Читать книгу Bez litości - Ли Чайлд - Страница 8

1

Оглавление

Jack Reacher zamówił podwójne espresso, bez mleczka i bez cukru, nie w porcelanowej, lecz styropianowej filiżance, i nim podano mu je do stolika, ujrzał, jak zmienia się bezpowrotnie czyjeś życie. Nie dlatego, że tak długo czekał na kelnera, lecz dlatego że to, co się stało, stało się tak szybko. Tak szybko, że Reacher nie miał w ogóle pojęcia, na co patrzy. To była jedna z owych miejskich scen, które zdarzają się na świecie miliardy razy w ciągu jednego dnia: facet otwiera drzwi samochodu, wsiada i odjeżdża. To wszystko.

Ale wystarczyło.

• • •

Kawa była niemal idealna, więc dokładnie dwadzieścia cztery godziny później Reacher wrócił do tej samej kafejki. Nie spędzał na ogół dwóch wieczorów w tym samym miejscu, ale uznał, że dla wspaniałej kawy można zmienić ustalone zwyczaje. Kafejka znajdowała się po zachodniej stronie Szóstej Alei w Nowym Jorku, pomiędzy Bleecker i Houston Street. Zajmowała parter przeciętnego czteropiętrowego budynku. Na wyższych piętrach mieściły się anonimowe mieszkania na wynajem. Sama kafejka wyglądała, jakby przeniesiono ją z jakiegoś zaułka w Rzymie. Wewnątrz były nisko zawieszone lampy, pokancerowane drewniane ściany, kontuar oraz powgniatany chromowany ekspres do kawy, wielki i długi niczym lokomotywa. Na chodniku stały w rządku metalowe stoliki ogrodzone niskim płóciennym parawanem. Reacher usiadł przy tym samym – ostatnim w rzędzie – stoliku co poprzednio i wybrał to samo krzesło. Przeciągnął się, rozsiadł wygodniej i przechylił do tyłu. Jego krzesło oparło się o zewnętrzną ścianę kafejki. Siedząc w tej pozycji i patrząc na wschód, miał widok na chodnik i drugą stronę ulicy. Latem uwielbiał nowojorskie ulice. Zwłaszcza wieczorem. Lubił rozświetlony elektrycznością mrok, gorące brudne powietrze, uliczny zgiełk, wyjące wściekle syreny i ludzką ciżbę. Samotny mężczyzna mógł się tutaj poczuć częścią większej całości i zarazem kimś zupełnie anonimowym.

Został obsłużony przez tego samego kelnera co poprzedniego wieczoru i zamówił takie samo podwójne espresso w styropianowej filiżance, bez cukru i bez łyżeczki. Zapłacił za nie zaraz po podaniu i zostawił resztę na stoliku. Dzięki temu mógł wstać i odejść dokładnie wtedy, kiedy chciał, nie obrażając kelnera, nie oszukując właściciela i nie kradnąc porcelanowej filiżanki. Reacher zawsze aranżował wszystko tak, by móc w ułamku sekundy ruszyć dalej. Taką miał obsesję. Nic nie miał i niczego nie nosił. Był potężnym mężczyzną, lecz rzucał mały cień i zostawiał po sobie niewielki ślad.

Pijąc powoli kawę, czuł, jak z chodnika bije wieczorny żar. Obserwował samochody i przechodniów. Patrzył na jadące na północ taksówki i zatrzymujące się przy krawężniku śmieciarki. Widział grupki zmierzających do klubów dziwnych młodych ludzi. Obserwował podążające chwiejnym krokiem na południe dziewczyny, które kiedyś były chłopcami. Zobaczył zatrzymujący się w pobliżu granatowy samochód niemieckiej marki. Patrzył, jak wysiada z niego krępy mężczyzna w popielatym garniturze, jak idzie na północ, przeciska się między dwoma stolikami na chodniku i podchodzi do grupki stojących na zapleczu kelnerów. Patrzył, jak zadaje im pytania.

Facet był średniego wzrostu, nie za młody i nie za stary, zbyt solidnie zbudowany, by można go nazwać chudym, i zbyt szczupły, by można go nazwać ciężkim. Miał krótko przycięte włosy przyprószone siwizną na skroniach. Balansował na piętach i palcach stóp. Jego usta prawie się nie poruszały, gdy mówił. W odróżnieniu od oczu, które niezmordowanie zerkały w lewo i w prawo. Reacher zgadywał, że facet ma koło czterdziestki i dożył tego pięknego wieku dzięki temu, że zawsze wiedział, co się wokół niego dzieje. Reacher widywał to samo spojrzenie u weteranów elitarnych jednostek piechoty, którzy przetrwali długie walki w dżungli.

A potem kelner odwrócił się nagle i wskazał Reachera. Krępy mężczyzna w popielatym garniturze zerknął w jego stronę przez szybę. Reacher popatrzył na niego przez ramię. Nawiązany został kontakt wzrokowy. Utrzymując go, mężczyzna w garniturze podziękował bezgłośnie kelnerowi, po czym ruszył z powrotem tą samą drogą, którą przyszedł. Wyszedł na ulicę, skręcił w prawo i ocierając się o parawan, podszedł do Reachera, który pozwolił mu przez chwilę stać bez słowa przy stoliku.

– Tak – powiedział w końcu, podejmując decyzję. Zabrzmiało to jak odpowiedź, nie jak pytanie.

– Co tak? – zainteresował się facet.

– Cokolwiek – odrzekł Reacher. – Tak, dobrze się bawię, tak, może się pan przysiąść, tak, może mnie pan zapytać o to, o co chce pan zapytać.

Facet odsunął krzesło i usiadł tyłem do jezdni, zasłaniając widok Reacherowi.

– Rzeczywiście mam do pana pytanie – przyznał.

– Wiem – odparł Reacher. – O zeszłą noc.

– Skąd pan wie? – Facet miał niski, cichy głos i płaski, rwany brytyjski akcent.

– Pokazał mnie panu kelner – powiedział Reacher. – A od innych gości odróżnia mnie to, że ja byłem tutaj zeszłej nocy, a oni nie.

– Jest pan tego pewien?

– Niech pan się odwróci. I obserwuje ruch uliczny.

Facet odwrócił się w drugą stronę. I obserwował ruch.

– A teraz niech pan powie, jak jestem ubrany – poprosił Reacher.

– Zielona koszula – zaczął Brytyjczyk – bawełniana, workowata, tania, raczej nie nowa, podwinięte rękawy, pod spodem zielony podkoszulek, również tani i nie nowy, trochę obcisły, niewciśnięty w brezentowe spodnie, angielskie półbuty, bez skarpetek, brązowe, nie nowe, ale i niezbyt stare, raczej drogie. Postrzępione sznurowadła, tak jakby ciągnął je pan zbyt mocno, kiedy pan je zawiązuje. Może to wskazywać na obsesyjną samodyscyplinę.

– W porządku – podsumował Reacher.

– Co w porządku?

– Dużo pan widzi – stwierdził Reacher. – Ja też dużo widzę. Jesteśmy do siebie podobni jak dwie krople wody. Ze wszystkich gości tylko ja byłem tutaj również zeszłego wieczoru. Jestem tego pewien. I o to właśnie pytał pan personel. Musiał pan pytać. Kelner mógł mnie wskazać wyłącznie z tego powodu.

Facet ponownie odwrócił się do niego twarzą.

– Widział pan wczoraj samochód? – zapytał.

– Widziałem wczoraj mnóstwo samochodów – odparł Reacher. – Siedzimy przy Szóstej Alei.

– Chodzi o mercedesa. Parkował tam.

Facet ponownie się odwrócił i wskazał pusty odcinek krawężnika przy hydrancie przeciwpożarowym po drugiej stronie ulicy.

– Srebrny czterodrzwiowy sedan – powiedział Reacher. – Typ S-czterysta dwadzieścia, zamawiana indywidualnie nowojorska rejestracja, zaczynająca się od liter OSC. Dużo mil na liczniku. Brudna karoseria, zdarte opony, obdrapane felgi, wgniecenia i rysy na obu zderzakach.

Facet popatrzył na niego.

– Rzeczywiście pan go widział.

– Stał tam – Reacher pokazał.

– Widział pan, jak odjeżdża?

Reacher pokiwał głową.

– Tuż przed dwudziestą trzecią czterdzieści pięć wsiadł do niego jakiś facet i odjechał.

– Nie nosi pan zegarka.

– Zawsze wiem, która jest godzina.

– To musiało być bliżej północy.

– Może – odparł Reacher. – Niewykluczone.

– Przyjrzał się pan kierowcy?

– Mówiłem już panu. Widziałem, jak wsiadł i odjechał.

Facet wstał od stolika.

– Chcę, żeby pan ze mną gdzieś pojechał. – Wsadził rękę do kieszeni. – Zapłacę za pańską kawę.

– Już za nią zapłaciłem.

– W takim razie chodźmy.

– Dokąd?

– Do mojego szefa.

– Kim jest pański szef?

– Nazywa się Lane.

– Nie jest pan gliniarzem – powiedział Reacher. – Tak sądzę. Na podstawie tego, co zaobserwowałem.

– Co pan zaobserwował?

– Pański akcent. Nie jest pan Amerykaninem, tylko Brytyjczykiem. Nowojorska policja nie jest aż tak zdesperowana.

– Większość z nas to Amerykanie – odrzekł Brytyjczyk. – Ale ma pan rację, nie jesteśmy gliniarzami. Jesteśmy prywatnymi obywatelami.

– Jakimi dokładnie?

– Takimi, co na pewno się odwdzięczą, jeżeli poda im pan opis osobnika, który odjechał tym samochodem.

– W jaki sposób?

– Finansowo – odparł facet. – Czy jest jakiś inny?

– Mnóstwo – poinformował go Reacher. – Chyba tutaj zostanę.

– To bardzo poważna sprawa.

– Jaka sprawa?

Facet w garniturze z powrotem usiadł.

– Nie mogę panu tego powiedzieć – oświadczył.

– W takim razie żegnam.

– To nie moja decyzja – wyjaśnił facet. – Pan Lane zaznaczył, że kluczowe dla całej misji jest to, by nikt o niczym nie wiedział. Z bardzo ważnych powodów.

Reacher przechylił filiżankę i sprawdził jej zawartość. Zostało w niej niewiele kawy.

– Ma pan jakieś nazwisko? – zapytał.

– A pan?

– Pan pierwszy.

W odpowiedzi facet wsunął kciuk do kieszonki na piersi i wyjął z niej wizytownik z czarnej skóry. Otworzył go, wysunął pojedynczą wizytówkę i podał ją nad stolikiem. Była dość elegancka. Ciężki czerpany papier, wypukłe litery, tusz, który nadal wyglądał na mokry. Na górze widniał napis Operational Security Consultants, Konsultanci Ochrony Operacyjnej.

– OSC – powiedział Reacher. – Tak jak na rejestracji.

Brytyjczyk nie odezwał się.

Reacher uśmiechnął się.

– Jesteście konsultantami do spraw ochrony i daliście sobie ukraść samochód? Rozumiem, jakie to może być krępujące.

– Nie chodzi nam o samochód.

Niżej na wizytówce było nazwisko: John Gregory. Pod nazwiskiem dopisek: były żołnierz armii brytyjskiej. Pod dopiskiem sprawowana funkcja: wicedyrektor wykonawczy.

– Kiedy pan odszedł? – zapytał Reacher.

– Z armii brytyjskiej? – upewnił się Gregory. – Przed siedmiu laty.

– Gdzie pan służył?

– W SAS.

– Nadal wygląda pan na wojskowego.

– Pan też – stwierdził Gregory. – Kiedy pan odszedł?

– Przed siedmiu laty – odrzekł Reacher.

– Gdzie pan służył?

– Głównie w wydziale kryminalnym żandarmerii.

Gregory podniósł z zainteresowaniem wzrok.

– Był pan oficerem śledczym?

– Na ogół.

– W jakim stopniu?

– Nie pamiętam – odparł Reacher. – Od siedmiu lat jestem cywilem.

– Niech pan nie będzie taki skromny. Na pewno dosłużył się pan co najmniej stopnia podpułkownika.

– Majora – powiedział Reacher. – Wyżej nie udało mi się awansować.

– Problemy z przełożonymi?

– Zdarzały się.

– Ma pan jakieś nazwisko?

– Ma je większość ludzi.

– Jak brzmi?

– Reacher.

– Co pan teraz robi?

– Próbuję wypić w spokoju kawę.

– Potrzebuje pan pracy?

– Nie – odparł Reacher. – Nie potrzebuję.

– Byłem sierżantem – powiedział Gregory.

– Domyśliłem się. Ludzie z SAS są na ogół sierżantami. I wygląda pan na sierżanta.

– To jak, pojedzie pan ze mną i porozmawia z panem Lane’em?

– Powiedziałem panu, co widziałem. Może pan mu to przekazać.

– Pan Lane będzie to chciał usłyszeć bezpośrednio od pana.

Reacher zajrzał ponownie do filiżanki.

– Gdzie to jest?

– Niedaleko. Dziesięć minut drogi.

– Sam nie wiem – mruknął Reacher. – Przyjemnie mi się pije kawę.

– Niech pan ją ze sobą weźmie. Jest w styropianowej filiżance.

– Lubię ciszę i spokój.

– Chodzi tylko o dziesięć minut.

– Za bardzo się przejmujecie skradzionym samochodem, nawet jeżeli to był mercedes.

– Nie chodzi o samochód.

– Więc o co chodzi?

– To sprawa życia i śmierci – odparł Gregory. – Chociaż w tym momencie bardziej śmierci niż życia.

Reacher jeszcze raz sprawdził filiżankę. Została w niej nie więcej niż jedna ósma cala letniej, gęstej od fusów kawy. Odstawił ją.

– Dobrze – powiedział. – Chodźmy.

Bez litości

Подняться наверх