Читать книгу Naszyjnik królowej - Aleksander Dumas (ojciec) - Страница 5
ROZDZIAŁ I. STARY PAN I STARY SŁUGA
ОглавлениеNa początku kwietnia 1774 roku, o godzinie trzeciej po południu, stary marszałek Richelieu, dawny nasz znajomy, ukończył trudne dzieło czernienia brwi wonną farbą: odsunął ręką lustro, przytrzymywane przez lokaja, następcę wiernego Raffa, i, potrząsając głową, ruchem sobie tylko właściwym, rzekł:
— No dosyć, dosyć, dobrze już.
Wstał z fotela, strzepnął młodzieńczym gestem biały puder, opadły z peruki na aksamitne niebieskie spodnie, następnie przeszedł się kilka razy po gabinecie, aby wyprostować drżące nogi, i zawołał:
— Niechno tu przyjdzie marszałek dworu!
W pięć minut zaledwie potem stawił się marszałek w ubraniu galowem.
Richelieu zapytał z poważną miną:
— Spodziewam się, mój panie, że obiad dzisiejszy będzie świetny co się zowie?
— Z pewnością, mości książę.
— Doręczono panu listę zaproszonych, wszak prawda?
— Tak jest, mości książę, dziewięć nakryć ma być na stole.
— O której godzinie obiad zostanie podany?
— Mieszczaństwo jada o drugiej, urzędnicy o trzeciej, szlachta o czwartej...
— A ja?
— Książę będzie jadł o piątej.
— Oho! aż o piątej?
— Tak, mości książę, król jada także o piątej.
— Co takiego?
— Na liście, którą miałem zaszczyt otrzymać, znajduje się imię królewskie.
— Mylisz się, mój panie, dzisiejsi zaproszeni to szlachta najzwyczajniejsza.
— Mości książę żartuje ze swego pokornego sługi — a hrabia de Haga [pseudonim króla Szwecji] znajduje się przecież na liście.
— Nie znam króla tego nazwiska, mój panie.
— Racz mi przebaczyć, mości książę — odrzekł marszałek z niskim ukłonem, — myślałem... przypuszczałem...
— Obowiązkiem twoim jest słuchać, nie zaś myśleć... nie zaś przypuszczać... Powinnością twoją jest wiedzieć to tylko, co ja chcę, abyś wiedział. Żądam, aby obiad podany był o zwykłej godzinie, to jest punkt o czwartej.
Usłyszawszy rozkaz, marszałek dworu zbladł i zachwiał się, jakgdyby wyrok śmierci usłyszał. Po chwili z odwagą rozpaczy powiedział:
— Niech się dzieje wola Boska, ale mości książę będzie jadł o piątej dopiero.
— Mości panie — rzekł Richelieu, podnosząc dumnie głowę — zdaje mi się, iż lat już dwadzieścia pełnisz u mnie obowiązki?
— Dwadzieścia jeden, mości książę — dwa miesiące i dwa tygodnie...
— Otóż ani jednego dnia nie dorzucisz do tej liczby, ani nawet jednej godziny... Rozumiesz? — dodał starzec, przygryzając usta i marszcząc malowane brwi; zaraz od dziś wieczór zacznij sobie szukać innego pana. Nie chcę słyszeć o żadnych w moim domu niepodobięństwach, za stary jestem na te nowe jakieś zwyczaje.
Marszałek dworu skłonił się.
— Mości książę — odrzekł zimno — byłem szafarzem księcia de Soubise a intendentem u księcia kardynała Ludwika de Rohan. U pierwszego z nich obiadował raz na rok nieboszczyk król Francji; u drugiego — cesarz austrjacki raz na miesiąc. Wiem zatem, mości książę, jak się przyjmuje panujących. Lubo Ludwik XV nazywał się u pana de Soubise baronem de Genesse, a cesarz Józef u księcia de Rohan hrabią Pachenstein, były to głowy koronowane. Dziś, mości książę, podejmować masz panującego, ukrytego pod imieniem hrabiego de Haga, otóż oświadczam, że albo w tej chwili ustąpię ze służby, albo też hrabia de Haga będzie przyjmowany jako król.
— Stanowczo ci tego zabraniam! sługo uparty; hrabia de Haga pragnie najściślejszego incognito i to musi być uszanowanem. Znam dobrze waszą głupią próżność, moi panowie z kredensu — nie o honor domu wam chodzi, ale o złoto w nagrodę!
— Czy mości książę na serjo mówi to do mnie? — zapytał marszałek dworu zgryźliwie.
— No, no, tylko nie obrażaj się tak zaraz, mój kochany, cóż u djabła robiłbyś z pieniędzmi? Powtarzam tylko i proszę, niechaj nie będzie wcale mowy o królu.
— Za kogóż to bierze mnie Wasza książęca mość? Ja znam chyba dobrze mój obowiązek? Nikt nie piśnie nawet niczego podobnego.
— Nie spieraj się zatem napróżno i podaj obiad o czwartej.
— Nie, mości książę, nie mogę, bo to, na co oczekuję, na czwartą jeszcze nie przybędzie.
— Cuda jakieś obiecujesz?
— Nie, mości książę, nie myślę wcale o cudach.
— Więc na co czekasz? mówże! ogromnie jestem zaciekawiony.
— Otóż, mości książę, oczekuję na butelkę wina, na jednę tylko butelkę...
— Na jedną butelkę? wytłumacz się jaśniej, mój panie.
— Dowiedziałem się, mości książę, że król szwedzki, chciałem powiedzieć, hrabia de Haga, pije tokaj jedynie...
— Jakto, czyż w piwnicy mojej niema już wcale tokaju? Wypędzę natychmiast szafarza.
— Przeciwnie, mości książę, jest go około sześćdziesięciu butelek.
— Sądzisz zatem, że hrabia de Haga wypije sześćdziesiąt i jedną butelkę przy obiedzie?
— Cierpliwości, mości książę; gdy hrabia de Haga zwiedzał po raz pierwszy Francję, jeszcze jako następca tronu, był na obiedzie u nieboszczyka króla, który otrzymał w darze od cesarza Austrji dwanaście butelek tokaju pierwszego zbioru, a wiadomo, iż tokaj taki idzie wszystek do piwnic cesarskich i że panujący piją to wino o tyle tylko, o ile cesarz łaskawie go udzielić raczy...
— Wiem o tem.
— Otóż, mości książę, z tych dwunastu butelek, o jakich wspominałem, zostało dwie zaledwie.
— Ho! ho!...
— Jedna w piwnicach króla Ludwika XV...
— A druga?
— Otóż to! mości książę — odpowiedział marszałek dworu z uśmiechem, czując, iż po długiej walce nadeszła chwila zwycięstwa — ta druga została wykradziona.
— Przez kogo?
— Przez jednego z moich przyjaciół, szafarza nieboszczyka króla.
— A on tobie ją ofiarował?...
— Nieinaczej, mości książę — odrzekł z dumą marszałek domu.
— I cóżeś z nią zrobił?
— Schowałem jak najstaranniej w piwnicach mego pana.
— A któż był w owym czasie twoim panem?...
— Książę Ludwik de Rohan, kardynał.
— Boże, to aż w Strasburgu?
— W Saverne, mości książę.
— I posłałeś aż tam po to wino? — zawołał książę.
— Tak, książę — odparł marszałek dworu z wyrzutem.
Richelieu uchwycił rękę starego sługi, i ściskając ją serdecznie, zawołał:
— Przebacz mi, przebacz, mój kochany, jesteś ideałem marszałków dworu!
— A chciał książę mnie wypędzić! — odpowiedział sługa, wzruszając głową i ramionami.
— Nigdy! mój kochany, nigdy. Kiedyż powróci ten upragniony kurjer?
— Raczy książę osądzić sam, czy traciłem czas napróżno: którego dnia książę zadysponował obiad?
— Zdaje mi się, że onegdaj.
— Kurjer potrzebuje dwudziestu czterech godzin, aby dojechać do Saverne, i tyleż, aby stamtąd powrócić.
— A więc zostawało ci jeszcze dwadzieścia cztery godziny, człowieku niezrównany, cóżeś uczynił z niemi?
— Niestety! mości książę, straciłem je napróżno, pomyślałem o winie dopiero nazajutrz po otrzymaniu listy zaproszonych. Obliczywszy dobrze, godzina zwłoki, której żądam, koniecznie mi jest potrzebna.
— Jakto! więc nie masz jeszcze wina?
— Nie mam, mości książę.
— Boże wielki! a jeżeli kolega twój tak jest oddany księciu de Rohan, jak ty mnie, mój kochany?
— To cóż z tego, mości książę?
— Odmówi ci, jakbyś i ty uczynił zapewne?
— Ja, mości książę?
— Tak; przypuszczam, że nie wydałbyś z piwnicy podobnej butelki?
— Przepraszam pokornie księcia pana, ale, gdyby kolega mój udał się do mnie w okoliczności podobnej, najlepsze wino z naszej piwnicy posłałbym mu natychmiast.
— Tak? — rzekł książę, skrzywiwszy się okrutnie.
— A tak, mości książę, ręka rękę myje, to wiadomo.
— Nie mówmy już więc o tem; powiedz mi raczej, o której godzinie kurjer powróci?
— Punkt o czwartej.
— Można zatem podać obiad o czwartej — odparł książę, uparty, jak muł kastylski.
— Potrzeba całej godziny, aby się wino ustało, a i to tylko dzięki tajemnicy, jaką posiadam, inaczej, trzy dni zaledwieby wystarczyło.
Pobity i na tym punkcie, książę Richelieu chciał pożegnać starego sługę.
— Muszę dodać — nadmienił tenże — że zaproszeni, wiedząc, iż będą mieli zaszczyt obiadować z hrabią de Haga, przybędą dopiero o wpół do piątej.
— A! to znowu coś nowego!
— Tak będzie z pewnością: wszak zaproszeni są: pan de Launay, pani hrabina Dubarry, pan de la Pérouse, pan de Favras, pan de Condorut, pan de Cagliostro i baron de Taverney?
— Cóż z tego?
— Zacznijmy tedy po kolei: pan de Launay przybywa z Bastylji; droga z Paryża, lodem pokryta, zabierze mu trzy godziny czasu.
— Tak, ale jak wyjedzie zaraz po obiedzie więźniów, to jest w południe...
— Wybacz mi, mości książę, lecz od tego czasu, gdyś był zamknięty w Bastylji, zmieniono godzinę obiadową — więźniowie jedzą teraz o pierwszej.
— Dziękuję za objaśnienie. Cóż dalej?
— Pani Dubarry z Luciennes, ma drogę śliską i stromą.
— O! to jej nie przeszkodzi stawić się akuratnie. Odkąd jest faworytą księcia tylko, rolę królowej gra jedynie z baronami. Żądałem, aby obiad był wcześniej, ze względu na pana de la Pérouse, który dziś wieczór wyjeżdża.
— Pan de la Pérouse jest obecnie u króla, rozprawia z nim o geografji, kosmografji i t. p. Król nie tak prędko uwolni pana de la Pérouse.
— To jest bardzo możliwe.
— To najpewniejsze, mości książę; to samo będzie z panem de Favras, który znajduje się u księcia Prowancji i traktuje prawdopodobnie o sztuce pana Carona Beaumarchais.
— O „Weselu Figara“?
— Tak, mości książę!
— Nie przypuszczałem, żeś taki wszechstronny człowiek!
— W chwilach wolnych chętnie czytam, mości książę.
— Mamy jeszcze pana de Condorcet, który, jako geometra, będzie chciał być punktualnym.
— Zagłębi się w rachunkach i napewno się spóźni. Co do hrabiego Cagliostro, to ten zagraniczny magnat, od niedawna osiadły w Paryżu i nie znający zwyczajów Wersalu, z pewnością każe czekać na siebie.
— No — rzekł książę — oprócz Taverneya, wymieniłeś już wszystkich, i to w porządku, godnym Homera lub mojego biednego Raffa.
Marszałek dworu skłonił się nisko.
— Gdzie podasz obiad, kochany panie?
— W wielkiej sali jadalnej.
— Ależ ona zimna piekielnie!
— Od trzech dni mam w niej stale po osiemnaście stopni ciepła.
— Wyśmienicie! ale oto godzina bije.
Książę spojrzał na zegar.
— Wpół do piątej już, mój kochany!
— I oto, mości książę, koń wpada w dziedziniec. Jest lokaj!
— O!... gdybym mógł jeszcze ze dwadzieścia lat być w ten sposób obsługiwanym — mówił stary książę, powracając do lustra, podczas gdy marszałek dworu pędził do swego zajęcia.
— Dwadzieścia lat! — podchwycił głos wesoły, który przeszkodził księciu spojrzeć w zwierciadło — dwadzieścia lat! drogi książę, życzę ci ich z całego serca, chociaż ja wtedy będę miała już sześćdziesiąt!
— To ty, hrabino! — zawołał Richelieu — ty najpierwsza? Boże wielki! jakżeś zawsze cudownie piękna i świeża!
— Bom okropnie zmarznięta.
— Przejdź, proszę, do buduaru.
— Pragniesz sam na sam, książę?
— Przybywam na trzeciego — odezwał się drżący głos.
— Taverney! — zawołał książę. — Niech go wszyscy djabli porwą, szkaradnie nam przeszkodził — szepnął do ucha hrabinie.
— Błazen! — mruknęła Dubarry, parskając śmiechem.
I wszyscy troje przeszli do buduaru.