Читать книгу Nigdy nie zapomnieć - Michel Bussi - Страница 8

Pięć miesięcy wcześniej,
19 lutego 2014 roku

Оглавление

– Uważaj, Jamal, trawa na skale będzie śliska.

André Jozwiak, szef La Sirène, natychmiast pożałował, że wypowiedział te dobre rady zachowania ostrożności. Włożył trencz i stał przed drzwiami swojego hotelu-restauracji. Rtęć w termometrze wiszącym nad menu z trudem przekraczała niebieską kreskę zera. Prawie bezwietrznie. Wiatrowskaz przymocowany do jednej z belek fasady, żaglowiec z kutego żelaza, zdawał się nieruchomy, jakby zamarzł w nocy.

André Jozwiak obserwował, jak na wprost niego na plaży wstaje dzień, patrzył też na cienką warstwę lodu na samochodach zaparkowanych przed kasynem, kamyki otoczaki ściśnięte jeden przy drugim jak drżące z zimna jaja porzucone przez olbrzymiego drapieżnego ptaka, słońce ledwie rozbudzone, które z trudem wznosiło się nad morzem za martwym klifem w Pikardii, sto kilometrów na wschód.

Jamal oddalał się drobnymi krokami. André widział go, gdy przechodził koło kasyna i zaczął się wspinać ulicą Jean-Hélie. Hotelarz chuchnął w ręce, żeby je rozgrzać. Trzeba było podać śniadanie tym nielicznym gościom, którzy spędzali zimowe wakacje nad kanałem La Manche. Początkowo uważał za dziwne, że ten młody niepełnosprawny Arab codziennie rano biega ścieżką turystyczną, mając jedną nogę umięśnioną, a drugą zakończoną przyśrubowaną stopą z włókna węglowego w trampku. Teraz ogarniała go prawdziwa czułość wobec tego chłopca. Kiedy nie miał jeszcze trzydziestki, będąc w wieku Jamala, w każdą niedzielę rano André zasuwał ponad sto kilometrów na rowerze na trasie Yport–Yvetot–Yport i przez trzy godziny nikt mu nie zawracał głowy. W gruncie rzeczy rozumiał więc, że ten chłopak z Paryża i jego sztuczna gira mają ochotę pocić się w wiszących dolinach, jak tylko robi się widno.

Dyskretny cień Jamala znowu ukazał się w narożniku schodów prowadzących pod górę ku klifom i natychmiast zniknął za pojemnikami na śmieci kasyna. Szef La Sirène zrobił krok naprzód i zapalił winstona. Nie był jedynym już na nogach mieszkańcem Yport, nie zważając na zimno, w oddali na mokrym piasku odcinały się dwie sylwetki. Stara kobieta trzymała na niekończącej się smyczy śmiesznego pieska, coś w rodzaju zdalnie sterowanego modelu na baterie, małego zarozumialca, który urągał mewom, histerycznie je obszczekując i skowycząc. Dwieście metrów dalej dość wysoki facet z rękami wciśniętymi w brązową skórzaną kurtkę, trochę sfatygowaną, stał tuż nad wodą, posyłając pogardliwe spojrzenia falom, tak jakby miał wziąć odwet na horyzoncie.

André wypluł niedopałek i wrócił do hotelu. Wolał nie spotkać nikogo, bo był nieogolony, źle ubrany, rozczochrany, niczym prehistoryczny człowiek wychodzący ze swojej groty, którą pani z Cro-Magnon opuściła już wieki temu.

Jamal Salaoui wspinał się z regularnością taktomierza na najwyższy klif w Europie. Sto dwadzieścia metrów. Droga za ostatnimi willami przechodziła w szlak turystyczny. Rozciągała się stąd panorama aż do Etretat, dziewięć kilometrów dalej. Jamal zauważył dwie sylwetki odcinające się na końcu plaży, staruszkę z pieskiem i faceta wpatrzonego w otchłań morską. Trzy mewy, może wystraszone psim ujadaniem, zerwały się z klifu i zagrodziły mu drogę, po czym pofrunęły dziesięć metrów nad nim.

Pierwszą rzeczą, jaką po tablicy z nazwą campingu Le Rivage zobaczył Jamal, był czerwony szal. Wisiał na ogrodzeniu, ostrzegając przed niebezpieczeństwem. To była pierwsza myśl Jamala.

Niebezpieczeństwo.

Zapowiedź osuwiska, powodzi, martwego zwierzęcia.

Potem natychmiast odrzucił tę myśl. To po prostu szalik wiszący na drucie kolczastym, zgubiony przez spacerowicza i porwany przez wiatr od morza.

Zastanawiał się, czy nie przerwać rytmu swoich kroków, czy wykręcić szyję, żeby poobserwować ten kawałek materiału, który zwisał, mało brakowało nawet, żeby poszedł dalej, prosto przed siebie. Wtedy wszystko byłoby tak inne, wszystko potoczyłoby się inaczej.

Ale Jamal zwolnił, potem się zatrzymał.

Szal wyglądał jak nowy. Błyszczał ostrą czerwienią. Jamal dotknął go, wczytał się w metkę.

Kaszmir. Burberry… Ten kawałek materiału wart był niezłą fortunę! Jamal, odczepiając delikatnie szalik z drutu ogrodzenia, pomyślał, że zaraz zaniesie go do La Sirène. André Jozwiak znał w Yport wszystkich, będzie wiedział, czy ktoś go zgubił. Jak nie, to Jamal go zatrzyma dla siebie. Pogładził tkaninę, nie przestając biec. Kiedy wrócił do domu, na osiedle 4000, nie był pewny, czy go doniósł. Kaszmir za pięćset euro, wystarczy, żeby stracić głowę!!! Ale na pewno znajdzie w swojej dzielnicy miłą dziewczynę, która chętnie owinie sobie nim szyję.

Koło schronu, po prawej stronie, z dziesięć baranów odwróciło głowy w jego stronę. Czekały, żeby trawa odmarzła, z takim samym lobotomicznym spojrzeniem, jakim kolesie debile z jego pracy w południe wpatrują się w mikrofalówkę.

Tuż za schronem Jamal zobaczył dziewczynę. Natychmiast oszacował odległość między nią a klifem. Niecały metr! Dziewczyna stała na brzegu pionowej stromej skały wysokości przeszło stu metrów! Wpadł w przerażenie. Włączył do podświadomości inne parametry, lekkie nachylenie nad otchłanią, oszroniona trawa: ta dziewczyna, wspinając się tam, ryzykowała o wiele więcej, niż gdyby stanęła na parapecie najwyższego okna trzydziestopiętrowego wieżowca.

– Proszę pani, wszystko w porządku?

Kilka słów Jamala pofrunęło w ziąb. Bez odpowiedzi.

Jamal był jeszcze w odległości stu pięćdziesięciu metrów od dziewczyny.

Mimo dojmującego zimna miała na sobie tylko obszerną czerwoną sukienkę rozdartą na dwa strzępy, z których jeden powiewał na jej brzuchu, potem na udach, a drugi rozchylał się od szyi do piersi, odsłaniając miseczkę biustonosza koloru fuksji.

Dziewczyna drżała z zimna.

Piękna. Jednak w danej chwili Jamal nie dostrzegł w tym obrazie erotyzmu. Zadziwiająca, wzruszająca, niepokojąca, ale nic, co by mogło wzbudzać pociąg seksualny. Kiedy później myślał o tym, zastanawiając się nad sytuacją, najlepsze porównanie, jakie przyszło mu do głowy, to było rozszarpane dzieło sztuki. Świętokradztwo, profanacja, niewybaczalna pogarda dla piękna.

– Wszystko w porządku, proszę pani? – powtórzył.

Odwróciła się do niego. Podszedł trochę bliżej.

Wysokie trawy sięgały aż do połowy łydki, więc przyszło mu na myśl, że dziewczyna może nie zauważyła protezy na jego lewej nodze. Stał teraz naprzeciwko niej. Dziesięć metrów. Dziewczyna zbliżyła się jeszcze bardziej do przepaści, za plecami miała pustkę.

Bardzo płakała, ale wydawało się, że źródło zdążyło wyschnąć. Makijaż wokół oczu się rozmazał, ale był już suchy. Jamal z trudem usiłował uporządkować sprzeczne ze sobą znaki, które kłębiły mu się w głowie.

Niebezpieczeństwo.

Nagłość sytuacji.

Przede wszystkim emocja. Emocja, która go opanowywała. Nigdy nie widział tak pięknej kobiety. Jego pamięć uwieczniła na zawsze doskonały, idealny owal twarzy, którą miał przed sobą, jakby zaokrąglony przez dwie pieszczotliwie opadające kaskady czarnych jak węgiel włosów, dwoje oczu jak węgliki osadzone w śnieżnej skórze, zarys brwi i ust, delikatny i żywy, jak trzy ostre kreski narysowane palcem maczanym we krwi i w sadzy. Następnie spróbował ocenić, czy zaskoczenie miało wpływ na jego osąd, również sytuacja, strapienie tej nieznajomej, konieczność pochwycenia jej ręki, brak odpowiedzi.

– Proszę pani…

Jamal wyciągnął rękę.

– Proszę się nie zbliżać – powiedziała dziewczyna.

Raczej prośba niż rozkaz. Ciemne oczy wydawały się definitywnie zgaszone w węglowych tęczówkach.

– Dobrze – wymamrotał Jamal. – Dobrze. Pani też niech się nie rusza, mamy dużo czasu.

Spojrzenie Jamala prześliznęło się po bezwstydnej sukience. Wyobraził sobie, że dziewczyna wychodzi z kasyna, sto metrów niżej. Wieczorem zamieniali salę widowiskową Sea View w dyskotekę.

Wyjście do lokalu, które się źle skończyło? Dziewczyna, wysoka, delikatna, seksy, miała warunki, by wzbudzać pożądanie. Nocne lokale pełne były facetów, którzy przychodzili tylko po to, by ujarzmić bombę wieczoru.

Jamal przemówił najspokojniej jak mógł.

– Podejdę powoli i podam pani rękę.

Dziewczyna po raz pierwszy spuściła wzrok i zatrzymała go przez chwilę na protezie z włókna węglowego. Nie mogła powstrzymać odruchu zdziwienia, nad którym prawie natychmiast zapanowała.

– Jeśli zrobi pan najmniejszy krok, skoczę…

– Dobrze, dobrze, nie ruszam się…

Jamal zamienił się w posąg, wstrzymując nawet oddech. Tylko oczy mu biegały, od tej dziewczyny, która wychynęła znikąd dziesięć kroków przed nim, do pomarańczowego świtu na horyzoncie. Podochoceni faceci, którzy napawają wzrok, śledząc każdy ruch bioder królowej parkietu, pomyślał znowu Jamal. A wśród nich przynajmniej jeden chory, a może kilku, wystarczająco, na tyle zuchwałych i bezwstydnych, by czyhać na dziewczynę przy wyjściu. Przyprzeć ją do muru. Zgwałcić.

– Czy… czy ktoś panią skrzywdził?

Węglowe kule zalały się lodowymi łzami.

– Nie może pan zrozumieć. Niech pan idzie swoją drogą. Proszę odejść! Szybko.

Jakaś myśl…

Jamal oplótł rękami szyję. Powoli. Jednak nie dość wolno. Dziewczyna cofnęła się raptem, prawie stawiając jedną stopę w pustkę.

Jamal zamarł. Ta dziewczyna to spłoszony wróbel, którego można złapać w rękę. Ptak, który wypadł z gniazda, niezdolny do fruwania.

– Nie będę się ruszał. Rzucę tylko pani mój szalik. Będę trzymał jeden koniec. Niech pani po prostu złapie drugi. Zdecyduje pani, czy go puścić, czy nie.

Dziewczyna się zawahała, znowu zaskoczona. Jamal wykorzystał to, żeby rzucić kawał czerwonego kaszmiru. Dwa metry dzieliły go od młodej samobójczyni.

Tkanina upadła jej pod nogi.

Nachyliła się ostrożnie, wiedziona śmiechu wartym wstydem, naciągnęła strzęp sukni na odsłoniętą pierś, potem wstała, chwytając szal oferowany przez Jamala.

– Spokojnie – powiedział Jamal. – Będę ciągnął szalik, nawijając go sobie na ręce. Niech się pani da przyciągnąć do mnie, dwa metry, tylko dwa metry dalej od czeluści.

Dziewczyna ścisnęła mocniej tkaninę.

Jamal zrozumiał, że wygrał, że wykonał właściwy gest, rzucając ten szal, tak jak marynarz rzuca koło ratunkowe topielcowi, teraz trzeba poprowadzić ją łagodnie po powierzchni, centymetr po centymetrze z niezwykłą ostrożnością, żeby nie zerwać nici.

– Powolutku – powtórzył. – Niech pani idzie w moją stronę.

W ułamku sekundy zdał sobie sprawę, że spotkał najpiękniejszą dziewczynę, jaką kiedykolwiek widział. I że właśnie ratuje jej życie.

Ta myśl wystarczyła, żeby w ułamku sekundy rozproszyć jego uwagę.

Nagle dziewczyna pociągnęła szal. Jamal spodziewał się wszelkich reakcji z wyjątkiem właśnie tej. Gwałtowny, szybki ruch.

Szalik wyśliznął mu się z rąk.

To, co nastąpiło, trwało mniej niż sekundę.

Spojrzenie dziewczyny, niezapomniane, wbiło się w niego niczym spojrzenie dziewczyny w oknie odjeżdżającego pociągu. Spojrzenie fatum.

– Nieeee! – zawył Jamal.

Ostatnią rzeczą, którą zobaczył, był czerwony kaszmirowy szal powiewający w rękach dziewczyny. Chwilę potem spadała w otchłań.

Życie Jamala również, ale on jeszcze o tym nie wiedział.

Nigdy nie zapomnieć

Подняться наверх