Читать книгу Jutro możesz zniknąć - Ли Чайлд - Страница 14

6

Оглавление

Drzwi bardzo długo się nie otwierały. Może ktoś skorzystał z awaryjnego telefonu, może konduktor usłyszał strzał. Tak czy inaczej system zablokował wszystkie drzwi. To było niewątpliwie coś, co wcześniej przećwiczono. I procedura była całkiem sensowna. Lepiej, żeby napastnik tkwił zamknięty w jednym wagonie, niż biegał po całym mieście.

Ale czekanie nie było przyjemne. Pocisk magnum .357 został wynaleziony w roku 1935. Magnum znaczy po łacinie duży. Cięższy pocisk i o wiele większy ładunek miotający. Technicznie rzecz biorąc, ładunek miotający nie wybucha, lecz ulega chemicznemu procesowi deflagracji, która jest czymś pośrednim między spalaniem i eksplozją. Chodzi o stworzenie wielkiego bąbla gorącego gazu, który wyrzuca pocisk z lufy niczym napięta sprężyna. Normalnie gaz wylatuje w ślad za pociskiem z lufy i zapala tlen w otaczającym ją powietrzu. Stąd płomień wylotowy. Jednak przy strzale oddanym z niedużej odległości w głowę, jaki wybrała pasażerka numer cztery, pocisk robi dziurę w skórze i gaz wpada tam zaraz za nim. Następnie rozszerza się gwałtownie pod skórą i albo rozrywa ją, tworząc wielką ranę wylotową w kształcie gwiazdy, albo odrywa całe ciało i skórę od kości i otwiera czaszkę, tak jakby obierał od góry banana.

Tak właśnie stało się w tym wypadku. Twarz kobiety została zredukowana do krwawych strzępów zwisających z roztrzaskanych kości. Pocisk przeleciał pionowo przez jej usta i wytracił całą pokaźną energię kinetyczną w jej mózgoczaszce. Ciśnienie rozerwało ją w miejscu, gdzie w dzieciństwie płaty czaszki zrosły się na ciemieniu. Kilka kawałków kości przylepiło się do ściany nad nią i za nią. Tak czy inaczej głowa kobiety w zasadzie zniknęła. Odporne na grafitti włókno szklane spełniło jednak swoje zadanie. Białe kości, ciemna krew i szare komórki spływały po śliskiej powierzchni, nie przylegając do niej, zostawiając tylko mokry ślad. Ciało kobiety opadło w skurczonej pozycji na ławkę. Palec wskazujący jej prawej ręki wciąż był zaciśnięty na spuście. Rewolwer odbił się od jej uda i upadł na sąsiednie siedzenie.

Nadal dzwonił mi w uszach huk wystrzału. Za sobą słyszałem stłumione hałasy. Czułem zapach krwi kobiety. Pochyliłem się do przodu i zajrzałem do jej torby. Była pusta. Rozpiąłem i rozchyliłem jej kurtkę. Nic pod nią nie było. Tylko biała bawełniana bluzka i smród oddanego moczu i stolca.

Znalazłem telefon awaryjny i sam zadzwoniłem do konduktora.

– Samobójstwo z broni palnej – powiedziałem. – Przedostatni wagon. Już po wszystkim. Jesteśmy bezpieczni. Nie ma żadnego zagrożenia.

Nie chciałem czekać, aż nowojorska policja zbierze antyterrorystów, którzy wkroczą na stację w pełnym rynsztunku. To mogło zabrać sporo czasu.

Nie doczekałem się żadnej odpowiedzi od konduktora, ale minutę później w głośnikach zabrzmiał jego głos.

– Informujemy pasażerów, że przez kilka minut drzwi pozostaną zamknięte w związku z zaistniałym incydentem – powiedział powoli. Czytał prawdopodobnie z kartki. Jego głos drżał i bardzo się różnił od melodyjnych głosów ludzi z Bloomberga.

Rozejrzałem się po raz ostatni po wagonie, po czym usiadłem trzy stopy od bezgłowego ciała i czekałem.

• • •

Zanim pojawili się prawdziwi gliniarze, można było obejrzeć kilka odcinków policyjnego serialu. Można było wyekstrahować i zanalizować DNA, odkryć na jego podstawie sprawcę, dopaść go, osądzić i skazać. W końcu jednak po schodach zeszło sześciu funkcjonariuszy. Mieli na głowach czapki i trzymali w rękach broń. Nowojorscy policjanci, najprawdopodobniej z czternastego posterunku przy Zachodniej Trzydziestej Piątej, słynnego Midtown South. Przebiegli wzdłuż peronu i zaczęli sprawdzać pociąg od przodu. Ponownie wstałem i popatrzyłem przez okienka nad sprzęgami, wzdłuż całej długości pociągu, tak jakbym spoglądał w głąb długiego oświetlonego tunelu z nierdzewnej stali. Dalej widok robił się ciemniejszy wskutek brudu i zielonych zanieczyszczeń w szkle. Widziałem jednak, jak gliniarze otwierają wagon po wagonie, sprawdzają go, wypuszczają pasażerów i kierują ich na górę, na ulicę. Nocnym metrem podróżowało niewiele osób i dotarcie do nas nie zajęło im wiele czasu. Zajrzeli przez okna, zobaczyli zwłoki oraz rewolwer i sprężyli się. Drzwi otworzyły się z sykiem i wskoczyli do środka, po dwóch przez każde drzwi. Odruchowo podnieśliśmy wszyscy ręce.

Trzej gliniarze zablokowali drzwi, a trzej pozostali podeszli prosto do martwej kobiety i zatrzymali się mniej więcej sześć stóp od niej. Nie sprawdzili jej pulsu ani innych oznak życia. Nie podetknęli lusterka pod nos, żeby zobaczyć, czy oddycha. Nie zrobili tego wszystkiego, ponieważ było jasne, że nie oddycha, a poza tym nie miała nosa. Chrząstka oderwała się, zostawiając poszarpane kostne drzazgi między oczodołami, przez które ciśnienie wewnątrz wypchnęło gałki oczne.

Wielki gliniarz z naszywkami sierżanta odwrócił się. Miał lekko pobladłą twarz, ale poza tym całkiem nieźle udawał, że to dla niego nie pierwszyzna.

– Kto widział, co się tu stało? – zapytał.

W przedniej części wagonu zapadła cisza. Latynoska, mężczyzna w bluzie NBA oraz Afrykanka siedzieli bez ruchu i nie odzywali się. Punkt ósmy: gapią się wprost przed siebie. Wszyscy to robili. Jeśli ja cię nie widzę, ty nie widzisz mnie. Facet w golfowej koszulce też nic nie powiedział.

– Wyjęła broń z torby – oświadczyłem – i zabiła się.

– Tak po prostu?

– Mniej więcej.

– Dlaczego?

– Skąd mam wiedzieć?

– Gdzie i kiedy?

– W tunelu, którym podjeżdżaliśmy do stacji. Kiedy podjeżdżaliśmy.

Facet przeanalizował tę informację. Samobójstwo z broni palnej. Incydentami w metrze zajmowała się policja Nowego Jorku. Strefa hamowania między Czterdziestą Pierwszą i Czterdziestą Drugą podpadała pod jurysdykcję czternastego posterunku. Sierżant pokiwał głową. Mógł zająć się tą sprawą. Nie było co do tego wątpliwości.

– Proszę, żeby wszyscy wyszli z wagonu i zaczekali na peronie – powiedział. – Będziemy chcieli spisać wasze nazwiska, adresy i zeznania.

Następnie włączył mikrofon przy kołnierzyku i usłyszeliśmy głośny szum krótkofalówki. Odpowiedział na niego ciągiem zaszyfrowanych liczb. Domyśliłem się, że wzywa sanitariuszy i ambulans. Personel metra będzie później musiał odczepić wagon, wyczyścić go i oddać z powrotem do użytku. Do porannej godziny szczytu zostało wiele godzin.

Dołączyliśmy do gromadzącego się na peronie tłumu. Byli tam funkcjonariusze policji transportowej, kolejni gliniarze, pracownicy metra i kolejarze z Grand Central. Pięć minut później po schodach zbiegła załoga ambulansu z noszami na wózku. Minęli barierkę, weszli do wagonu i gliniarze z grupy interwencyjnej odsunęli się na bok. Nie zobaczyłem, co stało się później, ponieważ policjanci weszli w tłum, rozglądając się i szukając pasażerów, których mogliby przesłuchać. Duży sierżant podszedł do mnie. Odpowiedziałem na jego pytania w pociągu, więc uznał, że będę pierwszy. Zaprowadził mnie w głąb stacji, do gorącego, dusznego, wyłożonego białymi kafelkami pomieszczenia, które mogło należeć do policji transportowej. Posadził mnie na drewnianym krześle i zapytał o nazwisko.

– Jack Reacher – powiedziałem.

Zapisał je i więcej się nie odezwał. Po prostu stał w progu i gapił się na mnie. Czekając, jak się domyślałem, na detektywa.

Jutro możesz zniknąć

Подняться наверх