Читать книгу Jeździec Miedziany - Paullina Simons - Страница 10

Toń

Оглавление

1

Obudziła się wczesnym rankiem i natychmiast stanął jej przed oczami obraz twarzy Aleksandra. Do Daszy się nie odezwała. Próbowała na nią nie patrzeć, ale ta, wychodząc z pokoju, rzuciła:

– Wszystkiego najlepszego!

– Właśnie, wszystkiego najlepszego, Tanieczko – dodała mama, która też już wychodziła. – Nie zapomnij zamknąć drzwi.

Ojciec pocałował ją w czubek głowy.

– Twój brat też kończy dzisiaj siedemnaście lat.

– Wiem, tato.

Ojciec pracował jako hydraulik w miejskich zakładach wodociągowych. Mama była szwaczką w przyszpitalnym zakładzie krawieckim. Dasza asystentką dentysty. Pracowała u niego od dwóch lat, odkąd skończyła uniwersytet. Mieli ze sobą romans, ale kiedy romans się skończył, postanowiła u niego zostać, ponieważ lubiła tę pracę. Poza tym dobrze jej płacił i mało wymagał.

Tatiana pojechała do Kirowa i przesiedziała cały ranek na zebraniu załogi, wysłuchując patriotycznych przemówień. Kierownik wydziału, Siergiej Krasienko, spytał ją, czy chce wstąpić do Armii Pospolitego Ruszenia[5] i kopać rowy na południowym krańcu miasta. Rowy i okopy miały powstrzymać znienawidzonych Niemców.

Dzisiaj ich nienawidzili, wczoraj kochali. A jutro?

Wczoraj poznała Aleksandra.

Krasienko mówił i mówił. Wojsko miało doprowadzić do porządku umocnienia na północnym końcu miasta, te na granicy z Finlandią. Dowódcy Armii Czerwonej podejrzewali, że Finowie zechcą odzyskać Karelię. Karelia. Tatiana zastrzygła uszami. O tym samym mówił wczoraj Aleksander. Aleksander... Natychmiast oklapła. Jakby uszło z niej powietrze.

Kobiety słuchały, ale żadna z nich nie miała ochoty nigdzie wstępować. Żadna z wyjątkiem Tamary, tej z końca linii montażowej.

– Co mam do stracenia? – szepnęła, ochoczo zrywając się z krzesła. Tania podejrzewała, że Tamara po prostu się nudzi.

Przed obiadem dostała specjalne okulary, ochronny czepek na głowę i brązową kurtkę. Po obiedzie nie pakowała już noży, łyżek i widelców. Z taśmociągu schodziły teraz małe, cylindryczne pociski. Spadały tuzinami do małych, kartonowych pudełek, a ona wkładała te pudełka do dużych, drewnianych skrzyń.

O piątej zdjęła kurtkę i czepek, spryskała twarz wodą, związała włosy w kucyk i wyszła z fabryki na Prospekt Strajków, wzdłuż którego biegła wysoka na siedem metrów betonowa ściana, słynny Kirowski mur, ciągnący się przez piętnaście przecznic. Do przystanku miała tylko trzy.

A na przystanku czekał... Aleksander.

Zobaczyła go i – nic nie mogła na to poradzić – natychmiast się rozpromieniła. Przyłożyła rękę do serca, przystanęła, lecz gdy posłał jej uśmiech, zaczerwieniła się, wyprostowała, przełknęła to, co miała w gardle, i podeszła bliżej. Zauważyła, że jest bez czapki; trzymał ją w ręku. Żałowała, że tak niedokładnie umyła twarz.

W głowie kłębiły jej się tysiące ważkich słów, tymczasem teraz potrzebowała słów prostych i niewinnych, takich, których używa się podczas rozmowy o niczym.

– Co ty tu robisz? – spytała nieśmiało.

– Prowadzimy wojnę z Niemcami – odrzekł. – Nie mam czasu na udawanie.

Chciała coś powiedzieć, coś, cokolwiek, żeby tylko przerwać ciszę. Więc powiedziała:

– Ach tak...

– Wszystkiego najlepszego.

– Dziękuję.

– Robisz coś... wieczorem?

– Nie wiem. Dziś poniedziałek, wszyscy będą zmęczeni. Zjemy kolację. Coś wypijemy. – Westchnęła. W innym świecie pewnie zaprosiłaby go na kolację albo na przyjęcie. W innym, ale nie w tym.

Czekali. Wraz z nimi czekali szarzy, przygnębieni ludzie. Ona nie była przygnębiona. Spojrzawszy na tłumek mężczyzn i kobiet, pomyślała: czy ja też bym tak wyglądała, gdybym stała tu sama i czekała na autobus, jak oni?

Czy właśnie tak będę wyglądała przez wszystkie dni, które pozostały mi do końca życia?

A potem pomyślała: wybuchła wojna. Jak się to życie teraz zmieni?

– Skąd wiedziałeś, że tu będę?

– Twój ojciec mówił, że pracujesz u Kirowa. Zaryzykowałem i przyszedłem na najbliższy przystanek.

– Dlaczego? – spytała wesoło. – Czyżbyśmy byli skazani na komunikację miejską?

– My w sensie Rosjanie, czy ty i ja? – spytał z uśmiechem.

Zaczerwieniła się i spuściła oczy. Nadjechała dwudziestka, mogąca pomieścić dwadzieścia parę osób. Wsiadło ponad trzydzieści. Aleksander i Tatiana zostali.

– Chodź, pójdziemy piechotą – powiedział, popychając ją lekko w stronę muru.

– Ale dokąd?

– Do domu. Chcę z tobą porozmawiać.

Spojrzała na niego z powątpiewaniem.

– Do domu? To osiem kilometrów. – Zerknęła na swoje buty.

– Dzisiaj masz wygodne? – spytał, nie przestając się uśmiechać.

– Tak, dziękuję – odrzekła, przeklinając siebie w duchu. Zachowywała się jak mała dziewczynka.

– Wiesz co? – zaproponował. – Przejdźmy do Goworowa i wsiądźmy do jedynki. Dasz radę? To niedaleko. Wszyscy czekają na autobus albo na trolejbus, a my pojedziemy tramwajem.

Myślała chwilę.

– Tramwaj do mnie nie dojeżdża.

– Nie, ale przy Dworcu Warszawskim przesiądziesz się do szesnastki i wysiądziesz na rogu Greckiego i Piątej Radzieckiej. Możemy też przesiąść się razem do dwójki. Ja wysiądę przed koszarami, a ty przed muzeum. – Zamilkł. – Albo iść piechotą.

– Osiem kilometrów to dla mnie za dużo – zdecydowała. – Nawet w wygodnych butach. Nie, chodźmy do tramwaju. – Już wiedziała, że przy żadnym dworcu nie wysiądzie. Miałaby wysiąść i jechać dalej sama? Nie.

Czekali dwadzieścia minut, ale tramwaju jak nie było, tak nie było. Trudno. Zgodziła się przejść kilka kilometrów do szesnastki. Ulica Goworowa skręcała w ulicę Szkapina, potem meandrowała na północ i wychodziła na Kanał Obwodowy.

Nie chciała wsiadać do swego tramwaju. Nie chciała, żeby on wsiadał do swego. Tylko jak mu to powiedzieć? Musiała też o coś go zapytać. Nigdy się z niczym nie wychylała. Zawsze szukała najtaktowniejszych słów, a ponieważ nie ufała zasadom etykiety, które huśtały jej się w głowie niczym dziesiątki wahadeł, najczęściej po prostu milczała, co odbierano jako oznakę bolesnej nieśmiałości lub wyniosłości. Dasza nie miała takich kłopotów. Dasza mówiła to, co przychodziło jej do głowy.

Tania czuła, że powinna bardziej zaufać wewnętrznemu głosowi. A głos ten aż w niej dudnił.

Chciała spytać Aleksandra o Daszę. Już otwierała usta, gdy wtem...

– Nie wiem, jak ci to powiedzieć. Pomyślisz, że jestem arogancki, ale... – I znowu zamilkł.

– Skoro uważasz, że jesteś, to pewnie jesteś – odrzekła łagodnie.

Aleksander wciąż milczał.

– Mimo to możesz mi powiedzieć – dodała.

– Musisz porozmawiać z ojcem, Tatiano. Niech pojedzie do Tołmaczewa i ściągnie Paszę do domu.

W tej samej chwili po drugiej stronie ulicy zobaczyła bogato zdobiony fronton Dworca Warszawskiego. Pomyślała, jak by to było cudownie, gdyby mogła pojechać do Warszawy, do Lublina, do Świętokrestu, a tu nagle masz: Pasza i Tołmaczewo.

Tego się nie spodziewała. Chciała porozmawiać o czymś innym, tymczasem on mówił o Paszy, którego nawet nie znał.

– Dlaczego? – spytała w końcu.

Nie odpowiedział od razu.

– Ponieważ istnieje niebezpieczeństwo, że Tołmaczewo wpadnie w ręce Niemców.

– Co ty mówisz? – Nic z tego nie rozumiała, a nawet gdyby rozumiała, po prostu nie chciałaby zrozumieć. Nie miała ochoty się denerwować. Była zbyt szczęśliwa, że Aleksander przyszedł do niej nieproszony, z własnej woli. Mimo to w jego głosie pobrzmiewała dziwna, trochę niepokojąca nutka: Pasza, Tołmaczewo, Niemcy – trzy słowa wypowiedziane chłodnym tonem przez człowieka, którego prawie nie znała. Przejechał taki szmat drogi, żeby ją ostrzec? Przed czym?

– Ale ja? Co ja mogę? – spytała.

– Porozmawiaj z ojcem. Niech sprowadzi Paszę do domu. Po co go tam wysyłał? Dla bezpieczeństwa? – Aleksander zadrżał. Przez twarz przemknął mu mroczny cień.

Patrzyła na niego. Uważnie go obserwowała, czekając, aż powie coś więcej, aż wszystko jej wyjaśni. Lecz wyjaśnienia nie było. Ani wyjaśnienia, ani nawet słów.

Odchrząknęła.

– Tam są obozy dla chłopców. Dlatego go wysłaliśmy.

Kiwnął głową.

– Wiem. Bardzo wielu leningradczyków wysłało tam swoich synów. – Miał nieprzeniknioną twarz.

– Przecież Niemcy są na Krymie. Sam towarzysz Mołotow tak mówił. Nie słuchałeś przemówienia?

– Tak, na Krymie, ale nasze europejskie granice mają dwa tysiące kilometrów długości, a na każdym metrze tych granic stoją niemieckie wojska. Są wszędzie, Taniu, na południe od Bułgarii i na północ od Polski... – Urwał. Tatiana milczała. – Najbezpieczniejszym miejscem dla Paszy jest Leningrad. Przynajmniej na razie.

– Skąd ta pewność? – spytała sceptycznie Tania. I z ożywieniem dodała: – W takim razie dlaczego w radiu mówią, że Armia Czerwona jest najpotężniejsza w świecie? Mamy czołgi, mamy samoloty, artylerię i karabiny. W radiu mówią co innego – zakończyła z naganą w głosie.

Aleksander pokręcił głową.

– Taniu, Taniu, Taniu...

– Co, co, co? – odparła, a on omal się nie roześmiał, chociaż twarz miał bardzo poważną. Niewiele brakowało i ona też by się roześmiała, choć wcale nie było jej do śmiechu.

– Taniu, ledwie dwadzieścia kilometrów za miastem przebiega granica z Finlandią. Od wielu lat jest to granica wroga, tak wroga, że rzuciliśmy tam niemal wszystkie siły, zapominając, że granice południowe są praktycznie nie obstawione. I właśnie w tym tkwi całe niebezpieczeństwo.

– Skoro tak, to dlaczego wysyłasz Dmitrija na północ? Przecież, według ciebie, nic się tam nie dzieje.

Aleksander długo milczał.

– Wysyłam go na zwiad – odrzekł w końcu i Tania wyczuła, że coś przed nią ukrywa. – Chcę tylko powiedzieć, że większość naszych sił obronnych skupiliśmy na północy. Natomiast na południowym i południowo-zachodnim krańcu miasta nie ma ani jednej dywizji, ani jednego pułku, ani jednej jednostki. Rozumiesz?

– Nie – odrzekła zadziornie.

– Porozmawiaj z ojcem o Paszy – powtórzył.

Zamilkli, idąc ramię w ramię cichymi ulicami. Słońce było zamglone, liście na drzewach nieruchome i tylko oni, Aleksander i Tania, szli leniwie w letnim upale. Przed każdym skrzyżowaniem zwalniali kroku, wbijali wzrok w chodnik albo spoglądali na tabliczkę z nazwą ulicy. Tatiana myślała: Boże, nie pozwól, żeby zaraz odszedł. A on? O czym myślał Aleksander?

– Posłuchaj... – zaczął. – Przepraszam za wczorajsze. Nic nie mogłem na to poradzić. Twoja siostra i ja... Nie wiedziałem, że to twoja siostra. Poznaliśmy się w „Sadko”...

– Wiem – przerwała mu Tatiana. – Oczywiście. Nie musisz się tłumaczyć. – Sam podniósł ten temat. To dobrze. To tyle znaczy.

– Muszę. Przepraszam, jeśli... jeśli cię zdenerwowałem.

– Nie, nie, wszystko w porządku. Dasza opowiadała mi o tobie. Wy... – Urwała. Chciała dodać, że zupełnie jej to nie przeszkadza, lecz słowa utkwiły w gardle. – Powiedz, jaki jest ten Dmitrij? Miły? Kiedy wraca z Karelii? – Powiedziała to ot tak, dla efektu? Chyba nie. Po prostu chciała zmienić temat.

– Nie wiem. Kiedy skończy inspekcję. Za kilka dni.

– Zmęczyłam się. Możemy wsiąść do tramwaju?

– Oczywiście – odrzekł powoli Aleksander. – Zaczekajmy na szesnastkę.

Odezwał się dopiero, gdy tramwaj ruszył.

– Tatiano, twoja siostra i ja... To nic poważnego. Powiem jej, że...

– Nie! – Krzyknęła tak głośno, że dwaj krępi mężczyźni, którzy siedzieli przed nimi, spojrzeli na nią z niemym zdziwieniem. – Nie – powtórzyła nieco ciszej, lecz nie mniej wojowniczo. – To niemożliwe. – Zasłoniła twarz rękami, po czym szybko je opuściła. – Dasza jest moją starszą siostrą, rozumiesz?

„Byłem jedynakiem”. Słowa te wibrowały jej w piersiach niczym dźwięk skrzypiec.

– Jedyną siostrą – dodała łagodniej. Zawahała się. – Dla niej to... to coś bardzo poważnego. – Czyż musiała mówić coś więcej? Sądząc po wyrazie jego twarzy, chyba tak. Myślała chwilę, wreszcie z wdziękiem wzruszyła ramionami. – Mogę mieć innych chłopców, ale nigdy nie będę miała innej siostry.

A on powiedział tylko:

– Nie jestem chłopcem.

– W takim razie mężczyzną – wykrztusiła Tania. Ta rozmowa ją przerastała.

– Skąd wiesz, że będą inni?

Tatiana osłupiała, lecz mimo to konsekwentnie parła dalej.

– Bo mężczyźni stanowią połowę ludności świata, a moja siostra jest tylko jedna.

Ponieważ tego nie skomentował, niepewnie spytała:

– Lubisz Daszę, prawda?

– Tak – odrzekł cicho – oczywiście. Ale...

Nie pozwoliła mu dokończyć.

– W takim razie załatwione. Nie musimy już o tym rozmawiać. – Powiedziała to z ciężkim sercem i ciężko westchnęła.

On też westchnął, choć nieco ciszej.

– Nie – odrzekł. – Chyba nie.

– No i dobrze. – Tania spojrzała w okno.

Ilekroć zastanawiała się nad swoim przyszłym, dorosłym życiem, zawsze myślała o dziadku, o godności, z jaką egzystował w tym szarym świecie. Dziadek mógłby być, kim by tylko zechciał, ale postanowił zostać nauczycielem. Nie wiedziała, czy to nauczanie surowych, logicznych absolutów kazało mu dostrzegać w życiu tylko barwy czarne i białe, czy też kazał mu je dostrzegać jego swoisty charakter, lecz bez względu na to, jak było naprawdę, Tatiana zawsze go podziwiała. Ilekroć pytano ją, kim chce zostać, kiedy dorośnie, niezmiennie odpowiadała: „Chcę być taka jak mój dziadek”.

Wiedziała, co zrobiłby na jej miejscu. Na pewno nie złamałby serca rodzonej siostrze.

Tramwaj minął plac Powstania i skręcił w Grecki. Aleksander poprosił ją, żeby wysiadła kilka przystanków wcześniej, koło szpitala na rogu Drugiej Radzieckiej i Prospektu.

– Widzisz ten wielki budynek z czerwonej cegły? – spytała. – To szpital. Tam się urodziłam.

Aleksander szedł obok niej.

– Powiedz, spodobał ci się Dmitrij?

Upłynęło co najmniej kilkanaście sekund, zanim to sobie przemyślała.

Jakiej odpowiedzi się spodziewał? Wypytywał w swoim imieniu czy w imieniu Dmitrija? Co mu odpowiedzieć? Gdyby pytał w imieniu Dimy i gdyby powiedziała „nie”, zraniłaby uczucia jego najlepszego przyjaciela, a tego nie chciała.

Gdyby pytał w imieniu swoim i gdyby powiedziała „tak”, zraniłaby jego, a tego też nie chciała. Co zrobiłaby na jej miejscu inna dziewczyna? Pewnie rozpoczęłaby jakąś grę, pewnie zwodziłaby go, kusiła i udawała.

Aleksander należał do Daszy. Czy jej młodsza siostra winna mu była szczerą odpowiedź?

Czy tej odpowiedzi chciał?

Tak, na pewno.

– Nie – odrzekła w końcu. Jego uczucia przede wszystkim.

Po twarzy Aleksandra poznała, że wyraźnie mu ulżyło.

– Ale Dasza mówi, że powinnam dać mu szansę. Myślisz, że powinnam?

– Nie – odparł bez namysłu.

Przystanęli na rogu Drugiej Radzieckiej i Prospektu Greckiego. Kilkaset metrów dalej błyszczała w słońcu kopuła cerkwi. Tania nie mogła znieść myśli, że Aleksander zaraz odejdzie. Przyszedł do niej, poprosił o rzecz niemożliwą, ona mu odmówiła i bała się teraz, że już nigdy go nie zobaczy. Samego, tak jak teraz.

Nie, nie mogła pozwolić mu odejść. Jeszcze nie.

– Aleksandrze – spytała cicho, patrząc mu prosto w twarz. – Czy twoi... rodzice wciąż mieszkają w Krasnodarze?

– Nie – odrzekł. – Już nie.

Nie odwróciła głowy. Spojrzał jej w oczy.

– Taniu, jest tyle rzeczy, których nie mogę ci wyjaśnić, choć bardzo chcę.

– To wyjaśnij – odrzekła cicho, wstrzymując oddech.

– Pamiętaj jedno: to, co dzieje się w tej chwili w Armii Czerwonej, brak przygotowania i kompletna dezorganizacja, można zrozumieć tylko z perspektywy wydarzeń ostatnich czterech lat. Czy to dla ciebie jasne?

Tatiana znieruchomiała.

– Nie, wcale. Co to ma wspólnego z twoimi rodzicami?

Aleksander podszedł pół kroku bliżej, osłaniając ją przed promieniami zachodzącego słońca.

– Moi rodzice nie żyją. Matka zginęła w trzydziestym szóstym, ojciec w trzydziestym siódmym. Zostali zastrzeleni – szepnął. – Przez NKWD, przez funkcjonariuszy naszej pseudo-tajnej policji. Muszę już iść.

Musiała mieć zaszokowaną minę, bo z posępnym uśmiechem poklepał ją po ramieniu i powiedział:

– Nie martw się. Czasami bywa tak, że nadzieje się nie spełniają. Bez względu na to, co planujemy i jak bardzo sobie tego życzymy. Prawda?

– Tak – odrzekła, spuszczając oczy. Nie wiedzieć czemu, czuła, że Aleksander mówi nie tylko o swoich rodzicach. – Chcesz...

– Muszę iść. Do zobaczenia.

Chciała spytać, kiedy, lecz powiedziała tylko:

– Do zobaczenia.

Nie miała ochoty wracać do domu, do kuchni, do pokoju, do mieszkania. Chciała znowu jechać tramwajem, znowu być na przystanku, nawet w sklepie, na ulicy, gdziekolwiek, byle tylko nie siedzieć w domu bez niego.

Weszła do kamienicy, otępiała stanęła za drzwiami i bezwiednie kreśląc palcami ósemkę, zebrała siły na dalszą drogę. Na szczyt schodów i dalej. Znacznie dalej.

Z ciężkim sercem weszła na pierwszy stopień.

2

Rodzice i dziadkowie rozmawiali o wojnie. Nie było urodzinowej kolacji, było za to dużo wódki. I głośnych kłótni. Co z Leningradem? Gdy weszła do pokoju, ojciec i dziadek sprzeczali się na temat zamiarów Hitlera – jakby osobiście go znali. Mama chciała wiedzieć tylko jedno: dlaczego towarzysz Stalin nie przemówił do narodu. Natomiast Dasza zastanawiała się, czy warto dalej pracować.

– A niby co miałabyś robić? – warknął tata. – Spójrz na Tanię. Ma zaledwie siedemnaście lat i nie pyta, czy warto dalej pracować.

Wszyscy, łącznie z Daszą, spojrzeli posępnie na Tatianę.

Tania postawiła torebkę.

– Już skończyłam siedemnaście, tato. Dzisiaj.

– No właśnie! – wykrzyknął ojciec. – Co za zwariowany dzień. Wypijmy za zdrowie Paszy. I Tani – dodał po chwili.

Paszy wśród nich nie było i pokój jakby się skurczył.

Tatiana stała przy drzwiach, zastanawiając się, czy to odpowiednia chwila, żeby porozmawiać o bracie i o Tołmaczewie. Nikt nie zauważył, że podpiera ścianę, z wyjątkiem Daszy, która zerknęła na nią z sofy i spytała:

– Zjesz krupniku? Jest na płycie.

Tania uznała, że to dobry pomysł. Poszła do kuchni, nalała sobie dwie warząchwie zupy z kawałkami kurczaka i marchewką, przysiadła na parapecie i wyjrzała na podwórze. Krupnik stygł. Nie miała ochoty na nic gorącego. W środku płonęła.

Gdy wróciła do pokoju, matka pocieszała ojca.

– Wojna się szybko skończy. Do zimy będzie po wszystkim.

Tata w milczeniu pocierał mankiety koszuli.

– Napoleon też napadł na Związek Radziecki w czerwcu.

– Napoleon? – zapiszczała mama. – Gieorgiju Wasiljewiczu, a co ma z tym wspólnego Napoleon? Proszę. Błagam.

Tania otworzyła usta, żeby powiedzieć coś o Tołmaczewie, lecz w tym samym momencie zdała sobie sprawę, że nie tylko nie jest pewna wiadomości, którą zamierzała przekazać swojej dojrzałej, wszechwiedzącej i nieznośnej rodzinie, ale że z pewnością będzie musiała im wyjaśnić, skąd zna plany Niemców.

Z pewnością? Z pewnością. Szybko zamknęła usta.

Tata siedział obok mamy, spoglądając na pusty kieliszek.

– Wypijmy jeszcze po jednym – wymruczał posępnie. – Za Paszę.

– Jedźmy do Ługi! – wykrzyknęła mama. – Na daczę, aby dalej od miasta!

Tania wzięła głęboki oddech. Czyż mogła przepuścić taką okazję?

– Może – wybełkotała nieśmiało, podziwiając własną bezczelność – może zaprosimy i Paszę?

Tata, mama, Dasza, dziadek i babcia popatrzyli na nią skonsternowani, jakby, po pierwsze, zdumiało ich to, że Tania umie mówić, i, po drugie, jakby mieli wyrzuty sumienia, że rozmawiają o dorosłych sprawach w obecności dziecka.

Mama wybuchnęła płaczem.

– Tak, sprowadźmy Paszę. Boże, przecież on ma dzisiaj urodziny, a siedzi tam sam jak palec.

Ja też mam dzisiaj urodziny, pomyślała Tatiana. Postanowiła wziąć kąpiel.

– Gdzie idziesz? – spytał tata.

– Do wody.

– Do wody? – warknęła mama. – Jak idziesz zmywać, to zabierz talerze.

– Nie idę zmywać. Idę się wykąpać. – Tania zebrała talerze i zaniosła je do kuchni.

Dasza wyszła. Tatiana nie wiedziała dokąd. Podejrzewała, że na spotkanie z Aleksandrem. Nigdy sobie nie współczuła i nie zamierzała współczuć sobie teraz. Było jej tylko przykro, że dziwny splot wydarzeń odmienił jej serce i że uczucie, które się w nim zalęgło, musiało zostać zduszone przez absurdalny wybryk losu. Ale litować się nad sobą? Wpuścić do serca tego złośliwego diabła? Przenigdy.

Zmusiła się do przeczytania kilku opowiadań Czechowa, których apatyczność zawsze ją uspokajała. Przy siódmym opowiadaniu, tym o dziewczynie siedzącej na ławce ze starszym panem, zawsze usypiała.

Czytając, słyszała, jak tata i dziadek sprzeczają się o wojnę. Według dziadka, wielu ludzi uważało, że tak, wojna to straszna rzecz, prawdziwa tragedia, lecz wojna może też ich wyzwolić. Ten nowy koszmar może im przynieść coś dobrego. Może uwolnić Rosję z bolszewickiego jarzma i dać narodowi szansę na nowe, normalne, ludzkie życie.

– Nic nas nie uwolni od bolszewickiego jarzma – wybełkotał tata, wyraźnie podpity.

Ojciec zawsze był pesymistą, a wódka tylko ten pesymizm pogłębiała.

Coś musiało dać im szansę na lepsze życie. Tylko co? Tego Tania nie wiedziała.

Wkrótce potem usnęła.

Za kwadrans druga obudził ją odgłos, którego nigdy dotąd nie słyszała: mroczną noc rozdzierało przeraźliwe wycie syren. Przerażona, głośno krzyknęła, a wówczas podszedł do niej ojciec i powiedział, że to nic, że to tylko alarm przeciwlotniczy. Spytała, czy musi wstać. Czyżby bombardowali ich Niemcy? Już?

– Śpij, Tanieczko, śpij – odrzekł tata, lecz jak mogła spać, gdy za oknem zawodziły syreny, a Daszy nie było w domu? Kilka minut później wycie ucichło, lecz Dasza wciąż nie wracała.

3

Na porannym zebraniu u Kirowa zawiadomiono ich, że w związku z wysiłkiem wojennym, który podejmowała cała ojczyzna, dzień pracy został przedłużony do siódmej wieczorem. Tak, aż do odwołania. Czyli do końca wojny, domyśliła się Tatiana. Krasienko poinformował robotników, że sekretarz moskiewskiego komitetu partii postanowił przyspieszyć produkcję czołgów KW-60, niezbędnych do obrony Leningradu. Powiedział, że żołnierze będą bronić miasta czołgami, armatami i amunicją wyprodukowaną u Kirowa. Że towarzysz Stalin nie przerzuci wojsk z frontu południowego, by wzmocnić te, które stacjonują na północy.

Dlatego musi im wystarczyć to, co wyprodukują tu, na miejscu.

Po tej masówce do wojska wstąpiło na ochotnika tyle osób, że Tania myślała, iż zamkną fabrykę. Niestety, nie zamknęli. Ona i jej koleżanka, znużona kobieta w średnim wieku imieniem Zina, wróciły na linię montażową.

Po południu zepsuł się pistolet do gwoździ i dali jej młotek. Do siódmej rozbolały ją plecy i ręka.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Jeździec Miedziany

Подняться наверх