Читать книгу Szczęściary - Agnieszka Jeż - Страница 5

Szczęściary

Оглавление

*

W dzieciństwie Magda praktykowała taką zabawę: zamyka oczy, nieruchomieje, otwiera – i wie o swoim życiu tylko tyle, ile zobaczy, nie ruszając głową – wycinek rzeczywistości bez żadnego rozglądania się i dociekania. W tej zabawie lubiła sobie wyobrażać, że jest młodsza niż w rzeczywistości i ma wgląd w przyszłość.

Gdyby rok przed ósmymi urodzinami zobaczyła własne kolana, a na nich szarego, puszystego kotka, czy uwierzyłaby, że to się stanie? Że w przededniu urodzin znajdzie na klatce schodowej małego uciekiniera z piwnic, że mama i tata zgodzą się go zatrzymać, że będzie z nią spał w łóżku, zwinięty w rozkoszne mruczące kółeczko, ku zazdrości Joanny? Ona sama zaś będzie biegała do pobliskich piaskownic, a zimą do pryzm piachu do posypywania chodników, by podbierać z nich piasek do kuwety, bo w tamtych czasach o lawendowym żwirku silikonowym nikt jeszcze nie słyszał?…

Co da się wywnioskować, widząc swoje palce u stóp, obmywane falą z cieniutkim brzeżkiem piany, na granicy między piaskiem suchym i mokrym, z kawałkami morszczynu, dwiema muszelkami i kamykiem na skraju pola widzenia? Że tacie udało się załatwić kwatery, o które było w maju z mamą tyle krzyku, bo znowu się zrobiło za późno na szukanie – i jednak pojechali nad morze!

Czy w maju mogła być pewna, że to się ziści? Nie mogła. Ale gdyby wtedy wolno jej było wejrzeć w tę odrobinę przyszłości, ten skraweczek, który widzi teraz bez poruszania się, i wiedzieć, że to się zdarzy za dwa miesiące – już wtedy byłaby szczęśliwa i czekałaby radośnie, a nie niespokojnie.

Czy to duża różnica – czekać radośnie albo niespokojnie?

Dla Magdy tak. Radosne czekanie, czekanie na pewnik jest jak delektowanie się ciastkiem, które już przed tobą leży na babcinym talerzyku ze złoconym brzeżkiem. Oto jest: kształtna, złocista magdalenka; jedna z tych, które babcia piecze tylko dla niej – ale ona może ją dostać dopiero po zjedzeniu obiadu.

Jedz, Magdusiu, jedz.

Oto cały paradoks dzieciństwa: kiedy ma się wielką, przemożną, straszliwą ochotę na słodycz, a rodzice (albo babcia) mówią: „Dostaniesz, gdy zjesz ładnie cały obiad”. Tylko jak zmieścić upragnione ciastko, gdy brzuch ma się pełen zupy, kartofli, surówki, kotleta i kompotu?… I jeszcze – jak przebrnąć przez to wszystko, skoro na języku chce się poczuć nie kosteczki marchwi z jarzynowej, nie mielonego z jakimiś niepokojącymi grudkami, nie wymiękłe truskawki z kompotu, tylko cholerne ciastko?!

Dorosłość jawiła się przeto Magdzie jednoznacznie: będzie to czas, kiedy sama zdecyduje, kiedy jeść słodycze. Nie po obiedzie. Nie na podwieczorek. Niezależnie od posiłku! Przed! Albo i zamiast!

Trzeba przyznać, że w dorosłości Magda pozostała wierna upodobaniom z dzieciństwa. Nie lubi czekać. Lubi słodycze – jadać, piec, wąchać, nie czekać z nimi do deseru.

Bawi się też w swoją zabawę.

Choć przestrzega narzuconych samej sobie reguł – tylko jedno spojrzenie, bez kręcenia głową – tym razem widzi całkiem sporo. Słońce wpada w jej kadr gdzieś z boku i kładzie się ukośnymi pasmami przez miłe oku wnętrze. Przebiega przez sosnową szafkę nocną, rozświetlając słoje drewna do wesołych żółcieni, dalej kładzie się na kołdrze – rustykalnej, w uroczą krateczkę. Spod przymrużonych powiek Magda widzi jeszcze ramię – jednoznacznie męskie, w sam raz owłosione, opalone i nawet nieco muskularne, obejmujące jej własne, apetycznie pulchne, z niepodrabialną konstelacją pieprzyków. Promyk wędruje dalej – i na drugim planie, za splecionymi ramionami, napotyka wystające spod kołdry dwa długie szaro-różowe zajęcze uszy. U nasady pluszowej głowy ściska je dziecięca łapka. Dalej zaś, w ciemnawym jeszcze tle, czeka na słońce ciemnożółta staromodna kanapa.

*

Dzieciństwo Jagody… Nie, wróć. Dzieciństwo? Jagoda po chwili zastanowienia dochodzi do wniosku, że ten etap jej życia musiał być niezwykle krótki i z tego powodu go nie pamięta bądź nie było go wcale – Jagoda od razu weszła w fazę dorosłości. Jeśli przyjąć, że dorosłość to rozsądne zarządzanie pragnieniami, ustawianie sobie celów i granic, branie odpowiedzialności za siebie i cały świat, to Jagoda od narodzin była mentalnie pełnoletnia.

Wraca do niej wspomnienie z bardzo odległej przeszłości: stoi w drewnianym łóżeczku, przytrzymując się szczebelków. Kurczowo zaciska na nich piąstki i wspina się na palce, by podnieść brodę ponad górną barierkę. Dzięki temu lepiej widzi wielkie pudło oparte o regał z książkami. Dnieje; pierwsze niemrawe promienie słoneczne przebijają się przez niedokładnie zasuniętą aksamitną kotarę. Delikatnie rozjaśniają mrok salonu, w którym oprócz wspomnianego łóżeczka Jagody i rzędów półek stoi tapczan rodziców. Teraz rozłożony i zajęty przez mamę i tatę, przykrytych puchową kołdrą obleczoną w jasnobrązową poszwę. Taty nie było przez jakiś czas; wrócił w nocy, gdy Jagoda już spała. Wraz z nim w mieszkaniu pojawiło się TO. Zielone solidne pudło, z jedną ze ścianek pokrytą przezroczystą folią, która zdradza jego zawartość: lalka. Wziąwszy pod uwagę wielkość, to lala właściwie. Jest prawie tak duża jak Jagoda. Ma gęste jasne loki, które swobodnie opadają na ramiona. Ubrana jest w obłędnie piękną (gust Jagody wyszlachetniał później) błękitną suknię, sowicie ozdobioną koronkami w kolorze złota. Na szyi ma sznur różnokolorowych koralików. Ziszczenie marzenia (jednego z nielicznych) Jagody jest prawie na wyciągnięcie ręki. Żeby się dopełniło, Jagoda powinna zostać wyjęta z łóżeczka przez mamę lub tatę. Ta czynność jednak musi być poprzedzona obudzeniem ich, na co Jagodzie nie starcza odwagi. Ot tak, dla kaprysu, zerwać rodziców ze snu? Nie, to być nie może. Jagoda stoi więc uczepiona prętów oddzielających ją od wymarzonego życia, z czasem zaczyna cichutko pochlipywać ze smutku i frustracji, aż zasypia. Na stojąco.

Teraz Jagoda też śpi. W pozycji bardziej komfortowej, choć jeszcze dalekiej od standardu – na siedząco. Przycupnęła na brzegu łóżka Jeremka, którego obudziły „straszne głosy”. W nowym domu – jej i Jerzego – przedmioty żyją własnym życiem. Delikatnie trzeszczą drewniane klepki na podłodze, stukają więźby dachowe, szumi w kominie, syczy w piecu, gałęzie wybujałych drzew pukają do okien. Jeremi powoli przywyka do towarzystwa odgłosów, więc Jagoda często się wspina po wąskich schodach na pięterko, by potrzymać syna za rękę i odgonić strach. Potem, zdrętwiała i zmarznięta, ostrożnie schodzi i wraca do sypialni. Nie zaprasza Jeremiego do przedmałżeńskiego łóżka, bo byłoby im niewygodnie: Jeremi, Jerzy, Jagoda i jej wielki brzuch z małą Hanią w środku to zbyt liczne towarzystwo na jeden materac.

Szczęściary

Подняться наверх