Читать книгу Wicehrabia de Bragelonne. Trzej muszkieterowie cz. III - Aleksander Dumas (ojciec) - Страница 8
ROZDZIAŁ V. HOTEL DE MEDICI.
ОглавлениеNiezwykły ruch panował w Blois.
Blois, ciche i spokojne jeszcze zrana, obecnie, dowiedziawszy się o przyjeździe Jego królewskiej mości, zawrzało.
Cala służba zamkowa pod dozorem oficerów przybyła do miasta po prowizje, a prócz tego dziesięciu kurjerów konnych pojechało do Chambord po zwierzynę, do rybaków, zamieszkałych nad Beuvron, po ryby, do ogrodników w Chaverny po kwiaty i owoce.
Wyciągano z magazynów meble, lustra, cała armja biedaków zamiatała podwórza lub myła stopnie kamienne przy bramach, a żony ich tymczasem zbierały na łąkach i w lasach sąsiednich kwiaty polne i gałęzie zielone. Całe miasto odświeżało się, używając do pomocy szczotek, mioteł i wody.
W dolnej części miasta, przy ulicy dość ładnej, zwanej wówczas ulica Starą, a która istotnie starą być musiała, wznosił się poważny budynek z niezmiernie wysokim dachem. Na pierwszem piętrze od ulicy były trzy okna, na drugiem dwa a na trzecim jedno, okrągłe. Dom cały od podstawy do szczytu miał kształt trójkąta.
Z boku tego trójkąta zbudowano świeżo obszerny dom czworoboczny, który frontem występował znacznie na ulicę.
Obiegało podanie, iż w owym domu z frontem w kształcie trójkąta mieszkał za czasów Henryka III-go jakiś radca stanu, do którego przybyła Katarzyna Medici, jak jedni powiadają a wizytą, drudzy zaś — z zamiarem zamordowania go, czego też jakoby dokonała. Tak, czy owak, zawsze podejrzenie jakieś padało na obecność owej damy w tym domu.
Po śmierci radcy, zamordowanego czy też zmarłego w sposób zwykły, mniejsza o to... dom został sprzedany, później opustoszał, wreszcie oddzielony został od innych domostw ulicą.
Dopiero za czasów Ludwika XIII-go włoch pewien, zwany Cropoli, który uciekł z kuchni marszałka d’Ancre, osiedlił się w tym domu. Założył tu maleńki zajazd, w którym przyrządzał makaron tak znakomity, że z kilku mil dookoła przychodzono tu kupować ten przysmak włoski, lub raczyć się nim na miejscu.
Sławę domu powiększyła jeszcze królowa Marja Medici, uwięziona, jak wiadomo, w Blois, która raz jeden zażądała owego makaronu.
Z powodu tego podwójnego zaszczytu, jaki członkowie rodziny Medici wyrządzili trójkątnemu domowi, raz przez morderstwo, drugi raz wskutek makaronu, biednemu Cropoli przyszła myśl nadać zajazdowi swojemu jakiejś szumnej nazwy.
Postanowił więc obstalować szyld z portretami Marji i Katarzyny Medici i napisem:
HOTEL DE MEDICI
Nie zdążył tego dokonać, dopiero syn jego wziął się do dzieła, wymarzonego przez ojca.
Przedewszystkiem należało wyszukać malarza, któryby znak nad bramą wymalował.
Malarz znalazł się wkrótce.
Był to stary włoch, nazwiskiem Pittrino.
Jakże wielką była jego radość, gdy wezwany raz przez pana Cropol, dowiedział się o pianie zmarłego Cropoli, i że nań spada zaszczyt wymalowania znaku nad bramą. Z zapałem zabrał się do przetrząśnięcia swej starej skrzynki, w której znalazł pędzle, nadgryzione nieco przez szczury, ale jeszcze możliwe, farby prawie zeschnięte, oliwę w małej buteleczce i paletę. Z zapałem wziął się do pracy i, idąc w ślady Rafaela, wymalował dwie postacie podobniejsze do bogiń, niż do królowych. Dwie dostojne te osoby miały tyle wdzięku i syreniego powabu, że urzędnik miejski, przypuszczony do tajemnicy, oświadczył, iż są za piękne, aby figurować mogły na znaku nad bramą w oczach całego miejskiego pospólstwa.
— Jego królewska wysokość książę pan — rzekł do Pittrina — pogniewałby się, ujrzawszy dostojna matkę swoja tak niedostatecznie ubrana, i wysłałby pana do ciemnicy.
Nie było na to co powiedzieć... należało tylko podziękować urzędnikowi za ostrzeżenie. Tak też Cropol uczynił.
Oblicze Pittrina zasępiło się okropnie. Przeczuwał on, co z tego wyniknie. Zaledwie urzędnik wyszedł z zajazdu, Cropol, skrzyżowawszy ręce odezwał się do Pittrina:
— No?., i cóż zrobimy mistrzu?..
— A cóż?.. trzeba będzie zamazać napis... mam doskonała czarna farbę, to się zrobi od ręki... a na miejscu „Medici” napisze się: „Pod syrenami”, albo „Pod nimfami”, stosownie do waszej woli.
— Nie... nie... — odrzekł Cropol — toby się sprzeciwiało woli mojego ojca... Jemu wyraźnie zależało na tym podpisie.
— No.. ale cóż zrobić z temi figurami?.. Zostawić je? — zawołał zrozpaczony Pittrino.
— Ależ ja nie chcę, mój mistrzu, aby ciebie wpakowano do ciemnicy, a mnie do więzienia.
— Wymażmy napis — błagał Pittrino.
— Nie... — odrzekł stanowczo Cropol — A!... mam myśl znakomita... wszystko da się pogodzić... i twoja praca będzie jaśniała na widocznem miejscu i mój napis pozostanie.
— W jaki sposób!..
— Przecież „Medici” znaczy po włosku: lekarze?..
— Tak... w liczbie mnogiej...
— A więc postaramy się o nowa blachę... ty namalujesz sześciu lekarzy i podpiszemy pod tem.
HOTEL DE MEDICI.
To będzie zgodnie z wola ojca a zarazem dowcipnie... uważasz... bo to niby gra słów.
— Sześciu lekarzy?.. ależ to niemożebne!.. a układ, a kompozycja?...
— To już twoja rzecz... tak jednak być musi... ja tak chcę.. tak trzeba...
Odpowiedź ta była tak stanowcza, iż Pittrino musiał być posłusznym.
I wymalował sześciu lekarzy, a pod nimi żądany podpis, urzędnik miejski ujrzawszy nowy znak, pochwalił kompozycję i dal zezwolenie swoje na umieszczenie go nad bramą domu.