Читать книгу SEanS ŻYCIA - Agnieszka Dydycz - Страница 5

Оглавление

Opowiadanie I

Seans życia

Ulicą idzie para.

Ona i on, i właściwie nie idą, tylko biegną chodnikiem i wyraźnie bardzo się spieszą.

Raz po raz któreś z nich zeskakuje na jezdnię, żeby wyminąć zbyt powolnego pieszego lub dziecko na rowerze. Byle jak najszybciej do przodu, byle nie zwalniać...

– Łucja, pospiesz się – woła on, zawsze jeden krok przed nią.

– Biegnę, przecież widzisz, że biegnę, Piotrusiu – odpowiada zdyszana ona, jednocześnie patrząc czujnie pod nogi.

Dzisiaj po raz pierwszy założyła swoje nowe i bardzo drogie buty w kolorze indygo, więc za nic w świecie nie chciałaby wejść w psią kupę! Sprint na obcasach to wymagająca dyscyplina sportowa, dlatego Łucja jest już nieco zmęczona i mocno zestresowana. Najbardziej jednak nieustannym poganianiem i zrzędzeniem męża.

– Ruchy, Łucja, ruchy! Gdybyś się nie grzebała, wyjechalibyśmy wcześniej, ale nie, ty zawsze masz czas, a potem wszystko na ostatnią chwilę – wbija jej kolejną szpilę.

– Mogliśmy wziąć taksówkę. Albo przynajmniej zaparkować gdzieś bliżej, nie musielibyśmy teraz gnać taki kawał – nie pozostaje mu dłużna.

Już w momencie, w którym wypowiadała ostatni wyraz, Łucja uświadomiła sobie, że nie powinna była się odzywać. Jej słowo przeciwko jego słowu zawsze uruchamiało lawinę wzajemnych pretensji, które trudno było potem zatrzymać. Ale coś ją podkusiło i... poszło! A może była to po prostu reakcja na zmęczenie i zdenerwowanie. Przez chwilę nawet jej ulżyło, ale tylko do kolejnej odpowiedzi Piotra.

– Nie gadaj, tylko biegnij, nikt nie będzie na nas czekał – rzucił, jakby w ogóle nie dotarły do niego jej utyskiwania. – Muszę tam być. Muszę! To moja ostatnia szansa, przecież wiesz!

Oczywiście, że wiedziała. Przez ostanie trzy lata przeżyła co najmniej pięć podobnych ostatnich szans Piotra, ale tym razem wyjątkowo się z nim zgadzała – ta naprawdę będzie ostatnia. Lata lecą, mody się zmieniają, a starych zastępują młodzi. Bardziej odważni, bardziej bezczelni, którzy o wiele skuteczniej potrafili przekonywać sponsorów i dbać o swoje interesy. Na każdym kolejnym festiwalu filmowym pojawiał się nowy, obiecujący reżyser, przedstawiciel młodego pokolenia, a Piotr... Cóż, on niestety nie był już ani młody, ani obiecujący od co najmniej dziesięciu lat. Trzeba mu przyznać, że nadziei jeszcze nie stracił i ciągle próbował walczyć, ale co z tego. Nawet gdy zgłaszano jego filmy do konkursów, zawsze wygrywał ktoś inny. Jednak teraz miało być inaczej, bo dzisiaj to on miał zostać wyróżniony. Nareszcie! Co prawda, nie wiedział tego na pewno, ale wróble na dachu ćwierkały... Producent też miał kontakty, więc Piotr już niemal widział tę scenę triumfu, ten idealny kadr w swoim zawodowym życiorysie.

Oklaski, wiwaty, uśmiechy i przymilanie się, poklepywanie po plecach... Brawo, zasłużyłeś sobie, chłopie! Wow, jesteś wielki! Fantastycznie, stary! Super sprawa, gratulacje! No, mistrzu, zawsze w ciebie wierzyłem, może teraz razem coś zrobimy?

O, taki komentarz to byłaby dla niego najlepsza nagroda za te wszystkie lata żebrania o kasę na swoje projekty. Wizja zwycięstwa i smak spodziewanego triumfu wyraźnie dodały mu mocy, więc Piotr znowu przyspieszył.

Łucja goniła za nim resztkami sił, gdy nagle, tuż przed nią, pojawił się starszy mężczyzna. Wyrósł dosłownie spod ziemi. Postawny, ze starannie ułożoną grzywą białych włosów, w eleganckim garniturze, lekko niebieskiej koszuli i pod krawatem w kolorze ciepłego bordo. Zatrzymał ją subtelnym gestem ręki, a ona odruchowo stanęła. Jej mąż zauważył to kątem oka, więc natychmiast zrobił półobrót, gotów do interwencji.

– Łucja, nie zatrzymuj się, bo... – zaczął ponaglająco, ale nie skończył.

– Dobry wieczór, państwu – przerwał mu starszy pan, kłaniając się najpierw jej, a potem jemu. – Czy chcieliby państwo otrzymać ode mnie swój wzór na szczęście?

Zniecierpliwiony Piotr omiótł mężczyznę niechętnym wzorkiem, po czym bez wahania odepchnął go od siebie. Niezbyt mocno, jednak na tyle stanowczo, że ten zachwiał się i oparł o ścianę budynku. Piotr w ogóle się tym nie przejął, złapał Łucję mocno za rękę i zdecydowanie pociągnął za sobą, a odchodząc rzucił jeszcze za siebie:

– Odczep się pan! I nie przeszkadzaj, bo ja właśnie gonię swoje szczęście!

Łucji zrobiło się i przykro, i bardzo głupio jednocześnie. Starszy pan mocno ją zaintrygował, a poza tym nie lubiła, gdy Piotr zachowywał się jak cham, nawet jeśli myślał, że staje w jej obronie! Sama potrafiła o siebie zadbać, a poza tym nie stało się nic takiego, co mogłoby usprawiedliwić agresywne zachowanie jej męża.

Odwróciła się i posłała starszemu mężczyźnie przepraszający uśmiech.

– Bardzo pana przepraszam! – krzyknęła i pomachała do niego ręką. – Naprawdę nie mamy czasu, spieszymy się, ale kiedyś chętnie z panem porozmawiam!

Mężczyzna wyprostował się, poprawił krawat i wygładził poły garnituru. Odwzajemnił uśmiech i również pomachał jej ręką na do widzenia. I tyle go widziała. Zresztą i tak cała jej uwaga znowu była skupiona głównie na wysokich obcasach, które co chwilę utykały w szczelinach pomiędzy płytami chodnika.

Na szczęście dobiegali już do przejścia dla pieszych. Ostatniego przed placem Teatralnym i celem ich szalonej gonitwy. Niestety, mieli pecha... Akurat zaświeciło się czerwone światło i musieli się zatrzymać na skraju chodnika. Piotr przebierał nerwowo nogami, ale Łucja była wdzięczna za tę przerwę w biegu, gdyż nareszcie mogła złapać oddech.

Ostatni etap, pomyślała odruchowo, spoglądając na zegarek.

Zdążymy, pomyślał w tym samym momencie Piotr, byle tylko zapaliło się to cholerne zielone światło!

I wtedy...

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

SEanS ŻYCIA

Подняться наверх