Читать книгу Pustynna włócznia. Księga 2 - Peter V. Brett - Страница 11

16 Kubek i talerz 333 ROK PLAGI, WIOSNA

Оглавление

Leesha i Rojer obserwowali, jak Wonda i Gared okrążają się powoli na Cmentarzysku Otchłańców, zwróceni ku sobie twarzami. Wonda przewyższała wzrostem każdą kobietę w Zakątku, wliczając w to nawet uchodźców, ale Gared był od niej o wiele potężniejszy. Liczyła sobie dopiero piętnaście lat, a Gared prawie trzydzieści, lecz na jego twarzy malowało się skrajne skupienie, podczas gdy dziewczyna wyglądała na spokojną i rozluźnioną.

Nagle Gared runął naprzód, chcąc ją pochwycić, ale Wonda złapała go za nadgarstek, obróciła się i wparła wolną rękę w łokieć mężczyzny, jednocześnie robiąc krok w bok. Bez trudu wykorzystała impet szarży przeciwko niemu i przewróciła Rębacza na bruk.

– Niech to Otchłań! – ryknął Gared.

– Dobra robota! – pogratulował Naznaczony dziewczynie, gdy pomogła Garedowi wstać. Spośród mieszkańców Zakątka Wonda okazała największy talent w sztuce sharusahk. – Sharusahk uczy, jak zmieniać zwrot siły skierowanej przeciwko tobie – przypomniał Garedowi. – Nie możesz ciągle polegać na brutalności. To nie walka z otchłańcem.

– Ani z drzewem – dodała Wonda, wzbudzając chichoty wśród innych dziewcząt uczących się walki wręcz od Naznaczonego. Rębacze zmierzyli je nieprzychylnymi spojrzeniami – wielu z nich zostało już położonych na łopatki przez dziewczyny, z czym żaden mężczyzna nie godził się łatwo.

– Spróbuj raz jeszcze – polecił mu Naznaczony. – Próbuj trzymać ręce bliżej boków i wyważ lepiej ciężar ciała. Nie ułatwiaj jej zadania. A ty – zwrócił się do Wondy – nie nabieraj przeświadczenia, że jesteś niepokonana. Najgorsi z dal’Sharum ćwiczą tę sztukę przez całe życie, a nie od paru miesięcy. Walka z nimi okaże się dla ciebie prawdziwym sprawdzianem umiejętności.

Wonda pokiwała głową, a jej uśmiech zniknął. Wraz z Garedem wymienili ukłony i znów zaczęli zataczać kręgi wokół siebie.

– Szybko się uczą – powiedziała Leesha, podchodząc do Naznaczonego. Sama nigdy nie wzięła udziału w treningu, ale codziennie przyglądała się ćwiczeniom z ogromną uwagą, a jej umysł rejestrował każdy ruch.

Wonda znów rzuciła Gareda na łopatki i Leesha pokręciła z zadumą głową.

– To naprawdę piękna sztuka – stwierdziła. – Wielka szkoda, że jej jedynym celem jest okaleczać i zabijać.

– Idealnie odzwierciedla tych, którzy ją wynaleźli – stwierdził Naznaczony. – Ci ludzie również są imponujący, piękni i śmiertelnie niebezpieczni.

– Jesteś pewien, że nadchodzą? – zapytała dziewczyna.

– Nie mam ani cienia wątpliwości – westchnął Naznaczony. – Choć oddałbym wszystko, by było inaczej.

– Co twoim zdaniem postanowi książę Rhinebeck?

Wzruszył ramionami.

– Widziałem go kilkukrotnie, gdy byłem jeszcze Posłańcem, ale mało wiem o tym, co kryje jego serce.

– Bo też nie ma tego wiele – wtrącił się Rojer. – Życie Rhinebecka wypełniają trzy rzeczy: liczenie gotówki, picie wina i zaciąganie do łóżka coraz to młodszych żon w nadziei, że któraś urodzi mu dziedzica.

– Jest bezpłodny? – spytała zaskoczona Leesha.

– Nie użyłbym tego określenia nigdzie, gdzie mógłbym zostać podsłuchany – rzekł Rojer. – Książę wieszał Zielarki za mniejsze zniewagi. Wini za wszystko swoje żony.

– Jak to zwykle bywa – stwierdziła Leesha. – Zupełnie jakby mężczyzna bezpłodny nagle przestawał być mężczyzną.

– A tak nie jest? – spytał Rojer.

– Przestań wygadywać bzdury – oburzyła się Zielarka, ale nawet Naznaczony spojrzał na nią z powątpiewaniem.

– Tak czy owak, Bruna specjalizowała się w leczeniu bezpłodności i wiele mnie nauczyła. Być może, gdybym zdołała go uleczyć, udałoby mi się zdobyć jego względy.

– Względy? – spytał Rojer. – Uczyniłby cię księżną i spłodził to dziecko z tobą.

– Przecież to nieważne – wtrącił Naznaczony. – Nawet jeśli twoje zioła ożywią jego nasienie, miną długie miesiące, nim ujrzymy dowody na ich skuteczność. Musimy się oprzeć na czymś konkretniejszym.

– A jest coś konkretniejszego od armii pustynnych wojowników u bram?

– Jeśli Rhinebeck chce powstrzymać Jardira, będzie musiał zgromadzić wielkie siły na długo przed tym – rzekł Naznaczony. – Książęta zaś nie są ludźmi, którzy podejmowaliby takie ryzyko bez przeświadczenia, że się nie mylą.

– Kolejną przeszkodą są bracia Rhinebecka – ciągnął Rojer. – Książę Mickael przejmie tron, jeśli Rhinebeck umrze bezpotomnie. Książę Pether jest Pasterzem Opiekunów Stwórcy, a najmłodszy z nich, Thamos, dowodzi gwardią Rhinebecka, Drewnianymi Żołnierzami.

– Czy któremuś z nich można przemówić do rozumu? – spytała Leesha.

– Raczej nie. Przekonać należy natomiast lorda Jansona, pierwszego ministra, bez którego żaden z książąt nie umiałby znaleźć własnych butów. W Angiers nic się nie dzieje bez jego wiedzy, a książęca rodzina wysługuje się nim w niemalże wszystkim.

– Czyli jeśli Janson nas nie poprze, książę też tego nie zrobi – rzekł Naznaczony.

– Sęk w tym, że to tchórz – ostrzegł Rojer. – Przekonanie go, by się zgodził na wypowiedzenie wojny, będzie... Cóż, na pewno trudne. Trzeba będzie uciec się do innych metod.

Naznaczony i Leesha spojrzeli na niego z zaciekawieniem.

– Przecież jesteś cholernym Naznaczonym – stwierdził Rojer. – Połowa ludzi na południe od Miln i tak już ogłosiła cię Wybawicielem. Starczy kilka spotkań z Opiekunami i parę opowieści w Gildii Minstreli, a uwierzy i druga połowa.

– Nie – rzekł Naznaczony. – Nie będę podawał się za kogoś, kim nie jestem. Nawet w tej sytuacji.

– A kto mówi, że nie jesteś Wybawicielem? – zapytała Leesha.

Naznaczony spojrzał na nią z zaskoczeniem.

– Nie, tylko nie ty. Minstrele uganiający się za nowymi opowieściami i zaślepieni wiarą Opiekunowie wystarczą mi aż nadto. Przecież ty jesteś Zielarką. Leczysz pacjentów wiedzą, a nie modlitwą.

– Jestem też wiedźmą od runów – powiedziała Leesha. – Dzięki tobie zresztą. W rzeczy samej poświęcam o wiele więcej uwagi książkom naukowym niż Kanonowi Opiekunów, ale nawet nauka nie jest w stanie wyjaśnić, dlaczego kilka gryzmołów może zatrzymać otchłańca lub wyrządzić mu krzywdę. Nasz świat nie opiera się tylko i wyłącznie na wiedzy. Być może jest w nim miejsce również dla Wybawiciela.

– Nie przysłało mnie tu Niebo! Słuchaj, to, co mam na sumieniu... Nie, żadne Niebo by mnie nie zechciało.

– Wielu ludzi wierzy, że Wybawiciele z dawnych lat byli mężczyznami takimi jak ty – zauważyła Leesha. – Przywódcami, którzy pojawili się, gdy ludzie ich najbardziej potrzebowali. Odwrócisz się od ludzkości tylko dlatego, że nie podoba ci się miano?

– Tu nie chodzi tylko o miano – rzekł Naznaczony. – Kiedy ludzie zaczną zwracać się do mnie ze swoimi problemami, nigdy się nie nauczą, jak je rozwiązywać samodzielnie. Wszystko gotowe? – zapytał Rojera.

Ten pokiwał głową.

– Konie osiodłane. Możemy ruszać w każdej chwili.


Od wiosennych roztopów upłynął już ponad miesiąc, a drzewa rosnące wzdłuż drogi do Angiers pokryły się świeżą zielenią. Rojer siedział w siodle za Leeshą i trzymał się jej mocno. Nie należał do dobrych jeźdźców i na ogół nie ufał koniom, zwłaszcza gdy nie ciągnęły wozów. Na szczęście był na tyle drobny, że mógł jechać w parze, nie obciążając zanadto wierzchowca. Dziewczyna zaś opanowała jazdę konną do perfekcji, zresztą jak wszystko, do czego się zabierała.

Mimo to świadomość, iż wracał do Angiers, sprawiała, że Rojerowi skręcało się w żołądku. Gdy rok temu wyjeżdżał stamtąd z Leeshą, zależało mu nie tylko na tym, by jej pomóc, ale i na ocaleniu własnego życia. Nie miał ochoty wracać, nawet u boku potężnych przyjaciół, tym bardziej że Gildia Minstreli dowie się, że młodzieniec żyje i ma się dobrze.

– Ma nadwagę? – zapytała niespodziewanie Leesha.

– Co?

– Książę Rhinebeck. Ma nadwagę? Dużo pije?

– Odpowiedź na oba pytania brzmi „tak”. Wygląda, jakby połknął beczkę piwa, co zresztą nie jest wielką przesadą.

Leesha zadawała mu pytania dotyczące księcia od rana, a jej umysł, który nigdy nie odpoczywał, już opracowywał diagnozę i możliwe lekarstwa, choć by mieć pewność, musiała najpierw księcia zobaczyć. Rojer wiedział, że to ważne zadanie, ale nie był w pałacu od dziesięciu lat i wiele z pytań poddało jego pamięć ciężkiej próbie. Nie miał pojęcia, czy jego odpowiedzi nadal są dokładne.

– Czy miewa problemy w łóżku?

– A skąd mam to wiedzieć, na Otchłań! – parsknął Rojer. – Przecież nie gustował w chłopcach!

Leesha zmarszczyła brwi i Minstrel momentalnie poczuł wstyd.

– Co cię gryzie, Rojer? – zapytała. – Od samego rana wydajesz się nieobecny.

– Nic – odburknął.

– Nie kłam. Nigdy nie byłeś w tym dobry.

– Chyba podróż tym traktem przywodzi wspomnienia z ubiegłego roku – powiedział.

– Tak, zewsząd złe wspomnienia – zgodziła się Leesha, zerkając na pobocze. – Wciąż mam wrażenie, że z drzew zeskoczą na nas bandyci.

– Nie przy tej obstawie – stwierdził Rojer, wskazując skinieniem głowy Wondę, która jechała przed nimi na lekkim kłusaku. Długi łuk zamocowany przy siodle kołysał się w rytmie kroków wierzchowca. Ani na chwilę nie zarzucała czujności, a jej bystre oczy i poznaczona bliznami twarz zwiastowały kłopoty każdemu, kto chciałby zatrzymać niewielką grupę podróżnych. Za Leeshą i Rojerem jechał Gared na ogromnym, ciężkim ogierze. Dzięki rozmiarom jeźdźca koń nie wydawał się wcale tak wielki. Nad ramionami Rębacza sterczały styliska toporów, których mógł dobyć w ułamku sekundy. Wonda i Gared byli doświadczonymi pogromcami demonów i przy nich Leeshy nie mogło zagrozić żadne niebezpieczeństwo ze strony śmiertelników.

Największym pocieszeniem, nawet w blasku słońca, było jednak towarzystwo Naznaczonego, który na czarnym ogierze prowadził niewielki orszak. Jak zwykle unikał gadania po próżnicy, ale sama jego obecność gwarantowała, że nikomu nie stanie się krzywda.

– Niepokoi cię szlak czy to, co znajduje się na jego końcu? – zapytała Leesha.

Rojer spojrzał na nią, zastanawiając się, jakim cudem odczytuje jego myśli.

– Co masz na myśli? – zapytał, choć sam dobrze znał odpowiedź.

– Nigdy nie mówiłeś, dlaczego trafiłeś do mojego szpitala w zeszłym roku, pobity niemalże na śmierć. Nie udałeś się też do straży w tej sprawie, nie poinformowałeś Gildii, że wciąż żyjesz, nawet po pogrzebie mistrza Jaycoba.

Rojer pomyślał o Jaycobie, który po śmierci mistrza Arricka stał się jedyną rodziną młodego Minstrela. Przygarnął go, gdy ten nie miał dokąd pójść, i położył własną reputację na szali, by otworzyć Rojerowi drzwi do kariery. Zapłacił jednak wysoką cenę za swą dobroć, gdyż został pobity na śmierć za wykroczenie popełnione przez Rojera.

Chłopak chciał się odezwać, ale głos go zawiódł, a łzy przesłoniły widok.

– Ciii... – szepnęła Leesha, ujmując jego dłonie i przyciągając go bliżej. – Porozmawiamy o tym, gdy będziesz gotów.

Rojer objął ją mocniej, wdychając słodki aromat jej włosów, i poczuł, jak znów ogarnia go spokój.


Gdy od miasta dzieliły podróżnych jeszcze dwa dni drogi i znaleźli się blisko miejsca, gdzie po raz pierwszy Rojer i Leesha spotkali Naznaczonego, ten niespodziewanie zawrócił konia i wjechał między drzewa.

Leesha uderzyła wierzchowca piętami i ruszyła przez las w ślad za Arlenem, aż się z nim zrównała. Naznaczony nie podążał wzdłuż żadnej ścieżki, a miejsca ledwie wystarczało dla dwóch jeźdźców obok siebie, przez co bez przerwy musieli kluczyć między drzewami lub uchylać się przed niższymi gałęziami. Gared zmuszony był zeskoczyć z siodła i iść pieszo.

– Dokąd zmierzamy? – zapytała Leesha.

– Po grymuary dla ciebie – odparł Naznaczony.

– Mówiłeś, że są w Angiers, jak mi się zdaje.

– W księstwie Angiers, nie w mieście – uśmiechnął się krzywo.

Wkrótce pojawiła się ścieżka, z początku wąziutka, lecz potem coraz szersza, co mogło się wydawać całkowicie naturalne. Leesha jednakże była Zielarką i na niczym nie znała się tak dobrze jak na roślinach.

– To ty ją stworzyłeś! – wykrzyknęła zdumiona. – Obalałeś drzewa i poszerzyłeś ścieżkę, a potem zamaskowałeś to, czego dokonałeś, by przejście nie rzucało się w oczy.

– Cenię sobie prywatność – odparł.

– Przecież to musiało trwać całe lata!

– Moja siła ma wiele zastosowań. – Naznaczony pokręcił głową. – Jestem w stanie obalić drzewo niemal tak szybko jak Gared i przeciągnąć łatwiej niż zaprzęg koni.

Ukryta ścieżka prowadziła w głąb lasu, ale nagle skręciła ostro w lewo. Naznaczony podążył jednak w prawo i znów zagłębił się między drzewa. Reszta bez słowa ruszyła za nimi, a gdy przebili się przez gąszcz, wszyscy aż westchnęli z podziwu.

W niewielkim jarze znajdował się kamienny mur, okryty bluszczem i mchem do tego stopnia, że z daleka był zupełnie niewidzialny.

– Niepojęte, że twoja kryjówka znajduje się tu, tak blisko drogi – rzekł Rojer.

– W tym lesie można znaleźć setki podobnych ruin – odparł Naznaczony. – Po Powrocie puszcza szybko odzyskała tereny zagarnięte przez człowieka. Posłańcy znają kilka takich miejsc i traktują jako punkty postojowe, ale wiele innych, jak choćby to, nie zostało odkrytych od wieków.

Jechali wzdłuż muru, aż natrafili na starą, zardzewiałą bramę. Naznaczony wyjął klucz z kieszeni, wsunął go do zamka i obrócił z cichym kliknięciem. Skrzydła rozchyliły się bezszelestnie.

W środku znajdowała się stajnia, która z zewnątrz wydawała się zapadniętą ruiną, ale ząb czasu oszczędził jej tylną część. Stał tam spory wóz z plandeką, a miejsca wystarczyłoby jeszcze dla czterech koni.

– To prawdziwy cud, że połowa stajni przetrwała tyle lat, a druga połowa nie – stwierdziła Leesha z krzywym uśmiechem i odsunęła kilka gałązek bluszczu, by obejrzeć świeże runy na ścianie. Naznaczony nie odezwał się ani słowem. Reszta również milczała, zajmując się oporządzeniem koni.

Podobnie jak reszta zabudowań, główny budynek już dawno zmienił się w ruinę. Dach się zapadł i cała konstrukcja wyglądała niepewnie, jakby w każdej chwili miała się zawalić. Naznaczony poprowadził jednakże towarzyszy do domu służby, który wedle standardów ludzi pochodzących ze wsi do małych nie należał. Dom ten był również częściowo zawalony, podobnie jak stajnia, ale drzwi, przez które wpuścił ich Naznaczony, okazały się ciężkie, grube i zamknięte na klucz. Prowadziły zaś do sporej izby, przekształconej w warsztat. Wszędzie zalegał sprzęt do wykonywania runów, zapieczętowane słoje z atramentem i farbą, najrozmaitsze niedokończone projekty i sterty arkuszy.

Przy palenisku stał niewielki kredens. Leesha otworzyła go, a w środku znalazła jeden kubek, jeden talerz, miskę i łyżkę. W garnku nad paleniskiem znajdowała się deska do krojenia, w której tkwił nóż.

– Jak tu zimo – szepnęła. – Cóż za samotne miejsce...

– Nie ma tu nawet łóżka – mruknął Rojer. – Musiał spać na podłodze.

– A ja sądziłam, że w chacie Bruny toczę samotne życie – dodała Leesha. – To jednak...

– Chodźcie tu. – Naznaczony podszedł do kąta, gdzie stała biblioteczka. Mebel natychmiast przykuł uwagę Leeshy.

– To twoje grymuary? – zapytała, nie kryjąc podniecenia.

Naznaczony zerknął na półkę i pokręcił głową.

– Nie ma tu nic wartościowego. Zwykłe runy i książki, historia, podstawowe mapy. Znajdziesz to samo w biblioteczce każdego szanującego się Posłańca czy Patrona Runów.

– A zatem gdzie... – zaczęła Leesha, ale w tym momencie Naznaczony wybrał miejsce na podłodze, które na pierwszy rzut oka niczym nie różniło się od innych, i uderzył mocno piętą w określony punkt. Koniec deski zapadł się, lecz przeciwległy się uniósł, ukazując niewielki metalowy pierścień. Naznaczony złapał za obręcz i pociągnął. Deski zadrżały i okazało się wówczas, że kilka z nich tworzy doskonale zamaskowaną klapę o nierównych krawędziach i szczelinach wypełnionych trocinami.

Naznaczony zapalił latarnię i zszedł na dół, a Leesha, Rojer, Gared i Wonda udali się za nim. Znaleźli się w sporej piwnicy o kamiennych ścianach, gdzie powitał ich chłód, choć powietrze było suche.

W półmroku majaczył korytarz, odchodzący w kierunku zrujnowanego głównego domu, przegrodzony zwalonym skalnym blokiem. Uwagę wszystkich przykuła jednakże ogromna ilość runicznej broni – topory, włócznie różnej długości, halabardy i noże, co do jednego pokryte starannie wyrytymi runami, wisiały na ścianach lub stały w stosach, a obok nich tuziny bełtów do kusz i tysiące, dosłownie tysiące strzał powiązanych w pęczki.

Znajdowały się tam również rozmaite trofea, takie jak czaszki demonów, rogi i szpony, a oprócz nich wyszczerbione tarcze i złamane włócznie. Gared i Wonda kreślili runy w powietrzu.


– Łap! – rzekł Naznaczony do Wondy, wręczając jej pęk strzał. Wzdłuż promienia i metalowego grotu ciągnęły się wykaligrafowane starannie runy. – Będą razić otchłańców o wiele dotkliwiej od tych, które nosisz w kołczanie.

Wonda przyjęła dar drżącymi rękoma. Nie mogąc wykrztusić ani słowa, ukłoniła się tylko, a Naznaczony odpowiedział tym samym. Następnie zwrócił się do Gareda.

– Pozwól tu – powiedział, a gdy olbrzym podszedł, ujął ciężką maczetę, której ostrze pokryte było setkami niewielkich runów, i wręczył mu ją rękojeścią do przodu. – Ta zabawka przerąbie kończynę drzewnego demona jak pęd winorośli.

Gared opadł na kolana.

– Wstawaj – warknął Naznaczony. – Nie jestem żadnym cholernym Wybawicielem!

– Przecież cię tak nie nazwałem – rzekł Gared ze spuszczonym wzrokiem. – Wiem tylko, że przez całe życie byłem samolubnym głupkiem, ale gdy przybyłeś do Zakątka, ujrzałem słońce. Zrozumiałem, że pozwoliłem, by zaślepiła mnie moja własna duma i... I żądze – przy tych słowach zerknął przelotnie na Leeshę. – Stwórca dał mi mocne ramiona, bym mógł zabijać demony, a nie po to, bym spełniał swoje zachcianki.

Naznaczony wyciągnął dłoń i pomógł mu wstać. Gared może i ważył grubo ponad sto kilogramów, lecz w tej chwili był słaby i bezwolny jak dziecko.

– Być może ujrzałeś słońce, Gared – powiedział. – Nie oznacza to jednak, że to ja ci je pokazałem. Dzień wcześniej straciłeś ojca. Każdy człowiek dorósłby po takich przeżyciach. No, a teraz pokaż, co w życiu jest naprawdę ważne.

Znów podał mu maczetę, a Gared ją ujął. Było to imponujące ostrze, ale w jego ogromnej garści wyglądało na niewiele większe od sztyletu. Rębacz zdumiony przyjrzał się misternym szeregom runów.

Naznaczony zwrócił się do Leeshy.

– Grymuary są tam – wskazał kilka półek po drugiej stronie pokoju.

Dziewczyna natychmiast ruszyła, lecz wojownik pochwycił ją za ramię.

– Jak ci pozwolę tam podejść, przepadniesz na co najmniej dziesięć godzin.

Zielarka zmarszczyła brwi. Zależało jej tylko na tym, by wyrwać się i pogrążyć w lekturze ciężkich, oprawionych w skórę tomów, ale opanowała pragnienie. Przecież to nie był jej dom.

– Zabierzemy te księgi w drodze powrotnej – obiecał Naznaczony. – Mam parę kopii, które dostaniesz na własność.

– Każdy coś dostał prócz mnie? – odezwał się Rojer.

– Znajdziemy coś i dla ciebie – uśmiechnął się Naznaczony i wszedł w zawalony korytarz. Zagradzający przejście kamień zwornikowy, który osunął się ze sklepienia, wyglądał na ciężki, ważący setki kilogramów, ale mężczyzna uniósł go bez trudu i poprowadził towarzyszy ku ciężkim, zakluczonym drzwiom ukrytym w ciemnościach.

Wyciągnął kolejny klucz i obrócił go w zamku, a gdy drzwi się otworzyły, wszedł do środka. Dotknął lampy przy drzwiach, a ta natychmiast rozbłysła, światło odbiło się od ogromnych luster rozstawionych w pomieszczeniu. W komnacie natychmiast zrobiło się widno jak w dzień i wszyscy aż westchnęli z zachwytu.

Kamienną podłogę zaściełały grube, bogate dywany, wyblakłe od starości. Na ścianach wisiały tuziny obrazów, przedstawiających zapomnianych już ludzi i zapomniane wydarzenia, istne arcydzieła w pozłacanych ramach, a między nimi oprawione w metal lustra i wypolerowane do połysku meble. Wszędzie porozstawiano beczki na deszczówkę, z których aż się wylewały starożytne monety, klejnoty i biżuteria. Tu i ówdzie leżały machiny niewiadomego przeznaczenia, niektóre częściowo rozebrane, nad nimi zaś wznosiły się marmurowe posągi i popiersia, widać też było instrumenty muzyczne oraz inne niezliczone skarby. Wszędzie też stały biblioteczki.

– Jak to możliwe? – zapytała Leesha.

– Otchłańce nie dbają o bogactwa – odparł Naznaczony. – Posłańcy ogołocili do czysta łatwo dostępne ruiny, ale nikt nie zliczy miejsc, których nigdy nie odwiedzili. Istnieją całe miasta, w których niepodzielnie rządzą demony. Ja tylko spróbowałem ocalić to, co przetrwało walkę z żywiołami.

– Jesteś bogatszy od wszystkich książąt razem wziętych – rzekł oszołomiony Rojer.

– Nie na wiele mi się to przydaje – wzruszył ramionami Naznaczony. – Bierz, co chcesz.

Rojer zakrzyknął z entuzjazmem i zaczął biegać po komnacie, przeczesując palcami sterty bogactw, podnosząc rzeźby i starożytną broń. Zagrał kilka tonów na mosiężnym rogu, a potem zanurkował za pękniętą rzeźbę, skąd wynurzył się ze skrzypcami. Struny już przegniły, ale drewno nadal było mocne i wypolerowane. Minstrel zaśmiał się i z triumfem uniósł znalezisko.

Gared rozejrzał się bacznie.

– W tej drugiej komnacie podobało mi się bardziej – mruknął. Wonda kiwnęła głową, zgadzając się z nim w zupełności.


Bramy Fortu Angiers były zamknięte.

– W ciągu dnia? – zdziwił się Rojer. – Zazwyczaj stoją otworem dla drwali i ich zaprzęgów.

Powoził teraz wozem z kryjówki Naznaczonego. Do wozu zaprzężono konia Leeshy. Dziewczyna siedziała za Rojerem, wśród worów z książkami i innymi przedmiotami, których celem było zamaskowanie drugiego dna. W specjalnie stworzonej skrytce znajdowało się sporo runicznej broni i jeszcze więcej złota.

– Może Rhinebeck bierze krasjańskie zagrożenie poważniej, niż sądzimy – stwierdziła Leesha.

W istocie, gdy podróżni podjechali bliżej, ujrzeli strażników uzbrojonych w naładowane kusze i cieśli wykańczających otwory strzelnicze w niższych partiach murów. Bramy, których niegdyś strzegło dwóch ludzi, teraz obsadzone były przez kilkunastu zbrojnych, czujnych i trzymających włócznie w pogotowiu.

– Opowieść Maricka zapewne wywołała panikę – zgodził się Naznaczony. – Ale założę się, że zadaniem strażników jest nie tyle odpieranie krasjańskich ataków, co powstrzymywanie napływu uchodźców.

– Przecież książę nie odmówiłby tym ludziom schronienia! – oburzyła się Leesha.

– Czemu nie? – spytał Naznaczony. – Książę Euchor gdzieś ma żebraków, którzy co noc śpią na pozbawionych runów ulicach Miln.

– Hej, wy! Co was sprowadza do miasta? – wykrzyknął strażnik. Naznaczony naciągnął mocniej kaptur na twarz i ukrył się na tyłach grupy.

– Przybywamy z Zakątka Wybawiciela! – zawołał Rojer. – Jestem Rojer Bezpalcy, Minstrel z licencją Gildii, a oto są moi towarzysze.

– Bezpalcy? – zapytał strażnik. – Ten skrzypek?

– Tenże sam! – zawołał Rojer, unosząc podarowany mu przez Naznaczonego instrument, już z nowymi strunami.

– Słyszałem raz, jak grasz – burknął strażnik. – A reszta?

– To Leesha, Zielarka z Zakątka, swego czasu podwładna pani Jizell ze szpitala w Angiers. – Rojer wskazał dziewczynę. – Reszta to Rębacze, którzy stanowią naszą eskortę: Gared, Wonda i, eee... Flinn.

Wonda syknęła pod nosem. To samo imię nosił jej ojciec, który zginął w bitwie o Zakątek Drwali ledwie rok temu. Rojer natychmiast pożałował, że przyciągnął uwagę do Naznaczonego.

– Dlaczego zakrywa twarz? – Strażnik wskazał na towarzysza Minstrela.

Rojer pochylił się i szepnął:

– Jego twarz, niestety, została poznaczona szponami demonów. Nie lubi pokazywać swojego kalectwa.

– Czy to prawda, co ludzie mówią? Czy w Zakątku naprawdę zabija się demony? Podobno sam Wybawiciel tam zstąpił, przynosząc wojenne runy z dawnych lat.

– Ten tu Gared osobiście zabił całe tuziny demonów. – Rojer wskazał towarzysza.

– Czegóż bym nie oddał, by takie runy wymalowano mi na włóczni – oznajmił inny strażnik.

– Przybyliśmy tu na handel. Twoje marzenie spełni się szybciej, niż ci się wydaje.

– To właśnie wieziecie? – zapytał strażnik. – Broń?

Słysząc te słowa, kilku zbrojnych podeszło bliżej, by przyjrzeć się ładunkowi.

– Nie, broni nie mamy – rzekł Rojer, choć w gardle mu zaschło na myśl o skrytce.

– Nie, to chyba tylko książki z runami – rzucił któryś z żołnierzy, otwarłszy jeden z worków.

– Należą do mnie – oznajmiła Leesha. – Jestem Patronką Runów.

– Przed chwilą słyszałem, że jesteś Zielarką.

– Pełnię obie funkcje – odparła dziewczyna.

Żołnierz spojrzał na nią, a potem na Wondę i pokręcił głową.

– Kobiety walczą i zajmują się runami, nie do pomyślenia – parsknął. – W tych wsiach na wszystko im się pozwala.

Leesha aż się zjeżyła, ale Rojer uspokoił ją, kładąc dłoń na ramieniu.

Inny strażnik podszedł do Naznaczonego, siedzącego na grzbiecie Nocnego Tancerza. Większość wspaniałej zbroi ogiera została usunięta, lecz mimo to rumak zwracał na siebie uwagę, podobnie jak jego jeździec. Zbrojny zbliżył się, próbując zajrzeć pod kaptur Naznaczonego. Ten jak na życzenie uniósł nieco głowę i słońce na chwilę oświetliło mu twarz.

Strażnik aż sapnął, cofnął się o krok, a potem popędził do swego zwierzchnika, nadal rozmawiającego z Rojerem. Szepnął dowódcy kilka słów do ucha i porucznik wytrzeszczył oczy.

– Otworzyć bramę! – zawołał. – Niech wjeżdżają!

Machnął kilkakrotnie i skrzydła rozchyliły się zapraszająco.

– Nie jestem pewien, czy poszło dobrze, czy źle – rzekł Rojer.

– Co się stało, to się nie odstanie – skomentował Naznaczony. – Ruszajmy, zanim rozniosą się plotki.

Wjechali na zatłoczone ulice wyłożone brukiem, by uniemożliwić otchłańcom powstanie w obrębie bariery chroniącej miasto. Panowała tu taka ciżba, że musieli zeskoczyć z siodeł i prowadzić wierzchowce, co znacznie spowolniło marsz, ale też pozwoliło Naznaczonemu skryć się między końmi lub za wozem.

O tym, by przeszli niespostrzeżenie, nie było jednak mowy.

– Jesteśmy śledzeni – oznajmił w pewnym momencie Naznaczony, gdy ulica stała się na tyle szeroka, by mógł się zrównać z wozem. – Jeden ze strażników podąża za nami od bramy.

Rojer obejrzał się i dostrzegł w oddali mundur, zanim strażnik skrył się za straganem.

– Co robimy? – zapytał.

– Przecież nie mamy wyboru – stwierdził Naznaczony. – Ostrzegłem cię tylko po to, byś wiedział.

Rojer dobrze znał labirynt uliczek Angiers i poprowadził towarzyszy okrężną drogą przez najbardziej zatłoczone dzielnice, mając nadzieję na zgubienie pościgu. Co chwila zerkał przez ramię, udając, że podziwia mijane kobiety lub towary sprzedawców, ale nadal dostrzegał mundur podążającego za wozem strażnika.

– Nie możemy tak krążyć w nieskończoność, Rojer – rzekła w końcu Leesha. – Udajmy się lepiej do Jizell, zanim zrobi się ciemno.

Rojer skinął głową i zawrócił wóz do szpitala, który wkrótce ukazał się ich oczom. Była to pokaźna, dwupiętrowa budowla, wykonana niemalże w całości z drewna, jak wszystkie inne budynki w Angiers. Z boku znajdowała się niewielka stajnia dla gości.


– Pani Leesha? – zapytała ze zdumieniem dziewczyna zajęta sprzątaniem stajni.

– Tak, to ja, Roni – uśmiechnęła się Leesha. – Ależ ty wyrosłaś! Przykładałaś się do nauki podczas mojej nieobecności?

– Och, tak, pani! – odparła Roni, ale jej spojrzenie umknęło już ku Rojerowi, a potem ku Garedowi. Jako uczennica rokowała wielkie nadzieje, ale zanadto intrygowali ją mężczyźni. Liczyła sobie piętnaście lat i była w pełni dojrzała, gdyby przyszła na świat na wsi, zapewne już dochowałaby się własnych dzieci, lecz w Wolnych Miastach kobiety wydawano za mąż później i Leesha była z tego zadowolona.

– Biegnij powiedzieć pani Jizell, że przyjechaliśmy – powiedziała. – Nie miałam czasu napisać, stąd może nie mieć dla nas miejsca.

Roni skinęła głową i wybiegła ze stajni. Niedługo potem, gdy przybysze oporządzali wierzchowce, usłyszeli za plecami krzyk:

– Leesha!

Dziewczyna odwróciła się i znalazła w objęciach pani Jizell. Jizell, która niebawem miała ukończyć sześćdziesiąty rok życia, pomimo swej tuszy nadal promieniała energią. Podobnie jak Leesha w przeszłości pobierała nauki od Bruny, a szpitalem w Angiers zarządzała od ponad dwudziestu lat.

– Dobrze cię widzieć! – oznajmiła i cofnęła się nieco. Na szczęście, gdyż szczuplutkiej, zgniecionej w uścisku Leeshy zaczynało już brakować tchu.

– Dobrze wrócić na stare śmieci! – odparła z uśmiechem Zielarka.

– Och, i młody pan Rojer! – zagrzmiała Jizell i przygarnęła nieszczęsnego chłopaka do obfitej piersi, miażdżąc go w podobnym uścisku jak wcześniej Leeshę. – Jestem twoją dłużniczką, gdyż nie dość, że odprowadziłeś Leeshę do Zakątka, to jeszcze przywiodłeś mi ją z powrotem!

– To drobiazg – odparł Rojer. – Jestem winien wam obu więcej, niż potrafię spłacić.

– Możesz zacząć odpracowywać dług, przygrywając dziś wieczór pacjentom.

– Jeśli nie masz gdzie nas przenocować, nie będziemy się narzucać – odezwała się Leesha. – Możemy zatrzymać się w gospodzie.

– Prędzej mnie Otchłań pochłonie – sprzeciwiła się Jizell. – Zostaniecie tutaj i nie ma o czym mówić. Mamy sporo spraw do omówienia, a poza tym dziewczęta będą chciały cię ujrzeć.

– Dziękuję – uśmiechnęła się Leesha.

– Dobrze, a kim są twoi towarzysze? – Jizell już zwróciła się ku pozostałym. – Zaraz, pozwól mi odgadnąć – powiedziała, nim dziewczyna zdążyła otworzyć usta. – Przekonajmy się, czy wiernie opisujesz ludzi w swoich listach.

Zmierzyła wzrokiem Gareda i odchyliła nieco głowę, by spojrzeć mu w oczy.

– Ty to pewnie jesteś Gared Rębacz – odgadła.

– Tak, proszę pani – ukłonił się olbrzym.

– Z postury przypominasz niedźwiedzia, ale co za maniery! – oznajmiła Jizell i klepnęła go w muskularne ramię. – Chyba się zaprzyjaźnimy.

Następnie odwróciła się ku Wondzie, nie dając po sobie poznać, że widzi czerwone blizny na twarzy młodej kobiety.

– Wonda, ma się rozumieć? – zapytała.

– Tak, proszę pani – ukłoniła się łuczniczka.

– Wygląda na to, że Zakątek jest pełen miłych olbrzymów – stwierdziła Jizell. Wedle angieriańskich standardów do niskich nie należała, ale Wonda i tak górowała nad nią wzrostem. – Witaj!

– Dziękuję, pani – odparła Wonda.

Wreszcie Jizell zwróciła się ku Naznaczonemu, który nadal skrywał twarz.

– Ty, jak sądzę, nie wymagasz przedstawienia – rzekła. – Przyjrzyjmy ci się zatem.

Luźne rękawy Naznaczonego opadły do łokci, gdy uniósł ręce, by zdjąć kaptur. Oczy Jizell rozwarły się szerzej na widok tatuaży, ale ujęła dłonie mężczyzny, ścisnęła je serdecznie i spojrzała mu w oczy.

– Dziękuję ci za uratowanie życia Leeshy – powiedziała, a potem, nim zdążył zareagować, uścisnęła go mocno.

Zaskoczony spojrzał na Leeshę, otwartość starszej Zielarki wprawiła go w zakłopotanie.

– A teraz, skoro reszta z was zajmuje się końmi, chciałabym zamienić kilka słów z Leeshą na osobności – oznajmiła Jizell, a gdy wszyscy skinęli głowami, wprowadziła dawną podopieczną do szpitala.

Miejsce to było dla dziewczyny domem przez wiele lat i od razu poczuła radość na widok ciepłych znajomych wnętrz, choć szpital wydał jej się mniejszy niż rok temu.

– Twój pokój jest nadal taki, jak go zapamiętałaś – rzekła Jizell, jakby czytała jej myśli. – Kadie i kilka starszych dziewczyn ciągle na to narzekają, ale jeśli o mnie chodzi, to twój pokój, chyba że zdecydujesz inaczej. Możesz tam spać, a pozostałych umieścimy na wolnych łóżkach w salach pacjentów.

Na jej twarzy pojawił się uśmiech.

– No, chyba że chciałabyś zaprosić kogoś ze swoich towarzyszy do siebie – dodała z porozumiewawczym mrugnięciem.

Leesha wybuchnęła śmiechem. Jizell nie zmieniła się nic a nic i nadal uparcie wyszukiwała dla niej partnera.

– Nie, dziękuję – odparła Leesha.

– Cóż za marnotrawstwo! – rzekła Jizell. – Mówiłaś, że ten Gared to przystojniak, ale słowem się nie zająknęłaś, jak jest zbudowany, a połowa Opiekunów i Minstreli w mieście szepcze, że twój Naznaczony to Wybawiciel. O Rojerze nie wspomnę, bo z takiej zdobyczy każda dziewczyna byłaby rada, a obie wiemy, jaką ma na ciebie ochotę.

– Jesteśmy z Rojerem przyjaciółmi – powiedziała Leesha. – To samo się tyczy pozostałych.

Jizell wzruszyła ramionami i zmieniła temat:

– Dobrze, że wróciłaś do domu.

– Nie na długo, Jizell. – Leesha położyła jej dłoń na ramieniu. – Moim domem jest teraz Zakątek Wybawiciela. Wieś się rozrosła w niewielkie miasto i każda Zielarka im się przyda. Nie stać mnie na długi pobyt u ciebie.

– Nie dość, że Zakątek zabrał mi Vikę, to teraz jeszcze ciebie – westchnęła Jizell. – Jeśli tak dalej pójdzie, równie dobrze mogę sprzedać kram i otworzyć sklep w Zakątku.

– Przydałyby się dodatkowe Zielarki, ale nie zaraz. Liczba uchodźców, których gościmy, trzykrotnie przewyższa liczbę mieszkańców. To teraz nie miejsce dla ciebie i dziewczyn.

– Lub miejsce, gdzie przydamy się najbardziej.

– Obawiam się, że jeszcze trochę, a będziecie mieć aż nadto uchodźców tutaj, w Angiers – pokręciła głową Leesha.

Pustynna włócznia. Księga 2

Подняться наверх