Читать книгу Arlekin w szkółce miłości - Pierre De Marivaux - Страница 5

SCENA I.

Оглавление

WRÓŻKA, TRYWELIN.

TRYWELIN do wróżki, która wzdycha. Wzdychasz, pani, jak widzę; i grozi ci niestety, iż wzdychać będziesz długo, jeśli rozsądek nie położy temu końca. Czy pozwolisz mi pani, abym wyraził moje mniemanie?

WRÓŻKA. Mów.

TRYWELIN. Młodzieniec, którego porwałaś z objęć rodziców, jest co się zowie piękny chłopak: postawa kształtna, włos kruczy, lica najpowabniejsze w świecie. Spał w lesie kiedyś go spostrzegła i istotnie można go było wziąć za obraz śniącego Amora. Nie dziwi mnie tedy bynajmniej nagła skłonność, jaką zapłonęłaś ku niemu.

WRÓŻKA. Czy jest coś naturalniejszego, jak kochać to, co jest godne kochania?

TRYWELIN. Och, bez wątpienia; wszelako przed tą przygodą dość sobie pani smakowałaś w wielkim czarnoksiężniku Merlinie.

WRÓŻKA. Więc cóż? jedno wybiło mi z głowy drugie: to również rzecz bardzo naturalna.

TRYWELIN. Najnaturalniejsza w świecie. Jednak nastręcza się maleńka uwaga: a mianowicie, iż uprowadzenie śpiącego młodzieńca wypadło w chwili, gdy za kilka dni masz zaślubić tegoż Merlina. Och, to już zaczyna być poważne; i, mówiąc między nami, w tym wypadku bierzesz głos natury nieco zanadto dosłownie. Wszelako toby jeszcze uszło; w najgorszym razie, ot, mała niewierność: rzecz bardzo brzydka u mężczyzny, u kobiety łatwiejsza do wyrozumienia. Kiedy kobieta jest wierna, zasługuje na podziw; ale istnieją osoby skromne, nie mające tej próżności aby je podziwiano. Pani należysz do tych właśnie: mniej chwały a więcej szczęścia; doskonale!

WRÓŻKA. Mówić o chwale osobie mego stanowiska! Byłabym, doprawdy, bardzo naiwną, aby się krępować dla takiej drobnostki.

TRYWELIN. Dobrze powiedziane: idźmyż więc dalej. Przenosisz pani uśpionego młokosa do pałacu i czyhasz na chwilę przebudzenia, obleczona w strój iście zdobywczy i w przybór godny owej szlachetnej wzgardy jaką żywisz dla próżnej chwały. Spodziewałaś się ze strony ładnego chłopca zdziwienia o krok tylko graniczącego z miłością: i oto naraz budzi się i wita cię spojrzeniem nawskroś głupkowatem, znamionującem skończonego ciemięgę. Zbliżasz się; ten gamoń ziewa raz po razu, ile tylko sił ma w płucach, przeciąga się, odwraca i zasypia na nowo. Oto ciekawa historya przebudzenia, które zdawało się obiecywać tak zajmującą scenę. Wychodzisz, wzdychając z żalu i, być może, wypędzona basowem chrapaniem, najpotężniejszem jakie kiedykolwiek wyszło ze śmiertelnej krtani. Mija godzina: młodzian budzi się ponownie i nie widząc nikogo krzyczy: Hej!... Na to uprzejme wezwanie wracasz; Amor przeciera oczy. Czego sobie życzysz, młodzieńcze? Jeść, odpowiada. Czy nie jesteś zdziwiony mym widokiem? dodajesz. Pewnie, pewnie, odrzecze. Od dwóch tygodni, które tu bawi, rozmowa znajduje się ciągle na tym punkcie. Wszelako pani go kochasz; co gorsza, równocześnie utrzymujesz Merlina w nadziei, iż jemu, Merlinowi, oddasz swoją rękę, w istocie zaś, jak mi wyznałaś, zamiarem twoim jest, jeśli możebna, zaślubić tego młokosa. Szczerze powiem, iż...

WRÓŻKA. Odpowiem ci w dwóch słowach. Jestem oczarowana postacią tego młodzieńca; nie wiedziałam, wykradając go, że jest tak mało rozgarnięty. Wszelako głupota jego nie razi mnie; kocham w nim, obok tych powabów które już posiada i te, których użyczy mu dusza, skoro się przebudzi. Cóż za rozkosz słyszeć z ust równie uroczego chłopca, jak mówi, klęcząc u mych stóp: Kocham ciebie! Dziś już, ze swoją śniadą cerą, jest najpiękniejszym mężczyzną w świecie; ale usta jego, oczy, wszystkie rysy staną się wręcz czarującemi, gdy odrobina miłości pogłębi ich wyraz: a, być może, staraniom moim uda się rozniecić ten płomień. Często patrzy na mnie; codziennie zdaje mi się, że dochodzę do punktu, w którym będzie zdolny odczuć mnie i odczuć siebie: wówczas z miejsca gotowa jestem wziąć go sobie za męża. Ta godność ubezpieczy go wreszcie od wściekłości Merlina; ale, nim to nastąpi, nie śmiem drażnić tego czarnoksiężnika, równie potężnego jak ja sama, i wolę raczej przewlekać z nim najdłużej jak będę mogła.

TRYWELIN. Ale jeżeli w naszym młodzieńcu nie obudzi się ani dowcip, ani miłość, jeśli wszelkie trudy wychowawcze spełzną na niczem, wyjdziesz wówczas za Merlina?

WRÓŻKA. Nie; bowiem nawet wychodząc zań nie mogłabym przemódz na sobie, aby się wyrzec mego ślicznego chłopca; i gdyby kiedykolwiek miał mnie pokochać, to, mimo wszystkich węzłów i ślubów, wyznaję, nie ręczyłabym za siebie.

TRYWELIN. Och! byłbym o tem głęboko przekonany, nawet bez pani zapewnienia. Gdy chodzi o kobietę, pokusa i upadek znaczy jedno i to samo. Ale widzę naszego pięknego głuptaska; idzie tu ze swoim nauczycielem tańca.

Arlekin w szkółce miłości

Подняться наверх