Читать книгу Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Gallet Louis - Страница 9

IX

Оглавление

Wieczorem tegoż samego dnia liczne i świetne towarzystwo napełniało salony margrabiego de Faventines.

Gilberta, odsuwająca się jak najdalej od światła, słuchała z miną roztargnioną czułych słówek Rolanda; margrabina w gronie kilku starych arystokratów i dwóch czy trzech dam, które były pięknymi i młodymi za czasów nieboszczyka Ludwika Trzynastego, gawędziły swobodnie; pan domu wreszcie, siedząc przy stole pomiędzy dwoma gośćmi o twarzach nadzwyczaj poważnych, wysłuchiwał cierpliwie uwag jakiejś sztywnej, czarno ubranej osobistości, zajmującej miejsce na wprost niego.

Osobistością tą, godną oddzielnej wzmianki, był imćpan Jan de Lamothe, starosta paryski. Jegomość ten z wyschłą, żółtą twarzą, o rysach wydłużonych, z małymi oczkami, które żarzyły się jak para węgli pod pozbawionymi rzęs powiekami, o wąskich, chytrze uśmiechniętych ustach, o czole pobrużdżonym przez zmarszczki, ujawniające bardziej zaciętość niż wysiłek umysłowy, nic nie miał w całej postaci takiego, co by na jego korzyść przemawiało.

Nie był to zresztą człowiek zły. Zajmując się pilnie naukami ścisłymi, bywał szorstki, a częstokroć i niesprawiedliwy we wszystkim, co się do studiów uczonych odnosiło, nie przenosił jednak tej zgryźliwości i gwałtowności do spraw dotyczących urzędu.

Imćpan Jan de Lamothe miał ton mowy kaznodziejski, gesta23 szerokie i uroczyste, i jeśli nie zawsze bronił spraw słusznych – jak o tym zaraz się przekonamy – bronił ich przynajmniej z dobrą wolą i przeświadczeniem – o trafności swych sądów.

Na stole, przy którym siedział starosta z trzema towarzyszami, rozpostarty był wielki arkusz papieru. Na tym papierze Jan de Lamothe nakreślił figury astronomiczne i z palcem wspartym na swym dziele, z okiem rozpłomienionym, ciągnął swój wykład, zdając się nie dostrzegać znużenia słuchaczów.

Tym razem wybrał on za cel krytycznych pocisków Cyrana de Bergerac, twórcę teorii, które według niego groziły wywróceniem całego porządku świata. Przedmiot ten, jak się zdaje, silnie zagrzewał jego wyobraźnię, gdyż w zapale rozprawiania nie spostrzegł się nawet, jak głos jego, przekroczywszy rejestr tonów średnich, dostał się między tony najwyższe i – najpiskliwsze.

– Nie inaczej, panowie! – wykrzyknął, unicestwiwszy ostatnim, najsilniejszym argumentem swego fikcyjnego przeciwnika, gdyż Cyrana tam nie było – człowiek, który ośmiela się zaprzeczać prawom tak oczywistym, zasługuje, aby go spalono żywcem na publicznym placu.

– Ech, ech! – zauważył dobrotliwie margrabia – także to waszmość traktujesz naszego przyjaciela Cyrana? I cóż on ci wreszcie zrobił?

– Co zrobił? Ależ to szalona pałka! Umysł najprzewrotniejszy24 w świecie! Sługa i sprzymierzeniec czarta!

– Ja, co najwyżej, poczytałbym go za narwanego.

– Powiedz pan raczej: za najniebezpieczniejszego pod słońcem furiata – oburzył się starosta.

I zaraz dodał tonem miażdżącym oponenta:

– Alboż nie strzeliło mu do głowy twierdzić, że Księżyc jest zamieszkany?

– Herezja, mości starosto, herezja! – rzekł margrabia, powstrzymując śmiech.

– I że Ziemia obraca się!

– Bluźnierstwo!

– Cóż może być bezpośrednim następstwem takich twierdzeń? Wywrócenie zupełne porządku społecznego: koniec świata po prostu. Ten Bergerac to nie człowiek; to Antychryst.

– Czy nie posuwasz się pan za daleko, mości de Lamothe? Bergerac jest przyjacielem i stałym bywalcem naszego domu.

– Pan go przyjmujesz?

– Ależ tak! Sam byś się o tym przekonał, mości starosto, gdybyś nie skąpił nam tak bardzo swych odwiedzin.

– Wiedza jest panią despotyczną: nie ma względów ani litości – oświadczył, jakby na usprawiedliwienie swe, starosta.

– Upewniam cię, przyjacielu, że Bergerac zyskuje na bliższym poznaniu i że nie czuć go bynajmniej smołą gorącą, choć w istocie twierdzi, że Księżyc jest zamieszkany i że Ziemia się obraca.

– Ale otóż to właśnie najbardziej mnie rozdrażnia! Nie obraca się ona ani trochę, mogę ci to raz jeszcze okazać jak najdowodniej.

Margrabiemu opadła głowa na piersi. Nie był na ten nowy cios przygotowany. Wzrok żebrzący pomocy i zmiłowania zwrócił na towarzyszów swych, ale ci zasypiali już snem błogosławionych w olbrzymich, miękko wysłanych fotelach. Drugie ramię Jana de Lamothe wyciągnęło się ponownie nad stolikiem i nad rozłożoną na nim kartą nieba.

– Uważaj pan dobrze – wyrzekł głosem nosowym. – To małe kółko przedstawia Księżyc, to drugie Ziemię, a ja… ja wyobrażam Słońce.

– Wcale skromna rola… – mruknął de Faventines między dwoma nieznacznymi ziewnięciami.

Po tym wstępnym objaśnieniu uczony przystąpił do rzeczy. Podczas gdy rozwijał z największym zapałem swe teorie, popierając je krzykliwymi argumentami, drzwi salonu otworzyły się z wolna i wszedł Cyrano de Bergerac.

Margrabia milczącym znakiem wskazał przybyszowi zacietrzewionego mędrca, młodzieniec zatem, przywitawszy Gilbertę i jej matkę i ująwszy pod ramię Rolanda, zbliżył się do stołu, który przez uczonego starostę zmieniony był chwilowo w trybunę.

Jan de Lamothe nie domyślał się obecności wroga stojącego nieruchomo za jego fotelem.

– Ergo25, kochany margrabio – kończył swą rozprawę – Cyrano de Bergerac jest oszustem, albowiem Ziemia nie obraca się i obracać nie może, gdyż jest płaska, jak tego dowiódł znakomity Jan Grangier.

– Otóż właśnie obraca się – wyrzekł w tej chwili mocnym głosem Cyrano – na powierzchni zaś jej nie ma z pewnością nic bardziej płaskiego nad pańskie dowodzenia.

Starosta przechylił się gwałtownie na bok, jakby nad uszami zagrzmiała mu trąba Sądu Ostatecznego.

– A! – wykrztusił wreszcie, gdy go trwoga ominęła – to pan zarzucasz mi nieprawdę?

– Tak, ja – odrzekł, śmiejąc się, poeta. – Gotów też jestem natychmiast dowieść tego, jeśli pan zechcesz mnie wysłuchać i jeśli damy zezwolą.

Jan de Lamothe ściągnął brwi. Ale w gruncie był niezmiernie rad zdarzeniu. Przeciwnika trzymał w ręku – z rozkoszą pokona go, zmiażdży, unicestwi.

Skupiono się dokoła zapaśników. Walka obiecywała być zajmującą.

– Tak więc, mój panie – zaczął starosta, rozsiadając się dumnie na wprost Cyrana i starając się wziąć go od razu z góry – podtrzymujesz pan dotąd jeszcze swą nieszczęsną utopię? Ależ to są, mój panie, drwiny ze wszystkich, którzy ramoty twoje czytają. Skąd pan wyrwałeś ten koncept, że Słońce jest nieruchome, kiedy każde dziecko widzi wyraźnie, że się ono porusza? I na jakiej zasadzie odważasz się pleść, że Ziemia szybko się obraca, kiedy wszyscy czujemy ją pod stopami mocną i niewzruszoną?

Cyrano nie brał bynajmniej do serca ani niegrzecznych słów mędrca, ani jego litościwych wzruszeń ramionami i, uśmiechając się, tonem żartobliwym odparł:

– Ech, mości starosto, o co się spierać? Rzecz jest niesłychanie prosta i będę miał zaszczyt wytłumaczyć ją zaraz w sposób dla wszystkich zrozumiały.

Jan de Lamothe uczynił poruszenie, jakby chciał coś powiedzieć.

– Niech się pan nie gniewa i niech raczy cierpliwie posłuchać – przerwał mu pośpiesznie Sawiniusz. – Rozpowszechniło się wśród ludzi mniemanie, że Słońce tkwi w samym środku naszej sfery, wszystkie bowiem ciała w przyrodzie potrzebują niezbędnie jego światła i ciepła.

– Wstęp niedorzeczny – mruknął starosta.

– Otóż – ciągnął poeta – Słońce znajduje się w samym sercu świata, aby karmić go i ożywiać, tak właśnie jak pestka w śliwie, jak jądro w orzechu, jak ząbek w czosnku. Wszechświat jest tą śliwką, tym orzechem i tym czosnkiem, a Słońce nasieniem, dookoła którego wszystko się skupia.

Szyderczy śmieszek był odpowiedzią starosty.

– Sądzisz więc pan naprawdę – nacierał Cyrano – że to wielkie ognisko obraca się dookoła naszej Ziemi, aby oświetlać ją i ogrzewać?

– Bez wątpienia.

– Doskonale. Takim sposobem musisz też sobie wyobrażać, że komin z ogniem obraca się dokoła pieczeni, aby ją upiec.

I zadowolony z żartu szlachcic wykręcił się na pięcie, nie kłopocząc się już ani trochę o swego przeciwnika.

– Usuwam się od dysputy z panem – rzekł gniewny starosta, którego dowodzenia nie odznaczały się lekkością – ale wiedz, że twoja pomysłowość i twój dowcip doprowadzą cię niezawodnie do tego, iż będziesz spalony na stosie.

– Jeśli to bywa zawsze ich następstwem, to ty, mości starosto, możesz być pewny, że umrzesz spokojnie w swym łóżku.

Ten żart zamknął usta mędrcowi. A kiedy zbierał myśli, aby odciąć się równą złośliwością, już Cyrano znajdował się w przeciwnym końcu salonu, gdzie zasiadł obok Rolanda i Gilberty.

Hrabia de Lembrat nie wspomniał jeszcze w obecności narzeczonej ani słówkiem o wczorajszym zajściu w ogrodzie. Lecz gdy Cyrano wmieszał się do rozmowy, Roland ośmielił się dotknąć tego drażliwego przedmiotu.

Zachowanie się poety podczas owej sceny nie uszło jego uwagi, widział też doskonale, jak Sulpicjusz Castillan udał się śladem trójki cygańskiej.

– Widziałeś się ze swym młodym sekretarzem? – zapytał Cyrana.

– Skąd to pytanie?

– Mistrz Sulpicjusz wydawał się zachwycony pięknymi oczyma Sybilli, od której usłyszeliśmy wczoraj tyle zajmujących rzeczy, i pogonił za nią z zapałem, który daleko zaprowadzić go może.

– To dowodzi tylko, że ten dzielny Castillan ma dobry smak. Piękna Cyganka warta grzechu. Uspokój się jednak; sekretarz mój już powrócił.

Hrabia, z gorączkową niecierpliwością szukający rozwiązania dręczącej go zagadki, chciał już wystąpić z nowym zapytaniem, gdy uprzedził go Sawiniusz.

– Gdym dowiedział się wczoraj o twym bliskim małżeństwie – wyrzekł z powagą – i gdym myślał, jak będziesz niezadługo szczęśliwy, uczułem nagle bolesne ściśnienie na myśl…

– Na jaką myśl?

– Na myśl, co się dzieje w tej chwili z twym biednym bratem?

Hrabia zadrżał. Na twarzy Gilberty odmalowała się ciekawość.

– Z bratem? – powtórzyła. – Pan hrabia nigdy nam o bracie swym nie wspominał!

– Bo nie chciał zapewne – zauważył z lekką ironią Cyrano – zasmucać pani bolesnym wyznaniem…

– I w samej rzeczy – wyjąkał Roland – po co budzić przykre wspomnienia, po co wywoływać z przeszłości smutną, zapomnianą historię, której rozwiązanie nigdy już nie nastąpi?

Zagadkowy uśmiech przemknął po ustach Cyrana.

– Kto wie! – szepnął.

Twarz hrabiego de Lembrat zdradziła wewnętrzny niepokój.

– Opowiedz tę historię, panie Cyrano; bardzo pana proszę – odezwała się ze wzruszeniem Gilberta.

– Historia ta jest bardzo prosta. Ludwik, brat Rolanda, liczył pięć lat wówczas, gdy ja kończyłem trzynaście i gdy stary hrabia de Lembrat, w którego domu wychowywałem się, polecił mi oswajać to dziecko z zabawami rycerskimi, będącymi moją ulubioną rozrywką. Uczyłem więc małego Ludwika dosiadać konia, fechtować się itp. Jednego dnia, gdym był nieobecny w Fougerolles, chłopczyk odszedł dość daleko od zamku w towarzystwie równego sobie wiekiem synka ogrodnika, nazwiskiem Szymon Vidal. Za nadejściem wieczora spostrzeżono nieobecność dzieci; nadaremnie ich wszakże po całej okolicy szukano. Czy wpadli do rzeki, szukając gniazd po nadbrzeżnych wierzbach, czy uprowadzeni zostali przez bandę Cyganów – nikt o tym się nie mógł dowiedzieć. Hrabia de Lembrat umarł, polecając mi przed śmiercią Rolanda i przypominając Ludwika, którego poprzysiągłem odnaleźć, jeżeli znajduje się jeszcze przy życiu.

– Upłynęło już lat piętnaście od zniknięcia Ludwika – wtrącił hrabia. – Umarł z pewnością.

– Brat twój doszedł teraz dopiero do wieku, w którym człowiek zastanawia się nad sobą i swym losem. Któż wie, czy nie potrafi on odszukać cię kiedykolwiek, skoro ty o szukaniu go myśleć już nie chcesz?

– Obyż tak się stało! Pragnę tego z całego serca! – zawołała Gilberta.

Łatwo zgadnąć, do czego dążył Cyrano. Przed wyjawieniem Rolandowi prawdy chciał zbadać najpierw jego serce; przed poddaniem próbie jego braterskiej przyjaźni chciał zbadać grunt, na którym miała być stoczona walka uczucia z samolubstwem.

Zdawało się, że Rolanda opuszcza zwykła mu pewność siebie. Możliwość powrotu brata zbudziła w nim głuchą obawę; czuł instynktownie, że mu coś zagraża.

– Spełnienie tego pragnienia – podjął Cyrano w odpowiedzi na wybuch Gilberty – opłaciłby Roland połową swego majątku. Sądzę jednak, że nie żałowałby tego.

Hrabia w tejże chwili cios odparował.

– Brat mój – wyrzekł zimno – może powracać. Przyjęty zostanie z otwartymi rękami. W każdym jednak razie nie zapomnę, że jestem pierworodnym synem swego ojca!

„Zgadłem – pomyślał Cyrano – nie obędzie się bez walki”.

Potem rzekł ostrożnie:

– Pierworodztwo to rzecz niemała, jednakże…

– Jednak co?

– Jednakże nie uwolni cię ono od złożenia bratu rachunków.

– Zarząd majątku do mnie należy, jak sądzę.

Charakter Rolanda zaczynał się okazywać w świetle właściwym.

– Prawo przyznające ci ten przywilej jest godne poszanowania, jednak w pewnych okolicznościach może ono utracić moc swoją.

– W jakich?

– Na przykład, gdyby to było wolą ojca rodziny.

– Zapewne, ale do tego potrzebne jest niezbędnie…

– Cóż takiego?

– Istnienie testamentu.

– Najniezawodniej26. O tym właśnie, mój drogi, chciałem mówić. Ten testament…

– Cóż ten testament?

– Istnieje!

– Testament mego ojca?

– Testament twego ojca.

– Jesteś w błędzie, mój Cyrano.

– Bynajmniej. Nie wspominałem ci dotąd o tym, bo było to rzeczą zbyteczną, dopóki żadnych zobowiązań majątkowych nie zaciągnąłeś. Dziś żenisz się, jest więc rzeczą godziwą, aby twoja nowa rodzina dowiedziała się o twych długach przeszłości i o zobowiązaniach na przyszłość.

– Mój ojciec dbały był jak nikt na świecie o blask swego nazwiska; musiałby zapomnieć o zasadach całego życia, aby zrobić to, o czym mówisz.

– Kochał on obu synów jednakowo, pragnął zatem, aby na każdego przypadł równy dział majątku i zaszczytów.

– Rozprawiasz o tym z taką pewnością… Można by sądzić, że znasz ów testament.

– Znam go.

Roland przygryzł usta.

– Gdzież mój ojciec złożył go? – spytał głosem drżącym.

– W moje ręce!

Hrabia lekko krzyknął.

– Panie hrabio – odezwała się Gilberta, rozdrażniona zachowaniem się narzeczonego – miałżebyś27 co przeciw wyborowi, który uczynił twój ojciec?

– Boże zachowaj! Ojciec kochał Sawiniusza; wiedział, że to chłopiec pod każdym względem dzielny i na którym można polegać. Co do mnie, jedno tylko mam teraz życzenie, aby mój brat powrócił. Nawet przepoławiając dla niego majątek, będę jeszcze dość bogaty, aby zapewnić pani szczęście, którego masz prawo oczekiwać.

– Pięknieś powiedział, Rolandzie – rzekł Cyrano, podnosząc się do odejścia.

Hrabia zatrzymał przyjaciela i biorąc go na stronę szepnął:

– Jedno słowo, mój drogi…

– Słucham.

– Gdzie jest testament?

– Dlaczego?

– Pytam przez prostą ciekawość. A przy tym: czy nie można by teraz dopełnić otwarcia tego dokumentu?

– Strzeż się, Rolandzie. Podajesz w wątpliwość moją przysięgę.

– Nie myślę o tym bynajmniej.

– W testamencie prócz spraw pieniężnych znajduje się jeszcze co innego.

– Cóż się znajduje?

– Jedno straszne wyznanie!

– Straszne? Dla kogo straszne?

– Dla ciebie.

– Dla mnie?

– Tak. Nie pytaj więcej i dbając o własną spokojność28, pozostaw w spokoju testament.

– Ależ nareszcie – napierał hrabia, silnie podrażniony, a zarazem i zatrwożony wyznaniami, poza którymi domyślał się pogróżki – gdybyś… gdybyś żyć przestał, co by się stało z testamentem?

– Nie kłopocz się o to. Wypadek ten przewidziałem.

Roland przypatrywał mu się w milczeniu, wzrokiem niepewnym.

– Kochany hrabio – zakończył Cyrano, wyciągając doń rękę – wszystko, coś usłyszał ode mnie, nie bez celu było powiedziane. W życiu twym spełnić ma się wkrótce akt ważny, uroczysty; zawczasu zatem, jeszcze przed zaznajomieniem cię z odnośnymi faktami, chciałem wiedzieć: czego mogę się spodziewać, a czego obawiać się po twym sercu? Ciekawość moja już zaspokojona.

– Co masz mi jeszcze do powiedzenia?

– Dowiesz się o tym jutro.

– Jutro?

– W moim mieszkaniu. Czy mogę liczyć na twoje odwiedziny?

– Najzupełniej. O dziesiątej zapukam do twoich drzwi.

23

gesta – dziś: gesty. [przypis edytorski]

24

najprzewrotniejszy – dziś: najbardziej przewrotny. [przypis edytorski]

25

ergo (łac.) – więc, zatem. [przypis edytorski]

26

najniezawodniej – dziś: najbardziej niezawodnie. [przypis edytorski]

27

miałżebyś – konstrukcja z partykułą -że; znaczenie: czy miałbyś. [przypis edytorski]

28

spokojność – dziś: spokój. [przypis edytorski]

Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac

Подняться наверх