Читать книгу Pustynna włócznia. Księga 1 - Peter V. Brett - Страница 12

Everam ujrzał zimną czerń Nie, lecz nie przypadła mu ona do gustu. Stworzył więc słońce, by narodziło się z niego ciepło i światło, które przegnałyby pustkę. Następnie stworzył Ala – świat – i pchnął go, by obracał się dookoła słońca. Stworzył człowieka i zwierzęta, by służyły Mu, a potem przyglądał się, jak Jego słońce daje im życie oraz miłość. Lecz przez połowę swego czasu Ala mierzył się z ciemnością Nie i stworzenia Everama lękały się. Widząc to, Everam stworzył księżyc, by odbijał blask słońca i przypominał stworzeniom w nocy,
iż nie zostały zapomniane. Everam uczynił to i wreszcie odczuł zadowolenie. Lecz Nie również miała swoją wolę. Patrzyła na dzieła Everama, które niszczyły i wypaczały jej idealną czerń, i była rozdrażniona. Zapragnęła zniszczyć Ala, ale Everam zastąpił Jej drogę i powstrzymał Jej rękę. Everam nie zdołał jednak całkiem powstrzymać złowrogiej emanacji Nie. Muśnięcie Jej mrocznych palców było dla Jego idealnego świata niczym najgorsza z plag. Atramentowa czerń Jej zła wniknęła głęboko w kamienie i piasek, pomknęła z tchnieniem wiatru, rozlała się niczym oleiste plamy na czystych wodach Ala. Przesyciła lasy i wniknęła w roztopiony ogień wydobywający się spod powierzchni ziemi. A tam, gdzie dotarło Jej zło, zaczęły wyrastać alagai. Stworzenia ciemności, których jedynym celem było niszczenie, a jedyną radością w życiu unicestwianie stworzeń Everama. Ale świat się obrócił i ciepły blask słońca padł na stworzenia Nie, służące chłodowi i ciemnościom, które zostały unicestwione. Ten, który podarował światu życie, wypalał teraz ich nie-życie, a alagai wrzeszczały z bólu i strachu. Uciekając w rozpaczy, skryły się wśród cieni, wniknęły w głąb świata, skaziły jego rdzeń. Tam, w ciemnej otchłani, w samym sercu dzieła stworzenia, wyrosła Alagai’ting Ka, Matka Demonów. Służąca samej Nie, czekała tylko na to, by świat znów się obrócił, by mogła posłać swe dzieci z zadaniem niszczenia owoców stworzenia. Everam ujrzał to i wyciągnął dłoń,
by przegnać zło z Jego świata,
ale Nie nie ustąpiła i powstrzymała Jego rękę. Lecz On zdołał po raz ostatni musnąć świat i podarować ludziom sposób na obrócenie magii alagai przeciwko nim samym. Dał im runy. Wciągnięty w walkę o świat, który sam stworzył, Everam nie miał wyboru. Musiał odwrócić się do niego plecami i rzucić do walki z Nie, pogrążyć w niekończących się zmaganiach z Jej chłodną siłą. Tak było.

Оглавление

Każdy dzień w pierwszym miesiącu pobytu Jardira w sharaj był taki sam. O świcie Mistrzowie Ćwiczeń wyganiali nie’Sharum na zewnątrz, by całymi godzinami stali w palącym słońcu i słuchali, jak dama prawi o chwale Everama. Ich żołądki były puste, a kolana słabe z wysiłku i niewyspania, ale nie narzekali. Widok Jardira, który powrócił cuchnący i zakrwawiony z kloaki, gdzie odbywał karę, przekonał wszystkich, że poleceń należy słuchać bez sprzeciwów.

Mistrz Qeran zdzielił Jardira rzemieniem.

– Dlaczego cierpimy? – zażądał odpowiedzi.

– Przez alagai! – krzyknął Jardir.

Qeran odwrócił się i smagnął Abbana.

– Dlaczego Hannu Pash jest konieczna?

– Przez alagai! – wrzasnął Abban.

– Bez alagai cały ten świat byłby niebiańskim rajem spoczywającym w objęciach Everama – rzekł dama Khevat.

Mistrz Ćwiczeń ponownie smagnął Jardira. Od pierwszego dnia nauki, kiedy okazał bezczelność, chłopak zbierał dwa razy więcej uderzeń niż inni.

– Jaki masz cel w życiu? – wykrzyknął Qeran.

– Chcę zabijać alagai! – wrzasnął Jardir.

Dłoń nauczyciela wystrzeliła, złapała mocno Jardira za gardło i przyciągnęła do siebie.

– A jak umrzesz? – zapytał cicho.

– W szponach alagai – wykrztusił Jardir. Mistrz Ćwiczeń wypuścił go, a chłopak z trudem złapał oddech, lecz zaraz wyprostował się, by Qeran nie znalazł jakiegokolwiek powodu do dalszego bicia.

– W szponach alagai! – wykrzyknął Khevat. – Dal’Sharum nie umierają w łóżkach ze starości! Nie padają ofiarą słabości bądź głodu! Dal’Sharum giną w bitwie, walczą, póki nie zasłużą na raj. Tam, w blasku chwały Everama, kąpią się w rzekach słodkiego, chłodnego mleka i piją z nich do syta, tam też rozkoszują się wdziękami rozkochanych w nich dziewic.

– Śmierć alagai! – zakrzyknęli natychmiast chłopcy. – Chwała Everamowi!

Dopiero po tym otrzymywali miski i owsiankę. Nigdy nie starczało dla wszystkich i przynajmniej jeden musiał obejść się smakiem. Starsi, więksi chłopcy, którym przewodził Hasik, ustalili między sobą kolejność i napełniali miski jako pierwsi, ale żaden z nich nie brał więcej niż jedną chochlę. Gdyby któryś wziął więcej owsianki lub rozlał swoją porcję, naraziłby się na niechybny gniew zawsze obecnych Mistrzów Ćwiczeń.

Kiedy starsi chłopcy już jedli, rozpoczynała się zacięta walka między najmniejszymi i najsłabszymi nie’Sharum. Po ciosach, jakie zebrał pierwszej nocy, oraz całym dniu w kloace Jardir długo nie czuł się na siłach, by się bić, ale Abban nauczył się już wykorzystywać swą masę jako broń i zawsze znalazł dla nich miejsce, nawet jeśli było ono blisko końca kolejki.

Gdy miski były puste, rozpoczynał się trening.

Chłopcy biegali przez przeszkody, by zwiększyć swą wytrzymałość, brali też udział w długich ćwiczeniach sharukin — ruchów składających się na sztukę walki sharusahk. Nauczyli się maszerować i nawet biec w równym tempie. Żywieni jedynie wodnistą owsianką, nie’Sharum zaczęli przypominać ostrza włóczni – stawali się chudzi, smukli i twardzi niczym broń, z którą ćwiczyli.

Czasami Mistrzowie rozkazywali grupom chłopaków, by napadali na nie’Sharum w sąsiednich sharaji i spuszczali im tęgie lanie. Żadne miejsce nie było bezpieczne, nawet doły na odpadki. Zdarzało się, że starsi chłopcy, jak Hasik i jego przyjaciele, obalali chłopaków z pokonanego obozu na ziemię i dosiadali ich, jakby byli kobietami. Wiązało się to z ogromną hańbą i Jardir niejeden raz wymierzał napastnikom potężnego kopniaka między nogi, by uniknąć podobnego losu. Pewnemu Majah któregoś dnia udało się ściągnąć bido Abbana, ale Jardir kopnął go wówczas w twarz z takim impetem, że tamtemu buchnęła krew z nosa.

– W każdej chwili Majah mogą zaatakować, by zająć studnię – powiedział Kaval Jardirowi po napaści. – W każdej chwili mogą przyjść Nanji, by porwać nasze kobiety. W każdej chwili musisz być gotów, by zabijać lub zostać zabitym.

– Nienawidzę tego miejsca – jęknął Abban, bliski łez, gdy Mistrz Ćwiczeń wyszedł. – Nie mogę się doczekać Nowiu, kiedy będę mógł udać się do domu, do matki i sióstr, nawet jeśli tylko na parę nocy.

Jardir pokręcił głową.

– Ma rację. Tracąc czujność, choć na krótką chwilę, narażasz się na śmierć – powiedział, zaciskając pięści. – To mogło się przytrafić mojemu ojcu, ale na pewno nie zdarzy się mnie.

Po zakończeniu zajęć prowadzonych przez Mistrzów, kolejnymi ćwiczeniami kierowali starsi chłopcy, równie skorzy do wymierzania kar jak dal’Sharum.

– Trzymaj kolana ugięte podczas obrotu, szczurku! – warknął Hasik, gdy Jardir wykonywał skomplikowany sharukin, i dla podkreślenia rozkazu kopnął ćwiczącego pod kolano.

Jardir padł twarzą na ziemię.

– Ten mięczak zrodzony ze szczyn nie potrafi wykonać prostego obrotu! – zawołał Hasik ze śmiechem do innych chłopaków. Dziura po zębie wybitym przez Qerana sprawiała, że nadal wymawiał „sz” ze świstem.

Jardir warknął i rzucił się na starszego. Może i musiał słuchać dama i dal’Sharum, ale Hasik był jedynie nie’Sharum, a on nie miał zamiaru znosić kpin ze swego ojca z ust sobie podobnych.

Niemniej Hasik był pięć lat starszy i wkrótce miał się rozstać z bido. Był też o wiele potężniejszy od Jardira i miał za sobą całe lata ćwiczeń w śmiercionośnej sztuce walki gołymi rękami. Złapał młodszego chłopaka za nadgarstek, wykręcił go i szarpnął za ramię, a potem obrócił się, by uderzyć łokciem w unieruchomioną kończynę.

Jardir usłyszał trzask i ujrzał, jak pęknięty kawałek kości przebija skórę. Patrzył na to z rosnącym przerażeniem, aż wreszcie zalał go ból.

I wrzasnął.

Hasik zatkał dłonią jego usta, uciszając dzikie wycie, i przyciągnął go do siebie.

– Jeśli jeszcze raz mnie zaatakujesz, ty szczurze zrodzony ze szczyn, zabiję cię – obiecał.


Abban wsunął się pod zdrowe ramię Jardira i niemalże zaniósł go do pawilonu dama’ting, znajdującego się na przeciwległym końcu placu treningowego. Klapę uniosła wysoka kobieta, odziana od stóp do głów w białą szatę, odsłaniającą jedynie oczy i dłonie. Wskazała stół we wnętrzu namiotu i Abban pospiesznie ułożył tam przyjaciela. Obok stołu stała dziewczyna, również odziana w biel niczym dama’ting, ale jej twarz, młoda i piękna, była odsłonięta.

Dama’ting nie odezwała się do nie’Sharum.

Gdy Jardir zaległ na stole, Abban ukłonił się głęboko. Dama’ting skinieniem wskazała mu klapę, a Abban niemalże potknął się o własne nogi, usiłując jak najszybciej opuścić namiot. Mówiono bowiem, że dama’ting widzą przyszłość i wystarczy im jedno spojrzenie, by odgadnąć śmierć człowieka.

Kobieta stanęła nad Jardirem. Ból przesłonił mu cały świat, widział tylko rozmazaną plamę bieli. Nie miał pojęcia, czy kobieta była młoda, czy stara, nie wiedział, czy była piękna, czy brzydka, oschła czy miła. Jardir uznał, że to bez znaczenia, ponieważ jej oddanie Everamowi przyćmiewa wszelkie śmiertelne sprawy.

Dziewczyna uniosła kij owiązany wielokrotnie białą tasiemką i ułożyła go w ustach Jardira, delikatnie zamykając jego szczękę. Ten zrozumiał i zagryzł.

– Dal’Sharum oddają się swojemu bólowi – szepnęła mu do ucha, gdy dama’ting podeszła do stołu, by zebrać narzędzia.

Młodzieniec poczuł ostre ukłucie, gdy dama’ting oczyściła ranę, a potem ból wprost eksplodował, gdy wykręciła jego ramię, by nastawić kość. Jardir wgryzł się w patyk i próbował postąpić tak, jak nakazała mu dziewczyna, próbował otworzyć się na ból, choć nie do końca rozumiał sens tego polecenia. Przez moment wydawało mu się, że nie zniesie więcej, ale wtedy, zupełnie jakby przeszedł przez jakieś drzwi, cierpienie stało się czymś odległym. Jardir nadal był go świadom, ale nie odczuwał bólu tak mocno. Otworzył usta, a owinięty płótnem patyk, już niepotrzebny, wypadł spomiędzy warg.

Odprężając się i opadając coraz głębiej w ból, Jardir zaczął przyglądać się poczynaniom dama’ting. Ruchy miała spokojne i oszczędne, zszywała mięśnie i skórę chłopaka, szepcząc modlitwy do Everama. Utarła też nieco ziół na papkę, którą wtarła w ranę. W końcu dama’ting owinęła złamane ramię czystym płótnem namoczonym w gęstej, twardej miksturze.

Z zaskakującą siłą uniosła chłopaka ze stołu i ułożyła na twardej pryczy. Przytknęła mu do ust flaszkę. Jardir pociągnął kilka łyków i ogarnęło go ciepło i spokój.

Dama’ting odwróciła się i odeszła, lecz dziewczyna zatrzymała się na chwilę.

– Kości stają się silniejsze, po tym jak się zrosną – szepnęła pocieszająco.

Jardir z wolna odpływał w krainę snu.


Obudził się i zobaczył, że dziewczyna siedzi tuż obok łóżka. Przyłożyła Jardirowi wilgotną szmatkę do czoła. To właśnie chłód wyrwał go ze snu. Jego wzrok prześlizgnął się po jej odkrytej twarzy. Swego czasu chłopak sądził, że jego matka jest piękną kobietą, lecz jej uroda nijak się miała do piękna dziewczyny.

– Och, młody wojownik się ocknął – powiedziała z uśmiechem.

– Ty mówisz – szepnął Jardir, choć ledwie mógł poruszyć wyschniętymi ustami. Miał wrażenie, że jego ramię zastygło we wnętrzu białego kamienia. Zwoje, którymi dama’ting opatrzyła złamanie, stwardniały bowiem, gdy młodzieniec spał.

– Czyżbym była zwierzęciem, którym nie jest to dane? – zapytała dziewczyna.

– Chodzi mi o to, że mówisz do mnie – rzekł Jardir. – Ja jestem tylko nie’Sharum.

I nigdy nie będę ciebie wart, dodał w myślach.

– A ja jestem nie’dama’ting – pokiwała głową dziewczyna. – Wkrótce zdobędę mój nowy czador, ale jeszcze go nie noszę, więc mogę rozmawiać, z kim mi się podoba.

Odsunęła płótno i podsunęła Jardirowi parującą miskę owsianki.

– Przypuszczam, że w Kaji’sharaj głodzą was niemiłosiernie. Jedz zatem. Czary dama’ting zadziałają wówczas lepiej.

Jardir szybko pochłonął gorące jedzenie.

– Jak masz na imię? – zapytał, gdy miska była już pusta.

Dziewczyna uśmiechnęła się, ocierając mu usta miękką szmatką.

– Śmiały jesteś jak na chłopca, który ledwie dorósł, by nosić bido.

– Przepraszam – powiedział Jardir.

– Lecz śmiałość nie jest przecież powodem do smutku – roześmiała się nieznajoma. – Everam niewiele ma miłości dla nieśmiałych. Mam na imię Inevera.

– Wola Everama – przetłumaczył Jardir. Było to popularne powiedzenie w całej Krasji.

Inevera pokiwała głową.

– Ja jestem Ahmann – przedstawił się Jardir. – Syn Hoshkamina.

Dziewczyna skłoniła głowę z powagą, jakby właśnie zasłyszała niezwykle ważne wieści, lecz w jej oczach nadal migotały wesołe iskierki.


Następnego dnia dama’ting powiedziała Qeranowi:

– Jest silny i może powrócić do treningu, ale musi się regularnie odżywiać, a jeśli to samo ramię dozna kolejnych obrażeń przed usunięciem opatrunku, nie będę za nie ręczyć.

Mistrz Ćwiczeń ukłonił się.

– Będzie, jak dama’ting sobie życzy – rzekł.

Jardir otrzymał miskę i pozwolono mu stanąć na czele kolejki. Żaden z pozostałych chłopców, nawet Hasik, nie odważył się tego zakwestionować, ale Jardir czuł na karku ich niechętne spojrzenia. Wolałby raczej toczyć walkę o posiłek, nawet z unieruchomionym ramieniem, aniżeli znosić te spojrzenia, ale dama’ting wydała polecenie. Gdyby nie zjadł owsianki z własnej woli, Mistrzowie nie zawahaliby się ani na chwilę i wepchnęli mu jedzenie do gardła siłą.

– Nic ci nie będzie? – zapytał Abban, gdy usiedli tam, gdzie zawsze.

Jardir pokiwał głową.

– Kości stają się silniejsze, po tym jak się zrosną – odparł.

– Wolałbym sam tego nie sprawdzać – rzekł Abban, a Jardir wzruszył ramionami.

– Przynajmniej jutro zaczyna się Nów – dodał jego przyjaciel. – Spędzisz kilka dni w domu.

Jardir spojrzał na ramię unieruchomione opatrunkiem i poczuł głęboki wstyd. Nie było sposobu, by coś takiego ukryć przed matką i siostrami. Ledwie upłynął jeden cykl, a on już przyniósł wstyd rodzinie.


Uważano, że kiedy nie widać księżyca, moc Nie jest najsilniejsza. Okres ten nazywano Nowiem. Chłopcy w Hannu Pash spędzali ten czas w domu z rodzinami, by ojcowie mogli przyjrzeć się swoim dzieciom i przypomnieli sobie, o co walczą w nocy.

Lecz ojciec Jardira już nie żył. Wątpliwe zresztą, czy młodzieńcowi udałoby się napełnić jego serce dumą. Matka Jardira, Kajivah, ani słowem nie wspomniała o jego ranie po powrocie do domu, ale siostrom brakowało jej taktu.

Żyjąc wśród innych nie’Sharum, Jardir przyzwyczaił się do noszenia jedynie bido i sandałów. Jednakże w obecności sióstr, odzianych od stóp do głów w zgrzebne szaty, odsłaniające jedynie dłonie i twarze, czuł się nagi. Nie mógł też w żaden sposób ukryć zranionego ramienia.

– Co ci się stało w rękę? – zapytała najmłodsza siostra, Hanya, ledwie Jardir wszedł do domu.

– Złamałem ją w trakcie treningu – odparł chłopak.

– W jaki sposób? – Imisandre, najstarsza z sióstr, a przy tym najbliższa Jardirowi, położyła mu dłoń na zdrowym ramieniu.

Ów pełen współczucia gest, który kiedyś był balsamem dla duszy Jardira, teraz jedynie zwielokrotnił jego wstyd. Młodzieniec cofnął się.

– Złamałem ją podczas ćwiczenia sharusahk. To drobiazg.

– Ilu chłopaków cię napadło? – dopytywała się Hanya, a Jardir przypomniał sobie, jak kiedyś pobił dwóch starszych wyrostków, którzy wyśmiewali się z niej na bazarze. – Założę się, że przynajmniej dziesięciu.

Młodzieniec obrzucił ją nieprzyjaznym spojrzeniem.

– Jeden – warknął.

Hoshvah, trzecia z jego sióstr, pokręciła głową.

– Musiał mieć pewnie dziesięć stóp wzrostu – zauważyła.

Jardirowi chciało się wrzeszczeć.

– Dość już tego dręczenia – rzekła Kajivah. – Przygotujcie bratu miejsce przy stole i zostawcie go w spokoju.

Hanya wzięła sandały Jardira, a Imisandre ustawiła ławę na honorowym miejscu przy stole. W domu nie było poduszek, ale dziewczyna wyścieliła ją czystym suknem. Po miesiącu siedzenia na ziemi w sharaj nawet tak skromne udogodnienie wydawało się luksusem. Hoshvah pospiesznie ustawiła poobijane gliniane miseczki, które Kajivah napełniła potrawą z parującego garnka.

Zazwyczaj rodzina Jardira jadła jedynie zwykły kuskus, lecz Kajivah oszczędnie wydawała swe skromne przychody, by na Nów kupić warzywa i nieco przypraw. Tego wieczoru wypadał pierwszy powrót Jardira do domu z Hannu Pash, tak więc w misce znalazło się nawet kilka twardych kęsków trudnego do rozpoznania mięsa. Minęło sporo czasu, odkąd młodzieniec widział aż tyle jedzenia. Wieczerza aż pachniała matczyną miłością, ale Jardir nie miał specjalnie apetytu, zwłaszcza po tym, jak dostrzegł, że matka i siostry mięsa nie jedzą. Wmuszał w siebie kęs za kęsem, by nie urazić rodziny, ale musiał jeść lewą ręką, co tylko zwiększało jego wstyd.

Po posiłku modlili się razem, aż dobiegł sygnał z minaretów Sharik Hora oznaczający zapadnięcie zmroku. Wedle prawa Evejah sygnał ów oznaczał, że wszystkie kobiety i dzieci powinny skryć się pod ziemią.

Nawet mizerne mieszkanko Kajivah dysponowało chronioną runami piwnicą, która łączyła się z Podmiastem – ogromną siecią jaskiń pod Pustynną Włócznią, połączonych ze sobą na wypadek wyłomu uczynionego przez alagai.

– Zejdźcie do piwnicy – przykazała Kajivah córkom. – Chciałabym pomówić z waszym bratem na osobności.

Dziewczęta wypełniły polecenie, a Kajivah skinęła na syna. Zaprowadziła go do kąta, gdzie wisiały miecz i tarcza jego ojca.

Jak zwykle młodzieniec odniósł wrażenie, że oręż przygląda mu się uważnie, jakby dokonywał osądu. Opatrunek znów zaczął mu ciążyć, ale coś innego ciążyło mu jeszcze bardziej. Spojrzał na matkę.

– Dama Khevat powiedział, że ojciec nie zdobył wiele chwały w swoim życiu – rzekł Jardir.

– Dama Khevat nie znał go tak dobrze jak ja – odpowiedziała Kajivah. – Twój ojciec nigdy nie skłamał, nigdy nie uniósł na mnie ręki w gniewie, choć urodziłam mu trzy córki pod rząd. Utrzymywał mnie wraz z dziećmi i wszyscy jadaliśmy mięso.

Spojrzała Jardirowi w oczy.

– Chwałę zdobywa się również w ten sposób, nie tylko zabijając alagai. Powtórz to w blasku słońca i zapamiętaj.

– Zapamiętam – skinął głową Jardir.

– Nosisz teraz bido – powiedziała Kajivah. – Oznacza to, że nie jesteś już chłopcem i nie możesz zejść z nami do piwnicy. Musisz czuwać przy drzwiach.

– Nie boję się – rzekł Jardir.

– Może powinieneś – powiedziała Kajivah. – Evejah twierdzi, że podczas Nowiu sam Alagai Ka, ojciec demonów, skrada się po powierzchni Ala.

– Nawet jemu nie uda się przedrzeć przez szeregi wojowników z Pustynnej Włóczni – oznajmił Jardir.

Kajivah wstała i zdjęła broń Hoshkamina ze ściany.

– Niewykluczone – powiedziała, wsuwając mu włócznię do zdrowej ręki. – Ale jeśli się przedrze, to właśnie ty będziesz musiał odpędzić go z progu.

Wstrząśnięty Jardir ujął broń, a Kajivah skinęła i ruszyła w ślad za córkami do piwnicy. Jardir natychmiast przysunął się do drzwi i wyprostował z dumą. Stał tak przez całą noc i dwie następne.


– Będę potrzebował jakiegoś celu – powiedział Jardir – bo kiedy dama’ting usunie opatrunek, będę musiał znów wywalczyć sobie miejsce w kolejce.

– Możemy zrobić to wspólnie – rzekł Abban. – Jak dotychczas.

Jardir pokręcił głową.

– Jeśli skorzystam z twojej pomocy, pomyślą, że jestem słaby. Muszę im pokazać, że po uzdrowieniu jestem silniejszy niż wcześniej. W przeciwnym razie sam stanę się celem dla wszystkich.

Abban pokiwał głową w zamyśleniu.

– Wydaje mi się, że będziesz musiał zaatakować kogoś stojącego bliżej czoła, ale nie na tyle blisko, by sprowokować Hasika i jego kolesiów.

– Myślisz jak kupiec – rzekł Jardir.

– Wychowałem się na bazarze – odpowiedział Abban z uśmiechem.

Przez kilka kolejnych dni przyjaciele uważnie obserwowali kolejkę, zwracając baczną uwagę na miejsca, które zajmowali przed złamaniem ręki przez Jardira. Stali tam teraz starsi o kilka lat chłopcy, o wiele więksi od Jardira i Abbana. Dlatego obaj wspólnie wyznaczali tych, którzy mogli stanowić potencjalny cel, i bacznie przyglądali im się podczas ćwiczeń.

Te zaś przebiegały w podobnym rytmie co dotychczas. Ciężki, mocny opatrunek utrzymywał gojące się ramię Jardira w tej samej pozycji, gdy biegał przez przeszkody. Mistrzowie Ćwiczeń kazali chłopakowi trenować także walkę włócznią i rzucanie sieci za pomocą lewej ręki. Nie traktowano go w żaden szczególny sposób, zresztą Jardir nie życzyłby sobie żadnych ułatwień. Rzemień Mistrza smagał go po plecach równie często jak wcześniej, a młodzieniec przyjmował razy z ochotą i wnikał w swój ból. Dobrze wiedział, że każdy zadany mu cios pokazywał innym, że pomimo odniesionej rany wcale nie jest słaby.

Tydzień mijał za tygodniem, a Jardir ciężko pracował, ćwicząc sharukin, kiedy tylko miał możliwość, a po ułożeniu się do snu powtarzał w myślach wszystkie ruchy. Z zaskoczeniem odkrył, że lewą ręką uderza i rzuca włócznią równie dobrze jak prawą. Zaczął nawet tłuc przeciwników ciężkim opatrunkiem, z ochotą przyjmując ból, który rozlewał się po jego ciele niczym gorący pustynny wiatr. Wiedział, że gdy dama’ting wreszcie zdejmie usztywnienie, ręka będzie w lepszej formie niż wcześniej.

– Postawiłbym na Jurima – rzekł w końcu Abban na dzień przed zdjęciem opatrunku. – Jest wysoki i silny, ale często zapomina, czego się nauczył, i próbuje pokonać przeciwników tylko siłą fizyczną.

– Niewykluczone – zgodził się Jardir. – Jest ponadto powolny i nigdy nie rzuciłby mi wyzwania, gdybym go pokonał, ale sam myślałem o Shanjacie.

Ruchem głowy wskazał smukłego chłopaka stojącego tuż przed Jurimem.

– Nie daj się zmylić jego posturą. – Abban pokręcił głową. – Nie stoi przed Jurimem bez powodu. Rusza rękami i nogami szybko jak błyskawica.

– Ale jego ruchom brakuje precyzji. I traci równowagę, gdy chybi.

– Co zdarza się dość rzadko – ostrzegł go Abban. – Łatwiej ci będzie pokonać Jurima. Jeśli będziesz targować się zbyt długo, stracisz okazję.

Jardir powrócił z pawilonu dama’ting późnym rankiem następnego dnia, gdy chłopcy już stali w kolejce po owsiankę. Nabrał tchu, naprężył prawe ramię i wkroczył do środka, kierując się prosto w środek kolejki. Abban już zajął miejsce bardziej z tyłu, ale na jego wsparcie Jardir nie chciał liczyć. Ustalili, że Abban nie będzie się mieszał.

Ojciec Jardira mawiał, że najsłabszy wielbłąd przyciąga wilki. Ta prosta rada przegnała strach z jego serca.

– Na koniec, kaleko – warknął Shanjat na jego widok.

Jardir zignorował go i zmusił się do szerokiego uśmiechu.

– Niech ci Everam pobłogosławi, że popilnowałeś mojego miejsca – powiedział.

Shanjat spojrzał na niego z niedowierzaniem. Był trzy lata starszy od Jardira i o wiele lepiej zbudowany. Zdumiony nie zareagował należycie szybko, co Jardir wykorzystał bez wahania i brutalnie wypchnął go z kolejki. Shanjat zatoczył się i potknął, wzbijając chmury pyłu, ale zdołał zachować równowagę. Jardir mógł wykorzystać okazję, łatwo byłoby kopnąć przeciwnika w nogę czy w rękę i przewrócić go na ziemię, ale zwykłe zwycięstwo tu nie wystarczało. Jeśli młodzieniec chciał raz na zawsze zdusić plotki, iż po złamaniu ręki jest słabeuszem, musiał się zdobyć na coś bardziej spektakularnego.

Rozległy się okrzyki zachwytu i kolejka po owsiankę w jednej chwili przeistoczyła się w krąg otaczający obu chłopców. Wyraz zaskoczenia natychmiast znikł z twarzy Shanjata, a zastąpił go grymas wściekłości. Z zawziętością rzucił się na Jardira.

Ten zaś zawirował niczym tancerz, unikając pierwszych uderzeń Shanjata. Abban nie przesadził, starszy chłopak uderzał naprawdę szybko, lecz w końcu, zgodnie z oczekiwaniami, Shanjat gniewnie zadał cios, który chybił. Shanjat stracił równowagę, Jardir usunął się na lewo, zanurkował pod jego ramieniem i wbił prawy łokieć w nerki przeciwnika. Ten, potknąwszy się, wrzasnął z bólu.

Jardir odwrócił się błyskawicznie i wbił drugi łokieć w plecy Shanjata, posyłając go na ziemię. Po całych tygodniach w opatrunku ramię Jardira było chude i blade, ale kości rzeczywiście wydawały się mocniejsze, jak przepowiedziała dama’ting.

Shanjat zdołał jednak pochwycić napastnika za kostkę, przewrócił jednym szarpnięciem i runął na niego. Toczyli wściekłą walkę w kłębach pyłu, gdy nagle przewagę odzyskał Shanjat, jako cięższy i z dłuższymi ramionami. Specjalnym chwytem unieruchomił głowę Jardira i wbił mu prawą pięść w tchawicę, napierając lewą ręką.

Świat nagle zaczął ciemnieć i Jardir poczuł ukłucie strachu, że może źle ocenił swoje siły i nie podoła wyzwaniu, jednak nie poddał się, lecz wtopił w owo nowe doznanie, podobnie jak do tej pory wtapiał się w ból. Wymierzył mocnego, miażdżącego kopniaka w tył, Shanjat zawył, poluźnił nieco chwyt. Jardir wyrwał się i unieruchomił ramiona przeciwnika blisko stawów tak, by ten nie mógł go w zasadzie trafić, o wyrządzeniu krzywdy nie wspominając. Powoli, z wysiłkiem Jardir zmieniał pozycję, aż znalazł się za Shanjatem, uderzając w każdy wrażliwy punkt w jego ciele – w oczy, gardło, podbrzusze.

Znalazłszy się wreszcie w odpowiednim miejscu, Jardir pochwycił prawe ramię Shanjata i wykręcił je do tyłu, jednocześnie wbijając z całej siły kolana w plecy starszego chłopaka. Gdy poczuł, że łokieć Shanjata jest już maksymalnie wyprostowany, oplótł go własnym ramieniem i szarpnął w górę.

– Aargh! – ryknął Shanjat i Jardir uświadomił sobie, że złamanie przeciwnikowi ręki – tak jak wcześniej Hasik złamał jego – to w tej chwili drobnostka.

– Trzymałeś dla mnie to miejsce, prawda? – zapytał głośno Jardir.

– Zabiję cię, ty szczurze! – wrzasnął Shanjat, tłukąc ziemię wolną dłonią. Wił się i szarpał, ale nie był w stanie uwolnić się z chwytu Jardira.

– Powiedz to! – zażądał Jardir, unosząc rękę Shanjata jeszcze wyżej. Czuł, że naprężone ramię nie wytrzyma ani chwili dłużej.

– Prędzej trafię do otchłani Nie! – wrzasnął Shanjat.

– Kości stają się silniejsze, po tym jak się zrosną – wzruszył ramionami Jardir. – Przyjemnego pobytu u dama’ting.

Szarpnął mocno. Rozległ się trzask pękającej kości i rozdzieranych mięśni, a Shanjat wrzasnął, sparaliżowany potwornym bólem.

Jardir wstał powoli i przyjrzał się uważnie zebranym dookoła chłopcom, ciekaw, czy ktoś ma ochotę rzucić mu wyzwanie. Wielu wpatrywało się w niego szeroko otwartymi oczyma, ale nikt nie wydawał się skory do odwetu za Shanjata, który miotał się w pyle i wył.

– Na bok! – warknął Mistrz Ćwiczeń Kaval, przebijając się przez tłum. Spojrzał na Shanjata, a potem na Jardira. – Jeszcze będą z ciebie ludzie, chłopcze – burknął. – Z powrotem do kolejki! – krzyknął. – Albo wylejemy owsiankę do kloaki!

Chłopcy natychmiast stanęli w rzędzie, a w powstałym zamieszaniu Jardir skinął na Abbana i wskazał mu miejsce za sobą.

– Hej! – wrzasnął Jurim, który miał teraz stać za nim, lecz Jardir wbił w niego złowrogie spojrzenie i Jurim cofnął się bez słowa, robiąc miejsce dla Abbana.

Kaval kopnął Shanjata.

– Wstawaj, szczurze! Nie masz złamanych kości, więc nie spodziewaj się, że zaniesiemy cię do dama’ting, po tym jak dowalił ci chłopak dwa razy mniejszy od ciebie!

Złapał Shanjata za zdrowe ramię i jednym szarpnięciem postawił chłopaka na nogi, po czym powlókł go do pawilonu uzdrowicieli. Stojący w kolejce chłopcy wygwizdali go i wydrwili głośno.

– Nie rozumiem – rzekł Abban. – Dlaczego on się po prostu nie poddał?

– Bo jest wojownikiem – odparł Jardir. – Poddałbyś się, gdyby cię otoczyły alagai?

Abban aż zadrżał na samą myśl.

– To co innego.

– Nie. – Jardir pokręcił głową. – Nie ma żadnej różnicy.


Hasik i kilku starszych chłopców rozpoczęło ćwiczenia na ścianach Labiryntu wkrótce po tym, jak Jardirowi zdjęto opatrunek. W rok później zyskali prawo do zastąpienia bido czarnymi szatami wojowników, a ci, którzy przeżyli – wśród nich Hasik – kroczyli dumnie po polach ćwiczeń i odwiedzali wielki harem. Podobnie jak inni dal’Sharum, na nie’Sharum nawet nie raczyli spojrzeć.

Czas płynął Jardirowi bardzo szybko, dni zlewały się w niekończący się ciąg. Rano słuchał słów dama, który opiewał chwałę Everama i plemienia Kaji. Młodzieniec uczył się o innych plemionach krasjańskich i o tym, dlaczego stały niżej w hierarchii niż Kaji, dowiedział się także, czemu właśnie Majah byli najbardziej ślepi na prawdy Everama. Dama opowiadał również o innych krainach i o tchórzliwych chin zamieszkujących Północ, ludach, które zapomniały sztuki władania włócznią i żyły na podobieństwo khaffit, kuląc się ze strachu przed alagai.

Jardir nigdy nie był usatysfakcjonowany miejscem w kolejce i wykorzystywał każdą okazję, by przesunąć się bliżej czoła, gdzie miski były pełniejsze. Wybierał sobie chłopców stojących przed nim i jednego po drugim wysyłał do pawilonu dama’ting. Zawsze też ciągnął za sobą Abbana. Nim Jardir ukończył jedenasty rok życia, stali już na samym przedzie przed kilkoma starszymi chłopcami, a wszyscy omijali go szerokim łukiem.

Popołudniami odbywały się ćwiczenia z bronią, chłopcy często biegali też jako cele dla dal’Sharum rzucających sieci. Nocami Jardir leżał na zimnej kamiennej podłodze Kaji’sharaj i wytężał słuch, pragnąc wychwycić odgłosy alagai’sharak i marząc o chwili, kiedy sam stanie między mężczyznami.

W trakcie ćwiczeń niektórzy z chłopców zostali wybrani przez dama, by przejść specjalny trening mający przygotować ich do noszenia bieli. Ci opuścili Kaji’sharaj i nigdy więcej ich już nie widziano. Jardira ten honor, na szczęście, ominął. Nie miał najmniejszej ochoty spędzać całych dni nad starożytnymi zwojami czy wykrzykiwać hymnów pochwalnych ku czci Everama. Jardir przyszedł na świat, by władać włócznią.

Dama bardziej interesował się Abbanem, który znał litery i cyfry, lecz jego ojciec należał do khaffit, a to całkowicie wykluczało chłopaka, chociaż hańba ojca nie przenosiła się na synów.

– Lepiej walcz – powiedział w końcu dama Abbanowi i szturchnął go palcem w szeroką klatkę piersiową. Abban nadal był dużym wyrostkiem, ale dzięki rygorystycznej dyscyplinie tłuszcz w jego ciele przeobraził się w twarde mięśnie. W rzeczy samej syn kupca wyrastał na srogiego wojownika i aż odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że nie zostanie wybrany do grona adeptów białej szaty.

Chłopców zbyt słabych lub powolnych wyrzucano z Kaji’sharaj, jako khaffit zmuszeni byli do noszenia zgrzebnych szat przez resztę życia. Ta straszna dola okrywała wstydem rodziny odrzuconych i przekreślała ich szanse na wejście do raju. Ci, którym w sercach nadal tlił się duch walki, zgłaszali się na ochotnika do roli Naganiacza, którego zadaniem było przyciąganie uwagi demonów i zwabianie ich do pułapek w Labiryncie. Naganiacze nie żyli długo, ale dla khaffit nie było innego sposobu, by zdobyć chwałę i zasłużyć na Niebo.

W wieku lat dwunastu Jardir po raz pierwszy mógł zajrzeć do Labiryntu. Mistrz Ćwiczeń Qeran zabrał najstarszych i najsilniejszych z nie’Sharum na wielką ścianę runiczną – mierzący sobie trzydzieści stóp mur z piaskowca, gdzie rozciągało się miejsce kaźni demonów. W dawnych czasach, gdy Krasja była o wiele gęściej zaludniona, znajdowała się tu cała dzielnica miasta, teraz pozostały po niej resztki starych ruder oraz tuziny mniejszych ścian z piaskowca, wysokich na dwadzieścia stóp, grawerowanych rzędami runów. Niektóre ciągnęły się daleko lub skręcały pod ostrym kątem, po innych pozostały jedynie fragmenty, połamane bloki. Wszystkie razem tworzyły labirynt najeżony pułapkami, które zaprojektowano tak, by pochwycić alagai i przetrzymać je aż do wschodu słońca.

– Mur, który ciągnie się pod waszymi stopami – powiedział Qeran, tupnąwszy – chroni nasze kobiety i dzieci, a nawet khaffit – splunął przy tych słowach – przed alagai. Pozostałe mury – ruchem dłoni ukazał im niekończące się, biegnące w różnych kierunkach ściany Labiryntu – to pułapka na alagai. Wpadają do niej, a my już tam na nie czekamy.

Zacisnął pięść, a duma, jaką zawarł w tych słowach, natychmiast wlała się w serca słuchających go chłopców. Jardir wyobraził sobie, jak radośnie biegnie przez Labirynt uzbrojony we włócznię i tarczę. Tak, tam na piasku przesiąkniętym krwią czekała na niego chwała.

Chłopcy przeszli wzdłuż muru, aż dotarli do drewnianego mostu, który można było podnieść wielką dźwignią. Po moście zeszli do części Labiryntu, gdzie ściany połączone były kamiennymi łukami, znajdującymi się na tyle blisko, by można było na nie wskoczyć. Tutaj mury Labiryntu były cieńsze, niekiedy liczyły sobie nieco mniej niż stopę grubości.

– Szczyty murów są zdradliwe dla starszych wojowników – ciągnął Qeran. – Dla wszystkich za wyjątkiem Wypatrywaczy.

Wypatrywacze byli dal’Sharum pochodzącymi z plemion Krevakh i Nanji. Każdy z nich dźwigał okutą stalą drabinę długości dwunastu stóp. Drabin owych można było używać oddzielnie lub ustawiać je jedną na drugiej, a zręczni i wyćwiczeni w swym fachu wojownicy potrafili balansować na szczycie niepodtrzymywanej przez nikogo drabiny i przyglądać się polu bitwy. Wypatrywacze z plemienia Krevakh podlegali Kaji, a Nanji służyli Majah.

– Przez ten rok będziecie pomagać Wypatrywaczom z Krevakh, chłopcy – oznajmił Qeran. – Będziecie śledzić ruchy alagai i przekazywać obserwacje dal’Sharum w Labiryncie, będziecie też przenosić rozkazy od kai’Sharum.

Resztę dnia spędzili na szczytach murów.

– Musicie poznać każdy cal Labiryntu równie dobrze jak swoje włócznie! – przykazał podopiecznym Mistrz Ćwiczeń.

Szybcy i zręczni, nie’Sharum krzyczeli z uniesienia, skacząc z muru na mur i biegając po kamiennych łukach. Jardir i Abban śmiali się z radości.

Ogromne rozmiary Abbana nie pomagały mu jednak w utrzymywaniu równowagi. W pewnym momencie, gdy biegł po wąskim moście, ześlizgnął się i spadł. Jardir spróbował pochwycić jego dłoń, ale nie zdążył.

– Niech mnie Nie pochłonie! – zaklął, gdy ich palce minęły się o włos i Abban zleciał w dół.

Chłopak krzyknął krótko przed uderzeniem w ziemię. Jardir nachylił się – nawet z wysokości dwudziestu stóp widział, że przyjaciel złamał obie nogi.

Ktoś za jego plecami zarżał złośliwym śmiechem. Jardir odwrócił się i zobaczył, jak Jurim klepie się po kolanie z radości.

– I tak oto nasz Abban z kota zamienił się w wielbłąda! – wykrzyknął.

Jardir warknął i zacisnął pięści, lecz nim zdołał się poderwać, pojawił się Mistrz Ćwiczeń Qeran.

– A ty co sobie myślisz? – odezwał się tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Wydaje ci się, że trening to zabawa?

Nim Jurim zdążył wykrztusić jakąkolwiek odpowiedź, Qeran złapał go za bido i pchnął w dół, w ślad za Abbanem. Chłopak wrzasnął z przerażeniem i uderzył w ziemię dwadzieścia stóp niżej, gdzie zaległ nieruchomo.

Mistrz Ćwiczeń odwrócił się ku pozostałym chłopcom.

– Alagai’sharak to nie miejsce na zabawę. Lepiej będzie, jak wszyscy zginiecie tu i teraz, niżbyście mieli przynieść wstyd waszym braciom w nocy.

Chłopcy cofnęli się, kiwając głowami.

Qeran odwrócił się ku Jardirowi.

– Biegnij do Mistrza Kavala i opowiedz mu o wszystkim. Przyśle kilku ludzi, by zabrali tych dwóch do dama’ting.

– Szybciej by było, gdybyśmy sami ich zanieśli – ośmielił się zaproponować Jardir, wiedząc, że w ciągu tych kilku bezcennych minut Abban mógł dokonać żywota.

– Tylko mężczyznom wolno zejść do Labiryntu, nie’Sharum – rzekł Qeran. – A teraz zmykaj, bo dal’Sharum będą musieli wynieść was trzech, a nie dwóch.


Gdy po kolacji składającej się z owsianki zjawiła się dama’ting, by porozmawiać z Mistrzem Ćwiczeń Qeranem, Jardir podszedł najbliżej jak tylko się odważył i wytężył słuch.

– Jurim ma złamanych kilka kości, a ponadto silne krwawienie wewnętrzne, ale dojdzie do siebie – mówiła kobieta cichym, obojętnym tonem, jakby rozmawiali o czymś równie nieistotnym jak kolor piasku. Przesłona na jej twarzy maskowała wszelkie emocje. – Abban ma nogi połamane w kilku miejscach. Będzie mógł chodzić, ale nie będzie w stanie biegać.

– A walczyć? – zapytał Qeran.

– Jest zbyt wcześnie, by to ocenić – odparła dama’ting.

– Jeśli nie będzie w stanie walczyć, powinnaś zabić go od razu, pani – powiedział Qeran. – Nawet śmierć jest lepsza od doli khaffit.

Dama’ting wycelowała w niego palec i Mistrz aż się skulił.

– Nie ty będziesz decydował o tym, co się dzieje w pawilonie dama’ting – syknęła.

Mistrz natychmiast splótł dłonie jak do modlitwy i ukłonił się tak nisko, że jego broda niemalże dotknęła ziemi.

– Proszę o wybaczenie, dama’ting – rzekł. – Nie miałem zamiaru urazić twojego majestatu, pani.

– Oczywiście, że nie – kiwnęła głową dama’ting. – Jesteś Mistrzem Ćwiczeń dal’Sharum i gdy po śmierci zasiądziesz wśród najbardziej zasłużonych synów Everama, sława wyszkolonych przez ciebie wojowników zwielokrotni twoją własną.

– Słowa dama’ting stanowią dla mnie zaszczyt – powiedział Qeran.

– Niemniej jednak – ciągnęła dama’ting – nie zaszkodzi przypomnieć ci, gdzie jest twoje miejsce. Poproś dama Khevata o pokutę. Dwadzieścia smagnięć ogonem alagai powinno wystarczyć.

Jardir aż się zachłysnął. Ogon alagai – trzy rzemienie długości czterech stóp z wplecionymi metalowymi kolcami – zadawał najwięcej bólu ze wszystkich znanych mu biczów.

– Dziękuję, dama’ting, za wybaczenie – rzekł Qeran, nadal zgięty w niskim pokłonie.

Jardir czmychnął, nim którekolwiek z nich zdołało go dostrzec i zadać sobie pytanie, ile mógł usłyszeć.


– Nie powinieneś mnie odwiedzać – wysyczał Abban, gdy Jardir zanurkował pod połą pawilonu i stanął przy nim. – Jeśli cię ktokolwiek dostrzeże, czeka cię śmierć.

– Chciałem się tylko przekonać, czy dobrze się miewasz – rzekł Jardir. Jego słowa były prawdą, ale mimo to dokładnie rozejrzał się po namiocie, mając wbrew zdrowemu rozsądkowi nadzieję, że być może znów ujrzy Ineverę. Od chwili gdy złamał ramię, nie widział jej ani razu, ale bynajmniej nie zapomniał jej urody.

Abban spojrzał na swe strzaskane nogi, które spowijał twardniejący opatrunek.

– Nie wiem, czy dojdę do siebie, przyjacielu.

– Bzdura – rzekł Jardir. – Kości stają się mocniejsze, po tym jak zostały złamane. Tylko patrzeć, aż znów zaczniesz biegać po murach.

– Może – westchnął Abban.

Jardir zagryzł wargę.

– Zawiodłem cię. Obiecałem, że cię złapię, gdy się przewrócisz. Złożyłem tę przysięgę w blasku Everama.

Abban ujął jego dłoń.

– I swojej obietnicy dotrzymałeś, ani przez chwilę w to nie zwątpiłem. Widziałem, jak skaczesz, by złapać mnie za rękę. To nie twoja wina, że spadłem. Uważam, że wypełniłeś przysięgę.

Oczy Jardira były pełne łez.

– Nigdy więcej cię nie zawiodę – obiecał.

W tej samej chwili pojawiła się któraś z dama’ting. Wyłoniła się bezszelestnie z głębi pawilonu i weszła do części, w której leżał Abban. Zerknęła na Jardira i ich spojrzenia się spotkały. Serce chłopaka zamarło, krew ścięła się w żyłach. Miał wrażenie, że patrzą na siebie przez całą wieczność. Oblicze dama’ting zakrywało nieprzeźroczyste białe płótno, chłopak nie mógł odczytać wyrazu jej twarzy.

W końcu kobieta przechyliła lekko głowę, wskazując mu drogę do wyjścia. Jardir skłonił się, nie dowierzając swemu szczęściu. Po raz ostatni ścisnął dłoń Abbana i pospiesznie wybiegł z namiotu.


– Na murach natkniecie się na wichrowe demony, ale nie wolno wam próbować z nimi walczyć – powiedział Qeran, krocząc przed szeregiem nie’Sharum. – To obowiązek dal’Sharum, którym służycie. Tak czy owak, musicie poznać i zrozumieć swoich wrogów.

Jardir słuchał uważnie, jak zwykle stojąc na czele grupy, ale świadomość, że nie ma u jego boku Abbana, doskwierała mu bardzo. Do chwili, gdy wyruszył do Kaji’sharaj, mieszkał z trzema młodszymi siostrami, a ledwie ich rozdzielono, poznał Abbana. Doprawdy samotność była dziwnym uczuciem.

– Dama uczą nas, że wichrowe demony zamieszkują czwartą warstwę otchłani Nie – powiedział chłopcom Qeran, wskazując końcem włóczni skrzydlatą postać wyrysowaną na ścianie z piaskowca. – Niektórzy, jak choćby ci głupcy z plemienia Majah, zwykli lekceważyć wichrowe demony, ponieważ brak im grubego pancerza, który cechuje piaskowe demony – opowiadał Mistrz Ćwiczeń. – Nie pozwólcie jednak, by uśpiło to waszą czujność. Wichrowy demon egzystuje dalej od Everama, przez co jest stworzeniem o wiele bardziej mrocznym i zepsutym. Może i brakuje mu pancerza, ale jego skóra tak czy owak zatrzyma ostrze ludzkiej włóczni. Demon ten lata z wielką prędkością, przez co jest trudnym celem. Jego długie szpony – przy tych słowach ostrzem włóczni dorysował jego broń – są w stanie oderwać ludzką głowę, nim ten zdoła sobie uświadomić zagrożenie, a szczęki w kształcie dzioba jednym kłapnięciem mogą wyszarpnąć człowiekowi twarz.

Odwrócił się ku chłopcom.

– Dobrze, a zatem jakie są jego słabe punkty?

Jardir błyskawicznie uniósł dłoń. Mistrz Ćwiczeń skinął w jego kierunku.

– Skrzydła – rzekł Jardir.

– Słusznie – potwierdził Qeran. – Tworząca je błona niczym nie różni się od skóry, która obleka ciało piaskowego demona, i jest równie twarda, ale rozciągnięta jest wzdłuż kości i chrząstek, przez co jest cienka. Silny mężczyzna jest w stanie przebić skrzydła demona pchnięciem włóczni lub rozpruć je, jeśli jego broń jest ostra, a demon pełznie po ziemi. Co jeszcze?

I znów Jardir podniósł rękę jako pierwszy. Mistrz Ćwiczeń omiótł wzrokiem pozostałych chłopców, ale nikt nawet nie drgnął. Jardir był najmłodszy w grupie, młodszy o dobre dwa lata od reszty, ale pozostali ustępowali mu podobnie jak w kolejce po posiłek.

– Na ziemi są powolne i niezdarne – odpowiedział na skinienie Qerana.

– Słusznie – rzekł Mistrz. – Wichrowego demona trzeba zmusić do lądowania, wtedy nie poderwie się w powietrze, o ile nie będzie mógł się dobrze rozpędzić lub wdrapać gdzieś wysoko i zeskoczyć stamtąd do lotu. Wąskie fragmenty Labiryntu zostały skonstruowane tak, aby to uniemożliwić. Dal’Sharum na murach próbują na wichrowe demony zarzucić sieci lub oplątać je odpowiednio obciążonymi bolasami. Waszym zadaniem będzie przekazywać pozycje demonów wojownikom na ziemi.

Przyjrzał się chłopcom.

– Kto z was pamięta sygnał „Strącony wichrowy demon”?

Jardir uniósł rękę.


Upłynęły trzy długie miesiące, nim Abban i Jurim powrócili w szeregi nie’Sharum. Abban utykał i Jardir zmarszczył brwi na ten widok.

– Nogi nadal sprawiają ci ból? – zapytał.

Abban pokiwał głową.

– Niewykluczone, że moje kości są teraz mocniejsze – powiedział. – Ale na pewno nie są prostsze.

– Nie minęło jeszcze dużo czasu – pocieszył przyjaciela Jardir. – Zagoją się.

– Inevera – rzekł Abban. – Któż zna wolę Everama?

– Gotów jesteś walczyć o miejsce w kolejce? – zapytał Jardir, wskazując Mistrza niosącego garnek.

Abban pobladł.

– Jeszcze nie, błagam – powiedział. – Jeśli nogi znów mnie zawiodą, będę naznaczony na zawsze.

Jardir zmarszczył brwi, ale kiwnął głową.

– W porządku, ale niech to nie trwa zbyt długo – powiedział. – Bierność może naznaczyć cię równie dotkliwie.

Podeszli do czoła kolejki. Chłopcy usunęli się przed Jardirem niczym myszy na widok kota i obaj przyjaciele mogli w spokoju napełnić swe miski. Kilku z nich obrzuciło Abbana nieprzychylnym spojrzeniem, ale nikt nie ośmielił się sprzeciwić.

Jurim nie był w aż tak uprzywilejowanej sytuacji i Jardir przyglądał mu się chłodno, nie zapomniawszy śmiechu z upadku Abbana. Jurim chodził nieco sztywno, ale daleko mu było do kusztykania Abbana, które oszpeciło jego ongiś prosty krok. Chłopcy stojący w kolejce śledzili go wzrokiem bez sympatii, ale Jurim podszedł prosto do miejsca za Shanjatem, które ongiś zajmował.

– To miejsce jest zajęte, kaleko – powiedział Esam, kolejny z nie’Sharum pod dowództwem Jardira. – Na koniec, i to już!

Esam był zaciekłym wojownikiem i Jardir przyglądał się konfrontacji z niemałym zainteresowaniem.

Jurim uśmiechnął się i rozłożył dłonie, jakby chciał okazać prośbę, ale Jardir w porę dostrzegł ułożenie jego stóp i nie dał się zmylić. Niespodziewanie Jurim rzucił się do przodu, pochwycił Esama i przewrócił go na ziemię.

Walka skończyła się błyskawicznie i rekonwalescent na powrót stał na swym poprzednim miejscu. Jardir pokiwał głową. Nie było wątpliwości, iż Jurim miał serce wojownika. Spojrzał na Abbana, który tymczasem zdążył spałaszować owsiankę, całkiem przegapiwszy walkę, i ze smutkiem pokręcił głową.

– Zbiórka, szczury! – zawołał Kaval, po tym jak odłożono puste miski.

Jardir natychmiast podszedł do Mistrzów, a pozostali chłopcy ruszyli za nim.

– Jak sądzisz, o co chodzi? – zapytał Abban.

– Wkrótce nam powiedzą. – Jardir wzruszył ramionami.

– Zbliża się dla was wszystkich próba męskości – rzekł Qeran. – Czeka was noc, po której dowiemy się, kto z was ma serce wojownika, a kto nie.

Abban wciągnął powietrze ze strachem, lecz Jardir poczuł napływ podniecenia. Każda próba przywodziła go bliżej upragnionej czarnej szaty.

– Od kilku miesięcy nie mamy żadnych wieści od mieszkańców wsi Baha kad’Everam i obawiamy się, że alagai mogły przebić się przez chroniące ich runy – ciągnął Qeran. – Bahawianie są khaffit, to prawda, ale pochodzą od Kaji i Damaji ogłosił, że nie możemy ich porzucić.

– A tak naprawdę chodzi o to, że nie możemy porzucić owych cennych garnków, które nam sprzedają – burknął Abban. – W Baha mieszka mistrz garncarstwa Dravazi, którego dzieła ozdabiają każdy pałac w Krasji.

– Czy ty myślisz tylko o pieniądzach? – warknął Jardir. – Nawet gdyby byli najpodlejszymi psami na Ala, nadal są o wiele wyżej od alagai i powinni mieć ochronę!

– Ahmann! – warknął Kaval. – Masz coś do dodania?

– Nie, Mistrzu – wyprostował się Jardir.

– No to przestań chlastać językiem, bo ci go urżnę.

Jardir skinął głową, a Qeran ciągnął:

– Pięćdziesięciu wojowników zgłosiło się na wyprawę do Baha, która potrwa tydzień. Na ich czele stanie dama Khevat. Będziecie im pomagać. Będziecie dźwigać ich sprzęt, karmić ich wielbłądy, gotować im posiłki i ostrzyć ich włócznie.

A potem spojrzał na Jardira.

– A ty będziesz Nie Ka na czas tej wyprawy, synu Hoshkamina.

Jardir wybałuszył oczy. Stanowisko Nie Ka, czyli „pierwszego spośród nikogo”, oznaczało, że Jardir oficjalnie stawał na czele nie’Sharum nie tylko na przedzie kolejki, ale i w oczach Mistrzów – mógł też dowodzić pozostałymi chłopcami i dyscyplinować ich wedle własnej woli. Odkąd Hasik zasłużył na czarne szaty wiele lat temu, nikogo nie wyznaczono na Nie Ka. Był to ogromny zaszczyt, którego nie przyznawano lekką ręką, i należało przyjąć go z wdzięcznością. Dawał bowiem wielką władzę, ale nakładał też ogromną odpowiedzialność. Chłopak Nie Ka stawał się bowiem odpowiedzialny przed Qeranem i Kavalem za pomyłki podwładnych i ponosił za nie odpowiednią karę.

Jardir ukłonił się nisko.

– To wielki zaszczyt, Mistrzu. Zanoszę modły do Everama, by nie zawieść pokładanych we mnie nadziei.

– Jeśli cenisz swą skórę, lepiej, żebyś nie zawiódł – powiedział Kaval, a Qeran wziął rzemień z kilkoma węzełkami i obwiązał nim biceps Jardira na znak piastowanej rangi.

Jardir zaś poczuł, jak serce wali w jego piersi. Był to jedynie zwykły rzemień, lecz w tym momencie był dla chłopaka cenniejszy od samej Korony Kajiego. Pomyślał o tym, co dama powie jego matce, gdy ta stawi się u niego po tygodniową rentę, i aż napuchł z dumy. Już zaczął przynosić honor kobietom z rodziny.

Co więcej, oczekiwała go prawdziwa próba męskości – całe tygodnie podróży przez noc. Jardir będzie mógł ujrzeć alagai z bliska i poznać swych wrogów o wiele lepiej niż z nakreślonych kredą rysunków na tabliczkach lub niewyraźnych kształtów, które widział z daleka, gdy pędził wzdłuż muru. Zaiste tego dnia zaczynał się w jego życiu nowy rozdział.

Abban podszedł do Jardira, po tym, jak nie’Sharum zostali odesłani do swych zadań. Uśmiechnął się i szturchnął obwiedzione rzemieniem ramię.

– Nie Ka – powiedział. – Zasłużyłeś na to, przyjacielu. Wkrótce zostaniesz kai’Sharum i będziesz wiódł w bój prawdziwych wojowników.

– Inevera – wzruszył ramionami Jardir. – Niech się stanie, co ma się stać. Na dziś dość mam zaszczytów.

– Dodam jeszcze, że miałeś rację wcześniej. W moim sercu nierzadko odzywa się gorycz, gdy widzę, jak traktowani są khaffit, i zdarza się, że daję owej goryczy wyraz. Bahawianie zasługują na naszą ochronę i nie tylko na to.

Jardir pokiwał głową.

– Wiedziałem, że tak myślisz – rzekł. – Ja też przesadziłem. Potraktowałem cię zbyt surowo, przyjacielu. Dobrze wiem, że w twoim sercu kryje się o wiele więcej niż tylko kupiecka chciwość.

Ścisnął ramię Abbana i obaj pospieszyli do zadań związanych z przygotowaniem ekspedycji.


Pustynna włócznia. Księga 1

Подняться наверх