Читать книгу Dziedzictwo Posłańca - Peter V. Brett - Страница 10

Оглавление

Rozdział 1

Prawdziwy ogień

324 rok plagi, lato

Łoskot wyrwał Briara ze snu.

Jego matka tłukła metalową chochlą w garnek od owsianki, a hałas niósł się po całym domu.

– Wstawać, lenie śmierdzące! – wołała. – Pierwszy róg rozległ się kwadrans temu i śniadanie stygnie! Każdy, kto nie podniesie się przed wschodem słońca, będzie chodził z pustym brzuchem aż do obiadu!

W głowę Briara uderzyła poduszka.

– Otwieraj okiennice, Krzaczor – wymamrotał Hardey.

– A czemu ja zawsze muszę to robić? – spytał Briar.

Druga poduszka uderzyła go z drugiej strony.

– Bo jeśli jest tam jakiś demon, Hardey i ja zdołamy zwiać, kiedy będzie cię żarł! – parsknął Hale. – Ruszaj się!

Bliźniacy zawsze znęcali się nad nim razem, co niestety miało znaczenie. Mieli już dwanaście lat i górowali nad młodszym bratem niczym drzewne demony.

Briar niezgrabnie wytoczył się z łóżka, przetarł oczy, po czym wymacując drogę, dotarł do okna i odsunął żaluzje. Niebo miało kolor czerwonawego fioletu i było już widno na tyle, że chłopak mógł dostrzec kształty czających się na podwórzu demonów. Matka mówiła na nie otchłaniaki, lecz ojciec zwał je alagai.

Podczas gdy bliźniacy nadal przeciągali się w łóżkach i czekali, aż ich wzrok dostosuje się do dziennego światła, Briar wypadł z pokoju, by jako pierwszy zdążyć do wychodka. Już był prawie na miejscu, gdy jak zwykle w ostatniej chwili na bok odepchnęły go siostry.

– Dziewczyny przodem! – oznajmiła Sky.

Miała trzynaście lat i była o wiele groźniejsza od bliźniaków, ale nawet dziesięcioletnia Sunny dawała radę bez wysiłku rozstawiać Briara po kątach.

Chłopak uznał, że wytrzyma jakiś czas i załatwi się dopiero po śniadaniu. Pognał więc do stołu. Był Dzień Szósty i ojciec, Relan, zdobył bekon. Każde z dzieci miało otrzymać po kawałku. Briar wciągnął w płuca zapach, wsłuchując się w cichy trzask mięsa przysmażanego na patelni. Mama obierała jajka, podśpiewując pod nosem. Dawn była krągłą kobietą z grubymi ramionami, która potrafiła jednocześnie zmagać się z piątką swoich dzieci i zmiażdżyć je wszystkie w potężnym uścisku. Włosy nosiła związane zieloną chustką.

Spojrzała na syna i uśmiechnęła się.

– W głównej izbie jest nadal dość chłodno, Briarze. Bądź grzecznym chłopcem i rozpal ogień, proszę!

Briar pokiwał głową i udał się do centralnego pomieszczenia ich niewielkiej chatki, po czym uklęknął przy palenisku. Wyciągnął rękę w górę i przesunął dźwignię otwierającą przewód kominowy, a potem zabrał się do rozpalania ognia. Z kuchni dobiegał śpiew mamy:

Wiesz, jak ogień w kominie rozpalić trzeba?

Zrób cug w kominie, inaczej się nie da!

Ułóż stosik z gałązek, trawy i suchych patyków,

trochę torfu, iskra i już po krzyku!

Potem wystarczy na żar podmuchać

i już masz ogień, który ciepłem bucha.

Briar szybko rozpalił ogień, a jego rodzeństwo zdążyło w tym czasie zająć wszystkie miejsca. Chłopak stał i patrzył, jak nakładają sobie na talerze jajka i smażone pomidory z cebulą. Na stole stał również koszyk z podgrzanymi kromkami chleba, a Dawn pracowicie kroiła bekon. Zapachy były tak smakowite, że Briar mało nie jęknął. Próbował pochwycić jakąś kromkę, ale Sunny pacnęła go w rękę.

– Poczekaj na swoją kolej, Krzaczor!

– Musisz okazać odwagę – rozległ się głos za jego plecami. Briar odwrócił się, by spojrzeć na ojca. – Bojaźliwi chłopcy w sharaj chodzili spać głodni.

Jego ojciec, Relan am’Damaj am’Kaji, był kiedyś wojownikiem Sharum, ale wymknął się z Pustynnej Włóczni na tyle wozu Posłańca. Zajmował się teraz wywożeniem śmieci i nieczystości, lecz jego włócznia i tarcza nadal wisiały na ścianie. Wszystkie dzieci odziedziczyły po nim ciemną karnację i szczupłą sylwetkę.

– Oni wszyscy są więksi ode mnie – rzekł Briar.

Relan pokiwał głową.

– Tak, ale wzrost i siła to nie wszystko, mój synu – odparł i spojrzał na frontowe drzwi. – Wkrótce wstanie słońce. Chodź ze mną.

Briar się zawahał. Ojciec zawsze zwykł poświęcać uwagę jego starszym braciom i chłopiec ucieszył się, że wreszcie został dostrzeżony, ale nagle przypomniały mu się demony, które widział w ogrodzie. Okrzyk matki sprawił, że obaj odwrócili głowy.

– Nawet nie myśl o tym, by go ze sobą zabrać, Relanie! Przecież on ma tylko sześć lat! Briar, wracaj do stołu.

Gdy chłopak chciał spełnić polecenie Dawn, ojciec zatrzymał go, kładąc mu dłoń na ramieniu.

– Sześć lat to odpowiedni wiek, by się nauczyć, przy których alagai należy stać nieruchomo, a przy których rzucić się do ucieczki, ukochana – odparł Relan. – Rozpieszczając nasze dzieci, w niczym im nie pomagamy.

Wyprowadził Briara na ganek i zamknął drzwi, zanim Dawn zdążyła wygłosić ripostę.


Kolor nieba przeszedł już w nieco jaśniejsze indygo, a do świtu brakowało paru minut. Relan zapalił fajkę, po ganku rozszedł się słodki, znajomy zapach. Briar oddychał głęboko – woń palonego tytoniu napawała go większym poczuciem bezpieczeństwa niż runy ochronne wokół domu.

Rozejrzał się, zadziwiony. Dobrze znał ganek, gdzie, podobnie jak w pozostałych pomieszczeniach ich domu, stały niepasujące do siebie elementy umeblowania, które Relan znosił z wysypisk śmieci i starannie naprawiał. Niemniej w ułudnym świetle poranka wszystko wydawało się inne, nieprzyjemne i złowieszcze. Większość demonów znikła już w obawie przed wschodzącym słońcem, ale jeden odwrócił się, usłyszawszy skrzypienie desek na ganku i odgłosy dobiegające z domu. Dostrzegł Briara i jego ojca, po czym skradając się, ruszył ku nim.

– Nie wychodź za runy – ostrzegł Relan i wskazał ustnikiem fajki znaki wymalowane na deskach. – Nawet najśmielszy wojownik dwa razy pomyśli, zanim przekroczy barierę.

Drzewny demon na nich zasyczał. Chłopak znał go – wiedział, że materializuje się co noc przy starym złotodrzewie, na które sam uwielbiał się wspinać. Potwór nie spuszczał oczu z Relana, który ze spokojem odwzajemniał spojrzenie. Wtedy demon rzucił się do szarży i grzmotnął w barierę ochronną ogromnymi ramionami przypominającymi gałęzie. Srebrne impulsy magiczne rozbiegły się po barierze niczym pajęczyna. Briar wrzasnął i odwrócił się, żeby uciec do domu.

Ojciec złapał go za nadgarstek i zatrzymał bolesnym szarpnięciem.

– Uciekając, przyciągasz jedynie ich uwagę – oznajmił.

Obrócił chłopaka i pokazał mu, że potwór w istocie wpatrywał się teraz w niego. Otchłaniec zawarczał głucho, a cieniutka strużka śliny, żółtej niczym żywica, ściekła mu z kącika paszczy.

Relan ukucnął i pochwycił Briara za ramiona, wpatrzył się w jego oczy.

– Zawsze należy szanować alagai, mój synu, ale nie możesz pozwolić, by rządził tobą strach przed nimi.

Delikatnie popchnął chłopaka ku runom. Demon nawet nie drgnął, nadal czyhał w odległości zaledwie kilku kroków. Wrzasnął na nich, w szeroko rozwartej paszczy błysnęły kły koloru bursztynu oraz szorstki brązowy język.

Nogi Briara dygotały coraz bardziej. Zaparł się mocno, by uspokoić drżenie. Miał wrażenie, że zaraz pęknie mu pęcherz. Przygryzł wargę. Wiedział, że bracia i siostry nigdy nie przestaną z niego kpić, jeśli wróci do środka z mokrą nogawką.

– Oddychaj, mój synu – mówił Relan. – Pokonaj swój strach i zaufaj runom. Naucz się zwyczajów alagai, poznaj inevera, a nie grozi ci śmierć od ich szponów.

Briar wiedział, że powinien wierzyć ojcu, który nieraz walczył w nocy, uzbrojony jedynie w tarczę i włócznię, ale słowa Relana nie były w stanie zmóc skurczów strachu w żołądku ani też odpędzić parcia na pęcherz. Chłopiec skrzyżował nogi, by się nie posiusiać – miał nadzieję, że ojciec niczego nie zauważy – i spojrzał na horyzont, ale niebo nadal było pomarańczowe. Ani śladu złocistych promieni świtu. Już wyobrażał sobie braci, którzy turlają się ze śmiechu po podłodze, oraz siostry, które śpiewają: „Posikał się! Posikał się! Briar się posikał!”.

– Spójrz na mnie. Nauczę cię sztuczki prosto z Labiryntu – rzekł Relan i gestem nakazał synowi się odsunąć. Potem zbliżył się do linii runów, spojrzał drzewnemu demonowi w ślepia i odwzajemnił jego warknięcie.

Wychylił się w lewo, a demon odzwierciedlił jego ruch. Wyprostował się i pochylił w prawo, a potwór zrobił to samo. Potem Relan zaczął kołysać się lekko z boku na bok, a otchłaniec, niczym lustrzane odbicie, powtarzał jego ruchy. Naśladował go nadal, gdy były Sharum zrobił krok w lewo, wrócił do poprzedniej pozycji i zrobił krok w prawo. Następnym razem wykonał dwa kroki w obu kierunkach, a potem trzy. Demon zrobił to samo.

W końcu ojciec zrobił cztery długie kroki w lewo i zatrzymał się, przechylając ciało w prawo. Demon instynktownie ruszył w prawo, choć były wojownik na przekór niemu dalej szedł w lewo i dotarł do końca ganka. Gdy demon zrównał się z Relanem, wrzasnął przeraźliwie i skoczył na niego. Runy zapłonęły jaskrawo i odrzuciły potwora w tył.

Relan odwrócił się ku Briarowi i uklęknął na jedno kolano, by spojrzeć chłopcu w oczy.

– Alagai są większe od ciebie, mój synu. Są też silniejsze. Niemniej – pstryknął Briara palcem w czoło – na pewno nie są mądrzejsze. Mózgi sług Nie są wielkości groszku, przez co myślą oni wolno i łatwo ich oszołomić. Jeśli cię któryś osaczy, pokonaj swój strach i kołysz się tak, jak ci pokazałem. Gdy alagai skręci w niewłaściwym kierunku, idź ku runom. Idź, nie biegnij. Nawet najmądrzejszy demon zrobi przynajmniej sześć kroków, zanim uświadomi sobie, że padł ofiarą fortelu.

– Dopiero potem mam biec? – odgadł Briar.

– Nie. Idź dalej przez mniej więcej tyle czasu, ile trzeba, by trzy razy powoli odetchnąć. Przynajmniej tyle potrzeba, by demon zorientował się w sytuacji – odparł ojciec i pacnął chłopaka w udo, a ten skrzywił się i złapał za krocze, ze wszystkich sił powstrzymując mocz. – Dopiero potem rzucasz się do biegu. I pędzisz, jakby ci się dom palił.

Briar pokiwał głową skrzywiony.

– Trzy oddechy – powtórzył Relan. – Przećwiczmy to.

Wciągnął głęboko powietrze i dał Briarowi znać, by zrobił to samo. Chłopak napełnił płuca powietrzem i powoli je wypuścił. Potem uczynili to ponownie.

Chłopiec wiedział, że ta technika miała mu pomóc narzucić sobie spokój, ale miał wrażenie, że głębokie oddechy jedynie nasilają napór na pęcherz. Wiedział, że ojciec na pewno jest tego świadom, ale Relan nie dał nic po sobie poznać.

– Czy wiesz, dlaczego wraz z matką nadaliśmy ci imię Briar?

Chłopiec pokręcił głową. Czuł coraz większe gorąco na twarzy.

– Kiedyś w Krasji urodził się dzieciak, który został porzucony przez rodziców, bo był słaby i chorowity – opowiadał Relan. – Nie mógł nadążyć za stadami, którymi się zajmowali, by przeżyć, tak więc ojciec, który miał wielu innych synów, wyrzucił go z rodziny.

Po policzkach Briara spłynęły łzy. Czy i on zostanie wyrzucony, jeśli zmoczy się ze strachu?

– Wataha nocnych wilków, która podążała za ich stadem, bała się włóczni jego rodziny, ale gdy drapieżniki pochwyciły zapach samotnego, bezbronnego chłopca, ruszyły bez wahania jego tropem – ciągnął Relan. – Chłopak skrył się w zagajniku dzikiego głogu i gdy jeden z wilków wskoczył tam w ślad za nim, utknął wśród ostrych kolców. Dzieciak zaczekał, aż zwierzę przestanie się szamotać, a potem rozbił mu łeb kamieniem. Gdy wrócił do ojca z przewieszoną przez ramię wilczą skórą, ten padł na kolana i błagał Everama o wybaczenie za to, że zwątpił w swoje dziecko. A Briar to w języku mojego ludu głóg, pamiętasz?

Relan ponownie mocno ścisnął ramiona syna.

– Bracia i siostry kpią z twojego imienia, ale noś je z dumą. Krzaki dzikiego głogu rozrastają się w miejscach, w których nie są w stanie przeżyć żadne inne rośliny, i nawet alagai wolą się trzymać z daleka od ich ostrych kolców.

Konieczność opróżnienia pęcherza wcale nie znikła, lecz chłopak miał wrażenie, że nie doskwiera mu już tak bardzo. Wyprostował się i stanął obok ojca, wraz z nim patrząc, jak niebo wypełniają kolory. Ostatnie demony rozpłynęły się we mgłę i wniknęły w ziemię, zanim pojawiły się pierwsze promienie. Relan otoczył barki syna ramieniem i wspólnie podziwiali wschód słońca, mieniący się na powierzchni jeziora. Briar cieszył się chwilą – rzadko miał okazję spędzić moment z ojcem, z dala od natrząsających się z niego, szturchających braci i sióstr.

Szkoda, że mam rodzeństwo, pomyślał.

I w tej chwili spłynął na niego blask słońca.


Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Dziedzictwo Posłańca

Подняться наверх