Читать книгу Nie igra się z miłością - Alfred de Musset - Страница 6
ОглавлениеSCENA PIERWSZA
Plac przed zamkiem.
CHÓR
Łagodnie kołysany na swym dzielnym mule, mistrz Blazjusz posuwa się wśród kwitnących bławatków, w nowym ubraniu, z kałamarzem u boku. Jak niemowlę na poduszce, tak i on chyboce się nad swym pulchnym brzuszkiem i z na wpół zamkniętymi oczyma mamroce ojczenaszki w tłusty podbródek. Witaj, mistrzu Blazjuszu; przybywasz w czas winobrania, podobny starożytnej amforze.
BLAZJUSZ
Niechaj ci, którzy chcą posłyszeć ważną wiadomość, przyniosą mi wprzód szklankę chłodnego wina.
CHÓR
Oto największa czara; pij, mistrzu Blazjuszu; winko jest smaczne, potem opowiesz.
BLAZJUSZ
Wiedzcie tedy, dzieci, iż młody Perdykan, syn naszego pana, doszedł do pełnoletności i że go promowano w Paryżu na doktora. Dziś właśnie wraca do zamku z ustami pełnymi tak pięknych i kwiecistych sposobów wysłowienia, iż najczęściej nie wie się, co mu odpowiedzieć. Cała jego wdzięczna osoba jest niby złota księga; dość mu ujrzeć źdźbło trawy na ziemi, iżby wam wnet powiedział, jak się ono nazywa po łacinie; kiedy zaś wiatr wieje albo deszcz pada, on wam wyłoży jasno jak na dłoni czemu. Otworzycie oczy szeroko jak te wrota, kiedy wam rozwinie pergaminy, które wykolorował farbami wszelakiej barwy, własnymi rękami, nic nie powiadając nikomu. Słowem, jest to od stóp aż do głowy szacowny diament i to właśnie przychodzę zwiastować panu baronowi. Pojmujecie, że i na mnie spływa stąd pewien zaszczyt; na mnie, który jestem jego światłodawcą od czwartego roku życia. Zaczem, drodzy przyjaciele, przynieście mi krzesło, niechajże zlezę z tego muła, nie nadwerężając karku; bydlątko jest co nieco narowiste, a chętnie wypiłbym jeszcze łyczek przed przybyciem do domu.
CHÓR
Pij, mistrzu Blazjuszu, i odsapnij sobie. Patrzeliśmy na urodzenie małego Perdykana i, skoro sam przybywa, nie trzeba nam było rozpowiadać aż tyle. Obyśmy mogli odnaleźć nasze dziecko w sercu mężczyzny!
BLAZJUSZ
Na honor, czarka już próżna; nie sądziłem, abym wszystko wypił. Żegnajcie; przygotowałem sobie, człapiąc po gościńcu, parę niewyszukanych zdań, które spodobają się Jego Dostojności; idę zadzwonić.
Wychodzi.
CHÓR
Gwałtownie wytrząsana na swym zdyszanym ośle jejmość Pluszowa wspina się na pagórek; giermek jej, zziębnięty, okłada kijem biedne zwierzę, które potrząsa głową, trzymając oset w zębach. Jej długie, chude nogi podrygują z gniewu, podczas gdy kościste ręce przebierają różaniec. Bywaj nam, jejmość Pluszowa, przybywasz niby febra z wiatrem, od którego żółkną lasy.
PANI PLUCHE
Szklankę wody, kanalio jedna! szklankę wody i trochę octu.
CHÓR
Skąd przybywasz, Pluszowa, moja lubko? Twoje fałszywe włosy okryte są kurzem, tupecik zniszczył się na nic, a bogobojna suknia podkasała się aż do czcigodnych podwiązek.
PANI PLUCHE
Wiedzcie, chamy, że piękna Kamilla, siostrzenica waszego pana, przybywa dziś do zamku. Opuściła klasztor na wyraźny rozkaz Jego Dostojności, aby we właściwym czasie i miejscu podjąć, jak się godzi, majątek przypadający jej po matce. Wychowanie jej, Bogu dzięki, ukończone i ci, którzy ją ujrzą, radośnie będą się napawać wonią wspaniałego kwiatu cnoty i nabożeństwa. Nie było jeszcze nic równie czystego, anielskiego, jagnięcego i gołębiego jak ta droga mniszeczka; niechaj ją Pan Bóg niebieski prowadzi! Amen. Odstąp, kanalio; zdaje mi się, że mam nogi spuchnięte.
CHÓR
Ogarnij się, pani Pluszowa, kiedy zaś będziesz się modliła do Boga, proś go o deszcz; zboże jest suche jak twoje piszczele.
PANI PLUCHE
Przynieśliście wody w garnku, który czuć kuchnią; podajcie mi rękę, niech zejdę, jesteście chamy i grubiany.
Wychodzi.
CHÓR
Przywdziejmy odświętne szaty i czekajmy, aż baron nas zawoła. Albo się grubo mylimy, albo dziś jest w powietrzu wesoła hulanka.
Wychodzą.