Читать книгу Lambro - Juliusz Słowacki - Страница 6

Pieśń pierwsza
Powieść Greka

Оглавление

IV

Małe tu znajdę dla pieśni pokupy20,

Miłość ją kraju i rozpacz uprzędły.

Tu zżółkłe twarze – może serca zwiędły?

Miałem tu znaleźć ludzi – widzę trupy.

Niezdolni z życia wybić się skonaniem,

Wyście odważni – lecz na pół otrucia,

Wyście przywykli zabijać pół czucia

I zmartwychwstawać, lecz półzmartwychwstaniem,

Wiecznie okuci w żelazne ogniwa.

Pieśń często z kajdan iskry wydobywa;

Więc będę śpiewał i dążył do kresu;

Ożywię ogień, jeśli jest w iskierce.

Tak Egipcjanin w liście z aloesu

Obwija zwiędłe umarłego serce;

Na liściu pisze zmartwychwstania słowa;

Chociaż w tym liściu serce nie ożyje,

Lecz od zepsucia wiecznie się zachowa,

W proch nie rozsypie… Godzina wybije,

Kiedy myśl słowa tajemną odgadnie,

Wtenczas odpowiedź będzie w sercu – na dnie.


Myśl syna pieśni ciemna, niezgłębiona,

Jest jako fala umarłego morza;

Co jej powierzysz, wnet wyrzuca z łona,

Lecz barwą ciemnych głębi przyodzieje,

Da nieśmiertelność kamiennego łoża,

Kwiat w niej nie tracąc barwy kamienieje.

Lecz jeśli wieszczek nie znajdzie wyrazów,

W głąb jego serca słuchacz nie dosięga;

Często podobny sam do zimnych głazów,

Choć pieśń ognista w myśli się wylęga;

Często go słuchacz odbiegnie wesoły…

A pieśń, co ledwo dopłynie połowy,

Jak mórz zamarłych owoc rubinowy

Bezpłodne w sobie zamyka popioły.


V

Niegdyś nam północ miecz podała w dłonie,

A potem chytra bezsilnych odbiegła21.

Widziałem walkę – widziałem to błonie,

Gdzie siła naszych rycerzy poległa.

Ja byłem dzieckiem i patrzałem z chaty…

Powietrze chmura proporców krajała,

W tureckich szykach lśnił księżyc bogaty,

Nad nim dym srebrny wyrzucały działa,

Stamtąd huk leciał, stamtąd ziemia grzmiała

I grad pocisków wyrzucały spiże;

A stąd, zachodnim złocone promieniem,

W ten dym ognisty szły błękitne krzyże

Z upornym, z głuchym rozpaczy milczeniem.

Potem je dymy spiżowe pożarły,

Mignęły w ogniu złote – i pobladły.

Przed nocą wszystkie szeregi wymarły

I wszystkie krzyże w szeregach upadły.


VI

Tak się zwycięstwa przeważyły szale…

Lambra tureckie ominęły gromy,

Wdarł się na skałę – całą noc na skale,

Patrzał na groby, na groby bez końca!

I tak nazajutrz jeszcze nieruchomy

Błyszczał w promieniach wschodzącego słońca…

A stamtąd poszedł błąkać się po świecie.

Lecz nie samotny – znalazł się ktoś drugi,

Co przy nim giermka podjął się usługi;

Kto to był taki? – może odgadniecie.


Po długich latach z krainy wygnania

Ujrzał, jak Grecy z wiatrem na wyścigi

Nieśli po górach hasło zmartwychwstania;

Pieśń grzmiała w dzwonach – była to pieśń Rygi22.

Ale niedługo Grek o szczęściu marzy,

Kolejno w siołach milkła pieśń i dzwony,

Gdzieniegdzie snuł się Kleft23 – lecz zakrwawiony,

I z krwią miał rozpacz przysechłą do twarzy.

Płacz, narzekanie wstrząsa Greków chaty,

Echami skał się rozpłakały łona.

„Jutro” – wołają – „na maszcie fregaty

Haniebną śmiercią młody Ryga skona”.


VII

Na dzikich brzegach skalistej Ipsary

Wznosi się klasztor wysoko nad morze;

Krzyż jego pierwszy wita ranne zorze,

Ostatnie słońcem złocą się filary.

Koło klasztoru bez czoła kolumny

Stoją jak palmy pozbawione liści.

Tam mnich pracuje koło własnej trumny,

Tam od tureckiej uciekł nienawiści…

Ów dzwon, co dzisiaj ogłasza pacierze,

Nieraz do broni powoła Majnotę;

Nieraz od Turków okrążone wieże

Czoła dział srebrnym uwieńczają dymem,

Z tych okien błyszczą spiżu paszcze złote

I mnich pokorny staje się olbrzymem.

Nieraz rozpaczy naglony potrzebą

Rozwala miną poświęcone ściany;

Rzekłbyś, że mnich ten chce zdobywać niebo

Skał odłamami jak dawne Tytany.


Na niższych skałach cmentarz muzułmanów,

Czarowny, cichy, pełny drzew i kwiatów,

I dłutowanych w marmurze turbanów,

Jak odłam z rajskich oderwany światów

I przesadzony na skalne urwiska.

Tam byłem wczora… Słońce zachodziło…

Za marmurowe skryty grobowiska,

Widziałem dwoje ludzi nad mogiłą;

Widziałem Klefta i Greczynkę młodą.

Ona – do Peri podobna urodą,

Jak była piękną, wyraz nie okryśli24!

Gdy długo, długo patrzałem w jej lica,

Kiedy się potem obudziłem z myśli,

Tak byłem tęskny – rozmarzony – smutny,

Jak gdybym długo patrzał w twarz księżyca.

Snadź, że jej życie był to czas pokutny

Za całą przeszłość szczęścia pogrzebaną;

Miała na twarzy smutek – lecz nie żałość,

Barwę koralu łzą nie opłukaną;

Rumieniec tonął w bezpromienną białość,

I w białych szatach stała między drzewa,

Wpół przeświecona blaskami zachodu,

Podobna srebrnej fontannie ogrodu,

Z której wiatr mgliste warkocze odwiewa.


Kleft, znać z ubioru, był kiedyś rycerzem

I wierne rysom członków nosił szaty,

Piersi jedwabnym zamknięte pancerzem,

Co się od słońca w różne barwy łamie,

Wypukło w złote wyszywany kwiaty;

I miał kapotę rzuconą na ramię,

Białą jak śniegi – i pas złotolity,

Nogę złoconym wiązaną rzemieniem,

Małą misiurkę25, której aksamity

Pod kruczych włosów tonęły pierścieniem,

Na niej w misternie ułożonej zwici26

Węzeł w złociste rozpadał się nici.


Choć stłumionymi przemawiali słowy,

Mogłem dosłyszeć ułamków rozmowy.


VIII

„Lambro! ty w słowach dajesz mi obłudę,

Nie odpowiadasz szczerze, gdy zapytam.

Na twoim czole z przerażeniem czytam

Ostatni stopień wszystkich nieszczęść – nudę.

Blask twego oka nie odbłyska z duszy.

Serce jak brylant, chociaż się rozkruszy,

W każdym odłamie iskra się zawiesza,

A każda czystym lśni tęczy promieniem;

Lecz na twym czole jakiś szatan miesza

Rozpacz ze śmiechem, śmiech blady z cierpieniem…

Ty jesteś z ludzi, których serce żywi

Łzami – lub gorzką trucizną laurową.

O! bo też prawda, że my nieszczęśliwi,

I czasem czuję, że pociechy słowo

Ma dźwięk szyderczy i na serce spada.

Gdy myślą wracam w przeszłości krainy,

Widzę, jak przy nas stojąc rozpacz blada

Czekała szczęściem niepełnej godziny,

Aby się poznać z nami – i być z nami…

Czekała długo – przyszła, choć nieskora;

Ze wspólnych myśli jednego wieczora

Myśmy się w stronę rozbiegli myślami.

I dziś mi nie chcesz odkryć serca głębi,

Milczysz?…” —


– „Dziś nie chcę zabijać słowami,

Bo każde słowo do serca utonie

I tak jak sztylet dreszczem je oziębi;

A potem długim rozpamiętywaniem

Jak żar piekielny rozpali się w łonie,

I potem, potem – cała przyszłość twoja

Stanie się długim i ciężkim konaniem.

O! patrzaj na mnie – ta złocista zbroja

Dzikiego Klefta nigdy nie stroiła,

Zmieniłem szaty – tyś serce zmieniła.

Winnaś wyczytać na pobladłym czole

Myśli ukryte i obecne bole,

I wszystkie zbrodnie – a żądasz wyrazów!

Tak jak wędrowiec wśród grobowych głazów

Nie umiesz czytać napisów cmentarza?

Więc poznaj Lambra, jak ludzie poznali…

Jam dzisiaj królem błękitnawej fali,

Mszczę się… Dziś czarna bandera korsarza

Rzuca cień śmierci, gdzie dosięgną działa:

I zapomniałem zetrzeć z mego czoła

Cieniu, co dzisiaj rzuciła nań rano;

Otarłem tylko szablę krwią skalaną.

Kłócę27 niebaczny spokojność anioła…

Na pół przeklęty, na pół zapomniany,

Rozpalam ogień miłosnej pochodni

I wiążę serce dwoma talizmany,

Wielkością nieszczęść – i wielkością zbrodni.

Mój obraz kształty przybierze olbrzymie

W głębi twej duszy – jak anioł upadły,

We krwi skalany – w dział omglony dymie,

W blasku brylantów i złota wybladły.

O! bo ja miałem wielką niegdyś duszę!

Lecz gdy ją znudził smutek jednobrzmienny,

Idę wśród ludzi jak przez las jesienny,

Kędy pod stopą zżółkłe liście kruszę,

I gardzę liściem, co ścieżki pozłaca

Barwą uwiędłą – lecz szum ich zasmuca!

Wolę, niech moją łodzią fala rzuca,

Niechaj mi wzgardą za wzgardę odpłaca.

Morze – to wielka mogiła stworzenia,

Dumającemu na niej myśli płyną.

Nieraz na fali umieram z pragnienia

Jak obciążony Tantalową winą,

I mogę niebo przeklinać – i morze.

Usłałem sobie rozwahane łoże,

Co mi piastunki daje kołysanie;

Bo spać nie mogłem na ziemi – a teraz

Często mię zorza śpiącego zastanie

I nie obudzi skrawym światłem – nieraz

Działo mi dając ranne powitanie

Zbudzić nie może – często sen przedłużę,

Aby w tym życiu żyć jak najmniej – nie snem.

Dziś nieszczęściami są mi niebios burze,

Lina zerwana ujęciem niewczesnem28;

Mam jeszcze czucie… bo dziś mię rozczula,

I łzy mam w oku, gdy rozryje kula

Maszt, z którym długie przebiegałem drogi,

Wycięty z rosłej Epiru29 topoli,

Co mi rodzinne wspominał rozłogi30;

Lecz gdy mrą majtki, wtenczas po niewoli

Na moich ustach błyszczy uśmiech dziki,

Jak gdybym szydził, że niezręczni byli

Śmierci uniknąć – a ci ludzie żyli

Ze mną przez długie lata trosk, cierpienia,

Jak krwi tygrysy – druhy – niewolniki…

Ostatnia miłość, miłość przywyknienia,

Skamieniałego serca nie poruszy…

Ze złotem stawię człowieka na szale,

A potem złoto rzucam w morskie fale,

Jakby w tym była jaka wielkość duszy”. —


IX

Słucha dziewica, jej rumieniec mgławy

Zrazu rozkwitał i blasku nabywał…

Gdy zaczął mówić, to uśmiech ciekawy

Twarz jej oświecił – we łzy się rozpływał

I znów powracał tak w odcieniach zmienny,

Że słów kochanka wydawał się echem;

A gdy ten uśmiech gasiła zgryzota,

Gdy obumierał zadumaniem senny,

Podobną była do niewiasty Lota31,

W chwili gdy tonie ostatnim uśmiechem

W nieodgadnioną boleść, w sen kamienny,

I jeszcze słucha w przeszłość odwrócona…

I tak posągów brała kształt nieżywy,

Tak opuściła bezwładnie ramiona,

Że z ramion szata płynąca do ziemi

Jakby w kamienne łamała się spływy.


I Lambro bladnął, i usty drżącemi

Mówił: „O luba, wybacz, że te słowa

Zanadto czarną malowały duszę;

Przywykłem kruszyć serca – a gdy kruszę,

Patrzeć, jak cierpią, i śmiać się szalenie.

Lecz twoja boleść, bladość marmurowa,

To już nad moje siły, nad sumnienie!

Czy wierzysz, luba? ja się wyznać wstydzę,

Ja, korsarz krwawy! ja, ludzi morderca!

Że się zabójstwem i zbrodniami brzydzę,

Że mam myśl jedną, wielką w głębi serca,

Co kiedyś zbawi nawet pamięć moją.

O luba! teraz niech się ludzie boją;

Niech się przed czarnym chronią pawilonem;

Znajdę ich – zbudzę… jeśli nagłym zgonem

Bóg wielkiej we mnie myśli nie rozłamie.

Na moim czole widzisz dumy znamię,

To jest przeczucie sławy; – tam – tam w dali

Widzę okropną przyszłość – ale sławną;

Precz te obrazy!… Luba! jakże dawno

Z tobą po obcych błądziliśmy światach!

Jakżeśmy dawno w przeczuciach szukali

I w oberwanych po liściu róż kwiatach

Naszej przyszłości! Z tobą moje losy

I z tobą dotąd wiążę myśli moje.

Często przed ludźmi w kajucie ukryty,

Jak dziecię trefię32 przed zwierciadłem włosy,

Szaty poprawiam – brylantami stroję,

Bo widzę jasno – widzę w twych marzeniach

Mój własny obraz wyraźnie odbity,

Więc podobieństwa szukam w ukraszeniach

I póty śmiechem rozjaśniam jagody,

Aż póki czyste wróci mi zwierciadło

Obraz twych wspomnień z twarzą mniej pobladłą,

I mniej posępny i smutny – i młody.


„O! świat ten gorzki, śmiechem przeraźliwy

Dla tych, co płaczą czy to krwią, czy łzami.

Chroń się ty świata – bo on nie był z nami

W szczęścia godzinie, więc i dziś nie będzie;

Bo przeciw wielkim czuciom on gniewliwy

I nie przebacza tym, co toną w błędzie.

Patrz, jak ten klasztor czoło w chmurach trzyma.

Ja ci wynajdę mieszkanie w klasztorze;

Zamknij się w cichej celi i ze skały

Patrzaj nocami na rozległe morze,

I błękitnymi po fali oczyma

Mojego statku ścigaj żagiel biały.

A gdy zagrożą fali niepokoje,

Kiedy się będziesz modlić zdjęta trwogą,

Razem popłyną w niebo, jedną drogą,

Twoje modlitwy i przekleństwa moje.


„Lecz nim obierzesz klasztorny spoczynek,

Jutro, nim zorza świtem się rozpali,

Przyjdź do mnie sama – tam – nad brzegi fali,

Odziana płaszczem bogatych Turczynek.

I miej kalemkiar ciemny z musselinu33

Lub czewrę gęsto haftowaną złotem34;

Niechaj się z wiatru nie wznosi polotem,

Nie zdradzi twarzy przed oczyma gminu.

Jutro – pamiętaj! – tam łódź moja czeka,

Gdzie się przy skale załamało morze.

Ja sam, przebrany w tureckim ubiorze,

Płynę na pogrzeb ostatniego Greka”. —


Skończył – a kiedy z ostatnimi słowy

Na piersi chylił twarz cierpieniem zbladłą,

Zda się, widziałem, kilka łez upadło…

Nie wiem… to może z silniejszym powiewem

Opadał z drzewa kwiat pomarańczowy?

Nie wiem, czy płakał – czyli zachwiał drzewem?


X

Ranek był. Morze rozpalone świtem

Wre z dala, szumi i srebrzy sią w pianę,

Potem portową groblą odłamane,

Brzegi spokojnym oblewa błękitem;

A brzeg wysoko szarzeje granitem.

Wyżej palm błyszczy zieloność wesoła.

Te palmy, w niebo sięgające szczytem,

Jako nam istność malują anioła;

W mgle mają stopy – a w błękicie czoła.


O! jakże smutny fali szum bezdenny,

Co się z cichego morza wydobywa!


20

pokup (daw.) – popyt, zainteresowanie. [przypis edytorski]

21

Niegdyś nam północ miecz podała w dłonie, A potem chytra bezsilnych odbiegła (…) – Mowa o Katarzynie carowej, która Greków podburzyła do powstania i zdradziła oczekujących od niej pomocy. [przypis autorski]

22

… była to pieśń Rygi. – Sławny hymn powstańców, napisany przez Rygę, zaczyna się od słów: Deute, paides ton Hellenon. [przypis autorski]

23

kleft – powstaniec grecki, członek ruchu oporu w powstaniu 1821–1829. [przypis edytorski]

24

okryślić (daw.) – dziś: określić. [przypis edytorski]

25

misiurka (z arab.) – rodzaj hełmu, osłaniającego kark i uszy. [przypis edytorski]

26

zwić – tu: splot. [przypis edytorski]

27

kłócić – zakłócać. [przypis edytorski]

28

niewczesnem (daw. N) – dziś: niewczesnym. [przypis edytorski]

29

Epir – kraina w Grecji, nad M. Jońskim. [przypis edytorski]

30

rozłogi – pędy roślin płożące się po ziemi. [przypis edytorski]

31

niewiasta Lota – żona biblijnego Lota, zamieniona w słup soli, ponieważ obejrzała się uciekając z Sodomy. [przypis edytorski]

32

trefić (przestarz.) – układać włosy w loki. [przypis edytorski]

33

musselin (z fr.) – muślin, lekka tkanina bawełniana lub wełniana. [przypis edytorski]

34

I miej kalemkiar ciemny z musselinu/ Lub czewrę (…) – Rodzaj zasłony kobiet tureckich. [przypis autorski]

Lambro

Подняться наверх