Читать книгу Łowca - Agnieszka Pruska - Страница 3
Wyszkowska
ОглавлениеDzień pierwszy i drugi (czwartek i piątek)
Karol Brzeski już od kilku dni był zaniepokojony i gdy znowu na spacerze z psem nie spotkał Doroty Wyszkowskiej z wilczurami, postanowił działać. Gdyby to był ktokolwiek inny, na pewno nie poszedłby sprawdzić, czy wszystko w porządku, ale ta kobieta mu się podobała. Oboje mieszkali na tym samym osiedlu domków jednorodzinnych, więc daleko nie miał. Furtka była zamknięta, ale po krótkim wahaniu pokonał ją górą i wszedł na posesję. Dzwonił i pukał, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Słyszał tylko psy zamknięte w domu. Jeszcze bardziej zaniepokojony pochylił się i przyłożył ucho do dziurki od klucza. Natychmiast odskoczył od drzwi. Zamiast dźwięku dotarł do niego nieprzyjemny i budzący jednoznaczne skojarzenia zapach. W domu Doroty Wyszkowskiej rozkładało się jakieś mięso.
Natychmiast wezwał policję. Musiał ich chwilę przekonywać, że nie panikuje, a psy zamknięte w domu w połączeniu ze smrodem wydobywającym się zza drzwi są podstawą do niepokoju. Najpierw przyjechał patrol, potem pojawili się technicy i nadkomisarz Barnaba Uszkier. Wszyscy od razu zdali sobie sprawę, że z psami będzie kłopot. Technicy postanowili sprawdzić na razie dom z zewnątrz, a Uszkier zadzwonił po weterynarza. Miał nadzieję, że zwierzęta da się opanować bez użycia środków usypiających, ale musieli być przygotowani na to, że po otwarciu drzwi zdenerwowane psy zaatakują. Wtedy trzeba będzie zafundować im odrobinę snu. Krótka rozmowa z weterynarzem, który już kilkukrotnie pomagał policji, uświadomiła komisarzowi, że los zwierząt może być już przesądzony. Jeżeli wygłodniałe posiliły się ludzkim mięsem, najprawdopodobniej zostaną uśpione. Uszkier skrzywił się, jakby go ząb zabolał. Co psy winne temu, że znalazły się w takiej sytuacji? I co zrobią, gdy się otworzy drzwi? Rzucą się na pierwszą osobę? Kolejny telefon zapewnił mu przyjazd policyjnego pozoranta w pełnym ekwipunku. Powinien dojechać za pół godziny. Oczekiwanie na wejście do domu znowu się opóźniło. Z posesji wyszli technicy i wsiedli do RAV-ki Uszkiera.
– Nie ma śladów włamania – zaraportował Taniuk. – Natomiast z tyłu jest wywietrznik, wie pan, taki od wyciągu, i stamtąd też śmierdzi. Ten dom ma dwa wejścia, widział pan? – zmienił temat technik.
– Tak. Coś z tego wynika?
Taniuk wyjaśnił, że najwyraźniej dom jest podzielony na dwa osobne mieszkania. Zgadzało się to z informacją od sąsiadów – Wyszkowska mieszkała z rodzicami. Albo właściwie obok rodziców, którzy teraz byli w sanatorium.
– Czekamy na weta?
– I Michała Obańskiego, pozoranta. Przyjedzie ze sprzętem, nie chciałbym, żeby psy kogoś pogryzły.
– Kurwa. Te psy są już długo zamknięte z potencjalnymi zwłokami. Wie pan, jak tam może wyglądać? – Banach skrzywił się z niechęcią.
– Wiem. Wyobraźnia mi nie szwankuje.
Pierwszy przyjechał weterynarz z pomocnikiem, a tuż po nich spec od zamków i pozorant. Na posesję wszedł tylko „włamywacz”, a weterynarze ustawili się za płotem gotowi do ewentualnego uśpienia psów. Michał Obański przywiózł dwa komplety ubrań dla pozorantów i po sprawdzeniu, czy spec od zamków wszystko dobrze założył, sam też ubrał się w strój ochronny. W razie potrzeby miał wejść na posesję. Widząc te przygotowania, Uszkier pokręcił głową z niezadowoleniem. Jeszcze tylko antyterrorystów brakuje! Do dwóch psów!
Sierżant w stroju pozoranta podszedł do drzwi i zaczął majstrować przy zamku. Reszta ekipy, weterynarze i gapie obserwowali to z bezpiecznej odległości. Brzeski stał z ponurą miną przy samej furtce, a jego zdenerwowanie rosło. Nie potrafił tego ukrywać i chyba nie chciał.
– Czegoś się pan obawia? – spytał komisarz, a mężczyzna drgnął nerwowo.
– Ona nie żyje, prawda? – spytał bez ogródek. – Bo co innego by tak śmierdziało? Oba psy żyją, bo je słychać. Poza tym Dorota nie zostawiłaby Saszy i Maszy na dłużej niż kilka godzin.
– Sąsiadka chorowała na coś? Może na serce?
– Z tego, co wiem, to nie. Panie komisarzu, mogę tam wejść, jak one wybiegną? Nie chcę, żeby psom Doroty się coś stało.
– Nie wiem, zobaczymy, jak się będą zachowywały. Niech je pan zawoła, może podbiegną do pana, gdy będzie stał pan za płotem. Musimy je złapać, weterynarze są w pogotowiu.
Sąsiedzi obserwowali i komentowali. Mający psa komisarz doskonale zdawał sobie sprawę, że ludzie w pobliżu posesji zaniepokoją wilczury, trzeba było odsunąć gapiów. Przy płocie, naprzeciwko drzwi do domu, zostali tylko weterynarze i Brzeski. Nawet Uszkier przesunął się na skraj posesji.
Majstrujący przy zamku sierżant odwrócił się w stronę komisarza i kiwnął głową. Gotowe. Miał teraz otworzyć drzwi i schować się za nimi, dając psom wolną drogę. Zanim zdążył to zrobić, któryś z wilczurów skoczył na klamkę i droga do ogrodu stanęła otworem. Sierżant miał na tyle rozumu, żeby pchnięte drzwi otworzyć jeszcze szerzej i zasłonić się nimi. Brzeski zawołał Saszę i Maszę. Na chwilę przystanęły, machnęły kilkukrotnie ogonami i zaczęły obszczekiwać weterynarzy. Uszkier poszukał wzrokiem techników.
– Chciałbym, żeby sierżant wszedł do środka. Co wy na to?
– Niech wchodzi i stoi przy drzwiach. Tam i tak psy się kotłowały, więc dużej szkody nie będzie. Tylko niech niczego nie dotyka.
Sierżant zniknął w domu, weterynarze odsunęli się od płotu, a Brzeski przywołał psy. Przyszły chętnie, było widać, że lubią go. Pozorant spojrzał na nie fachowym okiem i stwierdził, że są odwodnione i wycieńczone. Dawały się głaskać, ale niespokojnie popatrywały w stronę stojących niedaleko obcych. Były czujne i ich zachowanie mogło się zmienić. Po chwili Obański wszedł na posesję. Chciał, aby psy oswoiły się z nim, może podeszły, wtedy dałoby się je pochwycić, nie wywołując agresji. Jednak były nieufne i warczały, ale trzymały się na odległość, nie atakowały. Być może dlatego, że były osłabione. Mężczyzna zmienił pozycję, przykucnął naprzeciwko psów i zaczął do nich mówić, potem sięgnął do kieszeni i rzucił im kilka smakołyków. Nie ryzykował podania im tego z dłoni, za bardzo był przywiązany do swoich palców. Wilczury chętnie zjadły poczęstunek i spojrzały wyczekująco na człowieka. Może ma więcej? Trochę to było nietypowe. Ta rasa nie jest ani zbyt ufna, ani zbyt łakoma i przekupna. Być może na zachowanie zwierząt miały wpływ ostatnie przejścia albo obecność znanego im doskonale Brzeskiego, który spokojnie rozmawiał z obcym. Obański znowu zaczął mówić do Saszy i Maszy. Słuchały, przekrzywiały łby, węszyły. Po pewnym czasie „irokez” na ich grzbietach opadł zupełnie, a wtedy mężczyzna zdecydował, że nadszedł dobry moment na nałożenie „lassa” na ich szyje. Po czym poprowadził lekko opierające się psy w róg posesji i przywiązał linki do płotu.
– Niech pan wejdzie i pogada z nimi – pozwolił Brzeskiemu. – Potem się nimi zajmiemy. Zaraz im wodę przyniosę, tylko zdejmę to z siebie – wskazał na swój strój.
– Możemy wchodzić? – spytał Banach.
– Tak, tylko nie podchodźcie do psów.
– Nie mamy zamiaru. – Technicy weszli do domu.
– Gdy się napiją, założę im kagańce. Chyba nie piły przez kilka dni – stwierdził pozorant.
Komisarz czekał na sygnał od techników. Ubrany w biały kombinezon Taniuk wyszedł z domu, zdjął maseczkę z twarzy i rzucił krótkie „mamy zwłoki”. Potem skrzywił się wymownie i wrócił do środka.
A więc mają zwłoki, najprawdopodobniej Doroty Wyszkowskiej, ale oczywiście tożsamość denatki muszą jeszcze potwierdzić. Uszkier musiał porozmawiać z prokuratorem i przekazać mu informację o znalezisku. Ciekawe, który przyjedzie. Przeważnie miał szczęście i nie trafiał na upierdliwców. Wiadomo było, że współpraca nie zawsze układa się idealnie, ale to prokurator decydował o wielu rzeczach i lepiej było mieć go po swojej stronie. Uszkier dał więc znać o znalezieniu zwłok komu trzeba, a potem zadzwonił po podkomisarz Więdzik. We dwójkę porozmawiają z większą liczbą sąsiadów. Ledwo skończył mówić, gdy pod dom Wyszkowskiej podjechał lekarz sądowy, Jerzy Widocki, prywatnie przyjaciel Uszkiera.
– Co mamy?
– Zwłoki. Nie wiem, w jakim stanie, leżały w domu kilka dni w towarzystwie dwóch wilczurów. – Barnaba machnął ręką w stronę końca posesji, gdzie pozorant poił psy wodą.
– O cholera, może być kiepsko.
– Pewnie jest, psy mają krew na sierści.
– Taniuk i Banach dawno tam weszli?
– Nie, musieliśmy psy wyprowadzić i złapać.
– Jasne. Spytam, ile muszę czekać. – Lekarz ruszył w stronę domu.
Technicy mają pierwszeństwo, to oni muszą zabezpieczyć ślady palców, butów, ust i uszu, mechanoskopijne, krwi, włókna i wszystko inne, co trzeba uchronić przed zniszczeniem. Tym razem na pewno będą mieli trudniejsze zadanie ze względu na psy. Uszkier przypuszczał, że część śladów bezpowrotnie przepadła.
– Kazali ci powiedzieć, że na sto procent było to morderstwo, kobieta ma podklejone powieki taśmą. Może morderca kazał jej na siebie patrzeć? – z zamyślenia wyrwał go Widocki.
– Kurwa, nieźle. A psy?
– Co psy? Im nic nie zrobił.
– No właśnie, najwyraźniej były mu potrzebne żywe. Inna rzecz – mordował w obecności dwóch owczarków i żaden z nich nie stanął w obronie właścicielki? Nie ma takiej opcji.
– Może to ktoś znajomy?
– Nie. Nawet gdyby był znany psom, to w momencie szamotaniny broniłyby pani. To wygląda tak, jakby mu nie przeszkadzały w morderstwie, jakby ich tam nie było – zaprotestował Uszkier.
– Może je zamknął i wypuścił po morderstwie? – zasugerował lekarz.
– Dałyby się zamknąć? Nie sądzę. Raczej podejrzewam, że je uśpił albo inaczej otumanił. Myślisz, że coś można jeszcze wykryć w ich krwi?
– Obawiam się, że nie. Gdybym chciał się pozbyć psów, podrzuciłbym im pigułkę gwałtu w kiełbasie czy innym mięsie. Kwas gamma-hydroksymasłowy jest niewykrywalny we krwi po ośmiu godzinach, a w moczu po dwunastu. Stosunkowo łatwo to świństwo kupić, śladów po zażyciu nie ma. Ale oczywiście sprawdzę.
Widocki spojrzał w stronę domu, licząc, że pojawi się w nich jeden z techników z informacją, że można już ruszyć ciało. Niestety, podobnie jak Uszkier, musiał czekać.
– Może to nie potrwa tak długo – pocieszył go Barnaba. – Ślady na podłodze psy i tak na pewno w większości zadeptały, szybko sprawdzą i będziesz mógł wejść. Idę pogadać z sąsiadami.
Rozejrzał się za posterunkowym z patrolu, kazał mu przekazać Ance, że ma zająć się sąsiadami mieszkającymi po lewej stronie domu Wyszkowskich, i podszedł do stojących w pewnym oddaleniu gapiów, którzy cały czas obserwowali pracę policji. Musiał zebrać pierwsze informacje, żeby ustalić kierunek działań. Być może sąsiedzi Doroty Wyszkowskiej dadzą mu jakieś wskazówki, ale zbytnio na to nie liczył. Pierwsze rozmowy to dopiero wstęp do śledztwa, niemniej jednak podekscytowanym i przejętym sąsiadom może się wyrwać coś, o czym nie powiedzieliby, gdy opadną emocje.
– Nadkomisarz Uszkier – przedstawił się Barnaba. – Proszę państwa, proszę iść do domów, tu nie ma nic do oglądania.
– A co się właściwie stało? – spytał postawny mężczyzna koło pięćdziesiątki i od razu podał nazwisko: – Józef Budrys, tam mieszkam – wskazał dom położony trzy posesje dalej.
A więc nie wiedzieli. To dobrze. Wszyscy są zaintrygowani, będą rozmawiali chociażby dlatego, żeby się dowiedzieć, co policja robi w domu obok.
– Przykro mi to mówić, ale Dorota Wyszkowska nie żyje. – Komisarz nie wdawał się w szczegóły.
– Jezusmaryjo, ona taka młodziutka była. Panie Boże, przyjmij jej duszę – westchnęła pobożnie staruszka stojąca w pobliżu Uszkiera. – Panie komisarzu, ale ona zdrowa była. Co jej się stało? – spytała, załatwiwszy z Panem Bogiem sprawę przyjęcia sąsiadki do nieba.
Reszta na razie milczała, bo to było pytanie, które każdy chciał zadać.
– Zaraz porozmawiam z państwem, ale wygodniej będzie, gdy będziemy to robić u państwa w mieszkaniach.
– Trochę tu zimno – poskarżył się korpulentny osobnik, którego nadliczbowe kilogramy na pewno chroniły nieco przed chłodem.
– Racja, w domu będzie lepiej. Zmarzłam i chętnie bym usiadła – przyznała starsza pani, jakby ktoś kazał jej czekać pod domem Wyszkowskich, aż się okaże, o co chodzi.
– To niech pan przyjdzie do mnie pierwszej – odezwała się dosyć młoda kobieta z tylnego rzędu.
– Ale, ale gdzie tam do pani. Młoda pani jest, tu są starsi ludzie! – zaprotestował mężczyzna na pewno pamiętający wojnę.
– Ja mam małe dziecko!
– Ale to nie sklep z kolejką dla matek z dziećmi! – do rozmowy wtrąciła się milcząca do tej pory kobieta w futrze.
– Właśnie! Mały w domu z mężem, spokojnie może pani poczekać, aż pan komisarz porozmawia ze wszystkimi starszymi od pani! – kategorycznie oznajmiła staruszka.
Komisarz miał ochotę zrobić tym wszystkim ludziom na złość i rozmawiać z nimi w zupełne innej kolejności niż proponowali.
– Proszę państwa, ja będę rozmawiał z tymi spośród was, którzy mieszkają po prawej stronie domu Wyszkowskich…
– A po lewej?
– To dobrze, ja mieszkam po prawej.
– Po prawej stojąc twarzą czy plecami do domu Wyszkowskich?
– Lewą stroną zajmie się komisarz Więdzik, która przyjedzie tu lada chwila. Po prawej stojąc twarzą do domu Doroty Wyszkowskiej – cierpliwie wytłumaczył Uszkier. – Będę z państwem rozmawiał po kolei, zaczynając od najbliższego domu.
– Ale ich tu nie ma! – zaprotestowała kobieta w futrze.
– Nie szkodzi, porozmawiać musimy ze wszystkimi.
– A nie może pan zacząć od nas?
– Nie – uciął Uszkier. – Proszę teraz iść do domów i czekać na mnie lub innego policjanta.
Niechętnie, wymieniając znaczące spojrzenia, które na pewno dotyczyły wzajemnego informowania się o tym, co mówi i o co pyta policja, sąsiedzi się rozeszli. Mogli się targować, do kogo Uszkier ma przyjść w pierwszej kolejności, ale i tak łączyła ich sąsiedzka solidarność. Osiedle nie było najnowsze i na pewno ludzie dobrze się znali.
Uszkier zadzwonił do najbliższej furtki. Właściciel domu chyba czekał przy drzwiach.
– Perliński, Rex Perliński – przedstawił się natychmiast. – Przez iks na końcu.
Kto daje dziecku na imię Rex? Uszkier spojrzał na Perlińskiego i szybko oszacował jego wiek. Jakieś czterdzieści pięć lat na oko. Jakie imiona były wtedy modne? Andrzej, Krzysztof i Piotr na pewno i pewnie jakieś jeszcze. Ale przecież nie Rex! Może rodzice mieli kompleksy?
– Co się stało? – Kobieta, najprawdopodobniej żona Perlińskiego, zeszła z piętra, gdy tylko usłyszała Uszkiera. – Najpierw Brzeski podniósł raban, że coś śmierdzi, a teraz policja weszła do domu. Dorota umarła i się rozkłada?
Trafiła w punkt. Sąsiadka umarła, rozkłada się i śmierdzi nieziemsko. Uszkier wolał jednak nie opisywać tego, co prawdopodobnie technicy zastali w domu obok. Pewnie Perlińska, która bez ogródek zadała pytanie o śmierć i rozkład sąsiadki, po lakonicznych wyjaśnieniach komisarza i tak dośpiewa sobie całą resztę, po co więc mówić więcej niż trzeba? Barnaba odpowiedział bardzo ogólnikowo, umiejętnie omijając pytania dotyczące sposobu zamordowania Wyszkowskiej, i spytał, kiedy Perlikowscy widzieli ją ostatni raz. Okazało się, że dosyć dawno, i nawet rozmawiali na ten temat, snując domysły, że może sobie kogoś poderwała, u niego mieszka i tylko przyjeżdża psy wyprowadzać.
– Jaka była? – spytał Uszkier.
– Ładna, zgrabna, zadbana. – Rex Perliński wyliczył od razu to, co się rzuca w oczy.
– Oprócz tego wygadana, inteligentna i dowcipna. Szkoda jej – westchnęła kobieta. – Wie pan, trochę młodsza ode mnie, ale dobrze się dogadywałyśmy.
– Samotna?
– Ostatnio tak, ale to różnie bywało. Od czasu do czasu miewała kogoś na krócej lub dłużej. Nie była zbyt stała w uczuciach – wzruszyła ramionami Perlińska.
– Miała jakieś konflikty z sąsiadami?
Zgodnie zaprzeczyli, tłumacząc, że wszyscy się tu znają i od razu by się jakieś plotki rozeszły. Zresztą i starzy Wyszkowscy, i ich córka do kłótliwych nie należeli, a Dorocie to się chyba po prostu nie chciało z nikim wadzić. Wolała iść z psami na spacer albo malować.
– Malować?
– A co, nie wiedział pan? – zdziwiła się Perlińska. – Dorota skończyła ASP, ale okazało się, że z malowania obrazów trudno wyżyć i założyła coś pośredniego pomiędzy sklepem dla plastyków a zwykłym papierniczym. Obrazy maluje na zamówienie, dla przyjaciół i dlatego, że lubi.
– Znają państwo znajomych Doroty Wyszkowskiej?
– Niektórych tak, ale nie wszystkich.
Perlińscy podyktowali mu nazwiska i na tym skończyła się rozmowa. Na razie Uszkier nie miał więcej pytań, ale uprzedził małżeństwo, że najprawdopodobniej policja będzie jeszcze chciała z nimi porozmawiać. Wyszedł od nich dokładnie w momencie, gdy zadzwonił Banach.
– No? Możemy wejść?
– Możecie. Sprawdziliśmy podłogę, ale psy przez te kilka dni załatwiły sprawę. Na wszelki wypadek dokładnie przejrzeliśmy wszystko, zabezpieczyliśmy, co się dało zabezpieczyć, chociaż nie wiem, czy będzie z tego jakiś pożytek. Niech pan ubierze kombinezon i maskę, cholera wie, co się tu lęgnie – ostrzegł technik i się rozłączył.
– Wchodzimy? – Do Uszkiera podszedł Widocki.
– Tak.
Po założeniu ciuchów ochronnych Barnaba przepuścił lekarza w drzwiach domu i wszedł za nim, rozglądając się uważnie dookoła. Potem spojrzał pod nogi. Na parkiecie i kafelkach w kuchni było widać krwawe smugi i krwawe ślady psich łap. Wszędzie. Wrażenie było makabryczne.
– O kurwa!
– No właśnie.
– Skąd jest ta krew?
– Z denatki… – mruknął Widocki, klękając przy zwłokach.
– Nie wygłupiaj się, nie o to mi chodzi. Psy ją tak rozniosły czy morderca?
– Psy na pewno, czy morderca, nie wiem. Zobacz, jak wygląda ciało. – Widocki odsunął się kawałek, żeby zaprezentować zwłoki.
Nadkomisarz stanął w progu pokoju i nie podchodził bliżej. Chciał najpierw zobaczyć całą scenę wydarzeń. Widok do przyjemnych nie należał, ale przez lata pracy w policji widział już różne zwłoki. Nie prowadził jednak nigdy sprawy, w której razem ze zwłokami właściciela przebywały jego psy. Ciało leżało prostopadle do skórzanego narożnika, a głowa kobiety prawie go dotykała. Nabrzmiała twarz była trudna do rozpoznania, spuchnięty język wystawał z ust. Od razu jednak można było dostrzec, że ktoś przykleił kobiecie powieki do brwi tak, aby nie mogła zamknąć oczu. Uszkier przeniósł wzrok niżej, ciało było rozdęte, a piżama, w którą była ubrana Wyszkowska, poszarpana, pewnie przez psy. Ramiona kobiety były rozrzucone na boki i… kończyły się na zakrwawionych nadgarstkach. Makabra! Od razu pomyślał o rodzicach zamordowanej. Bliscy często chcą po raz ostatni spojrzeć na zmarłego, ale w tym przypadku byłoby to traumatyczne przeżycie. Miał nadzieję, że nie będą się przy tym upierali. Odruchowo spojrzał na kikuty.
– Odcięte czy odgryzione?
– Obstawiałbym psy. Śladów cięcia nie widzę, ktoś musiałby te dłonie czymś podszarpać. Mało realne, ale oczywiście sprawdzę – stwierdził Widocki.
– W kuchni leży paliczek, więc przypuszczam, że psy odgryzły dłonie i odeszły z nimi kawałek – zauważył Taniuk. – Zaczęły się zresztą dobierać do brzucha, zobaczcie.
Nie był to przyjemny widok. W okolicy pępka widać było ślady zębów i pazurów, zniknął spory fragment powłok brzusznych.
– Zaczęły i odpuściły? Z tego, co wiem, to zwierzęta objadają najpierw miękkie części zwłok i końcówki: nos, uszy i tak dalej.
– Nos jest zjedzony, nie wiem, czy przez psy, czy może zapach rozkładającego się ciała zwabił szczury lub myszy. Pełno tego tałatajstwa w Gdańsku, akcje deratyzacyjne nie pomagają. Ostatnio widziałem na Przymorzu pod śmietnikiem szczura wielkości dobrze wypasionego kota. Jakby się ścięły, szczur pewnie byłby górą – powiedział z niechęcią Widocki i wrócił do zwłok Wyszkowskiej. – Dłonie odgryzione i praktycznie całe zjedzone, na przedramionach ślady zębów. Jeżeli chodzi o brzuch… No cóż, nie mogę tego stwierdzić z całą pewnością, ale wnętrzności psują się najszybciej, może to nie odpowiadało psom? Lekko przechodzone mięso to jednak co innego niż gnijące narządy. Powiedziałbym, że najpierw zjadły fragmenty brzucha, przerwały powłoki, smród je zniechęcił i zajęły się rękoma.
– Takie delikatne? – zdziwił się Taniuk.
– Najwyraźniej. Stan obrażeń mówi sam za siebie.
– Nie wiem, jak ty tu cokolwiek widzisz – zauważył Uszkier.
– Z trudem. Ale jeżeli psy dobrałyby się do brzucha trochę później, to najprawdopodobniej wszystko by się rozlało i odór byłby jeszcze większy. Ciało, można powiedzieć, rozpadłoby się pod ich pazurami i zębami.
– Wizja jak z horroru – skrzywił się Uszkier. – Jesteś w stanie powiedzieć o zwłokach coś więcej niż to, że psy się do nich dobrały?
– Teraz? Nie. Dopiero po sekcji, a i to nie wiem, jak dużo, część śladów diabli wzięli. Gdyby zginęła od ciosu nożem, to znajdę to, jeżeli uduszona, to niekoniecznie.
– Zauważyłeś, ile tu jest much? – Uwagę komisarza przyciągnęło natrętne bzyczenie.
– Muchówek – odruchowo poprawił Widocki.
– Niech ci będzie: muchówek. Skąd się wzięły? U mnie w domu nie ma ani jednej.
– Poczuły krew i wydzieliny i się obudziły. Zawsze tak jest. To nieprawda, że nie masz w zimie much w domu, są, tyle tylko, że śpią poukrywane. Te wyczuły zwłoki i się uaktywniły.
– Ale nie ma larw. – Uszkier przyjrzał się ponownie zwłokom, pokonując lekką niechęć.
– Nie ma. Mało jest gatunków muchówek, które zimują zapłodnione. Jakby tu się takie trafiły, to larwy by były.
– W sumie szkoda, pomogłyby w ustaleniu czasu zgonu.
– Nie co dzień święto – wzruszył ramionami Widocki. – Jeżeli nie macie nic przeciwko, to zabieram ciało i spadam, nic tu nie wykombinuję, potrzebne mi prosektorium.
– Kiedy…?
Pytanie Uszkiera przerwało nagłe pojawienie się młodego mężczyzny. Wszedł energicznie, raźnym krokiem pokonał przedpokój i zastopowało go w pokoju. Najwyraźniej nie był przygotowany na niedający się z niczym pomylić odór rozkładających się zwłok.
– Do kurwy nędzy, co pan tu robi? – Natychmiast rzucił się na niego Taniuk. – Niech się pan stąd wynosi, ale już!
– Prokurator Smoliński, mam prawo przebywać…
Zaczął buńczucznie mężczyzna, ale spojrzał na ręce denatki, zzieleniał i wybiegł z domu. Za nim pognał wściekły Taniuk i zaintrygowany Uszkier. Prokurator stał pochylony tuż przy ganku i rzygał, nie zwracając uwagi na otoczenie. Technik i komisarz spojrzeli na siebie z satysfakcją, dobrze mu tak. Nie włazi się, ot tak sobie, na miejsce zbrodni, nawet jak się jest prokuratorem. Zabezpieczenie śladów jest priorytetowe, a Smoliński bez ochraniaczy wpakował im się do domu, gdzie krew pokrywała praktycznie wszystko.
Blady prokurator pozbył się całej zawartości żołądka i speszony odwrócił się do Uszkiera i Taniuka.
– Nikt pana nie nauczył, że trzeba spytać, czy można wejść? Nie przyszło panu do głowy, żeby upewnić się, czy nic nam pan nie zadepcze?
– Wiedziałem, że lekarz i nadkomisarz są w środku – tłumaczył się Smoliński.
– W kombinezonach i maskach. A pan w garniturku – prychnął Taniuk.
– A teraz na dokładkę w zarzyganym krawacie – dołożył Barnaba.
– Cholera.
Smoliński czym prędzej zdjął krawat, zwinął go i z nieszczęśliwą miną zastanawiał się, co dalej z nim zrobić.
– Niech pan poczeka, coś panu dam. – Taniuk zniknął w budynku.
– Jak pan chce mieć obraz tego, co się działo do tej pory, to niech pan pogada z ludźmi z patrolu. Ja zaraz skończę i do pana przyjdę. A jeśli chce pan się rozejrzeć jeszcze w mieszkaniu denatki, to proszę się ubrać tak jak my.
– Porozmawiam z policjantami. – Smoliński skwapliwie skorzystał z propozycji.
– I niech pan weźmie pod uwagę, że widzieli, jak pan rzyga. Mogą komentować.
– Nie wiedziałem, że tak zareaguję – przyznał prokurator. – Do tej pory nigdy tak nie miałem.
– To niech im pan powie, że pan wczoraj pił z kolegami, a zapach się tylko dołożył – poradził Uszkier, któremu zrobiło się żal Smolińskiego.
Na ganku pojawił się Taniuk z woreczkiem na dowody, znakomitym opakowaniem dla brudnego i śmierdzącego krawata. Prokurator podziękował i natychmiast schował zabezpieczony „zwis męski” do kieszeni. Uszkier widział spojrzenia policjantów rzucane na rzygającego przed chwilą prokuratora i współczuł mu. Smoliński nie miał dobrego wejścia.
– Będę za jakieś dwadzieścia minut – obiecał i zniknął w mieszkaniu Wyszkowskiej.
Ciało już widział, rozmawiał na jego temat z lekarzem, więcej dowie się po sekcji. Nie miał pojęcia jednak, co ustalili technicy. Co prawda mieszkanie było spore i we dwójkę na pewno nie dali rady sprawdzić wszystkiego w tak krótkim czasie, ale mogli już mieć jakieś spostrzeżenia. Poza tym sam też chciał sobie wyrobić pogląd na to, co się tu stało.
– Coś już wiecie?
– Podkleił jej powieki, na oko sądząc taśmą dwustronną. Nie ma jej tu na wierzchu, więc albo przyniósł ze sobą i zabrał, albo posłużył się tym, co znalazł, i odłożył na miejsce. To ostatnie zweryfikujemy. Poza tym najprawdopodobniej coś zrobił psom, bo inaczej broniłyby swojej pani – dodał Banach, a Taniuk tylko kiwnął głową na znak zgody.
Technicy doszli więc do tego samego wniosku, co Uszkier.
– Nie mogło być tak, że Wyszkowska je zamknęła?
– Jakby były cały czas zamknięte, sprawca nie mógłby im podać środków otumaniających – Taniuk nie zgodził się z komisarzem.
– Z tego wynikałoby, że nie włamywał się, a został wpuszczony i na przykład poczęstował psy jakimś przysmakiem za przyzwoleniem właścicielki. Psy posnęły i nie protestowały przeciwko napadowi.
– Tak sądzę – zgodził się Taniuk.
– Coś jeszcze?
– Sądząc z tego – Banach machnął ręką w stronę półki, na której stało sporo zdjęć, głównie młodej i ładnej kobiety – to zamordowana została Wyszkowska.
– Niech pan nie mówi, że poznał pan po twarzy!
– Nie, po łańcuszku z koniczynką i pierścionku, który znaleźliśmy w kuchni. Pewnie psy go tam razem z dłonią zawlekły.
– A poza tym?
– Na razie nie znaleźliśmy nic, co ewidentnie nie należałoby do Wyszkowskiej. Naszym zdaniem zanim morderca wyszedł, nie było tu krwi, bo przecież nie lewitował. Niech pan zobaczy, jak psy nadeptały.
– Wydaje się jej bardzo dużo.
– E, tam. Jak panu krew z nosa poleci i ją pan rozmaże, to też będzie wyglądało niczym w rzeźni.
– Ale jeśli psy dobrały się do ciała jakiś czas po śmierci, to krwi nie powinno być zbyt wiele.
– O to musi pan dokładnie dopytać Widockiego, ja tylko o śladach mówię.
– Jasne. – Uszkier rozejrzał się jeszcze raz po pokoju. – Mogę wejść do sypialni?
– Niech pan spojrzy przez próg.
Pokój był całkiem spory i jasny. Urządzony ze smakiem, było widać plastyczne ciągoty Doroty Wyszkowskiej. Mimo szerokiego łóżka było jasne, że to sypialnia kobiety, a nie pary. Łóżko, dwa fotele, zabudowa ścienna z wielkim lustrem, półka z książkami, niewielkie biurko z laptopem. I bardzo dużo kwiatów doniczkowych. Łóżko przyciągnęło wzrok Uszkiera. Jasna narzuta była pognieciona i pozwijana, na pościeli widać było wygniecione ślady, piasek i trochę krwi. Najwyraźniej psy właśnie tam ostatnio spały.
– Znaleźliście telefon ofiary? – spytał techników.
– Tak, leżał w kuchni na blacie.
– Coś interesującego?
– Wszystkie telefony z ostatniego tygodnia miały identyfikację. Dostanie pan listę.
– Zabezpieczcie laptopa.
– No przecież! – Banach popatrzył na Uszkiera ze zdziwieniem, musieliby zgłupieć, żeby zostawić komputer ofiary.
– Zdjęcia?
– Mało, najwyraźniej wyczyściła niedawno. Głównie psy i przyroda.
– Jasne. Idę do tego prokuratora, a w pobliżu będę pewnie do jakiejś dwudziestej drugiej.
– Ciekawe, jaki będzie. To chyba jakiś świeży wylęg – zastanowił się Banach.
– Zobaczymy.
Uszkier zdjął kombinezon i poszedł do samochodu po kurtkę. Kątem oka zauważył prokuratora, który rozmawiał z jednym z policjantów.
– Panie komisarzu, pani podkomisarz już przyjechała i, tak jak pan polecił, poszła rozmawiać ze świadkami – zameldował posterunkowy.
– Dziękuję. Prokurator rozmawiał z panem?
– Rozmawiał i chyba mu głupio było, że tak publicznie pawia puścił.
– Zdarza się. Dobrze, że nie na miejscu zbrodni.
Uszkier złapał kontakt wzrokowy z prokuratorem i wskazał swój samochód.
– Wie pan, kiedy przyjadą rodzice denatki? – spytał Smoliński.
– Nie. Nie rozmawiałem jeszcze z nimi, rano zadzwonię.
– To na pewno Wyszkowska?
Uszkier powiedział o niemożliwości zidentyfikowania ciała po liniach papilarnych i o łańcuszku z koniczynką.
– Jasne. Wiadomo, jak zginęła?
– Nie.
– A technicy coś znaleźli?
– Na razie nie.
Smoliński zamilkł na chwilę, wpatrując się w oświetlony ganek domu. Na pewno starał się wymyślić pytania, które byłyby sensowne w takiej sytuacji. Łatwo nie miał. Był niedoświadczony, zbłaźnił się na początku, a na dodatek zaczynał się orientować, że to raczej nie będzie prosta sprawa. A w sumie to on, prokurator, powinien coś zalecić. Co by tu…
– Wiemy, że sąsiedzi nie widzieli jej od kilku dni, że była lubiana, a ten facet, który siedzi przy psach razem z naszym człowiekiem, podkochiwał się w niej – zlitował się Uszkier.
– A jej dłonie? Zabójca je odciął?
– Nie, psy odgryzły.
– O cholera… Policjanci powiedzieli mi, że rodzice kobiety też tu mieszkają, że dom jest podzielony.
– Owszem.
– I nie można przejść do ich mieszkania od Wyszkowskiej?
– Można, tam są wewnętrzne drzwi.
– To w takim razie trzeba również sprawdzić część należącą do nich – oświadczył z nieukrywanym zadowoleniem prokurator.
Nadkomisarz o mało nie parsknął śmiechem. Smoliński mógł wreszcie wydać jakieś polecenie. Jego wskazówki nie były potrzebne, i technicy, i Uszkier doskonale wiedzieli, że nie można pominąć sprawdzenia części domu należącej do starych Wyszkowskich. Po chwili milczenia młody prokurator oświadczył z wahaniem:
– Nie spotkałem się jeszcze z taką sprawą.
– A przy ilu sprawach pan pracował? – zaciekawił się Uszkier. – Jest pan młody, nie spotkaliśmy się jeszcze, więc przypuszczam, że albo niedawno zrobił pan aplikację, albo krótko jest pan w Gdańsku.
– I jedno, i drugie. Egzaminy zdałem rok temu, potem byłem na zesłaniu w Lęborku, wróciłem miesiąc temu.
– No to rzeczywiście nie miał pan kiedy nabrać doświadczenia w oglądaniu zwłok. Z czasem częściowo się pan uodporni, ale na przyszłość niech pan pyta techników, czy może pan wejść.
W sumie nie musiał tego mówić prokuratorowi, niech się facet uczy na błędach, ale mimo niezbyt udanego wejścia, w Smolińskim było coś, co budziło sympatię komisarza.
– Zostawi pan tu patrol?
– Patrol nie, ale ktoś popilnuje domu. Zadzwonię do pana jutro rano i powiem, co nam się dzisiaj udało ustalić. Teraz muszę pogadać z sąsiadami, póki jeszcze nie śpią. – Uszkier otworzył drzwi samochodu, prokurator zrobił to samo. – Rano, to znaczy około dziesiątej, bo przed rozmową zbiorę informacje od lekarza i techników.
– Będę czekał.
Smoliński odjechał, a Uszkier popatrzył za nim zamyślony. Jest niedoświadczony, ale może się szybko uczy?
– Panie komisarzu, nie potrzebuje pan wsparcia? – z chwilowego zamyślenia wyrwał go znajomy głos.
– A pan tu skąd? Ma pan wolne przecież.
– Ania zadzwoniła, że jest duża sprawa, więc przyjechałem sprawdzić, co się dzieje – wyjaśnił sierżant Gołąb.
– To niech pan sobie obejrzy tę masakrę w środku, tylko uprzedzam, że musi pan się wcisnąć w kombinezon.
– Kto tam jest? – Gołąb wskazał brodą dom.
– Taniuk i Banach. Potem niech pan ściągnie jakiegoś sprytnego chłopaka, żeby nam domu popilnował. A dopóki nie przyjedzie, niech pan tu posiedzi. Czym pan przyjechał?
– Uberem, mój jeszcze jest w warsztacie.
– To niech pan siedzi w moim aucie, po co ma pan marznąć. – Uszkier podał kluczyki Gołębiowi.
– Dzięki. A co potem?
– Niech się pan ze mną skontaktuje, Anka gada z sąsiadami po jednej stronie domu Wyszkowskich, ja po drugiej. Jakoś się pan w to wpasuje, o ile pora będzie jeszcze przyzwoita.
Była już dziewiąta, za chwilę ludzie będą mniej skłonni do rozmów. Kolejna posesja, za tą należącą do Perlińskich, była własnością starszej pani, która tak wypytywała Uszkiera podczas rozmowy sprzed ponad godziny. A raczej chyba dzieci kobiety, bo dom był całkiem nowy, ogród zadbany aż do przesady. Kobieta miała na pewno koło osiemdziesiątki, a ludzie w tym wieku rzadko się przenoszą w nowe miejsca, budują nowe domy lub przeprowadzają gruntowne remonty. Drzwi otworzył mężczyzna, który od razu przedstawił siebie i domowników.
– Jan Miechuciński, a to moja żona i babcia – przedstawił kobiety i wskazał Uszkierowi jeden z foteli stojących w pokoju.
Na zadane wszystkim pytanie dotyczące ofiary odpowiedzieli, że znali ją dosyć dobrze, a z ich wypowiedzi wyłaniała się całkiem sympatyczna kobieta, z duszą artystki, przyjazna ludziom. Była tylko trochę mało uczynna, ale według Miechucińskiej wiązało się to z dużą ilością pracy. Prowadziła sklep, malowała, zajmowała się psami, pomagała rodzicom. A jeszcze do tego od czasu do czasu miała partnerów, a to też absorbuje czas. W tym miejscu starsza pani chrząknęła znacząco. Uszkier dowiedział się również, że Wyszkowska miała kochanka, który nie podobał się jej rodzicom. Zarówno pod względem zachowania, bo był burkliwy, jak i wyglądu. Pozował na artystę, ale podobno bardziej przypominał niedożywionego bezdomnego.
– Wiedzą państwo, jak on się nazywa?
– Dudziński. Adam Dudziński, portrecista. A w każdym razie tak mówiła Dorota.
– Nie wierzy pani w to?
– On bardziej wyglądał na narkomana niż na artystę.
– Jedno drugiego nie wyklucza. – Uszkier zapisał nazwisko. – Długo byli ze sobą?
– Kilka miesięcy – stwierdziła babcia z przekonaniem, najwyraźniej życie sąsiadów bardzo ją interesowało.
Po kwadransie komisarz wyszedł od Miechucińskich bogatszy o jedno nazwisko i opis mężczyzny. Zanim zaczął rozmowę z kolejnymi sąsiadami, zadzwonił na komendę, przedyktował dane i poprosił o sprawdzenie wskazanego delikwenta.
Do dwudziestej trzeciej udało mu się porozmawiać z jeszcze czterema rodzinami. Resztę zostawił sobie lub współpracownikom na następny dzień. Tym razem nie musiał się śpieszyć tak, jak w przypadku „świeżych zwłok”. Morderca miał wystarczająco dużo czasu, żeby zniszczyć dowody lub utrudnić policji śledztwo w jakiś inny sposób, jeżeli o tym pomyślał. Spotkany pod domem Wyszkowskiej Gołąb od razu zdał Uszkierowi relację z rozmów z sąsiadami ofiary. Rozmawiał z jedną parą w sile wieku i starszym mężczyzną w typie „biznesmen na emeryturze”. Małżeństwo lubiło zamordowaną, Zbigniew Zarzecki zaś nie. Uważał, że nie powinno się w mieście trzymać dwóch dużych psów w jednym domu, że psy na pewno brudzą na ulicy i okolicznych skwerkach, że Wyszkowska powinna wyjść za mąż, a nie co chwilę zmieniać kochanków, a w ogóle to w jakim ona się obraca towarzystwie! Wstyd dla rodziców. I nawet dla sąsiadów, bo to porządna dzielnica jest i nikt nie życzy sobie, żeby tu jakieś podejrzane indywidua się kręciły. Przyciśnięty nieco przez Gołębia sprecyzował, że chodzi mu o Dudzińskiego. Ponieważ operatywny sierżant umówił się na rano z niektórymi sąsiadami zamordowanej, Uszkier postanowił odpuścić mu poranną odprawę.
W domu Wyszkowskich cały czas pracowali technicy i było bardzo prawdopodobne, że spędzą tu jeszcze kilka godzin. Barnaba stanął w progu i popatrzył z lekkim współczuciem na dwie bezkształtne białe postacie.
– Macie coś ciekawego?
– Nie mam pojęcia – wzruszył ramionami Banach. – Pełno jest śladów daktyloskopijnych, najbardziej widoczny jest jeden wzór: albo kobiety z dużymi dłońmi, albo mężczyzny z małymi. Nie ma zgrubień ani innych cech charakterystycznych, więc trudno powiedzieć. Dom nie został przeszukany, ale w portfelu nie ma banknotów, a jedna z szuflad biurka była otwarta.
– Czyli jednak ktoś czegoś szukał.
– Nie. Jeżeli tam było coś, co ukradł morderca, to pewnie kobieta powiedziała mu to. Nie musiał szukać. Tu wygląda tak, jakby morderca przyszedł zabić, ewentualnie zabrać coś konkretnego.
– Pieniądze?
– Na przykład. Widać, że nie interesowały go inne przedmioty. I nawet chyba nie wchodził do drugiej części domu, chociaż spokojnie mógł ją splądrować – wyjaśnił Taniuk.
– Potrzebujecie czegoś?
– Tak, rąk do pomocy, ale tego nie dostaniemy.
– A z rzeczy realnych?
– A z rzeczy realnych to przyniosłam kawę. – Od drzwi dobiegł głos podkomisarz Więdzik.
– Dzięki ci, dobra kobieto. – Banach z wdzięcznością przyjął kubek i od razu upił łyk. Zapach rozkładających się zwłok wydawał się mu nie przeszkadzać.
– Rozejrzałaś się już tutaj? – spytał Uszkier.
– Tak, lekka makabra.
– Masz szczęście, że zwłok nie widziałaś, rzadko się trafia coś takiego. Pod domem zostawiam policjanta, gdybyście chcieli odpocząć i wrócić rano, dajcie mu znać. Do jutra.
Anka i Barnaba wyszli z domu ofiary i odetchnęli świeżym powietrzem.
– Trzeba się przespać, poza tym teraz i tak więcej nie zwojujemy. Przyjdź rano do mnie – polecił Uszkier.
– A Bukowski i Prokosz już wiedzą, że mamy takie zwłoki?
– Wiedzą, że mamy nową sprawę i zaczynamy dzień od spotkania u mnie. Mogę się spóźnić, bo idę rano do starego. Teraz wracam do domu.
Zmęczony po kilkunastu godzinach pracy komisarz schował samochód w garażu i po cichu wszedł do domu. Czujna na każdy dźwięk golden retrieverka już czekała pod drzwiami. Barnaba dałby sobie rękę uciąć, że była na wieczornym spacerze, ale teraz całą sobą informowała, że potrzebuje wyjść. Jak zwykle uległ psu.
***
Ruch w komendzie od rana panował spory, wyglądało to tak, jakby pracujący tu policjanci wszyscy naraz postanowili załatwić coś poza swoimi pokojami. Uszkier wbiegł na piętro i go zastopowało. Rany boskie, jak w mrowisku!
– Cześć! – dobiegło go zza pleców. – O cholera, co jest?
– Kumulacja – beznamiętnie stwierdził komisarz.
Od czasu do czasu tak bywało. Nie da się przewidzieć, ile będzie trwało rozwiązanie jakiejś sprawy ani kiedy pojawi się nowa albo kiedy nastąpią jakieś nieprzewidziane okoliczności wymagające szybkiej interwencji, konsultacji lub porady. Barnaba od razu skierował się do gabinetu szefa.
– Dzień dobry…
Pani Matylda, sekretarka prawie idealna, obdarzyła Uszkiera przyjaznym spojrzeniem i oświadczyła, że co prawda teraz inspektor rozmawia przez telefon, ale zaraz skończy. Miała rację, nie musiał długo czekać.
– Siadaj i gadaj – polecił Kalinowski.
– Zajmę panu tylko chwilę – zapewnił Uszkier i posłusznie usiadł. – Pewnie był pan kiedyś na miejscu zbrodni, gdzie obok zwłok były zwierzęta?
– Tak.
– No to może sobie pan wyobrazić radość techników. Zwłoki mocno przechodzone, kilkudniowe, nadgryzione przez psy. Wszystko zadeptane, na podłodze rozmazana krew.
– Coś ci się rzuciło w oczy?
– Krew. Męczy mnie od wczoraj, ale muszę pogadać z Widockim. Poza tym Taniuk i Banach twierdzą, że dom nie został przeszukany.
– Jakieś działania o charakterze seksualnym?
– Nie wiem, może Widocki coś stwierdzi. Na pewno była ubrana, ale to jeszcze o niczym nie świadczy.
– Ktoś coś widział?
– Na razie nikt się do tego nie przyznał. Ale wcześnie się robi ciemno, a na tę posesję da się wejść od tyłu. Sądzę zresztą, że napastnik, kimkolwiek był, został wpuszczony przez Wyszkowską.
– Psy?
Nadkomisarz o psach zamkniętych razem z Wyszkowską od wczoraj myślał już nieraz i teraz wszystko to wyłuszczył inspektorowi.
– Według mnie morderca działał z premedytacją – podsumował Barnaba.
– Rodzina?
– Jeszcze nie informowaliśmy, rodzice są w sanatorium. Będę dzwonił po spotkaniu. – Uszkier podniósł się z krzesła. – Mogę się odmeldować?
– Możesz.
– Witek może ze mną pracować?
– Gdy skończy to, co ma na tapecie.
– Jasne.
– Postawiłeś kogoś pod domem tej kobiety?
– Tak.
– Informuj mnie na bieżąco – polecił Kalinowski.
– Taaa jest. – Uszkier od razu wyszedł z gabinetu szefa. Jeszcze by sobie Kalinowski o czymś przypomniał.
Współpracownicy już na niego czekali. Prokosz, z którym dzielił pokój, siedział przy swoim biurku, przekładał z ręki do ręki gorący kubek z kawą i słuchał tego, co mówiła Więdzik. Oprócz nich w pokoju był jeszcze podkomisarz Dawid Bukowski. Cztery osoby. A nawet trzy i pół, bo Prokosz aktualnie kończył prowadzone przez siebie śledztwo i w tej chwili nie będzie mógł poświęcić sprawie Wyszkowskiej całego czasu. I Gołąb, ale sierżantem też się pewnie będzie trzeba „podzielić”.
– Powiedziałaś im już, co tam wczoraj było u Wyszkowskiej? – spytał Ankę.
– Tak. Nie wiemy tylko, czego dowiedziałeś się u sąsiadów.
Komisarz wyznawał zasadę, że pracujący z nim ludzie powinni wiedzieć o sprawie jak najwięcej. W kilku słowach zrelacjonował rozmowy z sąsiadami i szybko dokonał podziału zadań.
– Z komórki Wyszkowskiej mamy trochę kontaktów, to rodzina i znajomi, ostatnio nie było połączeń z nieznanymi numerami. Wcześniej jakieś są i trzeba będzie je sprawdzić. Gołąb już męczy sąsiadów, więc Ania weźmie na siebie rodzinę oprócz rodziców, z którymi sam porozmawiam. Tylko poczekaj z rozmowami jakieś pół godziny, nie chcę, żeby ktoś z nich zadzwonił do starych Wyszkowskich.
– Wiesz, w którym są sanatorium?
– Tak. Dawid, ty pogadaj z jej znajomymi i pracownikami. Oboje pytajcie o jej faceta.
– Panie komisarzu, a nie dobrze by było od razu z nim porozmawiać?
– Nie, chcę o nim więcej wiedzieć. Wczoraj zleciłem sprawdzenie go, pewnie mam już jakąś informację na mailu.
– A gdyby to był on, to nie ucieknie w międzyczasie?
– Miał około tygodnia, żeby uciec. Jeżeli chciałby to zrobić, to musielibyśmy go przez Interpol szukać. Zajmę się nim po rozmowie z rodzicami Wyszkowskiej. Aha, i wszyscy zwróćcie uwagę na to, czy ktoś nie widział pracowników poczty, gazowni, kurierów i innych takich. Przypuszczam, że facet z ciężką paczką w ręku zostałby wpuszczony do domu przez ofiarę.
– Przebieraniec?
– Nie wiem, ale go wpuściła. To jedna z możliwości, trzeba ją sprawdzić. Gdyby Widocki albo technicy wpadli na coś istotnego, dam wam znać i pozmieniamy plany.
– Jak ty ładnie umiesz wyganiać ludzi do roboty – roześmiała się Anka, przejechała ręką po włosach, jakby chciała sprawdzić, czy ruda czupryna przypadkiem nie postanowiła żyć własnym życiem, i wyszła.
Podczas odpraw w dwuosobowym pokoju robiło się tłoczno. Zawsze potem Uszkierowi przypominał się kawał z małym mieszkaniem i kozą. Uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał. Musiał zakomunikować rodzicom Wyszkowskiej, co się stało.
Wolałby pojechać i porozmawiać osobiście, bo mowa ciała czasem mówiła bardzo wiele. Niestety, sanatorium było na drugim końcu Polski. Uszkier połączył się z jego kierownictwem, wyjaśnił sytuację i poprosił o przywołanie do telefonu rodziców zamordowanej kobiety. Na szczęście przy rozmowie asystował lekarz, który mógł interweniować, gdyby okazało się to potrzebne. Ta rozmowa była podobna do wielu innych przeprowadzonych w takich sytuacjach. Niedowierzanie i szok. Zaprzeczenie, płacz, czasem coś w rodzaju letargu. Uszkier nie wdawał się w szczegóły, porozmawiają dłużej po ich powrocie do Gdańska. Wyszkowscy zapowiedzieli, że przyjadą najbliższym pociągiem, i rozłączyli się prawie w pół słowa.
Dbając o dobre relacje z prokuratorem, Barnaba skontaktował się z nim przed czasem. Smoliński czekał już na telefon. Wyglądało na to, że interesuje go ta sprawa, czym zdobył punkty u Uszkiera. Po rozmowie komisarz sprawdził, czy dostał informacje o Dorocie Wyszkowskiej i Adamie Dudzińskim. Dostał. Zamordowana kobieta nie weszła w konflikt z prawem, nie była świadkiem, nie pobierano od niej odcisków palców, nie miała zarejestrowanej broni. Prowadziła niedużą firmę, zatrudniała dwie osoby, miała na koncie cztery punkty karne i jeden niezapłacony mandat. Z partnerem kobiety sprawa miała się zgoła odmiennie. Kilka razy był zatrzymywany za udział w pobiciu i za narkotyki, odsiedział niezbyt długi wyrok. Uzbrojony w tę wiedzę komisarz zadzwonił na podany w mailu numer telefonu komórkowego. Artysta malarz najprawdopodobniej nie wstawał skoro świt, ale o dziewiątej mógł być już na nogach. Uszkier przeczekał kilka sygnałów i rozłączył się. Dopiero przy czwartej próbie zaspany głos z drugiej strony od razu powiadomił go, co myśli o takim idiocie, który, do kurwy nędzy, zrywa ludzi z łóżek o tak wczesnej godzinie. Uszkier przedstawił się, ale nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo od razu usłyszał, że policja jest bezczelna i budzi obywateli. Facet gra czy taki jest naprawdę?
– Muszę z panem pilnie porozmawiać, będę za… – Uszkier zawahał się, przypominając sobie, gdzie mieszka Dudziński – za dwadzieścia minut.
– Ale…
– I raczej niech pan będzie w domu – dodał komisarz ostrzegawczo.
– Chciał zniknąć? – zainteresował się Witold.
– Nie wiem, ale nie mam ochoty się za nim uganiać, niezależnie od tego, czy ma coś wspólnego z morderstwem, czy nie.
– Uważaj na siebie – powiedział odruchowo Prokosz.
– Zapomniałeś, że przeszedłem testy? Mało tego, od jakiegoś czasu już normalnie trenuję.
Od momentu gdy Uszkier został ranny podczas śledztwa, współpracownicy uważali, że trzeba go chronić, żeby spokojnie wydobrzał. Na początku było to uzasadnione, bo skutki pobicia i postrzelenia odczuwał przez kilka miesięcy, ale teraz nie miało to najmniejszego sensu. Wcisnął glocka do kabury i założył marynarkę. To była jedyna zmiana po wydarzeniach, które zaprowadziły go do szpitala. W teren wychodził zawsze uzbrojony.
Jeżeli Dudzińskiego rzeczywiście obudził telefon komisarza, to czas do przyjścia Uszkiera musiał w całości poświęcić na dobudzenie się, umycie i ubranie. Ciemne, dosyć długie włosy miał jeszcze mokre, ale był ogolony, a w mieszkaniu pachniało kawą.
– Niech pan wejdzie. – W głosie Dudzińskiego nie było entuzjazmu. – Chce pan kawę?
Próba wytworzenie sytuacji towarzyskiej czy odruch gospodarza? Słysząc odmowę, malarz mruknął „sobie przyniosę” i zniknął w kuchni, a Uszkier swobodnie rozejrzał się po pokoju. Umeblowanie było skromne, za to pod najdłuższą ze ścian stały sztalugi, na niektórych było widać płótna z portretami, dwa były skończone, trzy nie. Komisarz zdziwił się, bo zawsze mu się wydawało, że malarze nie tworzą kilku obrazów jednocześnie.
– Nie powiedział mi pan, o co chodzi – zauważył Dudziński.
– Zna pan Dorotę Wyszkowską?
– Znam. – Mężczyzna skrzywił się, jakby go ząb zabolał.
– Dawno się pan z nią widział?
– Dosyć, a co? Coś na mnie nagadała?
– Proszę odpowiedzieć.
Dudziński przez chwilę milczał, wypił parę łyków kawy, nagle stwierdził, że jest za ciemno, i włączył światło, zapalił papierosa i dopiero zdecydował się mówić.
– W zeszłym tygodniu, we wtorek się spotkaliśmy. U niej, bo po pracy wracała od razu do domu ze względu na psy. Pokłóciliśmy się właśnie o nie. Fajne są, ale ja mam uczulenie na zwierzęta i zaproponowałem, żebyśmy po spacerze z psami przyjechali do mnie, ale ona stwierdziła, że psy nie mogą być tyle czasu same. To jej wygarnąłem i powiedziałem, że jeżeli woli je ode mnie, to nie mam zamiaru się narzucać i być na drugim miejscu, po zwierzakach. I wyszedłem. Myślałem, że się zorientuje, że przegięła, i zadzwoni, ale milczy do tej pory. Nie to nie, znajdę sobie inną. – Dudziński wzruszył ramionami i wyjaśnił, że lubi zmiany i wszystkie jego związki są krótkotrwałe.
– Rozumiem. A dlaczego uważa pan, że mogła nas na pana napuścić?
– Jakiś czas temu zginęła jej bransoletka, dosyć cenna i rzeczywiście ładna. Jak się pożarliśmy, to Dorota powiedziała, że na pewno ja ją wziąłem. Fakt, że akurat wtedy byłem bez kasy, ale złodziejem nie jestem.
– Już pan się wygrzebał z tego dołka? – zainteresował się Uszkier.
– Tak. U mnie to zależy od liczby zamówień na obrazy, żyję tylko z malowania. Nie ma zlecenia, nie ma forsy. Niech pan tam spojrzy. – Dudziński wskazał na sztalugi. – Ma pan przed sobą sześć kawałków. A trzy dni temu zarobiłem trójkę, ekspresowe zamówienie na portrety, malowane na podstawie zdjęć. Chcieli mieć to przed pierwszym listopada.
– Kiedy zginęła ta bransoletka?
– Jakiś miesiąc temu, a co? Może pan przeszukać mieszkanie, proszę bardzo. I niepotrzebny mi nakaz. Głupia kurwa.
– Wyszkowska nie żyje – oświadczył spokojnie Uszkier.
– Słucham? Jak nie żyje? – Pytanie zabrzmiało tak, jakby nieboszczykiem można było być na różne sposoby.
– Tak po prostu. Wczoraj znaleźliśmy jej ciało. W domu.
– Ja pierdolę… Co jej się stało? – Malarz przetarł twarz niewielkimi dłońmi.
– Została zamordowana.
– Chryste! Kurwa, naprawdę?
To pytanie zawsze irytowało Uszkiera, o ile nie zadawały go najbliższe osoby będące w szoku. Bo niby co sobie ten facet wyobrażał, że policja do niego przyszła i z tylko sobie wiadomych powodów twierdzi, że Wyszkowska nie żyje, podczas gdy ona cieszy się znakomitym zdrowiem? Potwierdził jednak, że kobieta jest martwa, i od razu dodał, że nic więcej na ten temat nie powie, a potem spytał, co Dudziński o niej wie.
– W sumie niewiele – wzruszył ramionami Dudziński. – W nosie miałem jej rodzinę, dzieciństwo i inne takie. Mówiąc wprost, najbardziej interesowało mnie jej ciało. – Mężczyzna uśmiechnął się porozumiewawczo. – Mógłbym je panu opisać ze szczegółami.
– Szczegółowy opis ciała będę miał od patologa, od pana wolałbym się dowiedzieć czegoś o jej zwyczajach, znajomych lub obawach.
– Znajomych prawie nie znałem. Jak się pan umawia głównie na seks, to raczej nie w szerszym gronie. W każdym razie ja nie.
– Niech mi pan podyktuje nazwiska tych, których pan zna.
Portrecista po namyśle podał cztery nazwiska, potem dołożył jeszcze jedno. O kochance malarz nie potrafił powiedzieć dużo więcej niż sąsiedzi. Ładna, zgrabna, czasem pogadali o malowaniu, ale przeważnie zajęci byli sobą. Była wiecznie czymś pochłonięta, jak nie pracą, to malowaniem lub psami.
– Widział ją pan niedługo przed śmiercią. Może zauważył pan, że była niespokojna, czegoś się bała lub po prostu zachowywała inaczej?
– Chyba wszystko było jak zawsze. Psy na pierwszym miejscu. Ale tak mnie wkurwiła tą bransoletką, że mogłem coś przeoczyć.
– To niech mi pan jeszcze powie, co pan robił przez pięć dni po ostatnim spotkaniu z Wyszkowską.
– Jednak mnie pan podejrzewa! – Dudziński zerwał się z fotela, zrzucając na podłogę leżące tam ubrania, i podszedł do obrazów. – Nie morduję kochanek! Byłbym seryjnym mordercą! Pytał pan, co robiłem. Malowałem. Może pan sprawdzić, kiedy dostałem zlecenia, a pańscy eksperci określą, ile potrzebowałem czasu, żeby to namalować. Z domu nie wychodziłem, nawet żarcie zamówiłem. To jakaś pojebana historia! Nic jej nie zrobiłem, ja spokojny jestem!
– A te pobicia? – nie mógł się powstrzymać Uszkier.
– A to po pijaku było, to co innego. Zresztą to były ogólne rozróby, ja też oberwałem. Ale żeby tak z premedytacją kogoś ukatrupić? Panie komisarzu, ja może i aniołem nie jestem, ale zdecydowanie cenię sobie wolność i możliwość robienia tego, co lubię i na co mam ochotę.
Uszkier nie skomentował tego. Każdy może zadeklarować swoją niewinność i niechęć do więzienia. Liczą się fakty. Zainteresowały go jednak portrety.
– Mogę sfotografować pańskie obrazy?
– Może pan. Po co?
– Żeby pokazać ekspertom. I proszę mi podać, kto i kiedy je zamawiał oraz kontakty do tych osób. I do tych od poprzednich dwóch też.
Portrecista bez oporu podyktował nazwiska i telefony do swoich klientów. Najwyraźniej nie obawiał się, że po kontakcie z policją wycofają zlecenia. Uszkier uprzedził go, że to najprawdopodobniej nie jest ostatnia rozmowa, i zapowiedział, że w razie wyjazdu ma powiadomić policję.
Komisarz był prawie pewien, że przed chwilą nie rozmawiał z mordercą. Ktoś taki jak Dudziński rzadko ryzykuje utratę wszystkiego, nie mając wystarczająco silnego motywu. Oczywiście mogło się okazać, że taki motyw istnieje, tego nie dało się wykluczyć. Stąd zapowiedź kontaktu i zakaz wyjazdu. Wkrótce okazało się, że istnieje jeszcze jeden powód wykluczający Dudzińskiego jako bezpośredniego sprawcę.
Prokosz tkwił kamieniem nad stertą dokumentów, co jakiś czas sprawdzając coś na komputerze.
– Widocki dzwonił – powiedział, gdy tylko Uszkier pojawił się w drzwiach.
– Ma coś ciekawego?
– Ma, ale nie podał szczegółów, tylko powiedział, żebyś zadzwonił, gdy wrócisz.
Zawsze tak było. Jeżeli lekarz nie był czegoś pewien na sto procent, to nie przekazywał tych informacji nikomu innemu, tylko prowadzącemu śledztwo, w tym przypadku Uszkierowi.
– Cześć, co masz?
– Po pierwsze, tam było tyle krwi, że nie mogła pochodzić z odgryzionych dłoni czy też z ciała po ich odgryzieniu – oznajmił Widocki.
– A skąd?
– Zaraz ci powiem, tylko skończę myśl. Nie sądzę, żeby psy odgryzły dłonie zaraz po śmierci Wyszkowskiej. Po pierwsze, jeżeli były pod wpływem jakiegoś środka oszałamiającego lub usypiającego, to musiały dojść do siebie. Po drugie, przypuszczam, że zrobiły to dopiero, gdy przycisnął je głód. A wtedy nie było szansy, żeby ze zwłok wypłynęło aż tyle krwi.
– Ale kiedyś wypłynęło, sam widziałeś.
– Owszem, ale nie parę dni po śmierci. Najpierw w naczyniach krwionośnych robi się skrzep, potem coś by tam wypłynęło z tętnicy promieniowej lub łokciowej, ale byłoby widoczne tylko przy kikutach, nie rozsmarowane po całej podłodze. Za dużo tego było, krew musiała wypływać, a nie sączyć się – wyjaśnił Widocki.
– To nie brzmi dobrze.
– Ano nie. Największy upływ krwi jest wtedy, kiedy pracuje serce. Nie mam pojęcia, ile tej krwi było w mieszkaniu, ale dużo.
– Podciął jej żyły za życia?
– Co najmniej na lewej ręce, bo tylko tam znalazłem ślad na skórze. Udało mi się odkryć mniej więcej półcentymetrowy odcinek równego cięcia. Ciachnął aż do kości.
– Czekał, aż się wykrwawi?
– Nie. I o tym również chciałem ci powiedzieć. Kobieta została uduszona, ma złamaną kość gnykową.
– Cholera, i nie wdepnął przy tym w krew? Muszę docisnąć techników – postanowił komisarz.
– Dociśnij. I jeszcze jedno. Sądząc po rodzaju obrażeń przełyku i krtani, dusiła osoba silna, o dużych dłoniach.
– Jesteś pewien?
– Tak.
– Jakieś ślady obrony?
– Na pewno nie rany cięte, chyba kilka siniaków na przedramionach.
– Ślady gwałtu?
– Za bardzo posunięty rozkład, żebym coś znalazł, ale wykluczyć nie mogę. Może facetowi wystarczył sam widok? Albo nie chodziło o seks?
– Zobaczymy. Może Taniuk i Banach coś znaleźli na ubraniu lub w domu Wyszkowskiej.
– Miała podklejone powieki – przypomniał Widocki. – Mogą być i inne ślady po taśmie.
– Uczulę techników. Dałeś próbki na toksykologię?
– Tak. Masz ciekawą sprawę. I makabryczną.
– Tak. I właśnie wykluczyłeś jedną osobę z kręgu podejrzanych.
– To dobrze czy źle? – zainteresował się lekarz.
– W sumie dobrze, jeżeli facet nie miał szansy popełnienia morderstwa, to nie będę na niego czasu marnował. Masz coś jeszcze?
– Na razie nie i raczej nie będę już miał. To nie są świeże zwłoki.
– Jasne.
To, co powiedział lekarz, było istotne. Pojawiło się ważne pytanie: po co morderca podciął żyły Wyszkowskiej, jeżeli i tak ją potem udusił? Odpowiedzi było kilka: mógł czerpać przyjemność z widoku cierpiącej kobiety, mógł lubić widok krwi lub źle zaplanować morderstwo. Przy takich ranach człowiek nie wykrwawia się w ciągu kilku minut i jeżeli chciał być pewien, że ofiary nikt nie uratuje, to musiał czekać. Żeby przyspieszyć zgon, mógł ją udusić. Tylko jak to zrobił, że nie wszedł w krew? Uszkier podzielił się przemyśleniami z Prokoszem.
– Pewnie krew nie była tak rozmazana, gdy ją dusił. Przypomnij sobie, jak krew wycieka z przeciętych żył. Nie rozmazuje się przecież samoistnie po podłodze.
– Racja, mógł ją ominąć, udusić kobietę i po prostu wyjść.
– No to masz nad czym myśleć – stwierdził Prokosz. – Ja wychodzę, muszę pogadać z prokuratorem.
Owszem, miał o czym myśleć. Jeżeli psy dostały jakiś środek nasenny, a wszystko na to wskazywało, to mężczyzna wiedział, że będzie sobie musiał jakoś z nimi poradzić. A to oznaczało, że nie wszedł do pierwszego lepszego domu, tylko dokładnie zaplanował morderstwo. Krótka rozmowa z laboratorium nie dała odpowiedzi na pytanie, czym uśpiono psy. Niczego nie znaleziono we krwi zwierząt, ale po upływie kilku dni mogło nie być już śladów środków usypiających. Komisarz postanowił założyć, że czworonogi zostały czymś oszołomione po prostu dlatego, że nie wyobrażał sobie sytuacji, w której w inny sposób udałoby się komuś obcemu zapanować nad nimi. Zaraz, czy na pewno obcemu? Raczej tak, ale psy broniłyby właściciela przed każdym. Rozmyślania przerwał mu Taniuk.
– Mam kilka informacji.
– Dobrych czy złych?
– Chyba neutralnych. Te ślady palców, o których mówiłem, że jest ich dużo, należą do Adama Dudzińskiego.
– To ostatni facet Wyszkowskiej.
– Tego nie wiedziałem. Krew rozmazały psy. Leżały obok zwłok, trochę dalej, chodziły po mieszkaniu. W tych krwawych smugach widać sierść. A co do krwi…
– Wiem, to nie z odgryzionych dłoni.
– Dokładnie. Rozmawiał pan z Widockim? – zgadł Taniuk.
– Tak. Znalazł jedno cięcie na nadgarstku, pół centymetra.
– Taśma, którą morderca podkleił powieki ofiary, należy do tych zwykłych, najczęściej używanych taśm dwustronnych. Ślady kleju znaleźliśmy też na jej ubraniu, sądząc z ich rozmieszczenia, okręcił jej nogi taśmą na wysokości kolan.
– Obie razem?
– Tak. Wiem, o czym pan myśli, w przypadku gwałtu byłoby to zdecydowanie niewygodne. Widocki coś mówił na ten temat?
– Za duży rozkład ciała, ale jest skłonny podejrzewać, że do niczego nie doszło.
– Też tak sądzę, skrępowane nogi, ubrana. Ale to nie wyklucza motywu seksualnego.
– Nie wyklucza. Znaleźliście jakieś ślady biologiczne?
– Tak, głównie zwierzęce. – Uszkier wyobraził sobie, jak Taniuk wzrusza ramionami.
– Jak sprawca wszedł?
– Musiała go wpuścić, bo nie ma śladów włamania. Chyba że miał klucz. – To też było potwierdzenie wcześniejszych przypuszczeń.
– Laptop?
– Na razie nic, ale jeszcze sprawdzają. Zaczęli od maili i przeglądanych stron, jednak nie znaleźli nic niepokojącego. Szukają dalej.
– Kiedy skończyliście? – zainteresował się komisarz, przypominając sobie, że do sprawdzenia był cały dom.
– Po północy, ale załatwiliśmy jedynie część domu ofiary. W drugiej części od rana pracuje Gliszczyńska i jeszcze jeden technik.
– Ile im to może zająć?
– Nie sądzę, żeby długo. Gliszczyńska od razu stwierdziła, że wszędzie leży kurz. A co?
– Rodzice ofiary dzisiaj wracają do Gdańska. Co prawda z drugiego końca Polski, ale pewnie późnym popołudniem lub wieczorem będą. Niech pan uprzedzi swoich ludzi, tak na wszelki wypadek – poprosił Uszkier.
Coś już wiedział. Nie za dużo, ale wystarczająco, żeby spróbować odtworzyć wydarzenia. Dobrze by było ustalić, chociaż w przybliżeniu, czas zgonu, ale to mogło być utrudnione ze względu na stan zwłok. Trzeba będzie wypytać sąsiadów i psiarzy o Wyszkowską. To mogą być ludzie, którzy mieszkają gdzieś dalej, nie sąsiedzi. Jeżeli uda się sprecyzować, kiedy widzieli ją po raz ostatni, to będzie można założyć, że śmierć nastąpiła kilka godzin później. I najprawdopodobniej po godzinach pracy Wyszkowskiej, skoro technicy twierdzą, że morderca został przez ofiarę wpuszczony do domu. Narzędzie zbrodni? Ręce i coś ostrego, czym bez problemu dało się podciąć żyły kobiecie. Znajomość mordercy z ofiarą? Bardzo prawdopodobna. Jak to wyglądało? Morderca, sądząc po wielkości dłoni, mężczyzna, dzwoni do furtki, kobieta wpuszcza go i pozwala wejść do środka. Co z psami? Albo były zamknięte i wypuszczone po jakimś czasie, albo Wyszkowska w ogóle ich nie zamykała, bo inaczej trudno byłoby podać im środek nasenny. Morderca musiał mieć pretekst, żeby zostać u Wyszkowskiej na tyle długo, żeby specyfik podany psom zaczął działać. Wtedy mógł unieruchomić ofiarę. Co potem? Biorąc pod uwagę otwartą szufladę, o której mówili technicy, być może Wyszkowska powiedziała mu, gdzie są pieniądze. Albo coś cennego. Potem facet podciął jej żyły, odczekał jakiś czas i w końcu udusił.
Zaraz. Dlaczego podklejał jej powieki? Na pewno po to, żeby patrzyła, czyli od razu wiedział, że ją zabije. Ale na co miała patrzeć? Nie zgwałcił jej, ale może się masturbował? Brak śladów biologicznych o niczym nie świadczy, prezerwatywy nie są towarem deficytowym. Napad nie musiał mieć jednak motywu seksualnego. Jaki mógłby być inny powód tego, że morderca chciał, aby kobieta go widziała?
Uszkierowi na razie przychodziły do głowy dwa powody: chęć kontaktu wzrokowego podczas rozmowy i uświadomienie ofierze, że skoro widzi oprawcę, to zginie. Chciał widzieć jej strach. Makabryczne. A co z motywem? Barnaba skrzywił się z niesmakiem. Wszystko było możliwe. Is fecit, cui prodest. Pewnie, nieźle brzmi, tym bardziej po łacinie, ale korzyści z morderstwa mogą być różne. Rabunek co najmniej pieniędzy z portfela. Zemsta, czego przejawem było okrucieństwo. Zwykły sadyzm i chęć zobaczenia cierpienia, też ze względu na okrucieństwo. Motyw seksualny, ale tu nie ma nic za ani przeciw. Zawiedziona miłość, bo świrów nie brakuje. I czort wie, co jeszcze.
W ręku Uszkiera pojawił się długopis. Policjant zaczął zapisywać na kartce wnioski ze swoich przemyśleń. Wolał tak niż na komputerze, takie małe dziwactwo. Stracił poczucie czasu i od rozmyślania oderwał go dopiero powrót Prokosza z prokuratury. Na kartce, którejś z kolei, wśród rozmaitych zapisków i wykreśleń dwa słowa były podkreślone i obwiedzione ramką: „Karta kredytowa!!!”.
Jeżeli z portfela Wyszkowskiej zniknęła karta, to najprawdopodobniej morderca wyczyścił jej konto. Nawet przy ustawionym limicie wypłat przez kilka dni mogła się zebrać spora kwota. W jej portfelu były jakieś karty, ale czy wszystkie? Komisarz uczulił na to techników i poprosił Kalinowskiego o załatwienie szybkiego dostępu do podglądu transakcji na koncie zamordowanej kobiety. Rzut oka na zegarek postawił go na nogi. Była pierwsza, a chciał pojechać po swojego psa, a potem w okolice domu Wyszkowskiej i tam pójść z Tuśką na spacer. Pies to pretekst do rozmów z innymi psiarzami.
Ludzie wychodzą z psami o różnych porach i przeważnie zależy to od godzin pracy. W przypadku Wyszkowskiej godziny te mogły być nieregularne, bo miała nienormowany czas pracy, więc Barnabę i Tuśkę mógł czekać długi pobyt na świeżym powietrzu. Żeby zwiększyć szansę na spotkanie osób, które mogły ją widzieć, Uszkier poprosił Brzeskiego o opisanie jej tras.
Zaparkował po drugiej stronie osiedla i wypuścił psicę z samochodu. Na uliczkach było pusto, więc skręcił w stronę pobliskiego parku. Jak na listopad nie było zimno, ale pogoda i tak nie zachęcała do spacerów. Było wilgotno i mgliście, a ostatnie liście szeleściły pod nogami i tylko rosnące gdzieniegdzie iglaki tworzyły zielone plamy. Po pokonaniu kolejnego zakrętu Uszkier zauważył kilka bawiących się psów. Wymienił powitalne uprzejmości, upewnił się, że nie będzie żadnego psiego konfliktu, i spuścił Tuśkę ze smyczy. Okazję do zapytania o Wyszkowską i jej psy miał doskonałą, bo na polanie bawił się owczarek. Po skomplementowaniu psa, co zawsze jest dobrze widziane przez właściciela, Uszkier zagadnął o Saszę i Maszę oraz ich właścicielkę. Okazało się, że, owszem, psy się tu czasem z panią pojawiają, ale ostatnio ich nie było. Zasugerował, że może Wyszkowska zachorowała.
– A to możliwe, bo powiem panu, że chyba z tydzień jej nie widziałem – włączył się do rozmowy właściciel kundelka.
– A ja wiem dokładnie, kiedy ostatni raz się spotkałam z panią Dorotką – oznajmiła starsza pani w puchowej kurtce, właścicielka jamnika. – Prawie co rano widywałyśmy się, ale nie tu, tylko tam, na skraju tego osiedla. Można powiedzieć, że się mijałyśmy, ja już wracałam, ona dopiero szła na spacer. Pewnie chora jest, bidulka.
– To jakaś dłuższa ta choroba – zasugerował Uszkier.
– A żeby pan wiedział! Ostatni raz rozmawiałyśmy kilka dni przed Wszystkimi Świętymi. Doskonale pamiętam, bo nawet powiedziała, że został równo tydzień na posprzątanie grobów.
To już było coś. Według słów starszej pani Wyszkowska żyła jeszcze dwudziestego piątego października rano. Wynikało z tego, że napad musiał mieć miejsce dziewięć dni temu, najprawdopodobniej wieczorem. Chyba że znajdzie się ktoś, kto widział kobietę jeszcze później.
Jeszcze chwilę poplotkowano na temat Wyszkowskiej, ale nikt nie przypomniał sobie spotkania z nią później niż dwudziestego piątego października. Być może rzeczywiście ten poranny spacer był ostatni w jej życiu. Albo przedostatni, zastanowił się Uszkier. Wyszła z psami, pojechała do pracy, potem wróciła do domu i co dalej? Najprawdopodobniej wyprowadziła je jeszcze po południu. Spojrzał na zegarek, dochodziła czwarta. Niedługo w parku powinni pojawić się pracujący właściciele psów. Postanowił wrócić do samochodu i trochę się ogrzać.
– Chodź, suniu, napijemy się czegoś.
Posiedzieli przez chwilę w samochodzie, a potem znowu poszli do parku, tym razem w inny jego koniec. Przy niewielkim skwerku z ławkami stało kilka osób, a obok biegały psy. Teraz komisarz wprost spytał, czy ktoś nie wiedział ostatnio pani Doroty, właścicielki dwóch wilczurów. Od razu znalazł się mężczyzna, który oświadczył, że widział ją dwudziestego piątego października.
– Tak pan dokładnie pamięta? – zdziwiła się kobieta w średnim wieku i przywołała swojego psa.
– Ano tak. Akurat miałem wizytę u dentysty i rozmawiałem o tym z panią Dorotą.
No i proszę. Okazuje się, że osoby, które kojarzyły z czymś konkretnym ostatni spacer z Wyszkowską, podawały dokładną, tę samą, datę. Inna rzecz, że kobieta rzucała się w oczy, była charakterystyczna.
Gdy wracali do samochodu, psica wyglądała na szczęśliwą, dawno nie miała tylu atrakcji. Z punktu widzenia śledztwa spacer też się udał. Innym sposobem na porozmawianie z właścicielami psów było oczywiście sprawdzenie, kto w okolicy ma czworonoga, i zadzwonienie z pytaniem o znajomość i ostatni kontakt z Dorotą Wyszkowską. Ta metoda miała jednak jeden mankament. Do parku mogły przyjeżdżać dalej mieszkające osoby i tych nie uwzględniliby w swoich rozmowach. Teraz mieli punkt zaczepienia i mogli porozmawiać z resztą.
Po obiedzie, który okazał się obiadokolacją, komisarz odebrał maile od współpracowników. Według nich wszyscy przesłuchiwani – rodzina, znajomi i sąsiedzi – byli zaskoczeni morderstwem. Byli przekonani, że Dorota nie obracała się wśród ludzi, którzy problemy rozwiązują za pomocą definitywnego pozbycia się oponenta, i uważali, że w domu była stuprocentowo bezpieczna ze względu na dwa psy. Nikt nie zasugerował przyczyny morderstwa, nikt też nie wzbudził niepokoju sąsiadów, nie zauważyli oni pracowników gazowni, wodociągów, kablówki czy kuriera w czasie, gdy zginęła Wyszkowska. Jeżeli morderca nie wykorzystał charakterystycznego i budzącego zaufanie stroju, to najprawdopodobniej musiał w pewnym stopniu znać ofiarę. Niezależnie od tego moment napadu na kobietę był bardzo dobrze dobrany: mieszkający w tym samym domu rodzice wyjechali i to nie na dzień lub dwa, a na trzy tygodnie, co nie tylko ułatwiało samo morderstwo, ale również opóźniało czas odkrycia zwłok. Pora dnia też raczej nie była przypadkowa. Według dotychczasowych ustaleń było to późne popołudnie lub wieczór, a to dawało mordercy gwarancję, że ma kilkanaście godzin, zanim współpracownicy zaczną szukać szefowej.
Zaraz, moment, a dlaczego właściwie nikt nie zgłosił, że kobieta zniknęła? Dwudziesty szósty października to był środek tygodnia, być może do weekendu pracownicy nie odczuli niepokoju z powodu nieobecności Wyszkowskiej, może nawet cieszyli się, że mają trochę luzu. Ale potem? Do wolnego pierwszego listopada zostały dwa pracujące dni. Uszkier zerknął do maila od Bukowskiego. Pracownicy Wyszkowskiej zgodnie zeznali, że nie zaniepokoiło ich zniknięcie pracodawczyni, bo wiedzieli o jej nowym partnerze i o tym, że Dudziński nie cieszy się sympatią jej rodziców. Wysnuli prosty wniosek: nie ma ich, więc Wyszkowska zaszyła się w domu z facetem. Nie ich sprawa, a funkcjonowanie sklepu na tym nie cierpiało. Wszystko stało się jasne. Najprawdopodobniej, gdyby nie romans z Dudzińskim, ktoś wcześniej zainteresowałby się jej nieobecnością lub nieodbieraniem telefonów.
Od śledztwa Uszkiera oderwał go Janek.
– Tato, długo będziesz jeszcze tak siedział? Możesz mi wytłumaczyć fizę?
Synowie Uszkierów na ogół sami radzili sobie z nauką, ale od czasu do czasu wzywali któregoś z rodziców na pomoc. Tym razem wystarczyło pół godziny, żeby młodszy z synów z zadowoleniem zamknął książkę i zeszyt, stwierdził, że zgłodniał, i pognał do lodówki. Barnaba pomyślał, że pomysł odwiedzenia kuchni nie jest taki głupi. Tam było piwo.
Dzień trzeci i czwarty (sobota i niedziela)
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej