Читать книгу Marcin Studzieński - Władysław Syrokomla - Страница 1

Część pierwsza. Wieczór mieszczański

Оглавление

I

Stefan Kotwica rajca wileński

Sprawował ucztę w dzień swego święta,

Rej wodził w tańcu Marcin Studzieński:

Miłém nań okiem patrzą dziewczęta,

Siwi starcowie patrzą nań mile

Jako na wnuka albo na syna;

Bo pan Studzieński zuch w całéj sile,

Każdemu młode dni przypomina.

A nasi starcy, plemię junacze,

Postarzeć sercem prędko nie mogą, —

Za skaczącemi choć okiem skacze

I rześkie takty wybija nogą,

Spod sutych skrętów siwego wąsa

Mruczy piosenkę – snadź1 dusza rada —

Głowę zarzuca, brodę potrząsa

I ręce pysznie za pas zakłada.

W dzielnym narodzie wiedzą to starzy,

Że być powinni wzorem młodzieży;

I znają dobrze, co im do twarzy,

Co dostojności ich przynależy.

Czy kord bojowy, czy puchar w dłoni,

Starzec ochoczo rej u nas wiedzie,

Czy biesiadnicza muzyka dzwoni,

U nas starcowie zawsze po przedzie.


II

Muzyka dzwoni, a młodzież hasa

I najserdeczniej szumi zabawa;

Zagrzana tańcem dziewicza krasa

Jeszcze się bardziej promienną zdawa2,

I jeszcze ostrzéj do serca sięga

Grot pięknych oczek błyszczący jaśnie;

Furknie w powietrzu dziewczęcia wstęga

Albo splot włosów po skroni głaśnie,

Taki dreszcz dziwny przejmie tancerza,

Że wraz by duszę oddał dziewczynie,

Krew mu do serca młotém uderza

A głowa krąży jakby po winie.

Marcin Studzieński tancerz ochoczy,

Do tańca córkę wiódł gospodarza:

Iskrą goreją młodzieńca oczy,

Iskra dziewczęce oczki rozżarza,

Gdyby nie hucznéj muzyki gwary,

Gdyby w podkówki tak nie grzmocono,

Można by słyszeć u piérwszéj pary,

Jak jednym taktem uderza łono;

Lecz choć nie słychać nic za łoskotem,

Łatwo odgadnąć, nie myśląc wiele,

Stare matrony już szepcą o tém:

«Będzie wesele».


III

Będzie… nie będzie… na dwoje wróży

Babka wróżbiarka, śledząc z ukradka,

Bo coś pan ojciec oblicze chmurzy,

A niespokojna coś pani matka;

I pan wójt miejski nachmurzył lica,

Zwrócił ku ojcu wzrok zagniewany:

«Po coż3 ci było wwodzić4 szlachcica

Między mieszczany?»


«Żem go wprowadził – niewielka rzecz,

Jak sobie przyszedł, tak pójdzie precz!

Jeżeli szlachcic, stąpając z góry,

Zechce nam miejskie uwodzić córy.

Niechaj się każdy dzierży swych granic,

Nam ich wielmożność nie zda się na nic;

Ważność mi wielka! koń i szabelka,

Pustka w kieszeni i harda postać!

Sławetna miasta obywatelka

Żoną szlachcica nie może zostać!

Niech się tak bardzo z nami nie kuma,

My się na łasce szlacheckiéj znamy,

U nas jest nasza mieszczańska duma,

Z łokcia5 i szali, z handlu i kramy6».

Tak mówił z gniewem Stefan Kotwica,

Trafił mieszczanom w stronę pochlebczą

I pan wójt miejski zachmurzył lica,

I na młodego zucha szlachcica,

Już zmowę szepcą.


IV

Marcin Studzieński nie wie o zmowie,

Nie zważa na nic i na nikogo,

A taniec idzie, grzmocą grajkowie,

A on zajęty Maryją drogą

Na wypoczynek usiada przy niej

I tysiąc grzecznych przymileń czyni,

Pieści jej rączkę, szepce do ucha,

A głos ma drżący – braknie mu słów…

A ona rada, śmieje się, słucha,

Ochłodzi oddech – i w taniec znów.


V

Na półzegarzu już po północy!

Już słychać nocne wołanie stróży,

Już w muzykantach nie stało7 mocy,

Już i do tańca siła nie służy.

Ucichły huczne skrzypce i kotły,

Tłum się zamieszał po izbie całéj;

Już się tancerzów ręce rozplotły,

Już się zmęczone nogi zachwiały;

I u pań mieszczek złociste czepce

Już po szklanicy na bakier głowa,

Jedna do drugiej po cichu szepce:

«Już czas do domu pani majstrowa!»

Beczułka wina jedna i druga

Już pustym dźwiękiem na finis dzwoni,

Niejeden mdławo oczami mruga

I srebrny puchar wypuszcza z dłoni.

«No gospodarzu! żegnać cię trzeba

Dałeś nam hojnie i pić, i jeść;

Dałeś nam soli, dałeś nam chleba,

Dałeś nam wina, dałeś nam cześć».


VI

Goście żegnają pana Kotwicę

I opuszczają gościnne progi,

Tłum panów – mieszczan poszedł w ulicę,

Choć nie każdemu posłuszne nogi,

Słychać w ulicy pochmielne gwary

Lub głos piosenki ostry a twardy;

Niech sobie zrzędzi stróż miejski stary,

Niestraszne groźby ni alabardy!

«Czyż człek w ulicy krzyczeć nie może,

Gdy sobie podpił, kiedy mu stanie,

Czy my włóczęgi jakie broń Boże?

Tutejsi kupcy albo mieszczanie,

Pachołek miejski!!! żartuj zdrów bracie!!»

Tak stroją śmieszki z nocnego stróża.

A w gospodarskiej pustej komnacie

Została gości garstka nieduża:

Został wójt miasta i dwaj ławnicy

Z siwemi brody, z siwemi głowy,

Czterech przyjaciół pana Kotwicy

I magdeburski pisarz sądowy.

Sama starszyzna – same sensaty8

Znaczno po wąsach, co jeżą srogo,

A w oddalonym końcu komnaty

Pozostał rycerz ze swą niebogą.

Czegoś tam w tańcu nie dogadali

Nie dokończyli jakiejś chychotki,

Więc od starszyzny siedli w oddali

I wiodą z sobą rozhowor9 słodki,

Rozhowor słodki, pusty, dziecinny

Bez ładu, składu, jakby w pochmielu;

Gdyby go z boku słyszał kto inny,

Mógłby powiedzieć, że poszaleli.

Spytaj się u nich, gadali o czem,

To żadne z dwojga samo nie powie.

«Ot! my gwarzymy, ot my chychoczem,

Bo nam tak dobrze na téj rozmowie».

Dobrze wam społem!… strzeżcie się młodzi:

Starsi inaczej widzą te rzeczy!

Pan wójt coś groźnie oczami wodzi,

Pan ławnik szepce i ręką przeczy,

Pan pisarz miejski nie kończy kwarty,

A pan Kotwica czoło zachmurza;

To zły prognostyk, nie żadne żarty:

Ej będzie burza!


VII

«Panie szlachcicu! panie Marcinie! —

Zawołał burmistrz, najpierwszy w radzie —

Czy znasz przysłowie: że zła nie minie

Kto między szparę w drzwi rękę kładzie?

Czy znasz przysłowie sowy i kruka?

Proszę na bacznym chować je względzie,

Niech sobie równy równego szuka;

Czem czart nie orał, tem siać nie będzie,

A to się znaczy, że my choć prości,

Choć naszych przodków szereg niedługi,

Mieszczanie Jego Królewskiej Mości

Tacyśmy dobrzy jak i kto drugi,

A może lepsi… co to na świecie

Nie ma szlachcianek, wojewodzianek,

Że córki miejskie uwodzić chcecie?

Dość tych chychotek i pogadanek!

Ja wiem szlachcicu, co tobie w głowie,

Że się odurzy biedna niewiasta,

Wara10 tych myśli! – ja ci to mówię,

Wójt wileńskiego sławnego miasta».


VIII

Marcin Studzieński powstał zdumiony,

Krew mu do twarzy warem nabiegła,

Wtém pisarz miejski wpadł z drugiéj strony,

Groźny jak Jowisz, krasny jak cegła;

Szeroko o tém gadano w mieście,

Że k'pięknéj Marii11 miał afekt rzewny,

Prawda czy kłamstwo – kto to wie wreszcie?

Ale pan pisarz był bardzo gniewny.

Poprawia pasa, czuprynę muska,

A pogładziwszy ręką po głowie,

Stylem statutu, po polsku z ruska

Tak się odzowie:

«Wszak król jegomość, Jagiełło stary

Dał nam statuta i pargaminy12,

Kto by niedobre knował zamiary,

Ma być ukaran wedle swej winy;

A waść kto taki! hej panie bracie,

Co na nas wszystkich poglądasz z góry?

Na miejskim gruncie, przy magistracie

Do córki miejskiej stroisz konkury.

Przecz się szlachice tutaj panoszą

Pustą kieszenią i tarczą biedną?

Możesz tańcować, kiedy cię proszą,

Ale nie z jedną!…

Ale nie z jedną… bo to zniewaga.

Patrz, jak mu piękne smakują lica!..

To przyzwoitej kary wymaga!

Precz stąd szlachcica!

Precz stąd szlachcica! – wszyscyśmy równi:

Nam nie potrzeba szlachty widoku!»

Pan Marcin k'miecza porwał się główni,

Pan pisarz szukał czegoś u boku;

Przyszłaby walka słowo po słowie,

Lecz pan Kotwica huknął jak z beczki:

«Co to się znaczy? Mości panowie!

Wara w mym domie kłótnie i sprzeczki!

Ja was prosiłem panie Studzieński

Podzielać z nami chleb i zabawy,

Bom siła liczył na wasz duch męski,

Bo byłem pewien, żeś rycerz prawy.

A waść się znęcasz nad moim progiem,

Czyhasz na cnotę mojego dziecka:

Jakeś tu przyszedł, idź z panem Bogiem!

Nam niepotrzebna łaska szlachecka.

Idź i nie wracaj – albo bądź gotów,

Że cię niegrzecznie za drzwi wywiodę.

Ty panno córko!… dość tych zalotów,

Bo cię zasadzę na chleb, na wodę».


IX

Tak mówił stary groźnie i żwawo,

Aż mu źrzenice iskrami gorą;

Marcin Studzieński z godną postawą

Poszedł ku niemu i rzekł z pokorą:

«Sławetny rajco! nie w złym zamiarze

Próg waszych komnat przestępowałem;

Moje sumienie wyznać mi każe,

Że waszą córkę kocham z zapałem;

Chciałem odłożyć moje wyznanie,

Aż przyjaźniejsza chwila posłuży,

Lecz mnie zmuszacie… niech się więc stanie!…

Żyć bez twej córki nie mogę dłużéj:

Rad, że rozmowa ku temu zmierza,

A jéj sprzyjania pewien po trosze,

Raczcie przebaczyć śmiałość żołnierza,

Że o jej rękę przy świadkach proszę».


X

Podumał trochę Stefan Kotwica,

Spojrzał na wójta i resztę gości,

«Nie, panie bracie!… nie chcę szlachcica,

Nam nie potrzeba waszéj zacności;

My się na zięcia takiego piszem,

Co go zrodziła matka mieszczanka,

Co byłby w handlu mym towarzyszem,

Co by po towar jeździł do Gdańska,

Co by miał grosza swego dostatek,

Nie patrząc na to, co mu zostawię,

A na ratuszu u sądu kratek

Obok mnie zasiadł na rajców ławie.

A waszmość szlachcic – herbu Gryf pono;

Cóż mi z waszego Gryfa czy Smoka?

Masz chudą szkapkę, szablę stępioną:

Ot i dostojność wasza wysoka!

Pójdziesz na wojnę lub siądziesz w mieście

Na teściowego kawałku chleba;

Jeszcze by bracia rzekła nareszcie,

Że mi szlacheckich związków potrzeba!

A toż mi na co? – nie, panie bracie!

Nie waż mi więcéj wdzięczyć się do niej.

Lepszy cechowy przy swym warsztacie

Niż lichy szlachcic, co wiatry goni».

«Dobrze powiedział… czyta jak z księgi» —

Krzyknęli goście już podchmieleni,

«Wiwat Kotwica! mieszczanin tęgi,

Co tak dostojność mieszczańską ceni!»

Podano gościom miodu antały

I rozpoczęto huczne wiwaty;

Żalem i wstydem przejęty cały,

Rycerz Studzieński wyszedł z komnaty.

Zarzucił rysią delię na szyję,

Hełmem płonące czoło osłania

I na spłakaną w kącie Maryję

Rzucił boleśny wzrok pożegnania.


1

snadź (daw.) – widocznie. [przypis edytorski]

2

zdawa – dziś popr. forma: zdaje. [przypis edytorski]

3

coż – dziś: cóż. [przypis edytorski]

4

wwodzić – wprowadzać. [przypis edytorski]

5

łokieć – daw. jednostka miary, równa 2 stopom i wynosząca ok. 60 cm; służyła do odmierzania np. sukna i innych materiałów; symbol kupców. [przypis edytorski]

6

krama – dziś: kram; sklep, stoisko. [przypis edytorski]

7

nie stać czegoś – nie starczyć, zabraknąć. [przypis edytorski]

8

sensat (daw., z łac. sensatus: rozumny) – osoba mądra, poważna i ciesząca się poważaniem. [przypis edytorski]

9

rozhowor (z rus.) – rozmowa. [przypis edytorski]

10

wara (daw.) – strzeż się. [przypis edytorski]

11

k'pięknéj Marii (daw.) – ku pięknej Marii; do pięknej Marii. [przypis edytorski]

12

pargamin – pergamin; tu przen.: dokument znacznej wagi. [przypis edytorski]

Marcin Studzieński

Подняться наверх