Читать книгу Zabij mnie, tato - Stefan Darda - Страница 6

Kamil I.

Оглавление

Pamiętam dokładnie chwilę, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, w tamto ponure piątkowe popołudnie. Był trzydziesty września dwa tysiące jedenastego roku, a ja siedziałem przy dużym oknie pizzerii Isabella e Camillo.

Na zewnątrz nie działo się nic ciekawego, co było zresztą zupełnie naturalne. W niewielkich powiatowych miastach rzadko kiedy dzieje się coś, na czym warto przez dłużej niż kilka sekund zawiesić oko. Zwłaszcza jeśli spieszące gdzieś co tchu dziewczyny opatulone są w ciepłe ubrania i skryte pod parasolkami przed wczesnojesiennym deszczem, niesionym porywami nieprzyjemnego wiatru.

Byłem w tym lokalu po raz pierwszy i stanowił on o niebo ciekawszy obiekt do obserwacji niż wszystko to, co działo się na dworze. Czekałem cierpliwie na pizzę i sączyłem drugie piwo, podziwiając wnętrze. Czego w nim nie było! Na przeciwległej ścianie, drewnianej od podłogi aż po sufit — dwa góralskie kapelusze wiszące pomiędzy zasuszonymi rozgwiazdami, a pod nimi sporej wielkości kilim z nieforemnymi dzikami i jeleniem na rykowisku, przypominającym konia, któremu ktoś dla hecy domalował rogi. W kącie po prawej stała migająca wszelkimi barwami tęczy maszyna do gier, a obok niej, na parapecie, dwa radia lampowe, zapewne jeszcze z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Nad moją głową wisiało ogromne poroże jelenia, które zauważyłem dopiero wtedy, gdy również za sobą zacząłem szukać czegoś ciekawego. Nie zawiodłem się więc, zwłaszcza że obok rogów wisiały dwie skrzyżowane ciupagi i olejny obraz przedstawiający nagą, choć wstydliwie zakrywającą się prześcieradłem i zupełnie bez talentu namalowaną kobietę.

Zdążyłem jeszcze omieść wzrokiem toporne drewniane, pokryte grubą warstwą lakieru stoły wraz z pasującymi do nich krzesłami, gdy właśnie brzdąknął dzwoneczek zamontowany przy drzwiach i do knajpy wkroczył mniej więcej trzydziesto-, może trzydziestopięcioletni mężczyzna. Drzwi musiał otworzyć sobie barkiem, ponieważ obie ręce miał zajęte hurtowymi ilościami keczupu i na pierwszy rzut oka nieciekawie wyglądającymi, zapakowanymi próżniowo wędlinami. Zmierzając do baru, spojrzał w moją stronę i przywitał zdawkowym: „Dzień dobry”. Odpowiedziałem tym samym, zastanawiając się jednocześnie, jak bardzo głupio wyglądam z wiszącym tuż nade mną wielkim porożem, ale uspokoiłem się, gdy wyjrzałem przez okno. Na ulicy, dokładnie przed wejściem do pizzerii, stał biały citroen berlingo z włączonymi światłami awaryjnymi, opatrzony logiem Isabella e Camillo. Zapewne taki rogaty klient nie był dla pracownika lokalu czymś niezwykłym, jednak dla własnego komfortu postanowiłem nigdy więcej nie siadać w tym miejscu.

„O ile w ogóle będzie jeszcze jakiś następny raz” — pomyślałem.

Piwo było dobrze schłodzone i świeże, ale byłem pełen obaw odnośnie do pizzy, na którą czekałem. Przyniesione przez tego faceta produkty prezentowały się naprawdę bardzo nieatrakcyjnie.

Położył wszystko, co niósł, na kontuarze, obok sporej wielkości srebrnego ruskiego samowara, a następnie pchnął kowbojskie drzwi i zniknął w kuchennej części knajpy, z której już od dłuższego czasu dochodził całkiem smakowity, przyprawiający mnie o lekki ślinotok zapach.

Spodziewałem się, że nie przyjdzie mi już długo czekać i faktycznie, po jakichś trzech minutach dostawca znów pojawił się w polu mojego widzenia, tym razem niosąc przed sobą spory talerz z dymiącą pizzą. Postawił ją przede mną i wtedy mogłem się bliżej przyjrzeć człowiekowi, który teraz dla odmiany wcielił się w rolę kelnera. Miał ociekające wodą, lekko przerzedzone ciemnoblond włosy i okrągłą, pucułowatą twarz lekko otyłego, liczącego na pewno ponad metr osiemdziesiąt dzieciaka, ozdobioną ufnym, przyjacielskim uśmiechem. Szare oczy również się do mnie śmiały.

— Pan, zdaje się, pierwszy raz u nas? — zapytał.

— Owszem. I nie mogę się nadziwić wystrojowi wnętrza. Mam nadzieję, że smak pizzy będzie równie spektakularny — pozwoliłem sobie na zawoalowany żart, ciekaw, czy zostanie on w jakiś sposób pociągnięty przez mojego nowego znajomego.

Wyszczerzył zęby, więc chciałem dodać jakąś złośliwą uwagę, ale nie zdążyłem, bo z kuchni dobiegło:

— Kamil, zamówienie!

Rozłożył dłonie w geście bezradności świadczącym o tym, że chętnie by sobie jeszcze ze mną pogawędził, ale obowiązki wzywają, a następnie życzył mi smacznego i prawie biegiem pognał po dwa pudełka, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiły się na kontuarze, zastępując przyniesione przed chwilą hurtowe zakupy.

Obserwując, jak odjeżdża, zastanawiałem się, czy przypadkiem nie jest właścicielem lub współwłaścicielem tego przybytku, na co wskazywałby drugi człon nazwy, dumnie wymalowany na drzwiach białego auta. No i ta wszechstronność, której trudno byłoby się spodziewać po zwykłym pracowniku… Wzruszyłem ramionami, będąc pewnym, że za jakiś czas z pewnością moje wątpliwości w tej kwestii zostaną rozstrzygnięte, po czym zabrałem się za jedzenie.

Pierwsze obiekcje związane z pizzerią Isabella e Camillo zostały rozwiane niemal natychmiast. Nie przypuszczałem, że w tym obskurnym przybytku uda mi się dostać tak wyśmienitą pizzę.

Zabij mnie, tato

Подняться наверх