Читать книгу Ogród letni - Paullina Simons - Страница 9

Rozdział pierwszy

Оглавление

Deer Isle, 1946

Skorupa – twarda osłona rogowa, kostna, chitynowa lub inna okrywająca ciało niektórych zwierząt, np. homarów.

Pewnego dnia tuż przed zachodem słońca w Stonington w stanie Maine, po zakończeniu gorącej wojny i na początku zimnej, młoda kobieta ubrana na biało, pozornie spokojna, lecz z drżącymi dłońmi, siedziała na ławce przy porcie i jadła lody.

Obok niej siedział mały chłopczyk. Też jadł lody, czekoladowe. Gawędzili beztrosko; lody topiły się bardzo szybko i matka nie nadążała z lizaniem. Śpiewała chłopcu rosyjską piosenkę Świeć moja gwiazdo i próbowała uczyć go słów, a on przekomarzał się z nią, przestawiając wersy. Patrzyli na powracające do portu kutry łowiące homary. Kobieta zwykle wcześniej słyszała krzyk mew, a dopiero potem dostrzegała łodzie.

Lekki wietrzyk zakołysał włosami kobiety. Kilka pasemek wymknęło się z długiego, grubego warkocza i opadło na ramiona. Kobieta była jasnowłosa, miała jasną, niemal przezroczystą skórę, przejrzyste oczy i piegi. Opalony chłopczyk miał czarne włosy i oczy, i pulchne nóżki kilkulatka.

Wydawało się, że siedzą bez celu, lecz było to tylko złudzenie. Kobieta uporczywie wpatrywała się w łodzie rysujące się na błękitnym horyzoncie. Spoglądała na chłopca, na lody, lecz wciąż wracała spojrzeniem na zatokę, jakby miała jej serdecznie dość.

Tatiana pragnie zachłysnąć się teraźniejszością, bo chce uwierzyć, że przeszłość nie istnieje, że liczy się tylko ta chwila na Deer Isle – jednej z wysp rozciągających się u centralnego wybrzeża Maine, połączonych z kontynentem promem lub trzystumetrowym wiszącym mostem, który przejechali swoim używanym samochodem marki Schult Nomad Deluxe. Przejechali przez Zatokę Penobscot i skierowali się dalej na południe, aż na kraniec świata, do Stonigton, niewielkiego białego miasteczka, które przycupnęło w dolinie na samym koniuszku Deer Isle. Tatiana – rozpaczliwie próbując żyć tylko w teraźniejszości – uważa, że nie ma nic piękniejszego ani spokojniejszego od tych białych drewnianych domów zbudowanych na zboczach nad wąskimi drogami, z oknami wychodzącymi na pomarszczone wody zatoki, które ogląda dzień za dniem. To jest spokój. To jest teraźniejszość. Zupełnie jakby nie istniało nic innego.

Jednak od czasu do czasu, kiedy mewy unoszą się z krzykiem w niebo, coś ten spokój zakłóca, nawet na Deer Isle.

Tamtego popołudnia, kiedy Tatiana i Anthony wyszli z domu nad zatokę, usłyszeli podniesione głosy w domu obok.

Mieszkały tam dwie kobiety: matka i córka. Jedna miała czterdzieści lat, druga dwadzieścia.

– Znów się kłócą – powiedział Anthony. – Wy z tatą nigdy się nie kłócicie.

Kłócić się!

Jakże tego pragnęła.

Aleksander nigdy nie podnosił głosu nawet o pół tonu. Jeśli w ogóle się do niej odzywał, robił to przyciszonym, głębokim głosem, zupełnie jakby naśladował sympatycznego, pogodnego doktora Edwarda Ludlowa, który kochał się w niej w Nowym Jorku – statecznego, rozsądnego Edwarda, lekarza w każdym calu. Aleksander też próbował zachowywać się jak lekarz przy łóżku pacjenta.

Kłótnia wymaga zainteresowania drugą osobą i jej poczynaniami. W domu obok matka i córka wrzeszczały na siebie przy szeroko otwartych oknach. Dobre wieści: ich mąż i ojciec, pułkownik, właśnie wrócił z wojny. Złe wieści: ich mąż i ojciec, pułkownik, właśnie wrócił z wojny. Czekały na niego od dnia, gdy w 1942 roku wyruszył do Anglii. A teraz znów jest z nimi.

On też nie brał udziału w kłótni. Kiedy Tatiana i Anthony wyszli na ulicę, zobaczyli go w wózku inwalidzkim na porośniętym chwastami podwórku. Siedział na słońcu niczym krzak, tymczasem jego żona i córka wrzeszczały jak opętane. Kiedy zbliżyli się do podwórka, zwolnili.

– Mamo, co mu jest? – szepnął Anthony.

– Został ranny na wojnie.

Nie miał nóg ani rąk – został tylko korpus z kikutami kończyn i głową.

– Czy potrafi mówić? – Mijali właśnie furtkę sąsiedniego domu.

– Potrafi, ale nie chce – powiedział nagle mężczyzna donośnym głosem, przyzwyczajonym do wydawania rozkazów.

Anthony i Tatiana zatrzymali się i przez kilka chwil przyglądali się mężczyźnie. Wreszcie Tatiana otworzyła furtkę i weszli do środka. Mężczyzna był przechylony na bok jak zbyt ciężki worek. Zaokrąglone kikuty rąk zwisały do nieistniejących łokci. Po nogach nie było śladu.

– Pomogę panu – Tatiana wyprostowała go, poprawiając podtrzymujące poduszki za plecami. – Lepiej?

– Ech – rzucił mężczyzna. – Nieważne. – Spojrzał na nią małymi niebieskimi oczami. – Wie pani, na co miałbym ochotę?

– Na co?

– Na papierosa. Nie palę już, bo nie mogę go podnieść do ust. A one... – Skinął głową w stronę domu. – Prędzej zachrypną niż mi go dadzą.

Tatiana skinęła głową.

– Mam w domu papierosy. Zaraz wrócę.

Mężczyzna odwrócił się w stronę zatoki.

– Nie wróci pani.

– Wrócę. Anthony, usiądź tu obok pana. Mamusia zaraz wróci.

Anthony był wyraźnie zadowolony. Tatiana podniosła go i posadziła na wózku.

– Możesz trzymać pana za szyję.

– Jak się pan nazywa? – spytał malec, gdy pobiegła po papierosy.

– Pułkownik Nicholas Moore. Ale możesz do mnie mówić Nick.

– Byłeś na wojnie?

– Byłem.

– Mój tato też był.

– Och – westchnął mężczyzna. – Wrócił?

– Tak.

Po chwili zjawiła się Tatiana z papierosami. Zapaliła jednego i trzymała go przy ustach Nicka, który zaciągał się głęboko, jakby pragnął, by dym doszedł nie tylko do płuc, ale znacznie głębiej. Anthony patrzył jak mężczyzna z ulgą zaciąga się dymem i wypuszcza go niechętnie, jakby nie chciał się rozstać z nikotyną. Pułkownik wypalił dwa papierosy jeden po drugim. Tatiana stała pochylona, przytrzymując je przy jego ustach.

– Mój tato był majorem, ale teraz łowi homary – powiedział Anthony.

– Kapitanem, synku – poprawiła go Tatiana.

– Mój tato był majorem i kapitanem. Kupimy sobie lody, kiedy będziemy na niego czekać w porcie. Ma pan ochotę na lody?

– Nie. – Nick oparł głowę o ciemne włosy chłopca. – Ale to był najszczęśliwszy kwadrans, jaki przeżyłem od osiemnastu miesięcy.

W tym momencie z domu wypadła jego żona.

– Co pani wyprawia z moim mężem? – krzyknęła.

Tatiana chwyciła Anthony’ego.

– Wrócę jutro – powiedziała szybko.

– Nie wróci pani – mruknął Nick, patrząc za nią.

A teraz siedzieli na ławce i jedli lody.

Nagle w oddali rozległ się krzyk mew.

– Jest tatuś – powiedziała Tatiana bez tchu.

Nadpływająca łódź była sześciometrowym kutrem z żaglem, mimo że większość łodzi rybackich napędzały silniki. Należała do Jimmy’ego Schustera, który odziedziczył ją po swoim ojcu. Jimmy bardzo ją lubił, bo mógł sam wypływać na połów homarów – nazywał to swoją jednoosobową firmą. Jednak kiedyś zaplątał sobie rękę w linę, która wyciąga z wody ciężkie pułapki na homary. Aby się uwolnić, musiał odciąć dłoń w nadgarstku, co ocaliło mu życie – a jego samego od wojny – ale teraz potrzebował pomocników do ciężkich prac. Problem polegał na tym, że wszyscy ewentualni kandydaci przez ostatnie cztery lata byli w lesie Hurtgen lub na wyspie Iwo Jima.

Dziesięć dni temu Jimmy znalazł jednak pomocnika. Dziś skrył się w kokpicie na rufie, a wysoki pomocnik w pomarańczowym kombinezonie i wysokich czarnych gumiakach stał wyprostowany na pokładzie i wpatrywał się w brzeg.

Tatiana, w białej bawełnianej sukience, podniosła się z ławki i kiedy łódź zbliżyła się, zamachała rękami. Aleksandrze, jestem tutaj, tutaj, wołała bez słów.

Kiedy zbliżył się na tyle, by ją zobaczyć, uniósł rękę.

Zacumowali łódź w doku kupujących i otworzyli klapy zbiorników. Wysoki mężczyzna zeskoczył z pokładu i powiedział, że zaraz wróci, by wyładować homary i wyczyścić łódź. Szybko opłukał ręce pod pompą i podszedł do ławki, gdzie siedziała kobieta z chłopcem.

Malec podbiegł do niego.

– Cześć – powiedział i stanął nieśmiało.

– Cześć, kolego. – Mężczyzna nie mógł zmierzwić mu włosów; ręce były nadal brudne.

Pod pomarańczowym gumowym kombinezonem miał ciemnozielone wojskowe spodnie i zieloną wojskową koszulkę z długimi rękawami, pokryte potem, łuskami ryb i słoną wodą. Czarne włosy były krótko po wojskowemu ostrzyżone, a na wychudzonej, spoconej twarzy widniał ciemny popołudniowy zarost.

Podszedł do ubranej na biało kobiety, która siedziała na ławce. Podniosła oczy, by go powitać – trwało to długą chwilę, gdyż był bardzo wysoki.

– Cześć – wyszeptała. Przestała jeść lody.

– Cześć – odparł. Nie dotknął jej. – Lody ci się topią.

– Wiem. – Oblizała wafelek, próbując zatrzymać waniliową strugę. Nie spuszczał z niej wzroku. – Jakoś nigdy nie mogę skończyć, zanim zaczną się topić – mruknęła, wstając. – Chcesz zjeść resztę?

– Nie, dziękuję.

Polizała jeszcze kilka razy i wrzuciła resztę do kosza na śmieci. Mężczyzna wskazał jej usta.

Oblizała wargi.

– Lepiej?

Nie odpowiedział.

– Dziś znów będziemy jedli homary?

– Oczywiście – odparła. – Co tylko zechcesz.

– Muszę jeszcze wrócić i skończyć pracę.

– Jasne. Chcesz, żebyśmy z tobą poszli i poczekali?

– Chcę pomóc – powiedział Anthony.

Tatiana pokręciła głową. Potem nie zdoła zmyć z chłopca zapachu ryb.

– Jesteś taki czysty – zwrócił się do niego Aleksander. – Zostań tutaj z mamą. Szybko skończę.

– Ale chcę ci pomóc.

– No to chodź, może coś dla ciebie znajdziemy.

– Żeby tylko nie dotykał ryb – mruknęła Tatiana.

Nie przejmowała się wcale pracą Aleksandra jako poławiacza homarów. Kiedy wracał do domu, śmierdział rybami. Śmierdziało nimi wszystko, czego dotknął. Kilka dni temu, kiedy wspomniała o tym w żartach, powiedział bez cienia żartu w głosie:

– W Łazariewie nigdy nie narzekałaś, kiedy łowiłem ryby.

Musiała wyglądać na bardzo zmartwioną jego słowami, bo dodał szybko:

– W Stonington nie ma dla mężczyzn innej pracy. Jeśli chcesz, żebym pachniał inaczej, musimy pojechać gdzie indziej.

Ale ona nie chciała się nigdzie ruszać. Dopiero co tu przyjechali.

– A co do tej drugiej rzeczy... – powiedział. – Nie będę już o tym wspominał.

Dobrze, nie wspominaj o Łazariewie, o chwilach spędzonych blisko morza o krok od wieczności. Ale to było wtedy – w starym kraju spływającym krwią. A Stonington z ciepłymi dniami i chłodnymi nocami, bezmiarem słonej wody, niebem usianym barankami i z fioletowymi łubinami odbijającymi się od wody zatoki – to było więcej niż kiedykolwiek prosili. To było więcej niż kiedykolwiek myśleli, że będą mieć.

Jimmy kiwał na Aleksandra sprawną ręką.

– Jak ci dziś poszło? – spytała Tatiana, próbując nawiązać rozmowę, gdy szli w stronę doku. Aleksander miał na sobie wielkie gumowe buty. Czuła się straszliwie mała, kiedy tak dreptała, przytłoczona jego wielką sylwetką. – Połów był dobry?

– W porządku – odparł. – Większość homarów była zbyt mała i musieliśmy je wypuścić. Złapaliśmy też sporo ciężarnych samic. One też wróciły do morza.

– Nie lubisz ciężarnych samic – przysunęła się bliżej i podniosła wzrok.

Zamrugał lekko powiekami i odsunął się.

– Są niezłe, ale muszą wrócić do wody, żeby młode mogły przeżyć. Nie przysuwaj się tak bardzo, jestem cały brudny. Anthony, nie policzyliśmy jeszcze homarów. Pomożesz mi?

Jimmy bardzo lubił chłopca.

– Chodź tutaj, kolego! Chcesz zobaczyć, ile homarów złowił dziś twój tato? Mamy chyba z setkę, to jego najlepszy wynik do tej pory.

Tatiana spojrzała na Aleksandra. Wzruszył ramionami.

– Kiedy łapiemy dwanaście homarów w jedną pułapkę i dziesięć musimy wypuścić, wcale nie uważam tego za dobry połów.

– Dwa dobre w jednej pułapce to wspaniały wynik, Aleksandrze – powiedział Jimmy. – Nie przejmuj się, w mig to złapiesz. Chodź, Anthony, zajrzyj do zbiornika.

Trzymając się w bezpiecznej odległości, Anthony zajrzał do zbiornika, w którym homary – oznaczone i zmierzone – pełzały jeden na drugim. Powiedział matce, że wcale nie boi się ich szczypiec. Zwłaszcza po tym, co powiedział mu ojciec:

– To kanibale, Ant. Musimy związywać im szczypce, bo inaczej pożarłyby się nawzajem w zbiorniku.

– Już je policzyliście? – spytał Anthony lekko łamiącym się głosem.

Aleksander pokręcił głową.

– Nie, nie – odezwał się Jimmy. – Byłem zajęty spłukiwaniem łodzi. Rzuciłem tak tylko w przybliżeniu. Chcesz je policzyć?

– Umiem liczyć tylko do dwudziestu siedmiu.

– Pomogę ci. – Aleksander wyjmował homary jednego po drugim, pozwalając Anthony’emy liczyć, za każdym razem do dziesięciu, po czym bardzo ostrożnie, by nie połamać szczypiec, włożył je do dużego plastikowego pojemnika.

– Sto dwa – powiedział na koniec Aleksander.

– Widzisz? – ucieszył się Jimmy. – Cztery dla ciebie, Anthony. Dla mnie zostaje dziewięćdziesiąt osiem. I wszystkie są idealne, duże, mają dwanaście centymetrów w obwodzie. Dostaniemy po siedemdziesiąt pięć centów za sztukę. Dzięki twojemu tacie zarobię dziś prawie siedemdziesiąt pięć dolarów. Tak – dodał – dzięki twojemu tacie mogę wreszcie przyzwoicie zarabiać. – Spojrzał na Tatianę, stojącą w przyzwoitej odległości od brudnej łodzi. Uśmiechnęła się uprzejmie; Jimmy skinął głową, lecz nie odpowiedział uśmiechem.

Kiedy z targu rybnego, ze sklepu i restauracji aż z Bar Harbor zaczęli napływać kupujący, Aleksander umył łódź, wyczyścił pułapki, zwinął linę. Potem kupił trzy beczki śledzi na przynętę na następny dzień. Wrzucił je do worków i opuścił do wody. Połów śledzi był tego dnia udany, miał na jutro dość przynęty do stu pięćdziesięciu pułapek. Kiedy odebrał dniówkę w wysokości dziesięciu dolarów i szorował ręce pod pompą mydłem przemysłowym, podszedł do niego Jimmy.

– Chcesz poczekać tu ze mną, żeby je sprzedać? – Wskazał na homary. – Zapłacę ci dwa dolary dodatkowo. Potem możemy coś razem wypić.

– Nie mogę, Jimmy. Ale dziękuję. Może innym razem.

Jimmy spojrzał na Tatianę, białą i słoneczną, i odwrócił się.

A oni ruszyli w górę wzgórza do domu.

Aleksander poszedł do łazienki, żeby wziąć kąpiel, ogolić się i ostrzyc. Tatiana włożyła homary do lodówki, żeby je znieczulić i nastawiła wodę. Tak łatwo się je przyrządzało. Dziesięć–piętnaście minut w osolonej wodzie i gotowe. Smakowały rewelacyjnie, kiedy łamało się szczypce, wyjmowało delikatne mięso i maczało w stopionym maśle. Jednak czasami myślała, że wolałaby raczej kupić je raz w miesiącu w sklepie za dwa dolary, a nie dostawać cztery za darmo za trzynaście godzin spędzonych przez Aleksandra na kutrze. To była wysoka cena. Zanim wyszedł z łazienki, stanęła przy drzwiach i cicho zapukała.

– Potrzebujesz czegoś?

W łazience panowała cisza. Zapukała głośniej. Drzwi się otworzyły. Stanął przed nią wysoki, umyty, ogolony i ubrany. Miał na sobie czysty zielony sweter i wojskowe spodnie. Odchrząknęła i spuściła wzrok. Stała bosa, z ustami na wysokości jego piersi.

– Potrzebujesz czegoś? – powtórzyła szeptem. Czuła się tak bezbronna, że z trudem oddychała.

– Nie – odrzekł, mijając ją. – Jedzmy.

Zjedli homary z topionym masłem, marchewką, cebulą i gotowanymi ziemniakami. Aleksander zjadł trzy, większość ziemniaków, chleb i masło. Kiedy Tatiana odnalazła go w Niemczech był straszliwie wychudzony. Teraz jadł za dwóch, ale nadal był chudy. Nakładała mu jedzenie na talerz, napełniała szklankę. Pił piwo, wodę, colę. Jedli w milczeniu w niewielkiej kuchni, z której gospodyni pozwalała im korzystać pod warunkiem, że skończą do siódmej i przygotują kolację także dla niej. Tatiana zostawiła dla niej trochę gotowanych ziemniaków.

– Aleksandrze, czy... boli cię pierś?

– Nie.

– Wczoraj wieczorem była trochę zaogniona... – Odwróciła wzrok, przypominając sobie, jak jej dotykała. – Jeszcze się nie zagoiła, a wyciągasz te ciężkie pułapki. Nie chcę, żeby znów pojawiła się infekcja. Może powinnam ją przemyć?

– Jest w porządku.

– Może zmienić opatrunek?

Nie odpowiedział, tylko spojrzał na nią i przez moment w jego brązowych, a w jej morskich oczach pojawiło się to samo wspomnienie Berlina i pokoju w amerykańskiej ambasadzie, gdzie spędzili – jak wówczas myśleli – swoją ostatnią noc na ziemi, kiedy ona zszywała jego rozdarte mięśnie na piersi i płakała, a on siedział jak posąg i patrzył przez nią – jak teraz. Wtedy powiedział do niej: „Nigdy nie mieliśmy żadnej przyszłości”.

Tatiana odwróciła wzrok – zawsze robiła to pierwsza – i wstała.

Aleksander wyszedł i usiadł na krześle przed domem na wzgórzu z widokiem na zatokę. Anthony ruszył za nim. Milczący Aleksander siedział bez ruchu, podczas gdy malec kręcił się po zarośniętym podwórku, zbierając kamienie, szyszki, szukając robaków, trzmieli, biedronek.

– Nie znajdziesz teraz biedronek, synku. One pojawiają się w czerwcu – powiedział Aleksander.

– To co to jest? – spytał Anthony.

Aleksander przechylił się na bok.

– Nic nie widzę.

Anthony podszedł bliżej.

– Wciąż nic nie widzę.

Anthony podszedł jeszcze bliżej, wyciągając palec wskazujący z siedzącą na nim biedronką.

Twarz Aleksandra znajdowała się kilkanaście centymetrów od owada.

– Hmmm. Dalej nic nie widzę.

Anthony spojrzał najpierw na biedronkę, potem na ojca, po czym nieśmiało wdrapał mu się na kolana i pokazał owada.

– No proszę. – Aleksander objął chłopca. – Teraz widzę. Miałeś rację. Biedronki w sierpniu. Kto by pomyślał.

– Widziałeś kiedyś biedronki, tato?

Aleksander milczał przez chwilę.

– Dawno temu, niedaleko miasta, które nazywa się Moskwa.

– W... Związku Radzieckim?

– Tak.

– Mają tam biedronki?

– Mieli... dopóki ich wszystkich nie zjedliśmy.

Anthony otworzył szeroko oczy.

– Nie było nic innego do jedzenia – wyjaśnił Aleksander.

– Anthony, tato żartuje. – Tatiana wyszła z domu, wycierając ręce w ścierkę. – Stara się być zabawny.

Anthony spojrzał ojcu prosto w twarz.

– To było zabawne?

– Taniu – powiedział Aleksander głucho. – Nie mogę wstać. Możesz mi podać papierosy?

Szybko weszła do środka i wróciła z papierosami. Ponieważ przed domem było tylko jedno krzesło i nie miała gdzie usiąść, wsunęła Aleksandrowi papierosa w usta i opierając mu dłoń na ramieniu, zapaliła. Anthony położył biedronkę na dłoni ojca.

– Tato, nie zjedz jej. – Objął ojca ramieniem za szyję.

– Nic z tych rzeczy. Strasznie się najadłem.

– To jest zabawne – powiedział Anthony. – Spotkaliśmy dziś z mamą pewnego pana. Pułkownika. Nazywa się Nick Moore.

– Tak? – Aleksander patrzył przed siebie, zaciągając się papierosem, który trzymała pochylona nad nim Tania. – I jaki był?

– Taki jak ty – odparł Anthony. – Taki sam.

Czerwony lakier do paznokci

W środku nocy chłopiec obudził się z krzykiem. Tatiana podeszła, żeby go utulić. Uspokoił się, ale za nic nie chciał zostać sam w łóżku, mimo że stało po drugiej stronie szafki nocnej.

– Aleksandrze – szepnęła. – Śpisz?

– Teraz już nie – powiedział, wstając. Odsunął szafkę i zsunął razem łóżka, żeby Anthony mógł leżeć obok matki. Próbowali umościć się wygodnie. Aleksander leżał przy ścianie, Tatiana wtuliła się w niego, a Anthony w nią. W jej ramionach zasnął natychmiast. A ona tylko udawała, że śpi. Wiedziała, że Aleksander zaraz wstanie.

I rzeczywiście, po chwili już go nie było. Szepnęła za nim: „Szura, kochanie”. Po kilku minutach wstała, włożyła szlafrok i wyszła przed dom. Aleksandra nie było ani w kuchni, ani na podwórku. Szukała go aż do portu. Siedział na ławce, na której zwykle czekała z Anthonym na jego powrót z połowu. Dostrzegła żarzący się koniuszek papierosa w jego ustach. Miał na sobie tylko bieliznę i trząsł się z zimna. Skrzyżował ramiona na piersi i kołysał się w przód i w tył.

Zatrzymała się.

Nie wiedziała, co robić.

Nigdy nie wiedziała, co robić.

Wróciła do pokoju i położyła się do łóżka. Wpatrywała się w ścianę nad głową śpiącego synka, dopóki Aleksander nie wrócił i, nadal drżąc z zimna, przytulił się do jej pleców. Nie poruszyła się, a on nie powiedział ani słowa. Objął ją tylko lodowatym ramieniem. Leżeli tak do czwartej, gdy musiał wstać do pracy. Kiedy mielił kawę w młynku, smarowała dla niego bułki masłem, nalewała wodę do butelek i robiła kanapki do pracy. Zjadł, wypił kawę, a potem wyszedł. Wcześniej wsunął rękę pod jej koszulę nocną i zatrzymał ją na chwilę na pośladkach i między nogami.

Byli na Deer Isle dopiero od pięciu minut. Wdychali słone powietrze i patrzyli na powracające z połowu homarów kutry, a Tatiana powiedziała, że miesiąc spędzony tutaj nie wystarczy. Wcześniej umówili się, że spędzą w każdym stanie tylko miesiąc i ruszą dalej. Czterdzieści osiem stanów, czterdzieści osiem miesięcy, zaczynając od Deer Isle.

– Miesiąc tutaj nie wystarczy – powtórzyła, gdy Aleksander nie zareagował na jej słowa.

– Naprawdę? – Tylko tyle.

– Nie sądzisz, że tu jest wspaniale?

Przez jego usta przemknął ironiczny uśmieszek.

Pozornie w Stonington było wszystko, czego potrzebowali: sklep spożywczy, wielobranżowy, żelazny. W sklepie spożywczym można było kupić gazety, czasopisma i przede wszystkim papierosy. Także kawę i czekoladę. Na północy i południu Deer Isle hodowano krowy – można więc było dostać również mleko, ser i masło – i kury, które znosiły jajka. Zboże przywożono statkami. Było mnóstwo chleba. A także jabłek, brzoskwiń, gruszek, kukurydzy, pomidorów, ogórków, cebuli, cukini, marchewki, rzepy, rzodkiewek, bakłażanów. Bardzo tanio można było kupić homary, pstrągi, strzępiele i szczupaki. Była nawet wołowina i kurczęta, co nie znaczy, że je jedli. Kto by uwierzył, że ten kraj ma za sobą Wielki Kryzys i wojnę światową?

Aleksander powiedział, że dziesięć dolarów dziennie nie wystarczy im na życie.

Tatiana oświadczyła, że to aż nadto.

– A co z butami na szpilkach? Sukienkami dla ciebie? Kawą? Moimi papierosami?

– Na papierosy na pewno nie wystarczy. – Zmusiła się do uśmiechu, widząc wyraz jego twarzy. – Tylko żartuję. Wystarczy nam na wszystko.

Nie chciała wspominać, że suma, jaką wydawał na papierosy, była niemal równa tej, jaką przeznaczali na tygodniowe wyżywienie dla całej trójki. Ale przecież tylko Aleksander pracował. Mógł wydawać pieniądze na co tylko zechciał.

Kiedy piła w niedzielę kawę, mówiła do niego po angielsku. On odpowiadał po rosyjsku, paląc papierosy i czytając niedzielną gazetę.

– W Indochinach zaczynają się kłopoty – powiedział. – Kiedyś należały do Francuzów, ale w czasie wojny stracili je na rzecz Japonii. Japończycy przegrali wojnę, ale nie chcą się wynieść. Francuzi, ocaleni przez zwycięzców, sami się za nich uznali i chcą odzyskać kolonię. Japończycy protestują. Stany Zjednoczone pozostają neutralne, ale pomagają swoim sojusznikom Francuzom. Tak naprawdę jednak znalazły się między młotem a kowadłem, bo Japończykom też pomagają.

– Czy Japonii wolno utrzymywać armię? – spytała po angielsku Tatiana.

– Nie – odparł po rosyjsku. – Ale żołnierze japońscy stacjonują w Indochinach i jeśli Amerykanie ich nie wyrzucą, za nic nie złożą broni.

– Dlaczego to wszystko tak cię interesuje? – spytała po angielsku.

– Bo jakby nie było dość problemów, Stalin od lat kokietował chłopa o nazwisku Ho Chi Minh. Płacił za jego wyprawy do Moskwy, poił wódką i karmił kawiorem, uczył go marksizmu i obdarowywał starymi pepeszami i moździerzami, nie wspominając już o amerykańskich studebakerach pochodzących z Lend-Lease. Przez cały czas na radzieckiej ziemi uczył też Viet Minh walczyć.

– Uczył ich walczyć z Japończykami, których Rosjanie nienawidzą?

– Wyobraź sobie, że z byłymi sojusznikami Rosjan, Francuzami. Ironia losu. – Aleksander zgasił papierosa i odłożył gazetę. – Gdzie jest Anthony? – spytał cicho po angielsku, lecz zanim zdążył chwycić ją za rękę, Anthony wszedł do kuchni.

– Jestem tutaj, tato. Potrzebujesz czegoś?

Potrzebowali pokoju tylko dla siebie, lecz Anthony był innego zdania, a właścicielka domu nie miała drugiego pokoju. Mogli liczyć tylko na niewielki pokoik przy kuchni w wąskim budynku z widokiem na zatokę – z dwoma podwójnymi łóżkami oraz łazienką i toaletą w końcu korytarza – lub na swój samochód z dużym łóżkiem, lecz bez łazienki i toalety.

Oglądali też inne domy. W jednym mieszkała pięcioosobowa rodzina. W innym – trzyosobowa. Jeszcze w innym mieszkało siedem kobiet. Białe domy zapełniały całe pokolenia kobiet, starsi mężczyźni wypływali kutrami na połów. Młodsi – czasami w całości, czasami nie – powoli wracali z wojny.

Pani Brewster mieszkała sama. Jej jedyny syn nie wrócił, choć Tatiana podejrzewała, że wcale nie był w wojsku. „Och, musiał wyjechać na jakiś czas”, mówiła dziwnym tonem starsza pani. Miała sześćdziesiąt sześć lat, od czterdziestu ośmiu była wdową: jej mąż zginął w czasie wojny hiszpańsko-amerykańskiej.

– W 1898 roku? – szepnęła Tatiana do Aleksandra.

Wzruszył ramionami. Ciężką ręką ściskał ją za ramię, dając do zrozumienia, że pani Brewster nie bardzo mu się podoba, lecz Tatiana była zachwycona, że w ogóle jej dotykał.

– To pani mąż, prawda? – spytała podejrzliwie pani Brewster, zanim wynajęła im pokój. – Nie jest jakimś... – Machnęła ręką. – Bo nie chcę nic takiego w moim domu.

Aleksander stał bez słowa.

– Czego? – spytał trzyletni Anthony.

Kobieta spojrzała na niego, mrużąc oczy.

– To twój ojciec, chłopcze?

– Tak – odparł Anthony. – Jest żołnierzem. Był na wojnie i w więzieniu.

– Ach tak – powiedziała pani Brewster, odwracając wzrok. – Więzienie to ciężka rzecz. – Spojrzała podejrzliwie na Tatianę. – Co to za akcent? Bo chyba nie amerykański.

– Rosy... – zaczął Anthony, lecz Aleksander pociągnął go za siebie razem z Tatianą. – Wynajmie nam pani ten pokój czy nie?

Wynajęła.

Teraz jednak Aleksander pytał Tatianę:

– Po co kupiliśmy nomada, jeśli w nim nie mieszkamy? Możemy go równie dobrze sprzedać. Strata pieniędzy i tyle.

Chciała spytać, co zrobią, gdy dojadą na pustynie Zachodu? Do winnic Kalifornii? Do Hells Canyon w Idaho? Mimo tego nagłego wybuchu oszczędności Aleksander nie sprzedał samochodu; marzenie o nim było nadal żywe. Na tym właśnie polegał cały problem: choć Tatiana wiedziała, że bardzo podobał mu się pomysł posiadania samochodu mieszkalnego – to on przecież chciał go kupić – nie przepadał za faktycznym jego posiadaniem.

Tatiana odniosła wrażenie, że podobnie było z wieloma rzeczami w jego nowym, cywilnym życiu.

W samochodzie nie było bieżącej wody. A Aleksander nigdy nie przestawał się myć. To następstwo przebywania przez wiele lat w bezpośredniej bliskości mężczyzn walczących na froncie. Obsesyjnie mył ręce; to prawda, stale śmierdziały rybami, a w całym Maine nie było dość mydła, cytryn i octu, by mógł uznać swoje ręce za wystarczająco czyste. Musieli płacić pani Brewster dodatkowo pięć dolarów na tydzień za zużywaną wodę.

Podobał mu się pomysł posiadania syna, lecz stała obecność trzyletniego chłopca, który nie odstępował matki na krok, spał z nimi w tym samym pokoju i nocą pakował się im do łóżka przekraczała znacznie granice wytrzymałości żołnierza, który nigdy nie miał do czynienia z dziećmi.

– Koszmary to straszna rzecz dla takiego malca – tłumaczyła synka Tatiana.

– Rozumiem – odparł uprzejmie.

Aleksandrowi być może podobał się kiedyś pomysł posiadania żony, lecz Tatiana nie była pewna, czy podoba mu się samo jej posiadanie. Może w każdym przeżywanym dniu szukał Łazariewa, choć, sądząc po jego zachowaniu, spodziewała się, że zapytany pewnie by odparł: „A co to takiego to Łazariewo?”

Jego oczy, niegdyś koloru karmelu, lśniły teraz twardą miedzią, nie było w nich już nic miękkiego. Odwracał do niej uprzejmą twarz, a ona odpowiadała mu równie uprzejmym spojrzeniem. Chciał, żeby było cicho – milczała. Chciał, żeby było zabawnie – próbowała żartować. Chciał jeść – napełniała mu talerz po brzegi. Chciał iść na spacer – była natychmiast gotowa. Chciał mieć gazety, czasopisma, papierosy – przynosiła bez szemrania. Chciał siedzieć w milczeniu na krześle, siedziała bez słowa na ziemi obok niego. Czegokolwiek zapragnął, była gotowa natychmiast to spełnić.

Teraz, w słoneczne popołudnie, stała boso przed lustrem w żółtej, lekko przezroczystej muślinowej sukience i przyglądała się sobie, obsesyjnie oceniając każdy szczegół.

Miała rozpuszczone włosy, twarz czysto umytą, zęby lśniące bielą. Piegi na nosie i policzkach były koloru cukru trzcinowego, a zielone oczy błyszczały. Wtarła w dłonie masło kakaowe, by były delikatniejsze, gdyby chciał ją wziąć za rękę, kiedy po kolacji będą szli Main Street. Za uszy wtarła odrobinę olejku piżmowego, gdyby się nad nią pochylił. Smutne usta pomalowała błyszczykiem i zacisnęła je, by zrobiły się bardziej różowe. Stała, patrzyła, myślała. Uśmiechnęła się sztucznie, by usta nie wydawały się tak surowe i westchnęła.

Wsunęła dłonie pod sukienkę i ujęła w nie piersi. Sutki stwardniały. Po narodzinach Anthony’ego jej ciało się zmieniło. Na zmianę wpłynęła ciąża i amerykańskie jedzenie. Dobrze odżywiane piersi po karmieniu nie straciły nic ze swego ciężaru i pozostały bujne i kształtne jak dawniej. Staniki, jakie nosiła, były zbyt luźne w obwodzie i piersi podskakiwały w nich swobodnie. Nosiła więc czasami obcisłe białe podkoszulki. Podtrzymywane przez nie piersi kołysały się jednak przy każdym kroku, przyciągając spojrzenia mężczyzn. Niekoniecznie jej męża, lecz innych, na przykład chłopca roznoszącego mleko.

Podniosła powoli sukienkę, by przyjrzeć się szczupłym, zaokrąglonym biodrom i gładkiemu brzuchowi. Była nadal bardzo szczupła, lecz po narodzinach Anthony’ego na jej ciele pojawiły się nowe krągłości – jakby po jego przyjściu na świat przestała być dziewczyną.

Była jednak dziewczyną-dzieckiem z bujnymi piersiami, dla której pewnego dnia żołnierz z karabinem na plecach przeszedł na drugą stronę ulicy.

Zsunęła majtki, by przyjrzeć się jasnym włosom łonowym. Dotknęła się, próbując sobie wyobrazić, co on mógł kiedyś czuć, gdy ją dotykał. Nagle dostrzegła coś w lustrze i pochyliła się, by przyjrzeć się dokładnie swoim nogom. Na wewnętrznej stronie ud widniały świeże siniaki – odciski jego kciuków.

Na ich widok Tatiana poczuła pulsowanie między nogami. Wyprostowała się, poprawiła ubranie i z zarumienioną twarzą zaczęła szczotkować włosy, zastanawiając się, co z nimi zrobić. Aleksander jeszcze nigdy nie widział ich tak długich – sięgały aż do pasa. Myślała, że mu się spodobają, lecz on traktował je zupełnie obojętnie. Wiedziała, że nie wyglądają całkiem normalnie. Osiem miesięcy temu przed wyjazdem do Europy ufarbowała je na czarno, a w zeszłym miesiącu w Hamburgu pracowicie przywróciła naturalny kolor. Teraz były suche i pozbawione blasku. Nie były już jedwabiste. Czy dlatego w ogóle ich nie dotykał? Nie wiedziała, co robić.

Zaplotła je jak zwykle w warkocz, pozostawiając z przodu kilka kosmyków i przewiązała żółtą atłasową wstążką. Potem zawołała Anthony’ego, który bawił się w kurzu przed domem, umyła go, upewniła się, że ma czystą koszulkę i szorty, podciągnęła skarpetki.

– Dlaczego bawisz się w kurzu tuż przed wyjściem po tatę? Wiesz, że musisz być czysty.

Aleksander lubił, by jego żona i syn wyglądali porządnie, kiedy wychodzili mu na spotkanie w porcie. Wiedziała, że podoba mu się ich schludny, letni wygląd. Kwiaty kwitnące w Stonington zapierały dech w piersiach; wysokie łubiny lśniły błękitem i fioletem; razem z Anthonym zerwali wcześniej kilka gałązek i Tatiana wplotła je teraz we włosy. Fioletowe kwiaty odcinały się ostro od złotych włosów, które Aleksander kiedyś tak bardzo lubił.

Przyjrzała się paznokciom, by się upewnić, że są czyste. Oboje nie znosili brudnych paznokci. Teraz, kiedy przestała pracować i miała przy sobie Aleksandra, były nieco dłuższe, bo choć nigdy nic na temat nie mówił, lubił, gdy przesuwała nimi po jego ciele. Dzisiaj miała kilka wolnych chwil i pomalowała je na czerwono.

Tego dnia nie skomentował jednak paznokci ani słowem (podobnie jak łubinu we włosach, atłasowej wstążki, ust, bioder, sukienki, piersi, przezroczystych majteczek).

– Sprzedają taki lakier w sklepie w Stonington? – spytał nazajutrz.

– Nie wiem. Przywiozłam go ze sobą.

Milczał tak długo, że pomyślała, iż nie usłyszał.

– To musiało się bardzo podobać inwalidom w szpitalu w Nowym Jorku – dodał po chwili.

Wreszcie jakaś uwaga. Nic wielkiego, ale na początek może być. Co mogła jednak odpowiedzieć? „Och, nie malowałam paznokci dla inwalidów”. Wiedziała, że to pułapka, ukryty kod oznaczający: „Skoro pielęgniarkom nie wolno malować paznokci, to po co ci był lakier, Taniu?”.

Wieczorem zmyła lakier. Kiedy to zauważył, powiedział:

– Ach tak, inwalidzi zasługują na pomalowane paznokcie, ale ja nie?

Podniosła wzrok.

– Żartujesz, prawda? – spytała, a koniuszki palców zaczęły jej drżeć.

– Oczywiście – odparł bez cienia uśmiechu.

Tatiana wyrzuciła czerwony nowojorski lakier, uwodzicielskie plisowane nowojorskie sukienki i cudowne zielone szpilki od Ferragamo. Coś się z nim działo, kiedy widział ją w nowojorskich ubraniach. Co jest? – pytała, a on odpowiadał, że nic i nie dodawał nic więcej. Wyrzuciła więc wszystkie ubrania i kupiła sukienkę z żółtego muślinu w kwiatki, białą, bardzo wąską sukienkę w kwiatki i podobną niebieską – wszystkie pochodziły z Maine. Aleksander nadal nic nie mówił, ale nie milczał już tak uporczywie. Rozmawiał z nią o innych rzeczach – na przykład o Ho Chi Minie i jego żołnierzach.

Próbowała, naprawdę próbowała żartować z nim jak dawniej.

– Opowiedzieć ci dowcip?

– Jasne. – Szli w górę wzgórza za naburmuszonym Anthonym.

– Pewien mężczyzna przez długie lata modlił się, by trafić do raju. Pewnego dnia, kiedy szedł wąską ścieżką w górach, potknął się i spadł do przepaści. Cudem udało mu się chwycić jakiś mizerny krzak. Zaczął krzyczeć: „Jest tu kto? Pomocy! Ratunku!”. Po kilku minutach usłyszał głos: „Ja tu jestem”. „Ktoś ty?” „Bóg. „Jeśli rzeczywiście nim jesteś, to zrób coś!”. „Przez całe lata modliłeś się, by trafić do raju. Teraz musisz tylko puścić ten krzak, a natychmiast się tam znajdziesz”. Po krótkiej chwili mężczyzna zawołał: „Hej, czy jest tu kto? Ratunku!”.

Ujmując rzecz bardzo delikatnie, można powiedzieć, że dowcip nie rozbawił Aleksandra.

Na myśl o nim Tatianie drżały ręce. Trzęsła się przez cały dzień. Chodziła po Stonington jak we śnie, sztywna i odrętwiała. Pochylała się nad synem, poprawiała sukienkę i włosy. A jednak ucisk w żołądku nie ustępował ani na chwilę.

Starała się być bardziej odważna, mniej się go bać.

Nie całował jej w obecności Jimmy’ego, innych rybaków, nikogo. Czasami, kiedy szli wieczorem Main Street i zaglądali do sklepów, kupował jej czekoladę. Kiedy podnosiła twarz, by mu podziękować, całował ją w czoło. W czoło!

Pewnego wieczoru Tatiana miała już dość. Wskoczyła na ławkę i objęła go ramionami.

– Koniec z czołem! – powiedziała i pocałowała go mocno w usta.

Trzymając w jednej ręce papierosa, a w drugiej lody dla Anthony’ego, nie mógł nic zrobić.

– Zejdź – powiedział, całując ją zimno. – Co cię opętało?

Panie i panowie przysięgli, oddaję w wasze ręce żołnierza!

Kiedy spacerowała z Anthonym po wzgórzach Stonigton, zawierała znajomości z kobietami prowadzącymi sklepy i chłopcami roznoszącymi mleko. Zaprzyjaźniła się z kobietą po trzydziestce mieszkającą przy Eastern Road, której mąż, oficer marynarki, był nadal w Japonii. Nellie codziennie sprzątała dom, wyrywała chwasty w ogrodzie od frontu i czekała na niego na ławce. Tam właśnie zobaczyła ją Tatiana, gdy szła na spacer z synkiem. Po krótkiej rozmowie zrobiło się jej żal kobiety, gdyż doskonale pamiętała, jak rozpaczała za Aleksandrem. Zapytała, czy nie potrzebuje pomocy na farmie. Nellie miała akr pola, na którym uprawiała ziemniaki, pomidory i ogórki, a Tatiana trochę się na tym znała.

Nellie zgodziła się z radością i oznajmiła, że może jej płacić dwa dolary dziennie, z pieniędzy, które dostawała z armii.

– Tylko na tyle mnie stać – dodała. – Kiedy wróci mąż, będę ci mogła płacić więcej.

Wojna skończyła się jednak przed rokiem, a nadal nie było o nim żadnych wieści. Tatiana powiedziała jej, żeby się nie martwiła.

Przy kawie Nellie ogarnął nastrój do zwierzeń.

– Co będzie, jeśli on wróci, a ja nie będę umiała z nim rozmawiać? Byliśmy małżeństwem tak krótko. A jeśli się okaże, że jesteśmy sobie zupełnie obcy?

Tatiana pokręciła spuszczoną głową. O tym też coś wiedziała.

– A kiedy wrócił twój mąż? – spytała z zazdrością Nellie.

– Miesiąc temu.

– Masz szczęście.

– Tato nie wrócił – powiedział Anthony. – Nigdy by sam nie wrócił. Mama zostawiła mnie i pojechała go szukać.

Nellie patrzyła oniemiała na chłopca.

– Anthony, idź się pobawić przed dom. Skończymy z Nellie rozmowę. – Tatiana zmierzwiła włosy synka i wyprowadziła go przed dom. – Ach, te dzisiejsze dzieci. Uczysz je mówić, a potem: proszę. Nawet nie mam pojęcia, o czym on mówi.

Tego wieczoru Anthony powiedział ojcu, że mama znalazła pracę. Aleksander zadawał mu pytania, a Anthony uszczęśliwiony zainteresowaniem z jego strony opowiadał o Nellie, ziemniakach, pomidorach i ogórkach, o nieobecnym mężu i o tym, że Nellie powinna pojechać i go odnaleźć.

– Tak jak mama znalazła ciebie.

Aleksander przestał zadawać pytania. Po kolacji powiedział tylko:

– Zapewniałaś, zdaje się, że dziesięć dolarów dziennie w zupełności nam wystarczy.

– To dla Anthony’ego. Na cukierki i lody.

– Nie. Będę pracował wieczorami. Przy sprzedaży homarów zarobię dwa dolary ekstra.

– Nie! – Tatiana szybko zniżyła głos. – I tak dużo pracujesz. Tyle dla nas robisz. Nie. My z Anthonym bawimy się przez cały dzień.

– To dobrze. Bawcie się.

– Będziemy mieć czas na wszystko. Oboje z radością jej pomożemy. A poza tym, ona jest taka samotna.

Aleksander odwrócił wzrok. Tatiana poszła w jego ślady.

Następnego dnia wrócił z pracy i powiedział:

– Powiedz Nellie, żeby się wypchała swoimi dolarami. Dogadałem się z Jimmym. Jeśli pomogę mu złowić sto pięćdziesiąt dobrych homarów, zapłaci mi pięć dolarów ekstra. I jeszcze pięć za dodatkowe pięćdziesiąt. Co o tym myślisz?

Tatiana milczała przez chwilę.

– Ile macie pułapek na łodzi?

– Dziesięć.

– Dwa duże homary na pułapkę... czyli maksimum dwadzieścia za jednym wyciągnięciem... jedno wyciągnięcie na godzinę... większość homarów trzeba wyrzucić... to nie wystarczy.

– Gdy chodzi o mnie – powiedział – zamieniasz się w niezłą kapitalistkę.

– Tanio się sprzedałeś, Aleksandrze – powiedziała. – Jak homar.

Także i Jimmy musiał to wiedzieć – cena rynkowa homarów rosła, a Aleksander miał dużo ofert pracy z innych kutrów – bo z własnej inicjatywy postanowił płacić mu pięć dolarów ekstra za każde pięćdziesiąt homarów powyżej pierwszych pięćdziesięciu. Wieczorem Aleksander był zbyt zmęczony, by utrzymać w rękach szklankę piwa.

Tatiana marynowała pomidory Nellie, gotowała jej zupę pomidorową, próbowała robić sos. Nauczyła się przyrządzać doskonały sos pomidorowy od przyjaciół w Little Italy, zupełnie jakby sama była Włoszką. Chciała przyrządzić sos dla Aleksandra, jak niegdyś robiła to jego matka-Włoszka, ale potrzebowała do tego czosnku, a nikt go nie miał na Deer Isle.

Tatiana tęskniła za Nowym Jorkiem, za hałaśliwym, ruchliwym targiem, który odbywał się w sobotnie ranki na Lower East Side, za swoją wesołą najlepszą przyjaciółką Vikki, za pracą na Ellis Island, szpitalem. Czuła w piersiach ucisk winy – tęskniła za starym życiem, którym nie mogła żyć bez Aleksandra.

Pracowała w polu sama, a Nellie zajmowała się Anthonym. Przekopanie całego pola zajęło jej tydzień – zebrała sto pięćdziesiąt buszli ziemniaków. Nellie nie mogła uwierzyć. Tatiana wynegocjowała umowę ze sklepem spożywczym i dostała pięćdziesiąt centów za buszel. Zarobiła dla Nellie siedemdziesiąt pięć dolarów. Nellie była w siódmym niebie. Po dwunastu godzinach spędzonych na kutrze, Aleksander pomógł Tatianie zanieść ziemniaki do sklepu. Pod koniec tygodnia Nellie nadal płaciła Tatianie dwa dolary za dzień.

Kiedy Aleksander dowiedział się o tym, przez chwilę jego głos stracił zwykłą obojętność.

– Zarobiłaś dla niej siedemdziesiąt pięć dolarów, zatargaliśmy te pieprzone ziemniaki do sklepu, a twoja tak zwana przyjaciółka nadal płaci ci tylko ustaloną dniówkę?

– Ciii. – Nie chciała, by Anthony usłyszał jego ostry żołnierski głos, tak starannie dotąd ukrywany.

– Może mimo wszystko nie jesteś aż tak dobrą kapitalistką, Taniu.

– Ona nie ma pieniędzy. Nie zarabia stu dolarów dziennie, jak Jimmy dzięki tobie. Ale wiesz, co nam zaproponowała? Żebyśmy się do niej przeprowadzili. Ma w domu dwa wolne pokoje. Możemy je mieć za darmo, a płacić tylko za wodę i prąd.

– Gdzie jest haczyk?

– Nie ma żadnego haczyka.

– Jest na pewno. Słyszę to w twoim głosie.

– Nie ma – wykręciła palce. – Powiedziała tylko, że kiedy jej mąż wróci, będziemy się musieli wynieść.

Siedzący po drugiej stronie stołu Aleksander przyjrzał się jej badawczo, po czym wstał i zaniósł talerz do zlewu.

Kiedy Tatiana zmywała naczynia, drżały jej ręce. Nie chciała go denerwować. Nie, to nie do końca była prawda. Chciała, żeby jakoś zareagował. Był tak niezwykle uprzejmy, tak wyjątkowo grzeczny! Kiedy prosiła go o pomoc, natychmiast był przy niej. Zaniósł te przeklęte ziemniaki, wyrzucał śmieci. Ale myślami był bardzo daleko. Kiedy siedział, paląc papierosa i patrząc na morze, nie wiedziała, gdzie jest. Gdy wychodził z domu o trzeciej nad ranem i trząsł się z zimna na ławce, Tatiana marzyła o tym, by nie wiedzieć, gdzie jest. Gdzie było miejsce dla niej? Też nie chciała wiedzieć.

Skończyła zmywać, wyszła przed dom i usiadła na ziemi u jego stóp. Poczuła, że na nią patrzy. Podniosła wzrok.

– Taniu... – szepnął. Jednak Anthony zauważył siedzącą na ziemi matkę i natychmiast usadowił się jej na kolanach, pokazując cztery złapane żuki. Dwa – jelonki – ostro ze sobą walczyły. Kiedy podniosła wzrok, Aleksander już na nią nie patrzył.

Kiedy leżeli w łóżku i Anthony zasnął, spytała szeptem:

– Chcesz się przenieść do Nellie?

Łóżko było tak wąskie, że mogli spać tylko na boku. Leżąc na wznak, Aleksander zajmował cały materac.

– Mamy u niej zamieszkać, dopóki nie wróci jej mąż? A potem się wynieść, gdy będzie chciała mieć trochę prywatności z mężczyzną, który wrócił z wojny?

– Jesteś... zły? – spytała, a zabrzmiało to niemal jak prośba, by był.

– Jasne, że nie.

– U niej będziemy mieli więcej swobody. Ma dla nas dwa pokoje. To lepiej niż jeden tutaj.

– Naprawdę? Lepiej? Tutaj jesteśmy blisko morza. Mogę palić i patrzeć na zatokę. Nellie mieszka przy Eastern Road, gdzie będziemy czuć tylko sól i ryby. I pani Brewster jest głucha. Sądzisz, że Nellie też? Myślisz, że kiedy będzie stała za naszymi drzwiami po pięciu latach bez męża, będzie to oznaczało dla nas więcej prywatności? Z drugiej strony, czy można mieć mniej?

Tak, chciała powiedzieć. Tak. W moim komunalnym mieszkaniu w Leningradzie mieszkałam w dwóch pokojach z babuszką, dziadkiem, mamą, tatą, moją siostrą Daszą – pamiętasz ją? – i bratem Paszą – pamiętasz go? Spłuczka w toalecie przy schodach nigdy nie działała jak należy, samej toalety nikt nigdy nie czyścił, a korzystało z niej jeszcze dziewięciu mieszkańców. Nie było dość ciepłej wody na cztery kąpiele dziennie i pieca gazowego, by ugotować cztery homary. Spałam w jednym łóżku z siostrą, dopóki nie skończyłam siedemnastu lat, a ona dwudziestu czterech, aż do nocy, gdy zabrałeś nas na Drogę Życia. Z trudem stłumiła pełen bólu jęk.

Nie mogła – nie chciała – za nic nie będzie myśleć o Leningradzie.

Tak było lepiej. Tak, zdecydowanie – lepiej nic nie mówić.

Ten koszmar pojawiał się co noc. Za dnia byli zajęci, bo tak chcieli i było im to potrzebne. Nie tak dawno Aleksander i Tatiana odnaleźli się w innym kraju, przeżyli wojnę i dotarli do porośniętej łubinami Deer Isle. Żadne z nich nie miało pojęcia, jak to się stało, lecz o trzeciej nad ranem, kiedy Anthony budził się z przeraźliwym krzykiem, Aleksander trząsł się na ławce, a Tatiana walczyła, by zapomnieć – już wiedzieli.

Skażona gułagiem

Był dla niej niezwykle wyrozumiały i dobry.

– Masz jeszcze ochotę? – pytał, podnosząc dzbanek z lemoniadą.

– Tak, proszę.

– Chciałabyś się przejść po kolacji? Słyszałem, że nad zatoką sprzedają włoskie lody.

– Bardzo chętnie.

– Ant, co ty na to?

– Chodźmy. Już teraz.

– Poczekaj chwilę. Matka i ja skończymy jeść.

Tak oficjalnie. Matka.

Otwierał dla niej drzwi, zdejmował słoiki i puszki z wysokich półek w kuchni. Jakież to wygodne, że jest taki wysoki; zupełnie jakby miała drabinkę.

A ona? Robiła to, co zawsze – najpierw dla niego. Gotowała dla niego i nakładała mu jedzenie na talerz. Nalewała picie. Nakrywała i zbierała ze stołu – dla niego. Prała jego ubrania i starannie składała. Ścieliła ich małe łóżka i zmieniała pościel. Przygotowywała mu drugie śniadanie do pracy. Robiła też dodatkowe kanapki dla Jimmy’ego, bo jednoręki Jimmy nie miał kobiety, która by się o to zatroszczyła. Goliła dla niego nogi, kąpała się codziennie i wplatała we włosy atłasowe wstążki.

– Czy masz jeszcze na coś ochotę? – pytała. – Czy mogę ci coś podać? Może jeszcze jedno piwo? Chcesz przeczytać pierwszą stronę gazety czy drugą? Chcesz iść popływać? A może na maliny? Nie jest ci zimno? Jesteś zmęczony? Miałeś dość jedzenia, Aleksandrze? Miałeś dość?

– Tak, dziękuję.

Albo...

– Wezmę jeszcze trochę, dziękuję.

Był taki uprzejmy. Grzeczny. Jakby zszedł ze strony powieści Edith Wharton, które Tania czytała podczas jego nieobecności w jej życiu. Wiek niewinności i Świat zabawy (o ironio).

Były jednak takie chwile, gdy Aleksander przestawał być ujmująco uprzejmy.

Stało się tak pewnego popołudnia, kiedy nie było wiatru, a Jimmy miał kaca – a może kiedy Jimmy miał kaca i nie było wiatru? Aleksander wrócił do domu wcześniej i przyszedł jej szukać na polu Nellie. Anthony był w domu i pił z Nellie mleko. Tatiana, z brudnymi rękami, zarumienioną twarzą i splątanymi włosami, stanęła na polu, by go powitać, w perkalowej sukience bez rękawów, obcisłej w pasie, rozpiętej pod szyją.

– Cześć – powiedziała radośnie zaskoczona. – Co tutaj robisz tak wcześnie?

Nic nie powiedział. Pocałował ją i tym razem nie był to chłodny, pozbawiony pasji pocałunek. Tatiana nie miała nawet szans, by podnieść ręce w geście poddania. Wziął ją na polu, na ziemi pokrytej pędami ziemniaków. Po chwili sukienka była brudna jak jej ręce. Gra wstępna ograniczyła się do zerwania sukienki z ramion, by odsłonić piersi, i podciągnięcia jej na biodra.

– Zobacz, co zrobiłeś – szepnęła potem.

– W tej sukience wyglądasz jak dziewczyna od krów.

– Teraz jest zupełnie zniszczona.

– Wypierzemy ją. – Nadal dyszał, lecz był już daleki.

Tatiana przytuliła się do niego i spojrzała mu w oczy z nadzieją, że napotka jego wzrok, poczuje łączącą ich intymność.

– Czy kapitanowi podoba się, gdy jego żona wygląda jak dziewczyna od krów?

– Bardzo. – Ale kapitan już poprawiał ubranie i podawał jej rękę, by pomóc wstać.

Od powrotu Aleksandra Tatiana nie mogła oderwać wzroku od jego i swoich rąk – tak bardzo się różniły. Ręce Aleksandra przypominały paterę, na której niósł swoje życie. Były duże, szerokie, z potężnymi dłońmi i kciukami, lecz z długimi, szczupłymi palcami – jakby potrafił grać na pianinie równie dobrze, jak wyciągać pułapki na homary. Były zniszczone, poznaczone grubymi żyłami i pełne odcisków, nawet na koniuszkach palców. Jego ręce stwardniały od noszenia broni przez tysiące mil, od walki, palenia, rąbania drewna, grzebania ludzi. Odzwierciedlały wszystkie możliwe sposoby walki. Nie trzeba być wróżbitą ani jasnowidzem, nie trzeba umieć czytać z dłoni; wystarczyło jedno przelotne spojrzenie, by wiedzieć: mężczyzna, do którego te dłonie należały, robił wszystko – i był zdolny do wszystkiego.

A potem wystarczyło spojrzeć na drobne ręce Tatiany. Te ręce pracowały w fabryce broni, robiły bomby, czołgi i miotacze ognia, pracowały na polach, myły podłogi, kopały doły w śniegu i ziemi. Ciągnęły sanie po lodzie. Opiekowały się rannymi i umierającymi, zajmowały się zmarłymi; jej ręce znały życie i wiedziały co to walka – a jednak wyglądały, jakby przez cały dzień moczyła je w mleku. Drobne, pozbawione blizn i odcisków, nie widać było na nich nabrzmiałych żył. Były dla niej źródłem nieustającego zażenowania – miękkie i delikatne jak ręce dziecka. Można było dojść do wniosku, że nie przepracowała w życiu ani jednego dnia.

A teraz, w to ciepłe popołudnie, po tym, jak dotykał ją w miejsca zupełnie nieodpowiednie jak na pole Nellie, wyciągnął swoją wielką ciemną dłoń, by pomóc jej wstać, a jej drobna biała ręka zniknęła zupełnie w jego ciepłym uścisku.

– Dziękuję.

– Dziękuję.

Po przyjeździe na Deer Isle wieczorami, gdy Anthony wreszcie zasnął, wspinali się na szczyt wzgórza, gdzie w pobliżu lasu stał zaparkowany nomad. Wchodzili do środka i Aleksander zdejmował z niej ubranie – zawsze nalegał, żeby była naga – choć on nigdy się nie rozbierał i zostawał w podkoszulku. Tatiana spytała go o to tylko raz. „Nie chcesz się też rozebrać?”. Powiedział, że nie. Nie pytała więcej. Całował ją i przesuwał dłońmi po jej ciele, by ją rozgrzać. Nigdy jednak nie mówił ani słowa. Nigdy nie wypowiadał jej imienia. Całował ją, przyciskał jej ciało do swojego, poddawał się jej gorącym ustom – czasami zbyt mocno, lecz nie miała nic przeciwko temu – a potem wsuwał się w nią. Jęczała, nie mogąc się powstrzymać. Kiedyś ten jęk był dla niego wszystkim. On nie wydawał z siebie żadnego dźwięku: ani przed, ani w trakcie, ani nawet na koniec. Wypuszczał tylko gwałtownie powietrze, zupełnie jakby wymawiał literę „h”. Czasami było to nawet duże „H”.

Utracili wiele rzeczy. Aleksander nie pieścił jej już ustami, nie szeptał wielu cudownych rzeczy, nie całował od stóp do głów, nie zapalał lampy naftowej – nie otwierał nawet oczu.

Szura. Tylko naga w samochodzie nazywała go tym ulubionym zdrobnieniem. Czasami czuła, że on ma ochotę zatkać sobie uszy, by tego nie słyszeć. W nomadzie zawsze było ciemno, a on miał na sobie ubranie. Szura. Nie mogę uwierzyć, że znów cię dotykam.

W samochodzie nie było powieści Edith Wharton. Nie było Wieku niewinności. Brał ją, aż nie miała już nic do ofiarowania. Lecz on nie przestawał.

– Żołnierzu, kochany, jestem tutaj – szeptała, leżąc z otwartymi ramionami, bezbronna.

– Ja też tutaj jestem – odpowiadał, wstając i ubierając się. – Wracajmy. Mam nadzieję, że Anthony śpi. – Tak wyglądały ich chwile tuż po. Wyciągał rękę, by pomóc jej wstać.

Była bezbronna, wygłodzona, otwarta. Była gotować dać mu to w każdy sposób, jakiego tylko zapragnął, ale...

Och, to nie miało żadnego znaczenia. Pozostawał tylko ten jego żołnierski i niepasujący do męża sposób na zachłanne uciszenie krzyków wojny.

Bliska łez, spytała go pewnej nocy, co się z nim dzieje – co się dzieje z nimi, a on odparł:

– Jesteś skażona gułagiem.

Nagle w domu w dole wzgórza rozległy się histeryczne krzyki dziecka. Aleksander, już ubrany, pognał co sił.

– Mama! Mama!

Do pokoju weszła stara pani Brewster, lecz jeszcze bardziej przestraszyła chłopca.

Aleksander chwycił go w ramiona, ale Anthony chciał tylko matkę.

Kiedy do pokoju wpadła Tatiana, zaczął ją bić, odwracał się gwałtownie. Dostał histerii. Uspokajała go ponad godzinę. O czwartej Aleksander wstał, by iść do pracy, ale po tamtej nocy przestali chodzić do samochodu. Stał porzucony na polanie na wzgórzu, a oni – ubrani i w milczeniu, z poduszką, jego ustami lub dłonią na jej ustach, by stłumić jęk, tańczyli tango życia, tango śmierci, tango gułagu przy dźwięku trzeszczących sprężyn łóżka obok śpiącego niespokojnie Anthony’ego.

Próbowali robić to za dnia, kiedy chłopiec nie patrzył. Problem polegał jednak na tym, że on patrzył zawsze. W niedzielne wieczory, kiedy Anthony nie spuszczał ich z oka nawet na chwilę, Aleksander trwał w milczeniu, zniecierpliwiony i niezadowolony.

Pewnego niedzielnego popołudnia Anthony miał się bawić na podwórku, Tatiana rzekomo gotować kolację, a Aleksander rzekomo czytać gazetę, tymczasem siedział na drewnianym krześle w kuchni okryty szeroką spódnicą Tatiany, a ona stała nad nim okrakiem. Dyszeli ciężko, jej nogi drżały, podtrzymywał ją dłońmi opartymi na biodrach. Kiedy Tatiana zbliżała się do spełnienia, do kuchni wszedł Anthony.

– Mamo?

Tatiana otworzyła usta w szerokie „O”. Aleksander szepnął: Ciii. Wstrzymała oddech. Nie była w stanie się odwrócić, czując go w sobie tak mocno. Wbiła długie paznokcie w ramię Aleksandra i próbowała nie krzyczeć, podczas gdy Anthony przez cały czas stał za nią.

– Anthony – powiedział niemal całkiem spokojnym głosem Aleksander. – Możesz nas zostawić na minutę? Idź się pobaw. Mamusia zaraz przyjdzie.

– Ten pan, Nick, znów jest na podwórku. Chce papierosa.

– Mama zaraz przyjdzie, kolego. Idź przed dom.

– Mamo?

Tatiana nie mogła się jednak odwrócić, nie mogła wydusić słowa.

– Wyjdź przed dom, Anthony! – powtórzył Aleksander.

Po chwili Anthony wyszedł. Tatiana wzięła głęboki oddech, Aleksander zaniósł ją do sypialni, zabarykadował drzwi i dokończyli, co zaczęli w kuchni. Na dłuższą metę nie miała jednak pojęcia, co robić.

Bo o tym nie rozmawiali.

– Chcesz jeszcze kromkę chleba? Trochę wina? – pytała.

– Tak. Dziękuję, Tatiano – odpowiadał ze spuszczoną głową.

Kapitan, pułkownik i pielęgniarka

– Tato, mogę iść z tobą na łódź? – Anthony odwrócił się do ojca, siadając obok niego przy stole.

– Nie, kolego. Na kutrze jest zbyt niebezpiecznie dla małego chłopca.

Tatiana słuchała uważnie tej wymiany zdań.

– Nie jestem wcale mały. I będę grzeczny. Obiecuję. Będę ci pomagać.

– Nie, kolego.

Tatiana odchrząknęła.

– Aleksandrze, jeśli ja też pójdę, będę mogła opiekować się Antem.

– Jimmy jeszcze nigdy nie miał na pokładzie kobiety. Dostanie zawału.

– Masz rację. Ant, chcesz jeszcze trochę owsianki?

Anthony jadł śniadanie ze spuszczoną głową.

Czasami wiatr był dobry, a czasem nie. Kiedy go nie było, trudno było łowić, mimo wysiłków Jimmy’ego, by postawić żagiel. W takich chwilach, kiedy łódź dryfowała, Aleksander i Jimmy siedzieli na pokładzie i palili.

– Boże święty, człowieku, dlaczego zawsze nosisz koszule z długimi rękawami? Musisz umierać z gorąca. Podwiń rękawy albo w ogóle ją zdejmij.

– Zostaw moją koszulę w spokoju. Lepiej kup nową łódź. Zarobiłbyś kupę forsy. Wiem, że ta należała do twojego ojca, ale wyświadcz sobie przysługę i zainwestuj w cholerny kuter.

– Nie mam pieniędzy na nowy.

– To pożycz z banku. Aż się pchają, żeby pomóc stanąć na nogi mężczyznom powracającym z wojny. Załatw sobie kredyt na piętnaście lat. Z pieniędzy, które zarobisz, spłacisz go w dwa.

Jimmy wyraźnie się podniecił.

– Wejdź ze mną w spółkę – powiedział nagle.

– Co takiego?

– To będzie nasza łódź. I podzielimy się zyskiem.

– Jimmy, ja...

Jimmy zerwał się, rozlewając piwo.

– Zatrudnimy jeszcze jednego pomocnika i kupimy nowe pułapki. Będziemy mieli wielki zbiornik. Masz rację, zarobimy kupę szmalu.

– Jimmy, poczekaj, źle mnie zrozumiałeś. My tutaj nie zostaniemy. – Aleksander siedział, trzymając w palcach papierosa.

Jimmy wyraźnie się zmartwił.

– Po co macie wyjeżdżać? Jej się tu podoba, stale to powtarzasz. Ty masz pracę, mały sobie świetnie radzi. Dokąd chcecie jechać?

Aleksander wsunął papierosa w usta.

– Zimą będziesz mógł robić, co ci się żywnie podoba.

Aleksander pokręcił głową.

Jimmy podniósł głos.

– To po co załatwiłeś sobie pracę, jeśli za miesiąc chcesz podnieść kotwicę?

– Załatwiłem sobie pracę, bo jej potrzebowałem. Z czego mamy żyć, z twojej łaski?

– Nie pracowałem tyle od czasu wybuchu wojny – burknął Jimmy. – Co zrobię, kiedy wyjedziesz?

– Mnóstwo mężczyzn wraca do domu. Znajdziesz sobie kogoś innego. Przykro mi, Jimmy.

Jimmy odwrócił się i zaczął odwiązywać linę żagla.

– Świetnie – powiedział, nie patrząc na Aleksandra. – Tylko powiedz mi, kto będzie pracował tak jak ty?

Tamtego wieczoru Aleksander siedział na swoim krześle i pokazywał Anthony’emu, jak się wiąże węzły. Czekali na Tatianę, by wybrać się na wieczorny spacer, kiedy nagle rozległy się krzyki. O dziwo, tym razem towarzyszył im także męski głos.

Tatiana wyszła z domu.

– Mamo, słyszysz? On też się kłóci!

– Słyszę, synku. – Wymieniła spojrzenia z Aleksandrem. – Jesteście gotowi?

Wyszli przez furtkę i ruszyli powoli drogą, usiłując rozróżnić słowa, a nie tylko podniesione głosy.

– Dziwne, prawda? – powiedział Aleksander. – Pułkownik się kłóci.

– Tak – odparła Tatiana tonem, który zabrzmiał, jakby chciała powiedzieć: Czyż to nie fantastyczne?

Spojrzał na nią zdziwiony.

Zaczęli nasłuchiwać. Minutę później z podwórka na tyłach wyszła matka, pchając przez wysoką trawę wózek z Nickiem. O mało co nie przewróciła się razem z nim.

Wypychając wózek na podwórko od frontu, powiedziała:

– Zadowolony? Jeśli chcesz siedzieć tutaj sam, żeby wszyscy mogli cię oglądać jak zwierzę w zoo, to proszę bardzo. Mnie to już nie obchodzi. Nic mnie nie obchodzi.

– To widać! – wrzasnął za nią pułkownik. Dyszał ciężko.

Tatiana i Aleksander spuścili głowy.

– Cześć, Nick – powiedział Anthony.

– Anthony! Ciii.

Chłopczyk otworzył furtkę i wszedł do środka.

– Chcesz papierosa? Mamo, chodź tutaj.

Tatiana spojrzała na Aleksandra.

– Dasz mi papierosa? – szepnęła.

Jednak to Aleksander podszedł do pułkownika, który siedział lekko przekrzywiony, wyjął papierosa, zapalił i przytrzymał go przy ustach mężczyzny.

Pułkownik zaciągnął się i wypuścił dym, jednak już nie tak łapczywie, jak za pierwszym razem z Tatianą. Nie odezwał się ani słowem.

Tatiana położyła mu rękę na ramieniu. Anthony pokazał mu żuka jelonka, martwą pszczołę i surowy ziemniak.

– Popatrz na pszczołę – powiedział.

Nick spojrzał, lecz nic nie powiedział. Papieros wyraźnie go uspokoił. Zapalił jeszcze jednego.

– Ma pan ochotę na drinka, pułkowniku? – spytał nagle Aleksander. – Przy Main Street jest bar.

Nick skinął głową w stronę domu.

– Nie pozwolą mi pójść.

– Nie będziemy ich pytać – odparł Aleksander. – Niech pan sobie wyobrazi ich zaskoczenie, gdy wyjdą z domu, a pana tu nie będzie. Pomyślą, że stoczył się pan ze wzgórza.

Pułkownik Nicholas Moore uśmiechnął się.

– Już sama myśl warta jest późniejszych wrzasków. Dobra, idziemy.

U Sweezeya był jedynym barem w Stonington. Dzieci nie miały tam wstępu.

– Zabiorę Anthony’ego na huśtawki – powiedziała Tatiana. – Bawcie się dobrze.

Aleksander zamówił dwie whisky. Trzymając dwie szklanki, stuknął nimi o siebie i przyłożył jedną do ust Nicka. Ten wypił jej zawartość jednym haustem.

– Zamówimy jeszcze po kolejce?

– A może całą butelkę? – spytał Nick. – Nie piłem nic od czasu, gdy mnie trafili półtora roku temu. Oddam panu pieniądze.

– Nie ma sprawy. – Aleksander zamówił butelkę Jacka Danielsa. Siedzieli w rogu, paląc i popijając.

– Co się dzieje z pańską żoną, pułkowniku? – spytał Aleksander. – Dlaczego jest zawsze taka wkurzona?

Pochylili się ku sobie.

Nick pokręcił głową.

– Proszę na mnie spojrzeć. Czy można ją za to winić? Ale nie ma się co przejmować. Armia załatwi mi niebawem pielęgniarkę na stałe. Ona się mną zajmie.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu.

– Proszę mi opowiedzieć o swojej żonie – powiedział Nick. – Ona się mnie nie boi. W przeciwieństwie do innych. Widziała już coś takiego?

Aleksander skinął głową.

– Tak.

Twarz Nicka się rozjaśniła.

– Szuka może pracy? Armia zapłaci jej dziesięć dolarów dziennie. Co pan na to? Będziecie mieć więcej pieniędzy.

– Nie – odparł Aleksander. – Dość długo była pielęgniarką. Już z tym skończyła. Poza tym, nie potrzebujemy więcej pieniędzy.

– Niech pan da spokój, wszyscy potrzebują pieniędzy. Moglibyście kupić własny dom, zamiast mieszkać z szaloną Janet.

– A co zrobi z chłopcem?

– Weźmie go ze sobą.

– Nie.

Nick prychnął cicho i zamilkł.

– Jesteśmy na liście oczekujących, ale wciąż nie ma dla nas pielęgniarki – powiedział w końcu. – Jest ich za mało. Wszystkie zrezygnowały z pracy. Ich mężczyźni wracają do domu, chcą mieć dzieci i żony w domu.

– Zgadza się – odparł Aleksander. – Ja też nie chcę, żeby moja żona pracowała. A już na pewno nie jako pielęgniarka.

– Jeśli nie załatwimy pielęgniarki, Bessie wyśle mnie do szpitala wojskowego w Bangor. Mówi, że tam będzie mi lepiej.

Aleksander podsunął mu kolejną szklaneczkę whisky.

– One na pewno będą szczęśliwsze, gdy tam pojadę.

– Teraz nie wyglądają na zbyt zadowolone.

– Nie. Ale przed wojną były wspaniałe.

– Gdzie został pan ranny?

– W Belgii. W bitwie o Ardeny. Myślałem, że pułkownicy są poza zasięgiem. Ranga ma swoje przywileje i tak dalej. Ale wybuchł pocisk, mój kapitan i porucznik zginęli, a ja zostałem poparzony. Nic by się wielkiego nie stało, ale leżałem na ziemi przez czternaście godzin, zanim znaleźli mnie żołnierze z innego plutonu. W kończyny wdało się zakażenie, nie można było ich uratować.

Kolejne drinki, kolejne papierosy.

– Powinni mnie byli zostawić w lesie – powiedział Nick. – Byłoby po mnie pięćset pięćdziesiąt dni i pięćset pięćdziesiąt nocy temu.

Powoli się uspokajał, w czym bardzo pomocne okazały się papierosy i whisky.

– Ona jest taka dobra, ta pańska żona – mruknął Nick.

– Tak.

– Taka świeża i młodziutka. Aż miło na nią popatrzeć.

– Tak. – Aleksander przymknął oczy.

– I wcale na pana nie wrzeszczy.

– Nie. Choć czasami wydaje mi się, że ma na to wielką ochotę.

– Och, żeby moja Bessie była taka opanowana. Kiedyś była wspaniałą kobietą. A moja córka była urocza.

Kolejne drinki, kolejne papierosy.

– Zauważył pan po powrocie – ciągnął Nick – że są takie rzeczy, o których kobiety nie mają pojęcia? I nie chcą wiedzieć. Nie rozumieją, jak tam było. Widzą mnie teraz i wydaje im się, że to najgorsze, co mogło się zdarzyć. A nic nie wiedzą. Na tym właśnie polega cała ta przepaść. Przeszedłeś przez coś, co cię odmieniło. Widziałeś rzeczy, o których nie możesz zapomnieć. A potem idziesz przez życie jak we śnie, nadal w szoku. Wie pan, że kiedy myślę o sobie, nadal mam nogi? W snach nadal maszeruję. A kiedy się budzę, leżę na podłodze, bo spadłem z łóżka. Teraz sypiam na podłodze. W snach nadal noszę broń i nadal jestem w batalionie. Jestem w czołgu, głośno krzyczę. Tędy! Tamtędy! Ognia! Wstrzymać ogień! Naprzód! Marsz! Ognia, ognia!

Aleksander pochylił głowę i oparł ręce na stoliku.

– Budzę się i nie wiem, gdzie jestem. Bessie pyta, co się dzieje. Nie zwracasz na mnie uwagi. Nie powiedziałeś nic o mojej nowej sukience. Żyjesz z kimś, kto dla ciebie gotuje i kto kiedyś rozkładał dla ciebie nogi, a wcale tej osoby nie znasz. Nie rozumiesz jej, a ona nie rozumie ciebie. Żyjemy jak dwoje obcych ludzi. W moich snach, kiedy już kończę maszerować, zawsze odchodzę. Nie wiem dokąd, ale nigdy nie jestem tutaj, z nimi. Z panem jest podobnie?

Aleksander palił w milczeniu. Wypił jedną szklaneczkę whisky, potem drugą.

– Nie – powiedział w końcu. – My z żoną mamy zupełnie inny problem. Ona nosiła broń i strzelała do ludzi, którzy chcieli ją zabić. Była w szpitalach, na polach bitwy i na froncie. Była w obozach dla uchodźców i obozach koncentracyjnych. Głodowała w otoczonym blokadą mieście. Straciła wszystkich, których kochała – wypił pół szklaneczki whisky, lecz i ona nie mogła powstrzymać głuchego jęku. – Ona wie, widzi i rozumie wszystko. Może teraz mniej, ale to moja wina. Nie jestem zbyt dobrym... – zawiesił głos. – W ogóle nie jestem zbyt dobry. Nasz problem nie polega wcale na tym, że się nie rozumiemy, lecz na tym, że rozumiemy się zbyt dobrze. Nie możemy na siebie spojrzeć, powiedzieć jednego niewinnego słowa, nie możemy się dotknąć, żeby nie dotknąć krzyża, który dźwigamy. Nigdy nie mamy ani chwili spokoju. – Wypił kolejny łyk whisky.

Nagle w ciemnym rogu baru pojawiła się Tatiana.

– Aleksandrze – szepnęła. – Już jedenasta. Musisz wstać o czwartej.

Spojrzał na nią ponuro.

Popatrzyła na Nicka, który przyglądał się jej z pełnym zrozumienia wyrazem twarzy.

– Co mu powiedziałeś?

– Wspominaliśmy tylko – odparł pułkownik. – Stare dobre dni, które nas tutaj przywiodły.

Zacinając się lekko, Aleksander mruknął, że zaraz wróci. Wstał, przewracając krzesło i odszedł na chwiejnych nogach. Tatiana została sama z Nickiem.

– Powiedział mi, że jesteś pielęgniarką.

– Byłam.

Zapadła cisza.

– Czego potrzebujesz? – spytała.

W jego wilgotnych oczach pojawiło się błaganie.

– Masz morfinę?

Wyprostowała się.

– Co cię boli?

– Każda pieprzona rzecz, która ze mnie została – odparł. – Masz na to dość morfiny?

– Nick...

– Proszę. Tyle morfiny, żebym już nic nie musiał czuć.

– Nick, Boże święty...

– Kiedy twój mąż nie będzie już mógł tego znieść, ma broń i będzie mógł sobie strzelić w łeb. A ja?

Nick nie mógł jej chwycić, więc pochylił się tylko w jej stronę.

– Kto mi strzeli w łeb, Taniu? – szepnął.

– Nick, proszę cię! – Próbowała go wyprostować, ale za dużo wypił i osuwał się na wózku.

Aleksander wrócił na bardzo niepewnych nogach. Nick zamilkł.

Tatiana musiała sama wprowadzić Nicka na strome wzgórze, bo Aleksander stale puszczał rączki i wózek się zsuwał. Długo trwało, zanim dotarli do jego domu. Żona Nicka i córka były purpurowe ze złości. Tatiana znosiłaby ich krzyki z większym spokojem, gdyby pułkownik wcześniej z nią nie rozmawiał. Lecz ponieważ tak się stało, a Aleksander i Nick byli zbyt pijani, by zareagować na histeryczne wrzaski obu kobiet, to nikt nie potrafił docenić dowcipu: człowiek bez kończyn zniknął nagle sprzed domu. Nikt z wyjątkiem Anthony’ego, który skomentował to następnego ranka.

O świcie Aleksander wypił trzy filiżanki mocnej kawy i skacowany poszedł do pracy. Mógł wyciągać tylko trzy pułapki naraz zamiast dwunastu i złowił zaledwie siedemdziesiąt małych homarów. Odmówił przyjęcia pieniędzy, zasnął zaraz po kolacji i obudził się dopiero, gdy Anthony zaczął krzyczeć w nocy.

Następnego wieczoru Tatiana wyszła po kolacji przed dom z filiżanką herbaty. Nie znalazła tam jednak Aleksandra. Siedział razem z Anthonym i Nickiem na sąsiednim podwórku. Zabrał nawet swoje krzesło. Anthony szukał robaków, a mężczyźni rozmawiali. Tatiana obserwowała ich przez kilka minut, a potem wróciła do domu. Usiadła przy stole w kuchni i ku swemu wielkiemu zaskoczeniu wybuchnęła płaczem.

Powtarzało się to przez kilka wieczorów. Aleksander nie wspomniał na ten temat ani słowem. Po prostu wychodził i siedział z Nickiem, a Anthony bawił się w pobliżu. Zaczął nawet zostawiać swoje krzesło na trawniku Nicka.

Kiedy po kilku dniach Tatiana nie mogła już tego znieść, postanowiła zadzwonić przed śniadaniem do Vikki.

Usłyszała w słuchawce radosny okrzyk przyjaciółki.

– Nie mogę uwierzyć, że wreszcie zadzwoniłaś! Co się z tobą dzieje? Jak się czujesz? Jak się miewa Anthony? Ale najpierw powiedz, co z tobą? Jesteś okropną przyjaciółką. Powiedziałaś, że będziesz dzwonić co tydzień. A nie dzwoniłaś od miesiąca!

– Chyba nie aż tak długo.

– Taniu! Co ty, u licha, wyrabiałaś? Nie, nie odpowiadaj – zachichotała. – Jak się żyje? – spytała niskim, znaczącym głosem.

– Dobrze, a co u ciebie? Jak sobie radzisz?

– Co tam ja, dlaczego nie dzwoniłaś?

– Byliśmy... – Tatiana zakaszlała.

– Wiem, co wyrabiałaś, ty niegrzeczna dziewczynko. Jak się miewa moje ukochane dziecko? Mój duży chłopczyk? Nawet nie wiesz, co mi zrobiłaś. Tania daje i Tania odbiera. Naprawdę za nim tęsknię. Tak bardzo, że zastanawiam się, czy nie urodzić własnego dziecka.

– Pamiętaj, Gelsomino, że twoje własne dziecko zostanie z tobą na zawsze. W przeciwieństwie do mojego. Nie będziesz go mogła oddać jak szczeniaka. I nie będzie tak uroczy jak Antman.

– Nikt nie będzie.

Rozmawiały chwilę o pracy Vikki w szpitalu, o Deer Isle, łodziach i huśtawkach, o Edwardzie Ludlowie i nowym mężczyźnie w życiu Vikki („To oficer! Nie tylko ty mogłaś poderwać oficera”), o Nowym Jorku („Nie można przejść ulicą, żeby nie pobrudzić sobie butów, tyle budują”), o dziadkach Vikki („Czują się dobrze i próbują mnie utuczyć, bo twierdzą, że jestem za wysoka i za chuda. Zupełnie jakbym po ich obiadach miała zrobić się niższa”), o nowych krótkich fryzurach i szpilkach, falbaniastych sukienkach i nagle...

– Taniu? Taniu, co się dzieje?

Tatiana płakała do słuchawki.

– Co się stało?

– Nic. Tylko... tak miło usłyszeć twój głos. Bardzo za tobą tęsknię.

– To kiedy wrócisz? Nie mogę żyć bez ciebie w naszym pustym mieszkaniu. Za nic. Nie mogę żyć bez twojego chleba, bez oglądania twojej buzi. Taniu, przez ciebie nie mogę się już z nikim zaprzyjaźnić – roześmiała się. – A teraz powiedz Vikki, co się dzieje.

Tatiana wytarła oczy.

– Zastanawiasz się nad przeprowadzką? – spytała.

– Przeprowadzką? Chyba żartujesz. Gdzie znajdę trzypokojowe mieszkanie w Nowym Jorku? Nie wyobrażasz sobie, co się porobiło z cenami mieszkań po zakończeniu wojny. A teraz przestań zmieniać temat i powiedz mi, co się dzieje.

– Nic. Naprawdę. Wszystko w porządku. Tylko... – Anthony stał tuż przy niej. Wydmuchała nos i próbowała się uspokoić. Nie mogła rozmawiać o Aleksandrze w obecności jego syna.

– Wiesz, kto do ciebie dzwonił? Twój stary przyjaciel Sam.

– Co? – Tatiana natychmiast przestała płakać. Spięła się cała. Sam Gulotta pracował w Departamencie Stanu i kontaktowała się z nim przez wszystkie te lata, kiedy próbowała odnaleźć Aleksandra. Sam wiedział doskonale, że go znalazła, po co więc do niej dzwonił? Poczuła nagły ucisk w żołądku.

– Dzwonił do ciebie Sam. Szuka Aleksandra.

– Och – Tatiana starała się, by jej głos brzmiał obojętnie. – Mówił dlaczego?

– Wspominał, że w Departamencie Stanu chcą z nim porozmawiać. Nalegał, żebyś do niego zadzwoniła. Jest bardzo stanowczy za każdym razem, kiedy dzwoni.

– To ile razy... dzwonił?

– Sama już nie wiem. Chyba... codziennie.

– Codziennie? – Tatiana była zaskoczona i przerażona.

– Zgadza się. Codziennie. I zawsze jest bardzo stanowczy. Za dużo tej stanowczości jak na mnie, Taniu. Powtarzam, że kiedy tylko się do mnie odezwiesz, zaraz do niego zadzwonię, ale on mi nie wierzy. Dać ci jego numer?

– Mam jego numer. Przez te wszystkie lata dzwoniłam do niego tyle razy, że wbił mi się w pamięć.

Kiedy Aleksander wrócił do kraju, pojechali do Waszyngtonu, by podziękować Samowi za pomoc. Sam wspominał o obowiązkowym przesłuchaniu w Departamencie Stanu, ale oznajmił to bardzo spokojnie i dodał, że jest lato, więc najważniejsze osoby w departamencie wyjechały. Kiedy rozstali się z nim przy Lincoln Memorial, nie wspominał już o tym ani słowem. Skąd więc teraz ta stanowczość i pośpiech? Czy ma to coś wspólnego ze zmianą w przyjaznych stosunkach pomiędzy dwoma sojusznikami: Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim?

– Proszę, zadzwoń do Sama, żeby przestał już mnie nękać. Chociaż... – Vikki zniżyła kokieteryjnie głos. – Może powinien jednak nadal dzwonić? Jest taki słodki.

– To trzydziestosiedmioletni wdowiec z dziećmi, Vikki – powiedziała Tatiana. – Nie możesz go mieć, nie stając się jednocześnie matką.

– No cóż, zawsze chciałam mieć dziecko.

– On ma dwoje.

– Przestań już. Obiecaj, że do niego zadzwonisz.

– Zadzwonię na pewno.

– Dasz mojemu cudownemu maluszkowi całusa wielkiego jak Montana?

– Tak.

Kiedy Tatiana pojechała do Niemiec, by szukać Aleksandra, to Vikki opiekowała się Anthonym i bardzo się do niego przywiązała.

– Nie mogę zadzwonić do Sama od razu – powiedziała Tatiana. – Muszę najpierw porozmawiać z Aleksandrem, kiedy wróci wieczorem do domu. Kiedy więc Sam znów zadzwoni, zrób to dla mnie i powiedz, że jeszcze ze mną nie rozmawiałaś i nie wiesz, gdzie jestem. Dobrze?

– Dlaczego?

– Ja... muszę porozmawiać z Aleksandrem, a czasem mamy problemy z telefonem. Nie chcę, żeby Sam wpadł w panikę, więc zrób to dla mnie i nic mu nie mów.

– Taniu, nigdy nikomu nie ufałaś i na tym polega twój problem. Zawsze tak było. Zawsze byłaś bardzo podejrzliwa w stosunku do wszystkich.

– Wcale nie. Jestem tylko podejrzliwa w stosunku do ich intencji.

– Sam nie zrobiłby nic...

– Sam nie kieruje Departamentem Stanu, prawda?

– I co z tego?

– Nie może wypowiadać się za wszystkich. Nie czytałaś gazet?

– Nie! – odparła z dumą Vikki.

– Departament Stanu obawia się szpiegów. Wszędzie. Muszę porozmawiać o tym z Aleksandrem, dowiedzieć się, co myśli na ten temat.

– To przecież Sam! Nie pomógł ci ściągnąć Aleksandra do domu tylko po to, żeby oskarżyć go o szpiegostwo.

– Pytam raz jeszcze: czy to Sam kieruje Departamentem Stanu? – Tatiana czuła lęk, którego nie potrafiła przyjaciółce wytłumaczyć. W latach dwudziestych rodzice Aleksandra należeli do Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych. Harold Barrington miał potem mnóstwo problemów. Nagle jego syn wrócił do kraju, a napięcie w stosunkach między dwoma krajami rośnie z dnia na dzień. Co się stanie, jeśli będzie musiał zapłacić za grzechy ojca? Tak jakby już dość nie zapłacił – wystarczyło tylko na niego spojrzeć.

– Muszę kończyć – powiedziała Tatiana, spoglądając na Anthony’ego i zaciskając dłonie na słuchawce. – Porozmawiam dziś wieczór z Aleksandrem. Obiecaj, że nic nie powiesz Samowi, dobrze?

– Pod warunkiem, że ty obiecasz przyjechać do mnie, kiedy wyjedziecie z Maine.

– Postaramy się, Gelsomino. – Tatiana odłożyła słuchawkę. Pewnego dnia postaram się spełnić tę obietnicę, pomyślała.

Cała rozedrgana wewnętrznie zadzwoniła do Esther Barrington, ciotki Aleksandra, siostry jego ojca, która mieszkała w Massachusetts. Zadzwoniła niby towarzysko, lecz tak naprawdę chciała się dowiedzieć, czy nikt nie kontaktował się z nią w sprawie Aleksandra. Nie kontaktował się. Poczuła niewielką ulgę.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Ogród letni

Подняться наверх