Читать книгу Czego uszy nie widzą - Agnieszka Tyszka - Страница 5

TRZY SIOSTRY BRONZIK

Оглавление

Budzik w kształcie psiej kości dzwonił jak opętany. Głupie urządzenie, kompletnie pozbawione taktu! – syknęła Misia i ze złością cisnęła nieszczęśnikiem w bliżej nieokreślonym kierunku. Okazał się on szczególnie niepomyślny, ponieważ dokładnie w miejscu niespodziewanego lądowania milknącego powoli budzika, zmaterializowała się młodsza siostra Misi, Karolina.

– Jeszcze nawet nie zdążyłam się odezwać, a ty już mnie bijesz! – wrzasnęła, uchylając się w ostatniej chwili przed psią kością, która minąwszy drzwi, zaklinowała się pomiędzy ścianą a biurkiem.

– A gdyby to był bumerang? Pomyślcie tylko! – zachwyciła się Zuzia, jeszcze młodsza siostra Misi. Zwabiona skoczną melodią budzika, zaglądała ciekawie do pokoju, podciągając co chwila opadające spodnie od piżamy. Zza nogawki, zdobnej w brokatowe miniaturowe korony (tak właśnie wygląda nocny strój każdej kilkuletniej księżniczki), wyłaniał się Pimpek, poszczekujący przyjaźnie.

– I czego tutaj chcecie? Człowiek wyspać się nie może we własnym pokoju, bo mu tu włażą, dzwonią, szczekają… – Rozzłoszczona Misia zmarszczyła nos, pokryty hojnie kremem na pryszcze.

– Wyglądasz jak muchomorek! – zachwyciła się po raz kolejny tego ranka Zuzia, a jej spodnie zjechały w dół, proporcjonalnie do zachwytu. Zuzia miała prawie pięć lat i o ile akurat nic ją nie bolało albo nie cierpiała jawnej niesprawiedliwości, przejawiała nieposkromioną wręcz radość życia. Bardzo denerwującą dla osób postronnych. Zwłaszcza dla gimnazjalistek, pokrytych akurat antybakteryjnym kremem.

– Odczep się od mojego nosa! – warknęła w odpowiedzi Misia, a Karolina zachichotała.

– A ty się nie śmiej. Sama masz czerwoną kropkę na nosie. Trzeba ją było wczoraj posmarować – dorzuciła jadowicie Misia.

Na te słowa Karolina rzuciła się do lustra, by zbadać stan rzeczy. Nie mogła dopuścić, by w takim stanie zobaczyły ją na rozpoczęciu roku koleżanki z VI c. Za Karoliną ochoczo popędził Pimpek, żywiąc złudną nadzieję, że wyprowadzą go jednak na jakiś poranny spacer. Niestety… Wkrótce miał się przekonać, że czekają na niego niezbyt ekscytujące zapachy z własnego mikroskopijnego ogródka, do którego wypuszczano go w chwilach trudnych dla całej rodziny. A takich chwil zdarzało się zdecydowanie za wiele…

– Przecież ona nie ma żadnej kropki… – wyszeptała Zuzia.

– Może jej z nerwów trochę zbladła – chłodno odparła Misia. – A jak tam twój pan Ciociorożec? Gotowy do przedszkola? Ma kapciuszki na zmianę? I zapasowe majteczki?

Pan Ciociorożec był ukochanym pluszakiem Zuzi – nieco zdeformowanym upływem lat nosorożcem – nieokreślonej barwy i wielkiego serca. Koił wszelkie smutki i zajmował najwyższą pozycję w rankingu zabawkowych gwiazd.

– Absolutnie gotowy – z godnością oznajmiła Zuzia. – A co do majteczek, to nie ma potrzeby. Siusiamy sobie razem na sedesce. I nie mamy żadnych czerwonych kropek na nosach!

– To tylko kwestia czasu – stwierdziła Misia, ziewając. – A teraz zmykajcie mi stąd, bo muszę się ubrać i dać wam jakieś śniadanie.

Kiedy drzwi się wreszcie zamknęły, dziewczyna niechętnie zwlokła się z łóżka. Rozpoczęcie nowego roku szkolnego przypominało wejście na szafot i wielomiesięczne oczekiwanie skazańca na jego kolej. Teraz musiał on więc przywdziać stosowny strój maskujący, by zbytnio nie odróżniać się od pozostałych. Zmyć krem z nosa. Zastosować korektor oraz dyskretny makijaż. Nakarmić sforę sióstr. Opanować lęgnący się w brzuchu niepokój…

Ten rok szkolny zapowiadał się bowiem szczególnie niefortunnie… Trzecia klasa gimnazjum wyłaniała się z niebytu, niczym wielogłowy potwór, ziejący ogniem, a przyszłość spowita była mgłą złowrogiej tajemnicy. Konieczność napisania testów gimnazjalnych oraz wybrania dalszej edukacyjnej ścieżki sprawiała, że Misia i jej koledzy już od jakiegoś czasu automatycznie sięgali po kalkulatory. Teraz liczyły się tylko punkty, które należało zdobywać, pomnażać, sumować i hodować wszelkimi dostępnymi sposobami. Jak ulubione zwierzątka.

Ponure rozmyślania Misi przerwał gwałtownie dzwonek telefonu. To była mama. Nieobecna z powodu wyjazdu służbowego.

– Pewnie, że wstałyśmy – zapewniła ją Misia. – I zjemy śniadanie. I zdążymy. Jaka paczka? Do dziadka? Ale dlaczego tutaj? Przecież dziadek tu nie mieszka. Będzie mieszkał? Ale jak to? Czemu nie powiedziałaś wcześniej? Rozumiem. Tak. Kapcie są w worku. Zresztą sama ją zapytaj.

Misia z ulgą podała słuchawkę piszczącej z uciechy Zuzi. Temu dziecku naprawdę niewiele trzeba było do szczęścia. Coś tam teraz nawijała do słuchawki. Jak jakiś nakręcony skowronek. Uśmiechnięte słoneczko. Aniołeczek. Kiedyś jej to minie. Wessie ją ten smutny proces edukacji, ten wielki odkurzacz, trzymany w garści przez gigantyczne ciało pedagogiczne…

I jeszcze ten dziadek… Gorzej to już być nie może. Łatwiej chyba byłoby znieść jakąś opiekunkę, nawet z tych najgłupszych, ale dziadek Melchior Bronzik? Ten wyjątkowo trudny przypadek? Kochający samotność nade wszystko? A w każdym razie na pewno nade swoje trzy wnuczki, których praktycznie w ogóle nie zna… I on ma tu zamieszkać? Żeby pomóc? Gdzie, do cholery, jest jego ukochany syn? Chluba rodu i rekin biznesu? Skoro ten dom potrzebuje gospodarza, a dzieci męskiego wzorca, jak się wyraziła mama (swoją drogą, co też ona wygaduje!), to czy Melchior B. nie powinien jednak zamienić się ze swym pierworodnym, przebywającym obecnie hen na obczyźnie?

– Miśka? Co ty robisz? Sypiesz płatki na podłogę! – Gromki okrzyk Karoliny wyrwał Misię z zadumy. Nieprzytomnym wzrokiem ogarnęła siostrę, odzianą w strój biało-granatowy.

– Mam ją jeszcze? – zapytała Karolina.

– Co masz? – zapytała Misia, schylając się, by zebrać rozsypane płatki.

– No, jak to?! Czerwoną kropkę! Na nosie!

– Na nosie? – powtórzyła Misia beznamiętnie.

– A! Czyli nie mam… – westchnęła z ulgą Karolina i dotknęła palcem swego nosa, ukrytego pod szczelną maską podkładu w kolorze beżowym. Zdecydowanie zbyt jasnym w stosunku do opalonej reszty.

– O… Twój nos zmienił kolor. Zupełnie jak kameleon… – Zuzia zachwyciła się po raz kolejny tego ranka.

– Jaki kameleon, dzieciaku! – syknęła Karolina, której nadzieja na osiągnięcie wyglądu idealnego prysła w tym momencie jak mydlana bańka.

– Nie miałaś żadnej kropki. Zmyj to lepiej – powiedziała Misia. – I chodź na śniadanie.

– Ty małpo pryszczata! – warknęła Karolina, rzucając się do łazienki.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Czego uszy nie widzą

Подняться наверх