Читать книгу Mam wątpliwość - Aleksandra Radomska - Страница 4
ОглавлениеDłonie rwą się do klawiatury od zawsze. Palce lawirują między klawiszami w tempie nóg osiedlowej lambadziary, która biegnie za kimś, kto widział auto kogoś znanego i wystąpił z tej okazji w Tańcu z Gwiazdami. Tego literackiego pragnienia pozostawienia po sobie trwałego śladu (poza śladem podkładu na bluzce) nie zaspokoi żaden sprite. Błyskotliwość i talent to wszakże nie wszystko, droga pani. Przydałyby się kompetencje. I choć wiem, że świat radzi sobie bez nich świetnie, a wysiłek włożony w ich zdobywanie lepiej poświęcić na blask, to jednak zaryzykuję stwierdzenie, że w popularnych dyscyplinach odpadam w przedbiegach.
Oto ja, kobieta urody przeciętnej, dość błyskotliwa, choć nie zawsze bystra. Pochylam się nad rzeczywistością – tą zbrukaną kurzem, brudem i melą żula wycharczaną po męsku przy przystanku. Z należytym szacunkiem, uważnością albo, jeśli trzeba, w towarzystwie orędzia zwanego szyderą i kpiną, niby wciąż uniżona, to jednak ciut bezczelna. Choć nie mogę rzeczywistości napluć w twarz, to ośmielam się kopać ją po kostkach. Bywa to męczące, a kondycji do walki z życiem wyrobić się nie da, więc regularnie zwijam się w kłębek, ostentacyjnie poddaję i umieram aż do chwili, kiedy znów ZAPRAGNĘ ŻYĆ.
W tramwaju snuję życiorysy współpasażerów, będąc przy tym niesamowicie ckliwa i romantyczna. Tworzę powieści o kolorze przywiezionej z wakacji w Wenecji apaszki, należącej do obcej mi baby, wzruszam się nad romantyzmem tych chwil, by znów przeoczyć zmianę trasy i przystanku i dymać do domu na pieszo zza tych siedmiu, absolutnie niebajkowych, gór. Albo w swoim absurdalnym umyśle złożonym z pytań i dociekań założyć, że autobus 56 jest wystarczająco blisko 58, więc dojadę zaraz obok miejsca, do którego powinnam, i ogarnę drogę.
Obnażam hipokryzję, punktuję zalety, dostrzegam niezauważalne, czwarty raz wypłukuję zapomniane w pralce pranie i dzielę się tym, co rośnie mi najdorodniej i co hoduję jak pleśń w kubku po kawie – wątpliwościami. Staję przed tobą w pełnym, koślawym jestestwie, by pokrętnie się przyznać, że nie wiem, i już mnie tak to nie przeraża. Za kolejne trzy dekady postaram się zameldować, czy słusznie. Tymczasem mam jeden cel – chciałabym, żebyś po lekturze tej książki odpięła guzik niewygodnych spodni, pomiziała się po głowie, nawet jeśli przetłuszczona, i z szelmowskim uśmiechem stwierdziła, że nie jest idealnie, ale jest dobrze.
W zalewie lukrowanych obrazów i treści chcę ci tylko powiedzieć, a raczej przypomnieć, że paleta kolorów jest dużo szersza i ciekawsza. A szary to też kolor. Amaro, lark, reyes? Jedyny skuteczny filtr to perspektywa dystansu i przymrużenie, nawet zezowatego, oka.
Nie mogę silić się na pisanie o uniwersum, kiedy tak doskwiera mi brak kogoś, kto by to rozumiał. Nie mogę rzucić się na fikcję i wymyślać, kiedy jednocześnie tyle faktycznych stanów uwiera jak niewygodny materac i doprasza się o uwagę. Nie, to nie będzie książka, którą ktoś nominuje do nobilitującej nagrody, i porzucenie tych ambicji było jak zdjęcie za ciasnej koszuli z poliestru.
Chcę wrócić nią do chwil, w których bardzo chciałam mieć obok kogoś, kto zrozumie i nazwie to, co się dzieje. Nada temu ważność. Potwierdzi, że nie zwariowałam, a nawet jeśli, to zapewni, że utrata zmysłów występuje częściej niż katar.
Z indywidualnych perypetii chcę wysnuć stwierdzenia, które mogłyby być nie tylko Radomskie i które może jakiejś dziewczynie pozwolą poczuć się bezpieczniej. Okrasić dowcipem, bo co mniej poważne, mniej uwiera.
Chaos przeraża, ról społecznych z wiekiem tylko przybywa, czas ucieka, karmisz się poczuciem, że inni chyba dostali prostszą instrukcję gry w życie, a twoja plansza jest nieczytelna. Ale skoro na półkach znajdziesz biografie dziesięciolatek, to kto zabroni wczesnej trzydziestce dodać parę słów od siebie, żeby ukoić te, które zastygły w oczekiwaniu na moment, aż zaczną ogarniać kuwetę i czuć spokój.
Odpowiadam pospiesznie: kuweta jest nie do ogarnięcia, ale ten obowiązkowy ogar to sobie wmawiamy – każda wali kupą i daleka jest od broszury sprzedażowej. A spokój? Nikt nam nie może go dać. Tadam! To co jest na reszcie tych stron, skoro na pierwszych już podsumowanie?
A sprawdź. Jeśli jednak nie masz żadnych wątpliwości – nie otwieraj tej książki!
Zabieram cię w podróż po przystankach o których opowiadano mi na długo przed tym, zanim do nich dotarłam z plecakiem pełnym cudzych przekonań i oczekiwań. Opowiem ci o tym, jak zweryfikowała je rzeczywistość i z czego przyszło śmiać mi się w głos, choć najczęściej przez łzy. Pamiętaj tylko, że żaden ze mnie profesjonalny przewodnik, bo za często zdarza mi się nie trafiać nawet palcem do... nosa – to tylko zapis z dziennika pokładowego kogoś, kto bardzo się zdziwił, ale w przeżywaniu szlagierowych punktów życiorysu po swojemu odnalazł masę frajdy. Mam nadzieję, że cię rozbawię, utulę słowem albo też zachęcę do nieoglądania się na wielki świat, a docenienia tego, co masz pod nosem.
Załóż wygodne buty, wrzuć samolotowy tryb w telefonie, zapnij pasy, zrób do bidonu herbatę albo wlej wino i... ruszamy. Ahoj, przygodo!
Życzę przyjemnej wycieczki,
Radomska
(przewodnik bez kwalifikacji
i umiejętności poruszania się w terenie)