokojny jak dotąd wobec rychłego zamążpójścia matki, Grey poczuł gwałtowne ściskanie w żołądku, wywołane świadomością, że ich matka nie będzie już nosiła nazwiska rodowego, tylko stanie się lady Stanley – kimś całkowicie obcym. Było to, ma się rozumieć, śmieszne. Odczuł nagle głębszą solidarność z bratem.

Zegarek w jego kieszonce zaczął wydzwaniać południe. Czasomierz Hala odezwał się niespełna pół sekundy później i bracia uśmiechnęli się do siebie, dotykając zgodnym ruchem kieszonek, jakby niespodziewanie połączeni wspólnym losem.

Zegarki były identyczne i stanowiły podarunek od ojca na dwunaste urodziny. Książę – w przypadku Greya – zmarł dzień później, co sprawiło, że ów gest uznania męskości nabrał szczególnego charakteru. Grey zaczerpnął powietrza, chcąc coś powiedzieć, ale w tym momencie z korytarza dobiegły jakieś głosy.

– Zjawił się. – Hal uniósł głowę znad globusa. Widać było, że nie może się zdecydować, czy wyjść na spotkanie sir George’a, czy też przyjąć go w bibliotece.

– Święty Józef – oznajmił niespodziewanie Grey. – Jeszcze jeden godny uwagi ojczym.

– W samej rzeczy – odparł jego brat, patrząc porozumiewawczo. – A który z nas ma według ciebie…

Na turecki dywan padł cień służącego, który skłonił się w drzwiach.

– Sir George Stanley, milordzie. Wraz z osobą towarzyszącą.

*

Widok generała sir George’a Stanleya sprawił pewną niespodziankę. Choć Grey nie spodziewał się ujrzeć ani Klaudiusza, ani też świętego Józefa, rzeczywistość okazała się nieco bardziej… zaokrąglona, niż należało oczekiwać.

Pierwszy mąż matki był wysoki i pełen wigoru, jak mówiono, podczas gdy drugi, jego ojciec, odznaczał się taką samą drobną sylwetką, jasnością skóry i silnym umięśnieniem, jakie przekazał swym synom. Grey pomyślał z rozbawieniem, że sir George przywraca wiarę w rachunek prawdopodobieństwa.

Nieco wyższy niż on sam i jego brat, korpulentny, generał miał twarz, która pod nieco wytartą peruką jawiła się jako krągła, pogodna i prostoduszna. Rysy były w najwyższym stopniu nijakie, z wyjątkiem podłużnych brązowych oczu, w których malowało się uprzejme wyczekiwanie, jakby nie istniało nic przyjemniejszego niż spotkanie z osobą, do której się zwracał.

Skłonił się na powitanie, a potem uścisnął mocno dłoń obydwu Greyom.

– Jestem niezmiernie rad, że zaprosiliście mnie na lunch – oznajmił, obdarzając uśmiechem obu braci. – Trudno mi nawet wyrazić, jak bardzo to doceniam. I czuję się w najwyższym stopniu niezręcznie, zmuszony od razu przeprosić, że narzucam wam swą wolę, przyprowadzając tu pasierba. Przybył niespodziewanie tego ranka ze wsi, w chwili gdy wybierałem się tutaj. A założywszy, że w pewnym sensie będziecie braćmi… pomyślałem, że wybaczycie mi, iż pozwoliłem sobie zabrać go ze sobą i przedstawić. – Roześmiał się nieco zakłopotany i zaczerwienił.

To dziwna rzecz u człowieka w jego wieku i o takiej randze, ale dość ujmująca, pomyślał Grey, też uśmiechając się wbrew sobie.

– Oczywiście – powiedział Hal, siląc się na kordialny ton.

– Jak najbardziej – zawtórował mu Grey, który stał najbliżej sir George’a, i zwrócił się do jego towarzysza, wyciągnąwszy rękę. Zobaczył przed sobą wysokiego, szczupłego, ciemnookiego młodego człowieka.

– Lordzie Melton, lordzie Johnie – odezwał się generał, kładąc dłoń na ramieniu młodzieńca. – Czy wolno mi przedstawić pana Percivala Wainwrighta?

Hal był odrobinę dotknięty; Grey wyczuwał te nieznaczne wibracje, które dowodziły irytacji – Hal nie znosił niespodzianek, zwłaszcza tych natury towarzyskiej – ale nie mógł poświęcać w tej chwili uwagi dziwactwom brata.

– Do usług, sir – powiedział, ujmując dłoń pana Wainwrighta i odnosząc jednocześnie dziwne wrażenie, że już się kiedyś spotkali.

Tamten też to wyczuł. Grey dostrzegł cień zdziwienia na twarzy młodego człowieka, nieznaczny ruch wąskich ciemnych brwi, jakby ich właściciel zastanawiał się, gdzie…

Owa świadomość odezwała się w nich jednocześnie. Grey ścisnął odruchowo rękę młodzieńca dokładnie w chwili, gdy Wainwright uczynił to samo.

– Ja również jestem do usług, sir – mruknął młodzieniec i cofnął się, kasłając cicho. Wyciągnął dłoń do Hala, jednakże ponownie obrzucił Greya przelotnym spojrzeniem. Oczy miał brązowe, ale nie przypominały oczu jego ojczyma, jak przyszło do głowy Greyowi, gdy zdumienie wywołane myślą o poprzednim spotkaniu już zblakło. Odznaczały się stonowanym, wyrazistym brązem i wyjątkową ekspresją. W tej chwili tańczyły w nich iskierki rozbawienia sytuacją i zdradzały to samo intensywne i osobiste zainteresowanie, jakie Grey dostrzegł w nich wcześniej, podczas ich pierwszego spotkania… w bibliotece Lavender House.

Percy Wainwright przedstawił się i podał dłoń także przy tamtej okazji, ale Grey był wówczas anonimowym nieznajomym, zatem spotkanie siłą rzeczy trwało krótko.

Hal też przywitał się uprzejmie z nowo przybyłym, choć jednocześnie obdarzył go chłodnym i taksującym spojrzeniem, jak w przypadku nowego oficera przyjmowanego do pułku.

Grey pomyślał, że Wainwright nieźle zdał ten egzamin. Był dobrze zbudowany, ubierał się starannie i ze smakiem, odznaczał się jasną karnacją i wyrazistością rysów, jego zachowanie zaś świadczyło zarówno o poczuciu humoru, jak i wyobraźni. Obie te cechy mogły w przypadku oficera uchodzić za niebezpieczne, ale na płaszczyźnie prywatnej…

Wainwright zdawał się panować dyskretnie nad własnym zainteresowaniem osobą Greya, zerkając nań z odrobiną zdziwienia. Grey uśmiechnął się do niego, bawiąc się zaskoczeniem tego nowego „brata”.

– Dziękuję – powiedział Wainwright, gdy Hal zakończył swe powitanie, skłonił się. – Wasza Książęca Mość… jest niezwykle łaskawy.

Zapadła niezręczna cisza po tym ostatnim, niemal stłumionym słowie wypowiedzianym w chwili, gdy Wainwright uświadomił sobie nieco za późno, co właśnie wyrzekł.

Hal znieruchomiał na moment, ale zaraz odzyskał panowanie nad sobą i skłonił się w odpowiedzi.

– Ależ skąd – odparł z wyszukaną grzecznością. – Zasiądziemy do stołu, panowie?

Obrócił się w stronę drzwi, nie patrząc za siebie. I chwała Bogu, pomyślał Grey, dostrzegając pospieszną wymianę gestów i spojrzeń między generałem i jego pasierbem – pełną przerażenia irytację u tego pierwszego, podkreśloną przewracaniem oczu i chwytaniem się za sfatygowaną perukę; przeprosiny ze strony drugiego, skierowane bezgłośnie pod adresem Greya, ku któremu Wainwright zwrócił się z grymasem na twarzy.

Grey wzruszył tylko zdawkowo ramieniem. Hal nawykł do takich sytuacji – ostatecznie ponosił konsekwencje swojego postępowania.

– Mamy szczęście, jeśli chodzi o porę – powiedział i uśmiechnął się do Percy’ego, po czym dotknął lekko jego pleców, kierując młodzieńca ku drzwiom. – Jest czwartek, a kucharz w Befsztyku przyrządza w czwartki doskonałe wołowe ragoût. Z ostrygami.

*

Sir George był na tyle rozważny i mądry, by nie przepraszać za gafę pasierba, wdał się natomiast z obydwoma Greyami w rozmowę o kampaniach minionej jesieni. Percy Wainwright wydawał się początkowo odrobinę zmieszany, szybko się jednak opanował, słuchając z niekłamaną uwagą.

– Był pan w Prusach? – spytał na wzmiankę Greya o manewrach niedaleko Odry. – Ale wszak Czterdziesty Szósty Pułk stacjonował ostatnio we Francji… czy może się mylę?

– W najmniejszym stopniu – odparł Grey. – Przydzielono mnie czasowo do pruskiego regimentu jako oficera łącznikowego z oddziałami brytyjskimi, po Kloster-Zeven. – Uniósł brwi i spojrzał na Wainwrighta. – Wydaje się pan dobrze poinformowany.

Wainwright się uśmiechnął.

– Ojciec myśli o patencie oficerskim dla mnie – przyznał szczerze. – Ostatnimi czasy nasłuchałem się licznych rozmów tyczących spraw militarnych.

– Nie wątpię. I doszedł pan do jakichś wniosków, określił jakieś preferencje?

– Nie – wyznał Wainwright, wbijając spojrzenie żywych oczu w twarz Greya. – Aż do dzisiaj.

Grey poczuł nieznaczne drgnienie serca. Próbował wcześniej zapomnieć ten ostatni raz, kiedy widział Percy’ego Wainwrighta, miękkie ciemne pukle w nieładzie, rozpięte odzienie… Dzisiaj jego włosy były starannie przyczesane, spięte w kucyk i upudrowane, tak jak włosy Greya; miał na sobie strój o stonowanej niebieskiej barwie – dżentelmen w każdym calu. Jednakże zapach Lavender House zdawał się unosić między nimi w powietrzu – zapach wina i skóry, zmieszany z ostrą i głęboką piżmową wonią męskiego pożądania.

– Spokojnie, Percy – zwrócił się do niego generał z nutą przygany w głosie. – Nie bądź w gorącej wodzie kąpany, mój chłopcze. Czeka nas jeszcze rozmowa z pułkownikiem Bonhamem, a także Pickeringiem, jak wiesz.

– W samej rzeczy – zauważył lekkim tonem Grey. – No cóż, pozwoli pan, że oprowadzę go po kwaterach Czterdziestego Szóstego Pułku, niedaleko Cavendish Square. Jeśli mamy współzawodniczyć z innymi pułkami, by zaskarbić sobie honor pańskiego towarzystwa, to musimy wykazać się nad nimi niejaką wyższością.

Percy uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Będę nad wyraz zobowiązany, milordzie – odrzekł.

Przy tych słowach zaszła jakaś nieokreślona zmiana w przestrzeni, która ich rozdzielała.

Rozmowa trwała, ale przybrała teraz formę precyzyjnego menueta kurtuazji. I tak jak para w zalotach może wymieniać się niezliczonymi znaczeniami za sprawą jednego dotyku, tak i oni to czynili, nie dotykając się wszakże; ich bezgłośna konwersacja toczyła się niezakłócona pod płaszczykiem zwyczajowych grzeczności.

– Lubi pan psy, lordzie Johnie?

– Ogromnie, choć obecnie nie mam żadnego. Rzadko bywam w domu, pojmuje pan.

– Och. Zatrzymuje się pan u swego brata, przebywając w Anglii? – Percy zerknął w stronę Hala, po czym znów skierował pytający wzrok na Greya.

Czy twój brat wie?

Grey pokręcił głową, skupiając z pozoru uwagę na bułce, od której właśnie odrywał kawałek. To, czy Hal wiedział, było kwestią zbyt złożoną, by omawiać ją tutaj. Wystarczyło, że Hal nie miał pojęcia o Lavender House ani o jakichkolwiek związkach swego brata z tym przybytkiem.

– Nie – odparł obojętnie. – Przebywam w domu matki przy Jermyn Street. – Podniósł wzrok i napotkał spojrzenie Percy’ego. – Ale być może, poszukam lokum gdzie indziej, zwłaszcza teraz, gdy w jej domostwie zajdą zmiany.

Percy uśmiechnął się nieznacznie, ale sir George, przerwawszy rozmowę, by przeżuć kęs wołowiny, usłyszał ową uwagę i nachylił się nad stołem, a jego krągła twarz emanowała szczerą gorliwością.

– Drogi lordzie Johnie! Nie musi pan z mego powodu zmieniać swych nawyków! Benedicta pragnie zachować dom przy Jermyn Street, ja zaś byłbym wielce skonfundowany, gdyby moja obecność pozbawiła ją towarzystwa własnego syna.

Grey zauważył, że wargi jego brata zacisnęły się na wieść o bytności sir George’a w domostwie przy Jermyn Street. Hal rzucił mu ostre spojrzenie, jakby chciał dać bratu do zrozumienia: O, nie, nie uczynisz tego! Masz tam być i mieć oko na tego osobnika.

– Jest pan zbyt uprzejmy, sir – zwrócił się Grey do sir George’a. – Niedługo i tak wracam do swego pułku.

– No tak. – Sir George okazał wyraźne zainteresowanie sprawami wojskowymi i obrócił się do Hala. – Czy otrzymał pan najnowsze rozkazy dotyczące wiosny, milordzie?

Hal skinął głową, trzymając w górze widelec z okazałą ostrygą.

– Powrót do Francji, gdy tylko pozwoli na to pogoda. Pańskie oddziały zaś…

– Och, w naszym przypadku to Indie Zachodnie – odparł sir George, dając znak, że chce więcej wina. – Choroba morska, moskity i malaria. Choć muszę rzec, że w moim wieku owa perspektywa jest mniej zniechęcająca niźli błoto i odmrożenia. No i z zaopatrzeniem jest mniej kłopotu, ma się rozumieć.

Hal odprężył się nieco na wiadomość, że sir George nie zabawi zbyt długo w Anglii. Pieniądze Benedicty należały do niej i były w przeważającej części bezpieczne lub też na tyle, na ile gwarantowało to prawo i osoba jej syna. W tej chwili przedmiotem jego największej troski okazało się zdrowie matki. Stanowiło przypuszczalnie cel owego obiadu: dać sir George’owi dobitnie do zrozumienia, że synowie Benedicty Grey interesują się żywo sprawami matki i zamierzają czynić tak nadal po jej zamążpójściu.

Nie przypuszczasz chyba, że będzie ją bił? – spytał bezgłośnie Grey swego brata, unosząc brwi. Albo sprowadzi na Jermyn Street kochankę?

Hal przybrał kamienny wyraz twarzy, co miało dowodzić, że Grey nie rozeznaje się w grzesznych postępkach bliźnich. Na szczęście on, Hal, nie jest aż tak naiwny!

Grey przewrócił wymownie oczami, po czym, kiedy służący przyniósł półmisek gorących śliwek do baraniny, odwrócił wzrok.

Sir George i Hal wdali się w ożywioną dyskusję o problemach rekrutacji i zaopatrzenia, ponownie pozostawiając Greya i Percy’ego Wainwrighta samym sobie.

– Lordzie Johnie? – odezwał się Wainwright ściszonym głosem. – Nosi pan tytuł lorda?

– Tak – odparł Grey z westchnieniem.

– Ale… – Percy znów spojrzał na Hala, który odłożył widelec i kreślił na obrusie skomplikowany wzór ruchów wojsk, posługując się srebrnym ołówkiem, który zawsze miał pod ręką. Zarządca klubu przyglądał się temu z dość posępnym wyrazem twarzy.

Czy nie jest zatem księciem? „Lord John” był właściwym tytułem dla młodszego syna księcia, podczas gdy młodszego syna hrabiego po prostu określano by mianem „szlachetnego Johna Greya”. Ale jeśli ojciec Greya był księciem, to…

– Tak – powtórzył Grey, który na dowód swej bezradności skierował spojrzenie ku sufitowi.

Najwidoczniej sir George nie miał czasu oświecić pasierba w tej kwestii poza ostrzeżeniem, by nie zwracał się do Hala per „Wasza Książęca Mość” – co było zarezerwowane dla księcia.

Grey zdobył się na nieznaczny gest, nieledwie wzruszenie ramion, dając do zrozumienia, że wyjaśni owe zawiłości nieco później. Rzecz sprowadzała się do tego, że był równie uparty jak jego brat – przyszło mu nagle do głowy. Myśl ta sprawiła mu nieoczekiwaną przyjemność.

– Zamierza więc pan ubiegać się o patent oficerski w Czterdziestym Szóstym Pułku? – spytał Grey, zgarniając kawałkiem chleba sos z talerza.

– Być może. Jeśli spotka się to z aprobatą… wszystkich stron – odparł Wainwright, zerkając na ojczyma i Hala. Potem znów spojrzał na Greya.

Czy i z twoją?

– Sądzę, że to doskonałe rozwiązanie – przyznał Grey. Uśmiechnął się do Wainwrighta. – Bylibyśmy braćmi w pułku, jak i braćmi z racji małżeństwa pańskiego ojczyma.

Wziął kieliszek, by wznieść za to toast, po czym łyknął wina, które smakował przez chwilę, czerpiąc przyjemność ze spojrzenia Percy’ego; młodzieniec nie odrywał oczu od jego twarzy.

Percy również się napił i oblizał wargi. Były miękkie i pełne, czerwone od trunku.

– Lordzie Johnie… proszę mi powiedzieć, jak pan znajduje naszych pruskich sprzymierzeńców? Czy przydzielono pana do pułku artylerii, czy też do piechoty? Wyznaję, że nie jestem zorientowany w sytuacji na wschodnim froncie tak, jak by należało.

Owo pytanie sir George’a od razu oderwało uwagę Greya od osoby Percy’ego i rozmowa znów zeszła na tematy ogólne. Hal odprężał się z wolna, choć Grey dostrzegał, że jest jeszcze daleki od tego, by ulec do końca czarowi sir George’a.

Jesteś podejrzliwym draniem, sam wiesz – oznajmił spojrzeniem swemu bratu po jakimś szczególnie dociekliwym pytaniu.

Owszem, i porządnym człowiekiem – odwzajemnił mu się milcząco Hal, nim zwrócił się ku Percy’emu Wainwrightowi wraz z uprzejmym ponowieniem zaproszenia do odwiedzenia kwater pułku.

Nim jednak podano pudding, wydawało się, że serdeczne relacje nawiązano ze wszystkich stron. Sir George odpowiedział zadowalająco na pytania Hala, najwidoczniej niezrażony ich niejednokrotnie wścibskim charakterem. Grey na dobrą sprawę odnosił wrażenie, że sir George w głębi duszy traktuje jego brata z rozbawieniem, choć stara się za wszelką cenę nie uświadamiać tego Halowi.

Jednocześnie obaj: Grey i Wainwright, odkryli, że podzielają zamiłowanie do wyścigów konnych, teatru i francuskich powieściopisarzy – dyskusja na ten ostatni temat sprawiła, że Hal mruknął pod nosem: „O Boże” i zamówił kolejną porcję brandy.

Na dworze zaczął padać śnieg. Gdy rozmowa ucichła na chwilę, Grey usłyszał, jak płatki śniegu obijają się o okna, choć zaciągnięto ciężkie zasłony z myślą o zimowym chłodzie, a komnatę rozświetlały świece. Na ów dźwięk poczuł na plecach przyjemny dreszcz.

– Czy uważa pan, że w pokoju jest zimno, lordzie Johnie? – spytał Percy, dostrzegając nieznaczny odruch Greya.

Nic podobnego, pomyślał Grey. W kominku huczał wspaniały ogień podsycany bezustannie przez służących w Befsztyku, nie wspominając już o tym, że gorące potrawy, wino i brandy zapewniały dostatecznie dużo ciepła. Zarządca klubu zjawił się właśnie z grzanym winem i w powietrzu rozeszła się woń karaibskiego cynamonu.

– Nie – odparł, biorąc kieliszek z podsuniętej tacy. – Nie ma jednakże nic milszego, niż przebywać w czterech ścianach, rozkoszując się ciepłem i dobrym jadłem, podczas gdy na zewnątrz szaleją żywioły. Zgodzi się pan ze mną?

– O, tak. – Powieki Wainwrighta stały się ciężkie. Odchylił się na krześle i w blasku świec jego skóra wydawała się zarumieniona. – Tak… to nad wyraz przyjemne. – Długie palce dotknęły bezwiednie fularu, jakby zbyt ciasno zawiązanego.

Obaj byli świadomi, że coś unosi się między nimi w powietrzu, równie odurzające jak woń wina i cynamonu. Hal i sir George zaczęli wypowiadać słowa sugerujące rychłe pożegnanie, czemu towarzyszyły zapewnienia o wzajemnym szacunku.

Przez chwilę długie ciemne rzęsy Percy’ego dotykały policzków, potem uniosły się gwałtownym ruchem; oczy młodzieńca napotkały spojrzenie Greya.

– Być może, zechciałby pan pójść ze mną do salonu lady Jonas… Będzie tam Diderot. W sobotę po południu, jeśli pan zechce?

Więc zostaniemy kochankami?

– O, tak – odparł Grey i przytknął serwetkę do ust. Poczuł pulsowanie krwi w koniuszkach palców. – Tak sądzę.

No cóż, to chyba nie jest kazirodztwo, pomyślał i odsunął krzesło, by wstać.

*

Tom Byrd, kamerdyner Greya, polerował kawałkiem chleba złote epolety na mundurze i słuchał z żywym zainteresowaniem relacji swego pana z obiadu w towarzystwie generała Stanleya i jego pasierba.

– Zatem generał zamierza zamieszkać w tym domostwie, milordzie? – spytał. Grey dostrzegł, że Tom zastanawia się, co owa zmiana może oznaczać dla jego świata. Generał bez wątpienia zamierzał sprowadzić tu swoich służących, również kamerdynera i ordynansa. – Syn też się zjawi… ten pan Wainwright?

– Och, nie sądzę.

Na dobrą sprawę owa możliwość nie przyszła Greyowi do głowy i teraz się nad nią przez chwilę zastanawiał. Wainwright nadmienił, że ma gdzieś w Westminsterze własne lokum. Dostrzegłszy jednak serdeczne relacje łączące sir George’a z pasierbem, zakładał, że obecny stan rzeczy ma związek z ciasnotą obecnego mieszkania, które zajmował generał, albo też z pragnieniem prywatności Wainwrighta.

– Nie wiem – wyznał szczerze. – Może i tak. – Była to niepokojąca myśl, choć jednocześnie przyjemna. Grey uśmiechnął się do Toma i okrył szczelniej banyanem[1]. Pomimo płonącego ognia w pokoju panował chłód. – Nie sądzę natomiast, by przywiódł ze sobą kamerdynera, nawet gdyby się tu zjawił.

– Hm – mruknął w zamyśleniu Tom. – Czy chciałby pan, bym usługiwał też panu Wainwrightowi, milordzie? Nie miałbym nic przeciwko temu – dodał pospiesznie. – Czy to jednakże dandys?

W tym ostatnim pytaniu pobrzmiewała tak wyraźnie nuta pełna nadziei, że Grey parsknął śmiechem.

– To niezwykle miłe z twej strony, Tomie. Ubiera się przyzwoicie, ale nie jest strojnisiem. Zamierza zdobyć patent oficerski. Obawiam się, że trafią ci się wyłącznie mundury.

Byrd nie wyraził tym razem swego zdania, ale spojrzenie, jakim obrzucił buty Greya, które stały przy kominku oblepione błotem, słomą i nawozem, było aż nadto wymowne. Pokręcił głową, zerknął na mundur trzymany w rękach i uznał, że już wystarczy, po czym wstał, strzepując do ognia okruchy chleba.

– Doskonale, milordzie – oznajmił zrezygnowany. – Mógłby pan stanąć w takim stroju do ślubu, niech mnie kule biją. A skoro już o tym mowa, jeśli wracamy w marcu do Francji, to lepiej, by odwiedził pan jak najszybciej swego krawca.

– Tak sądzisz? W porządku. Wobec tego sporządź listę wszystkiego, co potrzebne. Z pewnością kalesony.

Obaj się skrzywili, przypominając sobie, co uchodziło na kontynencie za tego rodzaju odzienie.

– Tak, milordzie. – Tom schylił się, by dorzucić żarzących się węgli do szkandeli. – I para skórzanych bryczesów.

– Czyżbym nie posiadał takowych? – spytał zaskoczony Grey.

– Posiada pan – odparł Byrd, prostując się. – I Bóg jeden wie, na czym pan siedział, kiedy je pan akurat nosił. – Obrzucił Greya spojrzeniem pełnym dezaprobaty. Tom miał osiemnaście lat i odznaczał się twarzą krągłą jak księżyc, ale takich karcących spojrzeń nie powstydziłby się osiemdziesięcioletni starzec. – Robiłem, co w mej mocy, milordzie, proszę jednakże pamiętać, że jeśli pójdzie pan dokądś w tych bryczesach, to radzę nie zdejmować płaszcza, bo ludzie sobie pomyślą, że się pan sam zapaskudził.

Grey wybuchnął śmiechem i odsunął się na bok, by Tom rozgrzał łóżko. Zrzucił banyan i pantofle i wsunął się pod pościel, czując z ulgą ciepło na przemarzniętych stopach.

– Masz kilku braci, prawda, Tomie?

– Pięciu, milordzie. Nigdy nie miałem własnego łóżka, nim przyszedłem do pana na służbę. – Pokręcił głową, zdumiony swoim szczęściem, po czym uśmiechnął się szeroko do Greya. – Nie przypuszczam, by musiał pan dzielić łoże z tym panem Wainwrightem?

Nagle Grey ujrzał oczami wyobraźni Percy’ego Wainwrighta leżącego przy nim na prześcieradle i poczuł niezwykłą falę ciepła, niewspółmiernego do gorąca szkandeli.

– Wątpię – odparł, nie zapomniawszy się uśmiechnąć. – Możesz zgasić świecę, Tomie. Dziękuję.

– Życzę dobrej nocy, milordzie.

Drzwi zamknęły się za Tomem Byrdem, Grey zaś leżał i wpatrywał się w refleksy blasku ognia. Nie przywiązywał się szczególnie do miejsc, bo jako żołnierz nie mógł tego czynić, ani też nie uważał, by ten dom stanowił ważką część jego przeszłości; hrabina kupiła go zaledwie kilka lat wcześniej. On jednak odczuł osobliwą tęsknotę, lecz nie potrafił określić jej źródła.

Chłodna noc, choć cicha, mimo to wydawała się pełna niespokojnego ruchu: migotania ognia i migotania płonącego w jego ciele podniecenia. Czuł, jak coś się porusza, drga, i odnosił nieodparte wrażenie, że nic już nie będzie takie jak dawniej. To oczywisty nonsens, ma się rozumieć. Bo nic nigdy nie było takie jak dawniej.

Mimo wszystko długo nie mógł zmrużyć oka i pragnął, by czas zatrzymał się w miejscu. Jednakże ogień też zamarł, a on zasnął, świadom wzmagającego się na zewnątrz wiatru.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

1 Banyan – męski strój domowy, rodzaj długiego szlafroka.

Lord John i Bractwo Ostrza

Подняться наверх