Читать книгу Ze staropolskich anegdot i przypowieści - Aleksander Brückner - Страница 3

Ze staropolskich anegdot i przypowieści

Оглавление

W pracy o przysłowiach, umieszczonéj w poprzednim roczniku „Ateneum”, wskazaliśmy na olbrzymi foliant wierszy Wacława Potockiego, zatytułowany „Moralia”, jako na niewyczerpane źródło polskiéj paremiografii.

Jak z każdą inną z swych prac, nosił się Wacław Potocki i z „Moraliami” przez całe dziesiątki lat. Sam nie drukował niczego; odstraszały go mniéj koszta, więcéj brak oceny i uznania w latach, kiedy to coraz bardziéj ograniczano wszelką lekturę domową do sylabizowania starych kalendarzy, zasadziwszy na nos okulary; lecz najwięcéj odstraszały poetę, rznącego prawdę – matkę duchownym, magnatom i szlachcie, jawna nietolerancya wieku, nie znosząca żadnéj krytyki ustalonych raz, acz potwornych norm życiowych, stos Łyszczyńskiego, jedném słowem czas ów,

Kiedy zawarto wszelki sposób do mówienia.

Jakoż i pismo wyniść ma na ludzkie oczy?

Abo go spalą, abo mól w kącie roztoczy.

Choćby i wyszło, tyle głosu uczyni,

Co drumka abo mucha w hirkańskiéj pustyni.


Roku 1669 zabrał się Potocki do spisywania i tłumaczenia sentencyi i przypowieści polskich i łacińskich; niebawem przerwał pracę, choć jéj nigdy zupełnie nie porzucił; r. 1688 wrócił do niéj i popierał ją odtąd stale i systematycznie aż do końca życia; wynikiem téj pracy był ów wspomniany właśnie foliant. Stanowi on prawdziwy skarb i dla ocenienia duchowéj fizyognomii poety – który tu złożył, nie obawiając się niepowołanego oka, wyznania swe religijne, polityczne i literackie – i dla oceny czasów i ludzi, scharakteryzowanych do najdrobniejszych szczegółów; zawiéra również próby staropolskiego humoru, które nas tu zająć mają, próby rubaszne i dosadne, ale swojskie, co bywa najważniejszym, bo najrzadszym przymiotem anegdot i facecyi, zwykle po całym świecie zbiéranych; opowiedziane z ową werwą i zamaszystością, cechującą całe literackie wystąpienie Potockiego. Otóż, z nieznanego tego rękopisu zamieszczamy niżéj kilka anegdot, wybiérając przeważnie takie, któreby objaśniały pewne przysłowia i dopełniały tym sposobem poprzednią pracę naszą, czego bowiem zbiéracze próżno szukali, to odnajdziemy u poety-facecyonisty, znanego i lubianego na całém Podgórzu, znającego i lubiącego wszystko, co dawne a rodzime. Zapomnieliśmy np. zupełnie przysłowie: „A toż tobie Bysiu mazia,” znaczenie jego i traf, jaki je wywołał: jedno i drugie, opowiedziane u Potockiego, usprawiedliwia nasze przypuszczenia („Ateneum”, 1895, III, str. 546); przytaczamy tu więc cały wiersz:

Przedawszy parę wołów chłopek na Kleparzu:

Przynieś, co najlepszego trunku, gospodarzu!

Postrzegszy frant gospodarz u błazna piéniędzy,

Skosztować małmazyey poda mu czym prędzéj.

Rozumiał ów, że piwo, jakie pijał doma;

Że słodsze, będzie groszem abo droższe dwoma,

Ani będzie od mazi droższa małmazyja.

Dobywszy z torby kukle, gryzie a popija.

Aż skoro trzeci garniec zawróci mu głowę —

Nie wié, że już piéniędzy zostawił połowę —

Poszedł ze psy na barłóg. Nazajutrz, kukiołki

Zażywszy, każe znowu na swe nosić wołki.

Pije po wczorajszemu; aż skoro dzień trzeci,

Pyta, co za ten trunek przychodzi Waszeci?

Jakby chłopa koprową gomułką w pół przeszył,

Tak się, słysząc, że wszytko zostawi, ucieszył.

A szynkarz, kiedy z niego drwiąc piéniądze chowa:

Mędrszy pójdziesz do domu, niźli do Krakowa.

Napiwszy i potrzebnéj nauczywszy sztuki,

Jedeneś koszt za trunek dał i od nauki.


Nie do smaku – do targu abo do szacunku,

Nie do gęby, – każ dawać do kaléty trunku.

A chłop idąc do domu, w czuprynę się skrobie;

A toż Bysin mazija, a toż Kraków tobie!

Dość chłopu łba gorzałka, dość piwo zarazi;

Dość nań kupić, żeby wóz nasmarował, mazi.

Nie chłopów, siłu dziś tak szlachty głupiéj ginie:

Przedawszy wieś, pieniądze przepiją na winie.


Chłopek zapomniał się był swą piędzią mierzyć – przysłowie znowu klasyczne, nie polskie: nostro nos metimur pede – i mądry po szkodzie. Ciekawsze inne opowiadanie, o początku przysłowia Pan Kurek Pannę Maglownicę, stosowanego przy nienadanych, więc śmiesznych ceremoniach, jakiemi się prości ludzie honorują, przedrzéźniając wyższych; zamiast powiedziéć, że kurek (kogut) maglownicę stłukł, wiejska czuba (dziéwka) waszmościać im zaczęła ku wielkiéj uciesze gości, a rzecz miała się tak:

Szlachcionka jedna, panny nie miawszy służebny,

Kmiotkę w lnianą koszulę ubrawszy ze zgrzebny,

Bierze z sobą w gościnę. Ale wprzód napomni,

Żeby jak najprzystojniej, wszytko jak najskromni,

Czyniła, co jéj każą; waszmościała wszytkim,

I odwykała wiejskim obyczajom brzydkim;

Mianowicie u stołu patrzyła, jeśli ją

Posadzą, jako panny jedzą, jako piją:

Milczéć; spyta kto, cicho odpowiedziéć; słuchać;

Na łyżkę całą gębą po wiejsku nie dmuchać;

Nie rządzić; nie przestawiać, żeby nie znać na niéj;

Ręce założyć, skoro na nię pojrzy pani;

Pokrajawszy, na nożu w gębę kłaść z talerza;

Uczy tańca wielbłąda i wilka pacierza.

Siedzą panie; w niezwykłéj stoi czuba szacie

Przed niemi, aż się hałas jakiś stał w komnacie.

Prosi jej gospodyni, nie żałując prace,

Żeby zajrzała, kto tam tak barzo kołace.

A ta z nizkim ukłonem: Jegomość pan kurek

Stłukł pannę maglownicę, wleciawszy na murek.

Śmiejąc się gospodyni: daj zdrowie Ichmościom;

Wielcem rada w domu swym niebywałym gościom.

Ztąd przypowieść: Pan Kurek z panną Maglownicą,

Kiedy się waszmościają pachołek z woźnicą.


A że już skończę bajkę z przypowieścią społu,

Posadzono tęż czubę z inszymi do stołu.

Był na półmisku kapłon pieczony; wziąwszy ta

Kolano, z apetytu zębami go chwyta;

Ciągnie garścią, jako pies, przystąpiwszy nogą;

W tym razie pojrzy pani twarzą na nię srogą.

A moja czuba ręce, jako jéj kazano,

Wskok złoży, zostawiwszy w paszczęce kolano.

Wszyscy w śmiéch, pani tylko od wstydu nie zgore:

„Nie wezmęż ja cię drągu w gościnę powtóre.”

Dano kaszę na koniec; jeść się jéj chce srodze;

Aż owa: dmąć chaw (tu), głosem zawoła, gospodze (pani!)

Będę ja téż. „Dmi, bodaj rozpukła; do bydła,

Nie do ludzi, do świni, maszkaro obrzydła;

Prawiem ci się uczciła, od wideł, od gnoju,

W panieńskim, koczkodona, czopa, wożąc stroju.

Niechaj wszytkie ziemianki mną się karzą dzisia,

Że pstre cynki kondysa nie przerobią w rysia.”


Opowiadanie charakteryzuje nie tylko czubę ale i ową szarą pychę, co to dziéwkę od krów za pannę pokojową a pachołka stajennego za lokaja by udawała a ileż to razy nawija się podobny motyw i w życiu i w powieści obyczajowéj; zwracamy również uwagę na przepis, by na nożu kłaść kąski do ust. Inne, również zmyślone a również trafne opowiadanie wyjaśnia początek, również zapomnianego dziś przysłowia podgórskiego: Mów Marku, da li Bóg?

Do starszego młodszy brat, Marek do Stefana,

– Znaczna szlachta przezwiskiem – przyjedzie w dóm zrana.

Prosi na sztukę mięsa, tymczasem go bawi;

Dano wody, nim sługa na stół ją postawi.

Swiadczy gospodarzowi ów swoję ochotę,

Myjąc ręce: będęż jadł ze smakiem oto tę.

Ej mów Marku, da li Bóg, rzecze mu brat starszy.

Więc siędą za stół, palce ręcznikiem otarszy.

Chcąc gość połknąć z wielkiego apetytu całkiem,

Nie pożuwszy wprzód, pierwszym dawi się kawałkiem,

Który skoro gospodarz pięścią wrócił z karku:

Wszakem cię wczas przestrzegał, mów: da li Bóg Marku!

Ztąd przypowieść w Podgórzu; upewniam, że wszędzie,

Kto żre nie przeżegnawszy, każdy Markiem będzie.


Pierwéj po apostolsku trzeba błogosławić,

Pożuć po ludzku w zębach, kto się nie chce dawić.


Naukę tę prawi poeta, własném popierając jéj doświadczeniem, przynajmniéj czytamy w innéj przypowieści (Ukąsisz się w język), co następuje:

Przyjadę z pola samym do domu wieczorem —

Kamienia bym ukąsił – z apetytem sporem.

Aż kapłona zdjętego niesą z kuchnie (z) rożna.

Jakoż chęć ludzka wszędy nie bywa ostrożna!

Kości mi tylko wadzą, że go nie zjem całkiem;

Alem w język za pierwszym ukąsił kawałkiem

Nóż cisnę; gębę dłonią zatkam, bolu znakiem;

Mściłbym się, bo jest czego, ale niemasz na kiem.

I apetyt u kata! Siedząc potym cicho,

Jeśliż w gębie, gdzież człeka nie namaca licho?..

Drugą po téj przyczynę kładłem mego szwanku,

Żem wprzód Bogu, niźlim jadł, nie oddał habdanku i t. d.


Zwyczaj błogosławienia stołu, nim się doń siadało, nieznany dawniéj, w siedmnastym wieku znowu powoli się zatracał, o czém wyraźnie świadczy Potocki w drugiéj waryacyi tego samego tematu (Mów Marku, da li Bóg):

Wżdy Lutrzy, starożytéj przestrzegając mody,

Nim do stołu usiędą, błogosławią wprzódy.

Nie ujrzysz błogosławiąc, bo nie polityka,

Prócz księżéj – i to rzadko – dzisia katolika:

Jako nieme bydlęta do żłobu z okołu,

Idą ludzie, nie pomniąc na Boga, do stołu.

Chyba jeśli się trafią księża abo mniszy;


Ze staropolskich anegdot i przypowieści

Подняться наверх