Читать книгу Wakacje z trupami - Agnieszka Pruska - Страница 4

Оглавление

Obfitujący w ekscytujące i tajemnicze wydarzenia zeszłoroczny pobyt w leśniczówce mojego kuzyna spowodował, że już w kwietniu zaczęłyśmy z Julią kombinować, gdzie pojechać na najbliższe wakacje. Jako nauczycielki miałyśmy znacznie dłuższy urlop niż większość społeczeństwa, w tym mój mąż i facet Julki, więc postanowiłyśmy to wykorzystać i pojechać gdzieś tylko we dwie. I robić, co nam się będzie żywnie podobało. Nie wspominając o tym, że życie osobiste mojej psiapsiółki było trochę bardziej skomplikowane i nawet przy najbardziej optymistycznych założeniach z Dawidem miała szansę spędzić najwyżej dwa tygodnie wakacji. Coś zatem trzeba było zrobić z resztą wolnego czasu. Po ubiegłorocznym poszukiwaniu mordercy wizja spokojnych wakacji jakoś straciła na atrakcyjności. Chciałyśmy czegoś więcej, odrobiny adrenaliny i tego dreszczyku emocji, który bardzo polubiłyśmy. Odpadały więc wszystkie wyjazdy z opcją all inclusive i posiłkami sześć razy dziennie. Wyobraziłam sobie nas jako niemiłosiernie upasione serwowanymi przysmakami wczasowiczki i wszystko we mnie zaprotestowało. Pomijając to, że takie wakacje są najczęściej bardzo tuczące, to jeszcze jest się w pewien sposób uwiązanym do stołu. Jasne, że nikt nikomu nie każe jeść śniadania, drugiego śniadania, lodów i ciasta w czasie pozostałym do obiadu, obiadu, oczywiście z czymś słodkim, podwieczorku, kolacji i jeszcze jakieś wieczornej przekąski, ale po co w takim razie to all inclusive? Lepsza wydawała nam się opcja śniadania i obiadokolacje.

Siedziałyśmy w kawiarni i próbowałyśmy coś ustalić.

– Jak zgłodniejemy, to przecież zawsze możemy sobie coś kupić.

– Chyba że pojedziemy w jakąś głuszę – zauważyła Julia, która przyrodę kochała miłością szaloną.

– Nawet gdyby, to nie sądzę, żeby hotel, w którym się zatrzymamy, nie serwował niczego do jedzenia pomiędzy posiłkami. W jaką głuszę chcesz jechać? – Ostatnie zdanie przyjaciółki mnie zaniepokoiło.

– Nie wiem jeszcze, tak tylko teoretyzuję.

– Ja bym wolała średnio odludną okolicę.

Tak naprawdę nie wiedziałyśmy, gdzie chcemy pojechać. Nęciły nas wycieczki zagraniczne, ale wakacje to sezon i dwutygodniowy wyjazd wiązał się z wydatkiem rzędu kilku tysięcy na głowę. Chciałyśmy wyjechać na trzy lub cztery tygodnie, więc koszt wyprawy od razu by się zwiększył. A pensja nauczycielska nie rozpieszczała. Alternatywą były wakacje w Polsce i tu zaczynały się schody. Mimo że zwiedziłyśmy już całkiem sporo, to okazało się, że w kraju jest jeszcze dużo miejsc, które wypadałoby zobaczyć. Problemem były nasze sprzeczne pragnienia. Chciałyśmy jednocześnie zwiedzać i leniuchować, chodzić po lesie i oglądać miasteczka, rozmawiać z ciekawymi ludźmi i odseparować się od społeczeństwa. To ostatnie wiązało się z przesytem, jeżeli chodzi o kontakt z młodszą częścią ludności. Jak co roku swoich uczniów zaczynałyśmy mieć pomału dosyć. Po ostatniej reformie uczyłyśmy nie w gimnazjum, a w liceum, z czego byłyśmy zdecydowanie zadowolone. Niemniej jednak na wakacje czekałyśmy z takim samym utęsknieniem jak młodzież.

– Daleko czy blisko? – spytała Julka.

To pytanie padało już wielokrotnie i nie potrafiłyśmy się zdecydować. Wakacyjny wyjazd kojarzył mi się z długą podróżą, nawet z nocowaniem po drodze, a nie przejechaniem stu kilometrów. Jednak we względnym pobliżu Gdańska też były miejsca warte zobaczenia, nie wspominając o tym, że Rafał i Dawid mogliby przyjeżdżać na weekendy. Rzucić kostką?

– A czort wie. – Wzruszyłam ramionami i nabrałam na łyżeczkę kawałek sernika. – Ja bym chciała, żeby się coś działo.

– Niby co? – Julia spojrzała na swój talerzyk po cieście, jakby chciała go wylizać i siłą się powstrzymała. – Znowu jakieś zwłoki?

– Może niekoniecznie od razu trup, ale jakąś zagadką bym nie pogardziła. Ja wiem? Jakaś tajemnica rodzinna właścicieli hotelu, w którym się zatrzymamy?

– Tak, na przykład nieślubne dziecko albo mąż rogacz. – Julia była najwyraźniej zdegustowana. – Jakoś nie bawią mnie historie rodem z wydumanych seriali.

– Mam gdzieś tego typu tajemnice. Chodzi mi o coś naprawdę ciekawego.

– To znaczy jakiego?

– No nie wiem właśnie. Z wątkiem historycznym albo kryminalnym, albo sensacyjnym, albo jakimś takim.

– No, szczególnie jakimś takim. – Julka zamówiła sobie drugi kawałek sernika, najwyraźniej nie obawiając się kalorii. – A te pierwsze wątki to miałaś rok temu.

– I co? Źle było?

– Jak czasem.

– Nie narzekaj, morderca złapany, przyjacielskie kontakty z policją nawiązane, same plusy.

Julia nie zaprzeczyła. Szczególnie te kontakty z policją sobie chwaliła, bo Podgórskiemu niedawno udało przenieść się do Gdańska.

– Nie licz na to, że co roku będziemy trafiały na takie dziwne zwłoki – uprzedziła mnie, zamiast rozwinąć wątek policyjno-osobisty. – W ogóle mowy nie ma, żebyśmy znowu znalazły jakiegoś nieboszczyka.

– Dlaczego nie? W sumie ktoś przecież musi ich znajdować? – zaprotestowałam pro forma.

– Czyś ty oszalała? Myślisz, że jakieś służby SPECJALNIE szukają trupów? I tak ci zależy na znalezieniu obcych zwłok?

Julia od razu się nastroszyła, a ja wyobraziłam sobie facetów z tych jakichś służb w czarnych uniformach przeszukujących lasy, pola, miasta i wsie w poszukiwaniu zwłok. Tak na wszelki wypadek, bo może jakieś się znajdą. Taka służba pomocnicza dla policji. A może zatrudniliby też jasnowidzów? Takiego Jackowskiego na przykład. Ocknęłam się z krótkiego zamyślenia i wróciłam do rzeczywistości.

– Z dwojga złego wolę znajdować obcych nieboszczyków niż znajomych.

– A musisz jakichkolwiek?

– Nie – zgodziłam się bez oporu. – Nie zależy mi na trupach, a na czymś ciekawym i intrygującym. Jak wymyślisz coś bez zwłok, ale z zagadką, to zgadzam się tam jechać.

Julce zabłysły oczy, natychmiast dostrzegła szansę na wyciągnięcie mnie w miejsce, które będzie jej odpowiadało. Warunek był jeden. Musiała znaleźć coś, co mnie zaintryguje. Na pewno będzie unikała wszelkich zbrodni lub chociaż podejrzenia o nie, o ile nie będzie to coś albo bardzo nietypowego i niekrwawego, albo historycznego. W pierwszym przypadku na pewno będzie liczyła na to, że tym razem nie spotkamy na swojej drodze mordercy, w drugim na to, że coś, co się wydarzyło dawno temu, niejako automatycznie uniemożliwi nam kontakt z uczestnikami wydarzeń. Byłam bardzo ciekawa, co wymyśli moja przyjaciółka, ale nie przeszkadzało mi to szukać odpowiedniego miejsca na wakacje na własną rękę. Dałyśmy sobie czas do pierwszych dni czerwca, bo potem mogły się zacząć problemy z rezerwacją miejsc gdziekolwiek.

* * *

W połowie maja Julia dopadła mnie tuż przed dzwonkiem na pierwszą lekcję i tajemniczym głosem oznajmiła, że wie, gdzie pojedziemy. Trochę mnie to zaniepokoiło, bo też już miałam swoje typy, a nie wierzyłam, że jakimś nadprzyrodzonym sposobem wpadłyśmy na ten sam pomysł. W szkole nie miałyśmy jak spokojnie porozmawiać, więc Julka przyszła do mnie po południu. Była tak podekscytowana, że miałam wrażenie, iż zaraz pęknie z wrażenia.

– Co byś powiedziała na duchy? – rzuciła już w progu.

– Widziałaś ducha? – zainteresował się mój mąż, który zdążył już wrócić z pracy.

– Osobiście nie, moja znajoma zna ludzi, którzy widzieli. A w każdym razie twierdzą, że widzieli.

– Ducha? Pewnie się filmów naoglądali albo naczytali książek – zawyrokował Rafał i stracił zainteresowanie tematem, tym bardziej że miałyśmy jechać same.

– On ma rację, skąd te duchy? Kto w nie wierzy w obecnych czasach?

– Nic jeszcze nie wiesz, a już protestujesz – skarciła mnie Julka.

– Dobra, opowiadaj. Chcesz herbatę, kawę czy piwo?

– Herbatę. Kawy już piłam, a samochodem jestem. – Julka od niedawna była posiadaczką czterech kółek i podkreślała to przy każdej okazji. – No więc ci znajomi moich znajomych, o których rano mówiłam…

– Czekaj, a w jakim oni są wieku? Bo jak starzy, to mogą być bardziej podatni na duchy i inne takie.

– No właśnie nie! – stwierdziła moja przyjaciółka z satysfakcją. – Są w wieku naszych rodziców, więc do zramolenia jeszcze im daleko. I nie należą do pokolenia, które wszystko niezrozumiałe tłumaczyło siłami nadprzyrodzonymi.

– A gdzie mieszkają?

Przyszło mi do głowy, że jeżeli mamy do czynienia z mieszkańcami małej miejscowości lub wsi, wiara w duchy jest bardziej prawdopodobna niż w przypadku mieszczuchów. To akurat wiedziałam z doświadczenia. Niech sobie ludzie opowiadają o dostępie do edukacji, niwelowaniu różnic i tego typu rzeczach, ja swoje wiedziałam. W miejscach, gdzie trzecie lub nawet czwarte pokolenie żyło w mentalności pegeerowskiej, często niewiele zmieniło się w ciągu kilkudziesięciu lat. Owszem, wszyscy mieli telewizory i inne takie, prawie wszyscy komórki, ale niektóre rzeczy pozostały. Jeżeli dziadkowie i rodzice wierzyli w duchy, to i dzieci mogły w nie wierzyć. Albo chociaż dopuszczać ich istnienie. Stąd moje pytanie.

– We Fromborku.

Te dwa słowa wypowiedziane przez Julkę wręcz ociekały satysfakcją. Wytrąciła mi z ręki argumenty dotyczące wieku i miejsca zamieszkania ludzi, którzy widzieli duchy.

– Dobra, mów.

Okazało się, że koleżanka Julii ma jakąś rodzinę w okolicach Fromborka i samym mieście i wiadomości o duchach pochodzą właśnie z tego źródła. Jakoś nie wierzyłam w siły nadprzyrodzone, ale zawsze mogło się coś za tym kryć. Na wszelki wypadek wolałam nie przypominać jej, że podczas ostatnich wakacji UFO okazało się obcym wywiadem. Lepiej, żeby nie miała takich skojarzeń, bo będzie się bała, że znowu się w coś wplączemy. Na pewno sama do tego dojdzie, ale na to nie miałam wpływu. I nie mogłam liczyć na jej amnezję. Ciekawe, co się teraz ludziom może kojarzyć z duchami. Chyba nie znikające we mgle odziane w powłóczyste białe szaty postacie? Spytałam.

– Coś im znika.

A jednak!

– Duch?

– Nie, no co ty? Znikają im różne pierdoły. Jakieś grabie, miska psa, namiot z ogródka…

– Z zawartością?

– Co masz na myśli? – W głosie Julii pojawiła się niepewność.

– Przypuszczam, że te przedmioty dematerializują się w nocy, bo wtedy łatwiej coś ukraść. A w namiocie przeważnie się śpi, a co najmniej są tam jakieś rzeczy.

– A nie, to był namiot rozstawiony do zabawy dla dzieci. Zabawki, które były w środku, zostały.

– Może ktoś robi sobie jaja? Chce wzbudzić niepokój wśród sąsiadów?

– To mu się już udało. Parę osób widziało ducha.

– Tak? I jak wyglądał? – ożywiłam się.

– No jak to jak? Jak duch!

– A precyzyjniej? Duchy też przecież mogą być różne. A w każdym razie tak mi się wydaje. W Nidzicy jest duch Białej Damy, w jednym z zamków straszy jakiś facet, ale słyszałam też o diable albo psie.

– Jak diabeł, to nie duch – zauważyła trzeźwo Julia. – Ja się na duchach nie znam, ale przeważnie są to chyba duchy kobiet.

– A ten pod Fromborkiem?

– A nie wiem. Ludzie widzieli taką rozmytą niewyraźną sylwetkę bez nóg.

– Miał ucięte nogi? – zainteresowałam się gwałtownie, nigdy nie słyszałam o takiej zjawie.

– Nie, no coś ty, po prostu wyglądał jak w długim płaszczu lub czymś takim. Ktoś go widział na polu i twierdzi, że ten duch nie chodzi, a płynie nad ziemią.

– Matko bosko rozmaito, mamy dwudziesty pierwszy wiek! Julka, i ty w to wierzysz? W pływającego nad ziemią ducha?

Ledwo to powiedziałam, natychmiast ugryzłam się w język. Duch był mi zdecydowanie bardziej na rękę niż podejrzenie, że jest to jakiś złodziejaszek.

– Zgłupiałaś? Jasne, że nie wierzę w ducha, ale ciekawi mnie, dlaczego ludzie tak opowiadają. Duch im kradnie, a nie złodziej.

– Ciekawe. Czyj to mógłby być duch we Fromborku?

– No jak to czyj? Kopernika! – obstawiła Julka.

– Czy ja wiem? Od razu tak z grubej rury? Kopernik? Nie było tam nikogo innego, kto mógłby straszyć? Sprawdźmy.

Internet to jednak spore ułatwienie, chwila moment i można poszukać różnych informacji. Kopernik jakoś mi nie pasował, wolałabym innego ducha. Pewne możliwości stwarzali inni kanonicy, Szpital Świętego (nomen omen) Ducha i… szpital psychiatryczny. Nie trafiłyśmy jednak na ani jedną wzmiankę o jakiejś zjawie pojawiającej się w okolicy Fromborka. Skąd więc takie skojarzenie?

– Trzeba przycisnąć rodzinę twoich znajomych – zdecydowałam. – Niech powiedzą więcej o tym duchu. Bo pojedziemy, a okaże się, że to sąsiad taką rozrywkę sobie znalazł i straszy w okolicy.

– Z tego, co zrozumiałam, to ten duch nie straszy, tylko się pojawia. I samo to ludzi niepokoi. Rozumiesz, z jednej strony giną różne przedmioty, niezbyt cenne, ale przydatne, z drugiej ktoś łazi. Ktoś, kogo nie mogą rozpoznać i pojawia się znienacka. Podobno nikt nie widział z bliska tego ducha.

– A policja?

– Co policja? No też go nie widziała. A gdyby nawet wiedziała, to się przecież nie przyzna do kontaktów z duchami. Dopiero by ludzie mieli używanie!

– Julka, jak rany, myśl. Giną im różne rzeczy i nie zgłosili tego gliniarzom? Ja rozumiem, że jakieś pierdoły za dziesięć złotych można olać, ale namiot jest już droższy. Poza tym jak tak im ktoś łazi, to po prostu powinni się tym zaniepokoić. Kto wie, co takiemu typowi przyjdzie do głowy.

– W sumie racja.

– Dowiedz się, czy gadali z policją, co dokładnie ginie, i czy ten duch pojawia się wtedy, kiedy znikają jakieś przedmioty, czy też niezależnie od tego.

– No jak on to kradnie, to chyba wtedy go widzieli? – zauważyła Julia.

– A powiedzieli to wprost? Bo z twojej wypowiedzi wynika, że ludziom coś ginie i pojawia się duch. W sumie mogą to być niezależne sprawy. Powinnyśmy to ustalić, zanim zdecydujemy się na wyjazd, a rezerwować pokoje trzeba jak najszybciej. Zapowiadają nam się wakacje z duchem.

Przez chwilę myślałyśmy nad tym, gdzie się zatrzymać. Z punktu widzenia łapania ducha najwygodniej byłoby w miejscu, gdzie się pokazuje, ale na razie nie wiedziałyśmy, czy jest miejsce, w którym pojawia się częściej. Poza tym nie było wiadomo, czy w okolicy, w której go widywano, można coś wynająć i jakie byłyby to warunki lokalowe. Zdecydowanie wolałabym pokój z własną łazienką niż coś dzielonego z innymi wczasowiczami. Czasy, kiedy lubiłam spartańskie warunki i mogłam się kąpać w zimnej wodzie, bo ciepłej dla mnie zabrakło, już minęły. Nie znaczyło to, że szukam hotelu pięciogwiazdkowego, ale wygodne łóżko z czystą pościelą i własny prysznic to była podstawa. Może lepiej zatrzymać się we Fromborku i robić wypady?

– Zdecydujemy, jak już się czegoś dowiesz – postanowiłam.

– Żebyśmy tylko miały się gdzie zatrzymać. Sezon będzie – zaniepokoiła się Julka.

– To się sprężaj! Im szybciej przyciśniesz znajomych, tym szybciej będziemy mogły zdecydować, gdzie coś wynajmiemy. W międzyczasie sprawdzę, jakie w ogóle są możliwości zakwaterowania. Zobaczymy, co nam z tych duchów wyjdzie. I powiem ci, że ja też wymyśliłam, gdzie jechać!

– Masz coś, co przebije duchy? – zaniepokoiła się Julia.

– Przebije jak przebije. Ja bym pojechała na Mierzeję.

– A co tam masz ciekawego?

– Bursztyn, dziki, ryby i interesuje mnie to przekopanie kanału.

– Nie wolisz sił nadprzyrodzonych?

– Nie wiem.

– Boszsz, ale marudna jesteś. Duchy mogą być fajne. – Julia zachwalała zjawy jak jakieś miłe zwierzątka.

– Zauważ, że Frombork i Krynica Morska nie leżą na dwóch końcach Polski. Możemy to jakoś połączyć.

– Część noclegów zarezerwować tu, część tu? No nie wiem. – Julia zmarszczyła nos w namyśle. – A jak się okaże, że coś ciekawego dzieje się akurat nie tam, gdzie jesteśmy?

Miała rację. Przez Zalew z Krynicy do Fromborka jest niedaleko, ale my miałyśmy samochody, a nie motorówki. Na komunikację wodną nie miałyśmy co liczyć. Julka przypomniała sobie, że ci jacyś jej znajomi bardzo narzekali na takie połączenie. Według nich za mało było takich rejsów i trudno było się do nich dostosować. Jako znane niedowiarki sprawdziłyśmy w sieci i ku naszemu zdziwieniu okazało się, że połączenie z Krynicy jest tylko do Tolkmicka. Może w sezonie będzie inaczej? Jeżeli jednak chciałyśmy być mobilne, należało liczyć na własne siły. Sprawdziłyśmy Google Maps i, jakby nie patrzeć, na dojazd z jednej miejscowości do drugiej było trzeba poświęcić półtorej godziny. Niezależnie od tego, czy jechałybyśmy przez Elbląg, czy przez Tolkmicko.

– Jasna dupa, nie damy rady szybko podjechać do Fromborka, jakby coś się zaczęło dziać.

Nie da się ukryć, wciągnęłam się w te duchy. Chociaż to głupie, bo kto w nie wierzy? Pewnie dlatego tak mnie to zaintrygowało. Dorośli ludzie, a mówią o duchu, a nie po prostu o kimś obcym, kto chodzi po okolicy. Niewyjaśnione rzeczy przyciągały moją uwagę niczym magnes, być może dlatego, że jestem historyczką. Nie liczyłam na spotkanie z duchem Kopernika, ale na rozwiązanie zagadki, która była na tyle intrygująca, że wieść o niej dotarła już do Gdańska. A w każdym razie do kilku osób, które tu mieszkają.

– To może wynajmiemy coś we Fromborku, a do Krynicy będziemy dojeżdżać?

– A bursztyn i dziki?

– Co do dzików, to nie mam pojęcia, po co chcesz je spotkać, ale jeżeli chodzi o bursztyn, to wydaje mi się, że w lecie i to przy takiej liczbie turystów masz słabe szanse, żeby coś znaleźć.

– Może i racja – zgodziłam się niechętnie. – We Fromborku też będzie tłum, pewnie przyjeżdża tam wycieczka za wycieczką, żeby zwiedzić Wzgórze Katedralne. Jeżeli zdecydujemy się na nocleg w miasteczku, to musimy się liczyć z turystami.

Po zeszłorocznym pobycie w leśniczówce mojego kuzyna ciągnęło nas do podobnego miejsca. Ciągnęło nas również tam, gdzie się coś działo, bo jak się okazało, leniwe wakacje z książką i spacerami po lesie są fajne, ale jak się przy okazji trafią jakieś atrakcje w postaci prawie trupa, to robi się jeszcze bardziej interesująco.

– Może uda się wynająć coś u tej rodziny mojej znajomej albo gdzieś w okolicy? A do Fromborka byśmy dojeżdżały albo dochodziły. To blisko jest.

Dałyśmy sobie dwa tygodnie na sprawdzenie wszystkiego, co wydawało nam się istotne, i umówiłyśmy się na naradę pierwszego czerwca. Jasne, że widywałyśmy się codziennie w szkole i często poza nią, ale to miało być spotkanie robocze przed wyjazdem na wakacje.

Siedzący przy komputerze w drugim pokoju Rafał jakoś dziwnie patrzył na nas, gdy Julka wychodziła. Najwyraźniej słyszał część naszej rozmowy, ale duchy nie wydały mu się na tyle niebezpieczne, żeby zaprotestować. Po zeszłorocznej aferze, do której rozwiązania zdecydowanie się przyczyniłyśmy, miał na mnie oko. Najnormalniej w świecie bał się, że połknęłam jakiegoś kryminalnego bakcyla i będę wszędzie szukała zwłok. Martwych albo i nie. Ta druga opcja chyba bardziej go niepokoiła.

* * *

Pierwszego czerwca w szkole był dzień sportu, zajęcia skończyły się szybciej i miałyśmy chwilę, żeby skonkretyzować plany wyjazdowe. Czas był najwyższy, bo niedługo jako jedyne miejsce do spania zostanie nam własny namiot. To znaczy, jeżeli chodzi o Krynicę Morską, to już tak było.

– Dupa blada, nie ma miejsc – poinformowałam Julkę. – A te kobiety w pensjonatach miały mnie za idiotkę, bo kto to widział tak późno rezerwować pokoje. Cała Polska jedzie na Mierzeję? Nie mają innych miejsc? Tam jest wąsko!

– Trudno, będziemy tam dojeżdżać. – Julka westchnęła współczująco i obłudnie. – Ja wstępnie zaklepałam pokój pod Fromborkiem u znajomych rodziny moich znajomych. Tak na wszelki wypadek. Z balkonem i własną łazienką.

– To mamy gdzie spać. Chyba że zdecydujemy się na Frombork.

– Miałybyśmy dalej do tych duchów.

– Pytałaś o gliny i o to, czy jednocześnie pojawia się duch i coś ginie?

Okazało się, że miejscowi rozmawiali z policjantami, ale prywatnie. Nikt się nie wygłupiał z oficjalnym zgłoszeniem kradzieży ani nie sugerował, że za tym stoi nieznajomy duch. Nieoficjalnie pogadali sobie jednak przy piwie z jednym takim sierżantem i podzielili się obawami. Niepokojące było nie to, że coś ginie, bo za tym mógł stać zwykły złodziej, a prawie każdy kiedyś spotkał się z kradzieżą, która, aczkolwiek mogła być bardzo dotkliwa, to od razu było wiadomo o co chodzi. I normalni złodzieje starali się, aby nie było ich widać. A ten działał inaczej. Dawał się zauważyć, ale nic sobie z tego nie robił.

– Ale czy to czasem nie jest tak, że oni nigdy nie widzieli go blisko miejsca, z którego coś zginęło? – przycisnęłam Julkę.

– Zdefiniuj blisko.

– W momencie kradzieży.

– Nigdy nie było takiego przypadku, nikt nie złapał złodzieja na gorącym uczynku.

– Na podwórku?

Okazało się, że nie, a ludzie po prostu łączą fakty. Coś zniknęło, a ktoś widział sylwetkę zjawy. Albo odwrotnie. Czasem dopiero na wieść, że duch się znowu pojawił, wszyscy rzucali się do sprawdzania stanu posiadania i często stwierdzali, że coś zginęło. Nie zawsze były to rzeczy takie jak namiot, który był dobrze widoczny, lub grabie, których ktoś często używał.

– Może oni po prostu gubią te rzeczy i zwalają na ducha? – zasugerowałam.

– E, chyba nie, nie gadaliby wtedy z gliniarzami.

– Jakieś to takie niepoważne jest. Wiesz, mnie by chyba bardziej wkurzyło, jakby mi ktoś coś podpierdzielił spod domu i byłabym tym zaintrygowana do granic możliwości. Starałabym się złapać złodzieja i sprawdzić, kto to jest. Nawet gdyby wyglądał jak duch. A oni nic. Uważają, że duch ma prawo kraść? To jakaś lokalna tradycja? A poza tym, skąd ta pewność, że kradnie duch? Tak jest wygodniej?

– No właśnie – ucieszyła się Julia. – Oni tam może mają inny charakter? A dla nas to akurat zagadka w sam raz.

– Dobra, jedziemy! – zdecydowałam. – Duch nie duch, ale pewnie i tak nie damy rady załatwić noclegów gdzieś indziej. Trzeba wykorzystać to, co nam wpadło w ręce.

– W sensie zakwaterowanie?

– W sensie zakwaterowanie i te lekko kryminalne akcenty.

– Kradzieże SĄ kryminalne – powiedziała z naciskiem Julka.

– Ale duch jest niepoważny i trochę osłabia efekt kradzieży. Chociaż intryguje. Wyobraź sobie takie doniesienie: panie sierżancie, bo mi zjawa bieliznę ukradła. Na pewno przez gardło by mi nie przeszło.

– Bo ty to byś od razu trupa chciała!

– Zaraz tam chciała! I zaraz trupa! Ale nie przeczę, że „nieboszczyk ukradł mi gacie” na pewno brzmiałoby dla policji ciekawiej. Na kiedy zarezerwowałaś pokój?

– Od siódmego lipca.

– To mamy miesiąc. Dobrze byłoby mieć jakiś konkretniejszy trop już teraz, żebyśmy wiedziały, od czego zacząć. Pogadaj z tymi znajomymi, czy nie udałoby się dostać spisu przedmiotów, które zginęły. Jeżeli ci okradzeni rozmawiali o tym z policją, to musieli im jakieś konkrety podać. Niech je podadzą i nam. Pokombinujemy sobie jeszcze w Gdańsku. I musimy się zastanowić, co ze sobą zabrać.

– No jak to co? To, co normalnie zabiera się na letnie wyjazdy. – Julka popatrzyła na mnie, jakbym chciała spakować się na wyprawę do Afryki.

– Nie pamiętasz już, jak nam w zeszłym roku brakowało rozmaitych rzeczy? A to mapy, a to sznura, a to czegoś innego.

W wyniku zastanawiania się, co nam się może przydać, powstała całkiem pokaźna lista. Oprócz rzeczy oczywistych, takich jak ciuchy na różną pogodę, kosmetyki, lekarstwa, książki i latarki, znalazły się tam też: śpiwory i koce (bo może będzie trzeba spędzić noc na dworze), składane krzesełka (takie jak na ryby), saperka (zawsze się może przydać), sznur (do zastosowań rozmaitych), scyzoryki (według Julki na grzyby, według mnie do wszystkiego), koszyki na grzyby (do zastosowań zgodnych z nazwą, ale też jako świetny pretekst do włóczenia się po okolicy) i zapas piwa (żeby nie było trzeba za każdym razem do sklepu chodzić). To ostatnie wzbudziło pewne kontrowersje, bo albo piwo, albo jazda samochodem w pogoni za duchem, więc dopisałyśmy alkomat. Nie wpadłyśmy z nagła w alkoholizm, ale obie piwo lubiłyśmy, za to nie lubiłyśmy pijanych kierowców.

– Jeszcze trochę i będziemy musiały we dwa samochody pojechać – przyjrzałam się krytycznie naszej liście.

– Ja tam nie chcę nic mówić, ale większość tych rzeczy do zabrania to twój pomysł – wytknęła mi przyjaciółka.

– A wolisz czatować na ducha lub złodzieja zmarznięta, siedząc w kucki czy na rozkładanym siedzisku zawinięta w kocyk?

– CZATOWAĆ? Alka, myśmy miały rozwiązywać zagadkę! Jeszcze nas tam nie ma, a ty się zastanawiasz, jak złapać kogoś, kto się wymyka miejscowym.

– Czysto teoretycznie. Poza tym siedzieć możemy nad zalewem, oglądając zachód słońca lub jedząc drugie śniadanie gdzieś w plenerze. Na grzybach na przykład – uspokoiłam przyjaciółkę.

– Akurat ci wierzę. – Julka wzruszyła ramionami.

Dalsze kompletowanie sprzętu przerwali nam nasi faceci, czyli mój mąż i poderwany rok temu przez Julkę sierżant policji. Niby go nie podrywała, tylko wydobywała informacje potrzebne nam w prywatnym śledztwie, ale jakoś tak się złożyło, że Podgórski zaczął często przyjeżdżać do Gdańska, a ostatnio udało mu się przenieść na stałe. Mężczyźni oświadczyli, że trzeba uczcić Dzień Dziecka i zabierają nas na lody, ciasto, spacer albo cokolwiek. Przez ten rok zdążyli się już zaprzyjaźnić i miałam niejasne podejrzenia, że planują trochę nas popilnować. Podgórski jako profesjonalista zdecydowanie protestował przeciwko pchaniu się w sprawy kryminalne, a mój mąż po prostu się o mnie bał. Dawid pewnie bał się o Julkę, ale z racji zawodu mógł udawać, że chodzi mu tylko o to, że to policja, a nie cywile, powinna zajmować się przestępcami. Jasne. Jakbyśmy nie znalazły tego faceta w malinach, to policja nic by nie wiedziała o aferze. Albo zdecydowanie mniej. Teraz ratowały nas te duchy, które stanowiły świetną zasłonę dymną. Intrygował mnie ten złodziej kradnący, według informacji znajomych Julii, już od zimy, a traktowany tak pobłażliwie. Poza tym, czy on się nie bał, że w końcu ktoś się na niego zaczai i go złapie? I po co kraść różne małowartościowe duperele? Ryzyko większe niż zysk. Ciekawe…

Spis skradzionych rzeczy dotarł do Julki po dziesięciu dniach. Przetarłam oczy, gdy zobaczyłam, ile tego było i co padło łupem złodzieja. Listę otwierały jajka podbierane z kurnika, a dalej były: trzy kury, szczeniak, grabie, dwie łopaty, suszące się pranie, garnek z zupą, gąsior wina, buty i kalosze, radio samochodowe leżące na ławeczce przed domem, różne narzędzia, dwa stare albumy ze zdjęciami, płetwy, srebrny lichtarz, dwa koła od samochodów, ale różnych, kosz z ziemniakami, namiot i wiertarka.

– Rany boskie, Julka, co to jest? To przecież wygląda jak spis rzeczy zgubionych, a nie skradzionych. W każdym razie w większości.

– I właśnie dlatego nikt tego nie zgłasza. Przyznałabyś się, że ci ktoś jajka z kurnika podprowadził? Od razu by było na lisa, kunę czy łasicę.

– To jest takie… bez sensu – skrzywiłam się z niechęcią.

– No właśnie. Rozumiesz, taka zasłona dymna – przekonywała mnie Julia.

– Puknij się! Jaka zasłona dymna? Ktoś coś ukrywa poprzez dokonywanie idiotycznych kradzieży? Zdecydowanie lepiej byłoby cicho siedzieć.

– No właśnie! Rozumiesz, wszyscy mówią, że to głupie.

Nie byłam przekonana, Julka być może też nie, ale wolała się nie przyznawać. Wiedziała, że tajemnica jest dla mnie niezłą przynętą i pewnie nie będę marudziła, że nie udało się pojechać do Krynicy Morskiej.

Nie musiała tak agitować, wybrałyśmy już przecież miejsce wyjazdu na wakacje. Teraz pozostało tylko czekać na koniec roku szkolnego i kompletować nasz ekwipunek.

* * *

Pokój miałyśmy dostępny od soboty wieczorem, ale wyjechałyśmy z Gdańska rano. Pogoda była przyzwoita i postanowiłyśmy obejrzeć Frombork. Przypuszczałyśmy, że tak naprawdę to, co jest warte obejrzenia, znajduje się na Wzgórzu Katedralnym i w okolicy, więc na pierwsze rozeznanie, zjedzenie obiadu i pogapienie się na zalew powinno nam wystarczyć kilka godzin. Co prawda Julia już coś zaczęła przebąkiwać o lesie i grzybach, ale to mogło trochę poczekać, nie musiałyśmy od razu po opuszczeniu samochodu lecieć sprawdzać, czy nie ma gdzieś kurek.

Zaparkowałyśmy na niewielkiej uliczce niedaleko posterunku policji, pewnie wiodło nas jakieś przeznaczenie, bo nie miałyśmy pojęcia, gdzie go szukać. Wyszło nieźle, bo po cichu liczyłam na to, że kontakty z gliniarzami okażą się konieczne. Nic nie powiedziałam na ten temat i udałam, że nie zauważam szarego budynku i tablicy do niego przymocowanej. Wolałam na razie nie narażać się Julce, która miała nadzieję na wakacje spokojniejsze niż w zeszłym roku. Ja liczyłam na kolejną porcję adrenaliny i przygody. Nie paliłam się do znajdowania zwłok, szczególnie w stanie lekko przechodzonym i z pewnymi ubytkami ciała, ale zagadka, niechby nawet kryminalna, nie musi się wiązać z morderstwem. Moja przyjaciółka uważała, że najlepiej by było, gdybyśmy trafiły na coś intrygującego, ale bezpiecznego i niezwiązanego z przestępstwami, ale ja miałam na ten temat inne zdanie. Nie interesowały mnie rzeczy prozaiczne, a wszystko inne według mnie musiało się w jakiś sposób wiązać z kryminałem. Powód był prosty. Ludzie przeważnie trzymają coś w tajemnicy, bo boją się konsekwencji po jej ujawnieniu. Oczywiście może to dotyczyć reakcji rodziny, znajomych, utraty autorytetu czy skandalu. Dla mnie to był za mały kaliber, poza tym nie miałam ochoty grzebać się w ludzkich życiorysach i brudach. Interesowało mnie coś większego, ciekawszego, wymagającego kojarzenia faktów, logicznego myślenia, a nie tylko wścibstwa. A według mnie prawie zawsze wiązało się to z jakimś, większym lub mniejszym, naruszeniem prawa. Poza tym ludzie wtedy na pewno bardziej się boją, że tajemnica wyjdzie na jaw i pilniej jej strzegą. Czyli będzie więcej zabawy, żeby dociec, o co chodzi. W tym momencie rozmyślań zawsze wracałam tego samego: nie chciałam, żeby to było coś osobistego typu zawód miłosny i odgrywanie się na niewiernym. Miałam również czas przemyśleć kradzieże i pojawianie się tego ducha i wyszło mi, że te sprawy nie muszą się wcale ze sobą łączyć. Chyba nawet wolałbym, żeby się nie łączyły, w razie czego miałybyśmy dwie zagadki do rozwiązania.

– Coś ty tak zastygła jak słup soli? – pogoniła mnie Julia. – Gdzie idziemy? Katedra czy port?

– Do portu mamy bliżej.

– Niech ci będzie, chodźmy nad zalewę.

Akurat piłam i prychnęłam wodą na ulicę i drzwi samochodu, dobrze, że nie na siedzenia.

– Nad co?

– No nad wodę, a co?

– Powiedziałaś, że nad zalewę. Rodzaje ci się pomyliły? TA woda, nad którą leży Frombork, to jest TEN zalew.

– TA zalewa – roześmiała się Julia. – Słyszałam, jak ktoś kiedyś tak mówił na zalew i strasznie mi się spodobało. I podłapałam.

Nad zalew, sorry, nad zalewę miałyśmy rzeczywiście blisko. Ponieważ pogoda była ładna, uliczki prowadzące do portu zastawione były samochodami i pogratulowałam sobie w duchu, że nie przyszło mi do głowy parkowanie pod portem. Dochodziło południe, ale na wodzie przewalały się leniwie żaglówki. Nie wypływają? Nie korzystają z pogody i wiatru? Żeglarzem nie jestem, ale pogoda wydała mi się niezła na żeglowanie. Powód okazał się prozaiczny. Wieczorem żeglarze zrobili sobie niewielką imprezę i teraz wszyscy odsypiali. Obejrzałyśmy port, przespacerowałyśmy się kawałek wzdłuż brzegu do plaży i przeszłyśmy się po falochronie.

– Jednak nie wszyscy żeglarze odsypiają – zauważyła Julia. – Całkiem sporo tych żaglówek.

– I nie tylko. Zobacz, tam chyba płynie jakiś statek. – machnęłam ręką w stronę Tolkmicka. – A tam są jakieś łodzie motorowe.

– Oni chyba nurkują. A w każdym razie tak mi się wydaje, chociaż mam wątpliwości, czy zalewa to najlepsze miejsce do tego. Idziemy obejrzeć katedrę?

Postanowiłyśmy pójść inną drogą. Nie było obawy, że zabłądzimy, katedra górowała nad miastem, a w każdym razie nad tą jego częścią, w której się znajdowałyśmy. Przeszłyśmy ścieżką prowadzącą od trawiastego terenu nad zalewem w głąb lądu, a potem, kierując się widokiem, na skróty do wzgórza. Byłam przekonana, że w wakacyjną sobotę ludzi będzie znacznie więcej, Kopernik powinien przyciągnąć turystów.

– Zwiedzamy teraz czy innym razem?

– Nie wiem – zastanowiłam się. – Może obejdźmy wszystko i wtedy zdecydujemy.

Do zobaczenia we Fromborku miałyśmy kompleks katedralny wraz z planetarium, dawny szpital, a obecnie muzeum z przyległym ogrodem, cmentarz, na którym leżą pochowani kanonicy, i jeszcze parę miejsc. Nie wspominając o obserwatorium. To ostatnie mieściło się kawałek za Fromborkiem, było nowe i z tego, co wiedziałyśmy, warto było tam pójść. Nie żebyśmy odkryły w sobie nagłą pasję astronomiczną, ale pooglądać zawsze warto.

Pod katedrą był może nie tłum, ale zdecydowanie się zagęściło i momentalnie zdecydowałyśmy się, że zwiedzimy ją kiedy indziej, w środku tygodnia. Podobnie jak wszystko inne na wzgórzu. Dzisiaj postanowiłyśmy się zadowolić spacerem i oglądaniem budynków z zewnątrz.

– Ty, popatrz, część ludzi tylko chodzi i zdjęcia robi – zauważyła Julia. – Nie interesuje ich, co jest w środku?

– Może bilety są drogie?

– To po co przyjeżdżają? Mogliby w sieci zdjęcia obejrzeć.

– Nie mają czasu? Mają na trasie Braniewo, Frombork i coś tam jeszcze do obskoczenia w jeden dzień? Albo do pochwalenia się znajomym wystarczą im zdjęcia z zewnątrz, a zaoszczędzony czas spędzą w jakimś sklepie? A zresztą, co cię to obchodzi? My sobie zwiedzimy dokładniej. Chodź, pójdziemy na ten stary cmentarz koło psychiatryka, a potem zejdziemy w dół do starego szpitala, tego z wystawami dotyczącymi medycyny.

– Może zobaczymy ducha kanonika? – roześmiała się Julka.

– Jeszcze nie słyszałam o zjawie dziennej, ale ta tutaj jest tak nietypowa, że czort ją wie. Może i snuje się przed zmrokiem – Wyminęłam jakąś grupę rodzinno-towarzyską i wyszłam za bramę. – Słuchaj, musimy nawiązać kontakty ze społeczeństwem i wypytać o tego ducha i kradzieże.

– To chyba nie we Fromborku, a gdzieś tam, gdzie to się dzieje?

– O duchu można i tu. Pójdziemy sobie na jakiś obiad i spróbujemy zasięgnąć języka na zasadzie, że w takich starych murach to pewnie jest jakaś biała dama lub inny duch.

– A pytany popuka się palcem w czoło i stwierdzi, że rzadko widuje się takie idiotki.

– A co ci szkodzi? Zna cię tu ktoś? Niechby sobie nawet pomyślał, że same jesteśmy nawiedzone. Powinno im zależeć, żeby poopowiadać o mieście, bo przecież to reklama.

Tak pogadując, doszłyśmy do muzeum, które mieściło się w dawnym szpitalu. Budynek nie był duży i uznałyśmy, że tę wystawę oglądniemy od razu, ale w progu nas zastopowało. Nie lubię tłumu i już! A akurat weszła wycieczka i to młodzieżowa! Żadnych małolatów, wakacje są! Wymiotło nas stamtąd natychmiast i poszłyśmy zobaczyć przyszpitalny ogród. No coś pięknego! Nie dość, że było co pooglądać, to jeszcze te opisy! „Popularny lek przeciwko zarazom, czarom i stanom zapalnym” przy walerianie bardzo pasował do ducha, bo jak duch, to może i czary? Tojad obejrzałam sobie z uwagą, bo nigdy nie widziałam go w naturze, a Julka prawie oszalała z zachwytu nad całością. Wiadomo, biolog. W pewnej chwili podniosłyśmy wzrok znad roślin, bo coś zahałasowało na dachu starego szpitala.

– Rany boskie, Alka, patrz!

– No patrzę przecież. Ale masz rację, jest gigantyczne.

Na kominie było olbrzymie gniazdo bocianie. Nie mam pojęcia, od ilu lat tam tkwiło, ale nigdy w życiu nie widziałam tak wysokiego. Aż dziw brał, że nie spadało. Nasze zachwyty usłyszał przechodzący akurat obok pracownik muzeum i od razu skorygował nasz pogląd. Gniazdo nie znajdowało się na kominie tylko na małej sygnaturce, gdzie kiedyś był zainstalowany niewielki dzwon.

– To co? Idziemy coś zjeść? – Julia po oglądnięciu wszystkich roślin i zrobieniu im mnóstwa fotek poczuła głód.

– Tu obok coś jest, możemy spróbować tam.

– Myślisz, że rybę tu mają?

– Nie wiem, ale rybę to chyba najlepiej w porcie? – zasugerowałam, stojąc już pod restauracją. – Sądząc po nazwie, to raczej pizzę bym tu zamówiła.

– „Don Roberto”, może i racja.

Usiadłyśmy przy stoliku na zewnątrz i czekałyśmy na zamówioną pizzę. Czułam pewien niedosyt, nie natknęłyśmy się jeszcze na nic intrygującego. Nie nudziłam się, ale moje rozbudzone w zeszłym roku ciągoty kryminalne popiskiwały lekko. Julka wróciła z toalety i przejęta zdawała mi relację z wystroju wnętrza, które obejrzała po drodze. Jej zachwyt wzbudziły wyeksponowane słoiczki z różną zawartością spożywczą – głównie swojskimi przetworami, a niepokój broń widoczna na tejże szafie. Bez chwili wahania poszłam to sprawdzić. Na szafie leżał tommy gun. Nie jestem znawczynią broni, ale jak dla mnie wyglądał tak, jak na starych filmach gangsterskich. Może dałoby się z niego postrzelać?

Młody kelner, który podawał nam smakowicie wyglądającą pizzę, na pytanie, czy na wzgórzu katedralnym straszy, zrobił ruch jakby chciał się palcem w głowę popukać, ale zdecydowanie przeszkodziła mu w tym trzymana w rękach taca, co pozwoliło mu zachować grzeczność wobec klientek. Rozbudowałam pytanie, precyzując, że chodzi nam o legendę, a nie rzeczywistość. Niestety, chłopak nie wiedział o niczym takim. Trudno.

Do naszego wakacyjnego lokum dojechałyśmy koło piątej po południu, niby nie wieczorem, ale pokój okazał się już dostępny. Spory, z dwoma łóżkami, niedużą kanapką, fotelami, stolikiem, szafą, skromnym aneksem kuchennym i łazienką. Gospodyni od razu spytała nas, czy chcemy się u niej stołować, czy wolimy same kucharzyć. Bez namysłu zdecydowałyśmy się na obiady przez nią serwowane, nie chciało nam się zajmować kuchnią. Uprzedziłyśmy tylko, że może się tak zdarzyć, że spóźnimy się na posiłek, ale wtedy po prostu odgrzejemy sobie obiad u siebie w pokoju. Nie zawracając sobie na razie głowy rozpakowywaniem bambetli, poszłyśmy na spacer po okolicy, w końcu trzeba sprawdzić, gdzie się mieszka. Dom, w którym spałyśmy, znajdował się na końcu wsi, co nam zdecydowanie odpowiadało. Miałyśmy w planach wypady w różne miejsca o rozmaitych porach i nie widziałyśmy powodu, żeby od razu wszyscy o tym wiedzieli. Nocne spacery letniczek mogłyby kogoś zainteresować i wzbudzić plotki. Problem był tylko jeden. Nasz pokój znajdował się na piętrze, wymykając się, obudziłybyśmy domowników.

– Nasze okna wychodzą na tył podwórka – zaczęłam zachęcająco, ale Julka mi przerwała.

– Oszalałaś? Mamy skakać z pierwszego piętra? Niechby nawet niskiego! Czy ja jestem ninja czy biolog?

– Jedno drugiego nie wyklucza. Poza tym mamy balkon, co stwarza pewne możliwości. Chodź, zobaczymy, jak to wygląda. – Pociągnęłam Julię w głąb podwórka.

Nasz balkon był zadaszony i spory. To jeszcze nic nam nie dawało, ale z radością stwierdziłam, że pod domem rośnie duże drzewo, a całkiem gruba gałąź dotyka samego balkonu. Była ucięta, najwyraźniej gospodarze nie chcieli, żeby zacieniła pokój. Widząc, gdzie patrzę i jaką mam minę, Julia natychmiast popukała się w czoło.

– Oszalałaś? Ile ty masz lat? Piętnaście? Naprawdę oknem chcesz wychodzić? I po pniu drzewa?

– Jak nie będzie innej możliwości, to tak.

– JA nie. Poza tym jak wrócisz? W dół to jeszcze może się da, ale w górę? Co ja, małpa jestem? Lewitować też nie umiem.

– No dobra, jeszcze zobaczymy. – Wolałam nie stresować jej niepotrzebnie. – Może da się wychodzić z domu bezszmerowo. W którą stronę najpierw idziemy?

– Do lasu, potem możemy zatoczyć koło i wrócić.

– Po drodze spróbujemy pogadać z ludźmi. Z tego, co pamiętam, to w tej wsi też ginęły różne przedmioty.

– Tak się zastanawiam – Julia przeskoczyła przez kałużę – czy powinnyśmy. Bo rozumiesz, jak zaczniemy wszystkich wypytywać, to złodziej może się dowiedzieć i nie złapiemy go.

– W ogóle będzie ciężko – westchnęłam. – Cholera wie, jak często on kradnie. Właściwie potrzebna by nam była jakaś osoba przejęta tematem, może nawet przestraszona i małomówna zarazem, ale też nie za bardzo. I sporo wiedząca.

– Trochę sprzeczne te cechy – skrytykowała mnie Julia. – Może po prostu spytamy naszą gospodynię? Przy okazji dałybyśmy jej do zrozumienia, że może się spodziewać naszych wyjść i powrotów o różnych porach.

– Spróbujemy pogadać, jak wrócimy. A teraz skup się na zapamiętywaniu terenu, żebyśmy spokojnie mogły tu po ciemku latać.

– Coś ty się tak uparła na łażenie po okolicy po ciemku?

– A widziałaś ducha w dzień?

– No nie, masz rację.

Szłyśmy drogą i rozglądałyśmy się dookoła. Postanowiłyśmy, że jeżeli nie znajdziemy innej, którą powinnyśmy wrócić do wsi, to cofniemy się do domu i pójdziemy w drugą stronę. Szczerze mówiąc, z takiego łażenia żadnych zysków śledczych raczej się nie spodziewałam. Powinnyśmy się skupić na miejscach, w których bywał złodziej i duch, a nie szukać na chybił trafił.

– Chodź szybciej! – pogoniła mnie Julka. – Wlazłyśmy w jakąś strefę końskich much! Zaraz nas pożrą, bo rzuciły się, jakby od stu lat człowieka nie widziały. Albo może jesteśmy wyjątkowo smaczne, taki przysmak z dalekich stron.

Rzeczywiście, dawno nie widziałam ich tylu naraz. Leciały za nami całą chmarą, ewidentnie miały ochotę na posiłek. Hm, to tak okresowo czy zawsze tu tak jest? Miałam nadzieję, że to pierwsze. Przebiegłyśmy odcinek opanowany przez muchy i już normalnym krokiem ruszyłyśmy dalej. Udało nam się tak wybrać trasę spaceru, że do domu zbliżałyśmy się od strony przeciwnej. Gospodyni porządkowała coś koło płotu, ale robiła to bez zbytniego zaangażowania i uznałyśmy, że chętnie wda się w pogawędkę, Od czego zacząć i jak ją przeprowadzić? Po wstępnych uprzejmościach i krygowaniu się, że jej czas zajmujemy, dałyśmy się zaprosić do altanki na herbatę i ciasto.

– Panie tu pierwszy raz?

– Byłyśmy kiedyś we Fromborku, ale to już dawno temu.

– W sumie aż tak dużo to tu do zwiedzania nie ma, jeden dzień by paniom starczyły spokojnie, a nawet mniej. – W tym stwierdzeniu zawarte było pytanie: „Co będziecie potem robiły?”.

– Ale jest zalew, można skoczyć do Braniewa lub Tolkmicka albo nawet na mierzeję.

– To prawda.

– Poza tym chcemy trochę odpocząć i poleniuchować. Pospacerować po okolicy, pójść na grzyby albo posiedzieć na balkonie z książką.

– Kurki już są – powiadomiła nas gospodyni ku wielkiej radości Julki. – Słyszałam, że interesuje panie nasz duch?

No proszę, kobieta sama zaczęła temat, jak miło. Przyznałyśmy się do zainteresowania duchem, nie wspominając o tym, że liczymy na jakieś sensacyjne wydarzenia, tylko motywując to tym, że w obecnych czasach rzadko się słyszy takie opowieści. Pomijając oczywiście duchy historyczne, jak wszelkiego rodzaju białe damy.

– Ja tam w duchy nie wierzę, ale tego czegoś nikt z bliska nie widział, pojawia się i znika i nigdy nie wiadomo, kiedy znowu będzie. Jak taka zjawa – kontynuowała kobieta.

– A wiadomo chociaż, czy pojawia się zawsze w tych samych miejscach?

– Tak. Ludzie mówią, że ma swój rejon i nawet jak nie jest to dokładnie to samo miejsce, to wiadomo, gdzie można go spotkać.

– Pokaże nam pani, gdzie to jest? – poprosiłam zachłannie. – Zaraz mapę przyniosę.

Postanowiłam od razu nanieść te punkty na mapę, może to nam coś da? Mapę miałyśmy dokładną, tylko okolice Fromborka, w bardzo przyjaznej skali. Kobieta pokazała nam, gdzie się pojawia domniemany duch, a potem, gdzie grasuje złodziej czy też złodzieje. Wiedziała znacznie więcej, niż Julka dowiedziała się od znajomych. Okazało się, że zapanowała istna plaga kradzieży w okolicach miasta. Nie w samym mieście, ale w pobliskich wsiach, szczególnie tych położonych od strony Tolkmicka. Mniej więcej od zimy co chwilę coś ginęło, ale przeważnie straty były tak małe, że ludzi bardziej denerwowało to, że ktoś chodzi im po obejściu niż to, że zginął jakiś duperel.

– Nigdy nic cennego?

– Tylko kilka razy i zawsze były to stosunkowo nieduże przedmioty.

– Kradnie tylko z obejścia? – podpuściłam kobietę.

– A gdzie tam, co pani! Włazi do domów. I większość ludzi jest przekonana, że kradzieże miały miejsce w nocy, jak oni sobie smacznie spali.

– Może złodziej wykorzystał okazję, gdy nikogo w domu nie było?

– W większości przypadków nie. Tu nie ma zbyt wielu rozrywek, ludzie noce spędzają w domach.

– Nie bał się, że ktoś się obudzi i go zobaczy? – zdziwiła się Julka.

– No właśnie. – W głosie naszej gospodyni pojawiła się nuta satysfakcji, nie wszędzie jest taki nietypowy złodziej.

– Intrygujące. Nikt nie próbował go złapać?

– Wszyscy. To znaczy wszyscy dbają o to, żeby zamykać drzwi, nie zostawiać nic na wierzchu i ogólnie pilnować swojego dobytku, ale to nic nie daje.

– A może to ktoś znajomy? Wie pani, na sąsiada można nie zwracać uwagi, szczególnie, gdy często przychodzi.

– Uważamy, że nie. Nikt nowy tu ostatnio nie zamieszkał, a jak ktoś by miał takie skłonności złodziejskie, to chyba nie od zimy, tylko wcześniej. Ktoś przyjeżdża i kradnie – stwierdziła stanowczo kobieta i dołożyła nam ciasta.

– Wie pani – zaczęłam, zawahałam się, kombinując, jakich użyć słów, i kontynuowałam ostrożnie – to bardzo ciekawe. Nigdy nie spotkałyśmy się z takim dziwnym działaniem, chociaż nasi uczniowie pomysły mają czasem naprawdę niesamowite.

– W sumie nie wiem, co jest bardziej intrygujące, złodziej czy duch – przyszła mi Julka z pomocą. – Zna pani kogoś, kto widział ducha?

Najwyraźniej śledzenie i łapanie ducha wydało jej się ciekawsze niż kradzieże. Nasza gospodyni znała sporo osób, które twierdziły, że widziały zjawę. Według niej co najmniej sześć z nich zechce porozmawiać z nami na ten temat.

– Oni chętnie o nim opowiadają, bo kto to widział, żeby duch po wsiach w dwudziestym pierwszym wieku grasował.

Zabrzmiało to tak, jakby zjawy kilka wieków temu były czymś naturalnym, powszechnie spotykanym i zamieszkiwały co drugi dom. Chciałyśmy jeszcze dowiedzieć się, z kim w miarę dyskretnie możemy poplotkować o złodzieju, i uprzedzić, że możemy wychodzić lub przychodzić w nocy, ale do domu wrócił gospodarz z zakupami i naszej rozmówczyni skończył się czas wolny.

Rozpakowanie ciuchów i zrobienie kolacji zajęło nam pół godziny, a potem z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku rozsiadłyśmy się na balkonie. Było ciepło, a przed komarami zabezpieczyłyśmy się, zapalając spiralę.

– Tu nam nikt przez okno nie wlezie – zauważyła Julka z zadowoleniem. – Nie musimy ustawiać na parapecie instalacji antywłamaniowej.

– Oszalałaś? Bez specjalnego wysiłku po tym drzewie wejdzie. – Machnęłam w odpowiednią stronę rękę, ale zapomniałam, że trzymam w niej szklankę i wylałam sobie trochę piwa na nogi. – Cholera!

– To nie machaj tak, bo napój marnujesz, a nie słyszałam o kuracji piwnej dla stóp. Sama mówiłaś, że z balkonu to nawet my byśmy zlazły, ale w drugą stronę gorzej – przypomniała Julia.

– Dla nas gorzej. Średnio wysportowany facet jest silniejszy od nas, ma lepszy chwyt i spokojnie się tu dostanie. Tylko po co? Jeszcze nie zdążyłyśmy się nikomu narazić – powiedziałam z pewnym smutkiem w głosie.

– Ty chyba jednak zwariowałaś. – Julka dolała sobie piwa i spojrzała na mnie krytycznie. – Po cholerę chcesz się znowu narażać?

– Nie po cholerę, tylko ze względu na to, co planujemy. Myślisz, że i złodziej, i duch tak chętnie dadzą się zdemaskować? Obawiam się, że nie.

– Dobrze chociaż, że dzisiaj na pewno będziemy miały spokojną noc – westchnęła moja przyjaciółka. – Nigdzie nie idziemy, to i nikt do nas nie przyjdzie z niezapowiedzianą wizytą.

– Mogłybyśmy…

– Nie! Wypiłyśmy piwo i nie mamy jak pojechać, a nie wiem, czy zauważyłaś, że te miejsca z duchami nie są przy naszej wsi. Trzeba dojść albo dojechać. Zaraz będzie ciemno, więc nie będziemy łazić po nieznanej okolicy w poszukiwaniu guza, a pojechać nie możemy. Znaczy przesypiamy całą noc.

Miała rację. Dzisiaj musiałyśmy zrezygnować z nocnej wyprawy, ale mogłyśmy usiąść nad mapą i spróbować coś wykombinować. Chociażby miejsce, w którym możemy poczatować na ducha lub złodzieja. Przeniosłyśmy się do domu, bo zrobiło się chłodno, a komary wzmogły aktywność. Może chciały spróbować nowego pożywienia? Nie zdążyłam rozłożyć mapy, gdy odezwały się komórki, najpierw Julki, a chwilę później moja. Kie licho?

Okazał, się, że nie licho, a nasi faceci. Rafał i Dawid woleli sprawdzać, co robimy, żeby nie przyszło nam do głowy znajdować kolejne zwłoki, niezależnie, jak bardzo martwe. Sprytnie wykombinowali, że zadzwonią jednocześnie, nie dając nam czasu na ustalenie zeznań. Z tym, że był to numer na raz, bo już wiedziałyśmy o ich niecnym planie. Ciekawe, co wymyślą jutro. Zdałyśmy relację, zapewniłyśmy, że na nic się dzisiaj nie narażałyśmy, i zostałyśmy ostrzeżone, że będziemy pilnowane. Poczułyśmy się prawie jak drogocenne klejnoty w muzeum regaliów w Tower.

– Dobra, dawaj tę mapę. – Julka jako druga skończyła rozmowę, być może dlatego, że Podgórski nie był jeszcze jej mężem. Dłużej wymieniali pewnie czułości i inne takie.

Podczas naszej rozmowy z gospodynią pozaznaczałam miejsca ukazywania się ducha i wizyt złodzieja różnymi kolorami. Ewidentnie było widać, że duch wybrał sobie pewien rejon, niejako od zalewu w głąb lądu, ale nie w samych wsiach. Złodziej natomiast kradł we wsiach, bo niby co miał ukraść na polu lub w lesie? Pani Zosia zrobiła chyba przegląd wszystkich znajomych, bo kropek „złodziejskich” było aż dwadzieścia siedem, tych oznaczających ducha dwanaście.

– Mam od razu takie dwie uwagi – oznajmiła Julka, wpatrując się w mapę.

– Tylko dwie?

– A ty masz więcej?

– Pewnie!

– Czemu mnie to nie dziwi? – Julka była do mnie przyzwyczajona. – Chodzi mi o te kropki. W obu przypadkach tych miejsc może być więcej niż mamy zaznaczone.

– Zgadzam się. Według ciebie dlaczego?

– Pani Zosia nie wie o wszystkich zdarzeniach. Po pierwsze, mimo że pewnie ludzie się tu dobrze znają, to jednak nie mówią sobie wszystkiego, a po drugie pewnie część tych, którzy widzieli ducha, w ogóle się do tego nie przyznała.

– Dokładnie. Co prawda mamy sześć nazwisk osób, które ponoć chętnie z nami pogadają o zjawie, ale niektórym pewnie głupio się przyznać, że też go widzieli. To takie niepoważne. Poza tym duch na wsi w dwudziestym pierwszym wieku budzi jednak pewne opory. Żeby chociaż na wzgórzu katedralnym lub przy starym szpitalu – podałam ciekawsze dla ducha lokalizacje.

– Niby opory, ale jednak ludzie twierdzą, że to duch, a nie ktokolwiek inny, na przykład obcy.

– Pewnie wszyscy mamy to w genach. A jeżeli chodzi o złodzieja, to niektórzy mogą nawet nie wiedzieć, że coś zginęło. Na tej liście były jajka z kurnika. Ja tam się na nioskach nie znam, ale jak on buchnął wieczorem dwa, a kury zniosły w nocy jeszcze kilka jajek, to właściciele nawet by nie wiedzieli, że coś zginęło. Pewnie tak samo jest z innymi małymi rzeczami, szczególnie takimi, których się nie używa co chwilę.

– Jak to zrobić, żeby się więcej dowiedzieć, ale żeby się to nasze wypytywanie po okolicy nie rozeszło? – Julka zapatrzyła się w wiszący na ścianie obraz w poszukiwaniu natchnienia.

– Nie mam pojęcia. Nie wiem, czy moje wyobrażenie o wsi jest dobre, ale wydaje mi się, że ludzie w mniejszych zbiorowościach chętniej plotkują. No po prostu jak kogoś nie znasz, to raczej mu nie będziesz opowiadała, że ktoś ci coś ukradł. O duchu nawet nie wspominam, bo w tym przypadku można być posądzonym o lekkiego świra albo robienie durnia z rozmówcy. Jutro niedziela, możemy pojechać pod najbliższy kościół…

– Na żebry?

– Na rozpoznanie. Przyjrzymy się mieszkańcom, może wytypujemy jakichś rozmówców.

– Tak na oko? Myślisz, że trafimy od razu na odpowiednich ludków? Na czole będą mieli to napisane?

– Może być i na ucho. Może jest jakaś ławka pod kościołem albo po prostu otworzymy okna w samochodzie i będziemy się wsłuchiwać w rozmowy.

– Ta, jasne. I wszyscy nam zrobią uprzejmość i będą rozmawiali koło nas. Chyba oszalałaś. Ławeczka daje znacznie większe szanse, podobnie jak wmieszanie się w tłum – pouczyła mnie Julka, kobieta gliniarza. – Ale na razie chętnie wmieszam się w pościel i skorzystam ze spokojnej nocy, bo nie mam pojęcia, co wymyślisz jutro.

Wzięła ze stołu szklanki, bo z natury była zdecydowanie bardziej porządna ode mnie, umyła je i zniknęła w łazience. Zostałam sama nad mapą. Nie chciałam jej straszyć, ale jeżeli jutro udałoby nam się coś ustalić w sprawie ducha albo złodzieja, to mogłybyśmy w nocy zrobić rekonesans po okolicy. Musiałam tylko pilnować, żebyśmy się piwa nie napiły, bo jedyny środek transportu stanie się dla nas niedostępny. Wbrew sobie musiałam przyznać, że na razie mamy większą szansę na ducha niż na złodzieja, który działał na znacznie większym terenie. A może dałoby się jakoś ustalić kolejność kradzieży? Może to by nam coś powiedziało? Może przestępca działa według jakiegoś schematu? Raz jedna wieś, raz druga? Albo dwie kradzieże tu, a kolejne dwie gdzieś indziej? I co za wariat kradnie bezwartościowe przedmioty? I to nie raz, nie dwa, a już od pół roku? I dlaczego policja nie interesuje się tym? Niska szkodliwość czynu? Czekają, aż podprowadzi coś naprawdę cennego? Coś z katedry?

Hałasy obudziły nas koło drugiej w nocy. Ktoś był na naszym balkonie. Rany boskie, w złym momencie Julka powiedziała o spokojnej nocy. Kto to jest, co chce i dlaczego przylazł do nas? Nie miałyśmy na czole napisane, że chcemy wykryć złodzieja i zdemaskować ducha, a nie zwiedzać okolicę i obżerać się rybami. Przyciągamy do siebie złoczyńców czy co? Zdążyłam to pomyśleć już w momencie otwierania oczu.

– Co robimy? – wyszeptała Juka, która nie wiem jak zmaterializowała się przy moim łóżku.

– Zaczaimy się koło okna, chodź. – Wstałam po cichu z łóżka i obie ostrożnie podeszłyśmy w upatrzone miejsce.

– I co teraz?

– Nie wiem – odszepnęłam tak cicho, jak się dało. – Cały czas się tłucze. Myśli, że go nie słychać?

– Okna nie otworzy, musiałby wybić – stwierdziła Julia. – A otwarty został tylko ten lufcik pod sufitem.

Jak na komendę spojrzałyśmy w stronę małego okienka. Coś się tam kotłowało. Nie było opcji, żeby ktokolwiek mógł się tamtędy przecisnąć z balkonu do pokoju. Chce nam coś wrzucić?

– Jak coś tu wleci, to wiejemy – wyszeptałam do Julki.

W tym momencie do pokoju wpadł jakiś czarny przedmiot. Rzuciłyśmy się w kierunku drzwi, ale przedmiot poruszał się szybciej. Wpadł mi pod nogi, prawie się o niego potknęłam. Co to może być i dlaczego ktoś wrzuca nam cokolwiek przez okno? Przestraszona Julka już otwierała drzwi, gotowa do wybiegnięcia na korytarz. Może to jakiś gaz albo coś w tym rodzaju?

– Miau! – rozległo się z okolic moich kolan.

Jasna dupa! Kot? Julia zapaliła światło i naszym oczom ukazał się koci podrostek. Już nie kociak, ale jeszcze młodziak. Czarny, z białymi włoskami na uchu i ogonie. Dlaczego w środku nocy postanowił nas odwiedzić, naprawdę nie potrafiłyśmy zgadnąć. Kot domagał się pieszczot, których mu nie pożałowałyśmy. Taki włamywacz był w pełni akceptowalny, wolałybyśmy tylko, żeby nas nie budził. Postanowiłyśmy ułatwić mu wchodzenie przez okienko, żeby tak nie hałasował. Kociak rozejrzał się po pokoju, wskoczył na łóżko Julki i zwinął się w kłębuszek koło poduszki. Jednym słowem uznał, że czas iść spać. Byłyśmy tego samego zdania.

Wakacje z trupami

Подняться наверх