Читать книгу Od drugiego wejrzenia - Amy Ruttan - Страница 4
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ОглавлениеAnchorage, Alaska
Spać. Potrzebuję snu...
Ruby była wykończona. Miała za sobą wyjątkowo męczący lot do położonego na dalekiej północy obozowiska, skąd trzeba było zabrać pechowego turystę poturbowanego przez niedźwiedzia. Przetransportowali go do miasteczka Winewright, ale na miejscu okazało się, że w lokalnym szpitalu nie ma chirurga.
Nie pozostało jej więc nic innego, jak stanąć za stołem i zoperować nieszczęśnika, który bez natychmiastowej pomocy miałby nikłe szanse na przeżycie. Dopiero po zabiegu, gdy był już stabilny, mogli znów wziąć go na pokład i lecieć do szpitala w Anchorage.
Właśnie za to kochała swoją pracę. W tym znajdowała cel i sens. Jej powołaniem było ratowanie ludzkiego życia w ekstremalnych warunkach pogranicza.
Co nie zmieniało faktu, że teraz czuła się padnięta. I wdzięczna za polarny dzień, który latem trwa dwadzieścia cztery godziny. Marzyła, by wreszcie wrócić do domu i odpocząć. Podejrzewała, że jest ranek, ale pewności nie miała. Za to pamiętała, że dziś ma się coś wydarzyć.
Gdyby jeszcze potrafiła sobie przypomnieć, co.
- Doktor Colutier, wszędzie pani szukam!
O nie... Tej tu jeszcze brakowało, pomyślała, słysząc za plecami głos Jessiki Atkinson, dyrektor szpitala Seward Memorial. Miała koszmarne uczucie, jakby słowa kobiety wwiercały się do jej zmęczonego mózgu. Jedyny plus, że natychmiast przypomniała sobie, co też takiego miało się dziś wydarzyć. Aha, no tak.
Naprawdę nie chodziło o to, że nie lubiła dyrektorki. Po prostu znużenie sprawiło, że była rozdrażniona. Poza tym zapomniała o czymś naprawdę istotnym. O tym mianowicie, że akurat dziś jej mąż Aran, syn Jessiki Atkinson, wraca do Anchorage po honorowym zwolnieniu z wojska. Jak mogła o tym zapomnieć?
Była na siebie wściekła, ale stało się. Jedyne, co mogła teraz zrobić, to odwrócić się i z uśmiechem przyklejonym do twarzy stanąć oko w oko z teściową.
Byli z Aranem rezydentami, gdy okazało się, że jej wiza pracownicza kończy się, więc zgodnie z przepisami musi wracać do Kanady. Co byłoby dla niej ciosem, bo wyjazd oznaczał pożegnanie z projektem, którym żyła od miesięcy. Chciała mianowicie stworzyć w Anchorage bazę specjalistycznego ratownictwa medycznego dla tych, którym przydarzył się wypadek w alaskańskiej głuszy.
- Wyjdź za mnie. To jedyny sposób, żebyś mogła spokojnie zrealizować plan – zaproponował wtedy Aran, który właśnie zaciągnął się do armii jako lekarz.
- Co to w ogóle za pomysł?! – obruszyła się.
Początkowo w ogóle nie chciała słyszeć o fikcyjnym małżeństwie. Gdyby służby imigracyjne się zorientowały, obydwoje mieliby kłopoty. Ona zostałaby wydalona ze Stanów, a Aran pogrzebałyby swą karierę w wojsku. Niestety, racjonalne argumenty do niego nie trafiały.
Uparł się i nie odpuszczał, aż dopiął swego. Przed pięcioma laty wzięli ślub i w tym momencie ich drogi się rozeszły. Nie kontaktowali się z sobą, nie miała więc pojęcia, co się z nim dzieje. Dopiero jakiś miesiąc temu dotarła do niej wiadomość, że Aran został ranny podczas służby i po pobycie w szpitalu w Niemczech został zwolniony z wojska i odesłany do domu w San Diego.
Była tak zawalona robotą, że nawet nie pojechała go odwiedzić, czego dziś bardzo żałowała, ale wtedy wyprawa z dalekiej północy na dalekie południe nie wchodziła w grę. Surowy wyraz twarzy Jessiki potwierdzał, że faktycznie powinna czuć się winna. Nie widziała Arana od pięciu lat, a przecież był jej przyjacielem, a w każdym razie kimś w tym rodzaju. Poza tym wyświadczył jej ogromną przysługę.
- Dawno cię nie widziałam, Jessico. Jak było w San Diego? – zagadnęła. Nie zapytała wprost o Arana, gdyż bała się, że prawda o jego obrażeniach okaże się dużo gorsza, niż napisano w raporcie.
- Było miło, ale koszmarnie gorąco. Zdecydowanie wolę północ – odparła, a po chwili wahania dodała: - Wstąpisz do mnie do biura? Chciałabym z tobą porozmawiać.
Nie dało się nie zauważyć, że jest spięta. Ruby aż się wzdrygnęła na myśl, że za chwilę usłyszy od niej coś, czego wolałaby nie wiedzieć. Z reguły bezbłędnie odczytywała emocje i intencje swoich rozmówców na podstawie wyrazu twarzy czy mowy ciała, co w jej fachu było niezwykle cenną umiejętnością, gdyż nie wszyscy pacjenci byli chętni do mówienia prawdy. Zwłaszcza ci, którzy mieszkali na odludziu i za grosz nie ufali miastowym.
Nie mówiąc już o zalanych w trupa turystach pogryzionych przez niedźwiedzie.
Miała wielką ochotę powiedzieć Jessice, że to nie jest odpowiedni moment na rozmowy, ale nie była w stanie. Nie pozwalały jej na to wyrzuty sumienia. Co prawda Aran pisał, by nie przyjeżdżała, bo nie dzieje się nic poważnego, ale powinna była zignorować jego zapewnienia i polecieć do San Diego.
W gabinecie Jessiki usiadły naprzeciwko siebie przy biurku, zupełnie jak wtedy, gdy Ruby dowiedziała się, że jej wiza wygasa i musi wracać do Kanady. Czuła się związana ze swoją małą ojczyzną, uważała Terytoria Północno-Zachodnie za prawdziwy dom, jednak nie miała złudzeń, że jeśli tam wróci, nie będzie miała szans na realizację swoich planów. Lokalny rząd nie dysponował ani wystarczającymi środkami finansowymi ani odpowiednio wykwalifikowanymi ludźmi, by doprowadzić do skutku tak ambitne przedsięwzięcie jak zwiększenie dostępu do opieki medycznej na dalekiej północy.
Ruby wyobrażała sobie, że pewnego dnia wróci w rodzinne strony, by pokazać przedstawicielom lokalnego i federalnego rządu, co zdołała osiągnąć na Alasce. Czuła, że ten dzień jest coraz bliżej.
- Jessico, zaczynam się denerwować – przyznała.
- Niepotrzebnie, bo nic złego się nie stało. Według mnie…
- Czyli jednak coś jest na rzeczy?
- Cóż, pewnie nie będziesz zachwycona. Wiem, z jaką starannością dobierasz ludzi do zespołu.
Taki wstęp nie wróży niczego dobrego.
Rzeczywiście, jeśli chodzi o dobór współpracowników, była szczególnie drobiazgowa. Musiała taka być, skoro miała polegać na tych ludziach, niosąc pomoc w ekstremalnie trudnych warunkach pogodowych i terenowych.
- Mów, o co chodzi – poprosiła Jessicę i szykując się na najgorsze, skrzyżowała ręce na piersi.
- Jak zapewne wiesz, Aran został zwolniony ze służby z powodu odniesionych ran.
- Owszem, wiem – odparła, siląc się na spokój. Zasłużyła sobie na tę subtelną uszczypliwość ze strony teściowej.
- Aran jest twoim mężem.
- Pamiętam o tym. I naprawdę bardzo żałuję, że nie pojechałam go odwiedzić. Miałam mnóstwo pracy, tysiące spraw, które musiałam doprowadzić do końca.
- Nie musisz się tłumaczyć. – Jessica uniosła dłoń. – Rozumiem to i szanuję. Podobnie jak Aran. Problem polega na tym, że ta cała historia z fikcyjnym małżeństwem…
- Aran kogoś ma?
Liczyła się z tym. Jej „mąż” był przystojnym i czarującym mężczyzną. Gdyby miała inny charakter, pewnie straciłaby dla niego głowę. Jak tabuny kobiet, które posyłały mu tęskne spojrzenia, ilekroć pojawił się w zasięgu wzroku. Sama nieraz miała maślane oczy, ale potrafiła nad sobą zapanować i trzymała Arana na dystans. Był jej kolegą z pracy – i tyle. A pracowali razem wyjątkowo często, pewnie dlatego, że była jedyną rezydentką, której nie zaciągnął do łóżka. Tym bardziej zaskoczył ją propozycją małżeństwa tylko na papierze.
- Ty chyba jesteś chory! – Zniesmaczona pokręciła głową i odeszła szybkim krokiem. Dogonił ją i idąc obok, testował na niej siłę swojego zniewalającego uśmiechu, który topił serca kobiet. Ruby kilka razy też dała się złapać na ten lep, ale twardo trzymała fason i udawała obojętną.
- Już mi mówiłaś, że mam nierówno pod sufitem, ale przekonasz się, że mam rację.
Zatrzymała się i skrzyżowała ręce na piersi.
- Proponujesz mi małżeństwo z rozsądku? Takie rzeczy mając rację bytu tylko w filmach. W realnym życiu fikcyjne małżeństwo to zwykłe oszustwo!
- Jakie znów oszustwo? – Wziął ją za rękę, czym przyprawił ją o wewnętrzny dygot, nad którym z trudem panowała. – Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
- Kolegami z pracy – uściśliła.
- Dobrze, kolegami z pracy – westchnął. – Ale lubimy się, przynajmniej tyle.
- Niech ci będzie. Można wiedzieć, co dostaniesz w zamian za wyświadczenie mi tej niesamowitej przysługi tuż przed wstąpieniem do wojska? Jakieś dodatkowe punkty?
- Przestań! Robię to dla ciebie, bo w ciebie wierzę. No i będziesz miała u mnie dług wdzięczności.
- W porządku. Jesteś pewny?
- Na sto procent. Ruby, wyjdziesz za mnie?
Otrząsnęła się ze wspomnień. Aran podobał jej się, ale nie chciała pakować się w żadne związki. „Małżeństwo” miało jednak tę zaletę, że ratowało ją przed zakusami natrętnych znajomych, którzy chcieli ją wyswatać. Odpowiadało jej, że wreszcie będzie miała spokój. I nie miałaby za złe Aranowi, gdyby kogoś sobie znalazł.
- Aran chce się rozwieść? Jeśli o to chodzi, nie ma problemu. Sama od jakiegoś czasu myślę, żeby wreszcie załatwić tę sprawę, ale wiecznie brakuje mi czasu.
- Nie chodzi o rozwód – odparła Jessica. – Poza tym pamiętaj, że jeszcze nie dostałaś zielonej karty. Teraz, kiedy Aran odszedł ze służby, urząd imigracyjny na pewno wezwie was na rozmowę.
- O co więc chodzi? – Ruby miała nadzieję, że nie zabrzmiało to nieuprzejmie. Nie chciała okazać zniecierpliwienia. Była wyczerpana i chciała jak najszybciej przejść do sedna.
- Aran zamierza u nas pracować. Zależy mi, żeby dołączył do twojego zespołu urazowego.
Ruby zamrugała powiekami. Może się przesłyszała?
- Słucham?
- Przeszedł szkolenie wojskowe i ze swoimi kwalifikacjami idealnie do was pasuje.
Niezupełnie. Ruby nie wątpiła, że Aran jest świetnym chirurgiem, a doświadczenie wyniesione z wojska to poważny atut, jednak doskonale pamiętała, jak bardzo nie lubił północy. Jak bardzo czuł się nieszczęśliwy, gdy nadchodziła długa zima. Setki razy powtarzał jej, że nie jest stworzony do życia w takich beznadziejnych warunkach.
A może się zmienił?
- Dokładnie sprawdzam ludzi, z którymi chcę pracować. W zespole wszystko musi działać jak w zegarku. Pamiętam, że Aran nie był zainteresowany współpracą. Owszem, wspierał mnie, ale nigdy nie wyrażał chęci dołączenia do zespołu. – Starannie dobierała słowa, by oględnie dać Jessice do zrozumienia, że Aran nie nadaje się do tej roboty.
- Praca z tobą to jedyny sposób, żeby ściągnąć go z powrotem do domu – przyznała Jessica. – Wiem, że masz jeden wakat…
- Bez urazy, Jessico, ale zaprosiłam już kogoś na rozmowę kwalifikacyjną.
- Ruby, powiem wprost. Jesteś mi winna tę przysługę. To dzięki mnie możesz tu być legalnie i to ja walczę z zarządem o pieniądze na twój zespół. Podobnie jak ty uważam, że taka forma opieki jest bardzo potrzebna i powinno się ją rozwijać. Wciąż zbyt wielu ludzi umiera niepotrzebnie, bo nie mają dostępu do lekarza.
Ruby musiała przyznać jej rację. Ludzie na północy umierali, bo pomoc przychodziła zbyt późno albo wcale. Tak właśnie było w przypadku jej ojca, któremu zawdzięczała całą swoją wiedzę o tej surowej krainie...
- Mamo? Stało się coś? – zawołała, wyglądając z kuchni do holu.
Zobaczyła matkę opartą o ścianę, z twarzą ukrytą w dłoniach. Naprzeciwko niej stało dwóch policjantów z Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej. Ich zasępione twarze nie wróżyły niczego dobrego.
- Mamo?
Porucznik Alexander, przyjaciel jej starszego brata, spojrzał na nią oczami pełnymi łez. To do niego miała usłyszeć prawdę. Była już duża. Miała całe dwanaście lat.
- Chodzi o twojego tatę. W kopalni był wypadek…
Odetchnęła głęboko, próbując uciec od wspomnień.
Właśnie dlatego jest dziś tutaj i robi to, co robi. I przede wszystkim chce to robić z ludźmi, których jest stuprocentowo pewna. Aran nie był człowiekiem północy, jednak służba w wojsku i związane z tym szkolenia przemawiały na jego korzyść. Trochę martwiła ją ta noga, w którą został ranny…
Ratownicy medyczni często działali w trudnym terenie. Albo nieśli pomoc ofiarom klęski żywiołowej. Nierzadko dotarcie z miejsca lądowania samolotu do punktu docelowego wymagało wielogodzinnego marszu przez dzikie ostępy. Co będzie, jeśli Aran za nimi nie nadąży?
- W porządku – odezwała się ostrożnie. – Aran wie, że wejdzie to mojego zespołu i że to ja dowodzę? Pamiętam, że za czasów naszej rezydentury był uparty.
- Owszem, wie, jak wygląda sytuacja. – Jessica uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.
- O której tu będzie?
- Za pięć minut. Zdaję sobie sprawę, jak bardzo jesteś zmęczona…
- Nie ma sprawy, jakoś przeżyję – skłamała. Nie mogła przecież obrócić się na pięcie i wyjść. Rozmowa z małżonkiem była nieunikniona.
Na myśl, że od pięciu lat jest żoną Arana, zachciało jej się śmiać. Musi być naprawdę wykończona, skoro ją to bawi.
Za jej placami rozległo się pukanie i otworzyły się drzwi. Obróciła się, pewna, że stanie w nich ten sam mężczyzna, którego znała. Jakież więc było jej zdumienie, gdy do gabinetu wszedł ktoś, kto w niczym nie przypominał Arana. Szokujące, jak wojna zmienia ludzi. Wesołkowaty, pewny siebie arogant, jakiego zapamiętała, zniknął.
Przede wszystkim bardzo schudł. Na twarzy miał sporą bliznę, trochę już wygojoną. Kiedy brali ślub, był wystrzyżony na kadeta, teraz jego ciemne włosy były sporo dłuższe i poprzetykane siwizną. Miał też krótką brodę. Przede wszystkim jednak zmieniła się jego postawa. Kiedyś prosty jak struna, dziś był lekko przygarbiony.
Ruby zauważyła, że idąc, przenosi ciężar ciała na lewą nogę, oszczędzając prawą. Co natychmiast wzbudziło jej obawę, czy fizycznie podoła trudom pracy.
Jedno tylko się nie zmieniło. Nadal był przystojny jak w dniu, kiedy się poznali. I tak jak wtedy serce zabiło jej mocniej, choć wcale tego nie chciała…
- Pani doktor, będzie pani dziś pracowała z doktorem Atkinsonem na pooperacyjnym.
Ruby jęknęła i spojrzała na grupę rezydentów. Domyśliła się, że trafił jej się ten nowy. Syn prezes zarządu. Podobno pyszałkowaty i cieszący się specjalnymi względami.
Od razu rozpoznała go wśród innych.
W życiu nie widziała przystojniejszego faceta. Kiedy spojrzał na nią tymi swoimi niebieskimi oczami, skoczył jej puls. I od razu zapaliła się czerwona lampka – ostrzeżenie, żeby się pilnowała, by nie ulec jego urokowi.
Wyciągnął do niej rękę, a ona, zamiast zachować się jak dorosły człowiek, skrzyżowała ręce na piersi i obrzuciła go niechętnym spojrzeniem. Po czym bez słowa wzięła karty pacjentów i przeszła obok niego, jakby był powietrzem.
- W porządku, pojąłem, twarda z ciebie sztuka – zażartował, gdy się z nią zrównał.
W odpowiedzi wywróciła oczami i wręczyła mu kilka kart.
- To twoi dzisiejsi pacjenci.
- Dzięki. – Niespodziewanie stanął przed nią, zmuszając, by się zatrzymała. – Posłuchaj, podstawą dobrej współpracy dwojga lekarzy jest to, żeby traktowali się po koleżeńsku. Możemy odnosić się do siebie w cywilizowany sposób?
Zawstydziła się. Z zasady trzymała ludzi na dystans, ale istniały przecież granice, których nie powinna przekraczać. Zwłaszcza w pracy.
- Jasne, że możemy. Przepraszam - burknęła.
- No i o to chodzi. Od razu lepiej. – Rozpromienił się.
Zmrużyła oczy i posłała mu spojrzenie, które miało mieć efekt mrożący.
- Po prostu rób, co do ciebie należy, i rób to jak najlepiej, a oszczędzimy sobie problemów.
- No, nareszcie. – Jessica wstała zza biurka i uściskała syna. Nie bronił się, a nawet ją przytulił, ale Ruby odniosła wrażenie, że robi to niechętnie. Zupełnie jakby fizyczny kontakt z matką był dla niego przykry. – Siadaj. Właśnie mówiłam Ruby, że dołączysz do jej zespołu.
Usiadł obok niej, ale nawet na nią nie spojrzał. Podejrzewała, że jednak ma do niej żal o to, iż nie przyjechała do San Diego. Trudno, będzie musiała z tym żyć. Niepokoiło ją coś innego. Zauważyła, że gdy siadał, na jego twarzy pojawił lekki grymas bólu.
- Przykro mi, Jessico – powiedziała.
- Z powodu? – zapytała Jessica zaskoczona.
- Aranie, jesteś wybitnym chirurgiem, a szkolenie wojskowe to wielki plus. Niestety, z tego, co widzę, nie wydobrzałeś jeszcze na tyle, żeby móc podjąć pracę w moim zespole.
Mówiąc, patrzyła mu w oczy. Wytrzymał jej spojrzenie. Miał wyraz twarzy człowieka załamanego skalą okrucieństwa, którego doświadczył. Było jej go żal i czuła się strasznie, wiedząc, że dodatkowo go rani.
- Nie mam problemu z poruszaniem się – odparł. – Zesztywniałem, bo jak wiesz, mam za sobą długą podróż. Najpierw siedziałem w samolocie, potem w taksówce. Na co dzień funkcjonuję normalnie, więc w zespole też sobie poradzę.
- Zarząd chce, żeby Aran do was dołączył – oznajmiła Jessica.
- Nic z tego. Wybaczcie, ale to niemożliwe. – Ruby wstała. – Aran musi najpierw odzyskać sprawność. Przykro mi.
Nie oglądając się za siebie, wyszła z gabinetu, lecz nim zrobiła parę kroków, poczuła, że ktoś łapie ją za ramię.
- Satysfakcjonuje cię moje tempo? – Aran zatrzymał ją i obrócił twarzą do siebie. Był zły i wcale tego nie krył.
- Przepraszam, źle oceniłam twoje możliwości. – Jednym ruchem oswobodziła się z uścisku.
- Nie zaprzeczam, że jeszcze nie wróciłem do pełnej formy, ale na pewno jestem w stanie pracować. I bardzo się wam przydam, o ile dasz mi szansę. Poza tym – jego ton złagodniał – masz u mnie dług wdzięczności. Pamiętasz, że jesteś mi winna przysługę?
Wstrzymał oddech i wpatrywał się w ciemne oczy żony i być może przyszłej szefowej. W napięciu czekał na jej decyzję. Kiedy po odejściu z wojska wrócił do San Diego, nie spodziewał się odwiedzin matki. Nie miała zwyczaju ruszać się z Alaski i nie zrobiła wyjątku nawet wtedy, gdy jej małżeństwo wisiało na włosku. Kochała północ, a jednak dla niego zmieniła zwyczaje.
Ucieszył się z jej wizyty, co jednak nie osłodziło goryczy zawodu, że nie było z nią Ruby. Owszem, powiedział jej, by nie przyjeżdżała, ale miał nadzieję, że go nie posłucha. Bardzo chciał ją zobaczyć.
Od początku mu na niej zależało. Miał do niej słabość, intrygowała go i podniecała. I jak na złość akurat ona jedna nie zwracała na niego uwagi i nie dała się skusić na przelotny romans. Postanowił więc zostać jej przyjacielem.
Różniła się od kobiet, które znał. Nie pozwalała się do siebie zbliżyć, nie skracała dystansu. Przypominała mu matkę z tym swoim całkowitym oddaniem dla pracy i miłością do surowej krainy. Unikał takich kobiet. A jednak się z nią ożenił.
Widocznie rozum mu odebrało.
Wracając jednak do matki, nie dość, że zaskoczyła go wizytą w San Diego, to jeszcze złożyła mu nieoczekiwaną propozycję.
- Chciałabym, żebyś dołączył do elitarnej grupy ratowników medycznych, którzy będą działali w najtrudniejszych warunkach – oznajmiła.
Nie zastanawiał się ani chwili. Taka praca przypominała działania na polu walki, tyle że bez ostrzału ze strony wroga. W jego sercu zapaliła się iskierka nadziei, której tak bardzo potrzebował. Załamał się, gdy stało się jasne, że na skutek odniesionych obrażeń nie wróci już na misję.
W szpitalu wojskowym pracować nie zamierzał. Chciał być na pierwszej linii, ratować życie rannym. Oczywiście gdy usłyszał, że szefową zespołu złożonego z najlepszych chirurgów urazowych, ratowników i pielęgniarek jest nie kto inny jak jego „żona”, chciał się wycofać. Wiedział, że Ruby nie będzie zachwycona pomysłem jego matki.
Właściwie niewiele o niej wiedział, ale podziwiał ją za upór i wytrwałość. I dlatego zaproponował jej małżeństwo. Zależało mu, by zrealizowała swój ambitny plan, poza tym cenił sobie ich koleżeńskie relacje w pracy. Nie bez znaczenia było również to, że nie znał piękniejszej kobiety. Gdy byli już po ślubie, żałował, że nie będzie miał okazji poznać jej bliżej. Z chęcią zburzyłby mur, którym odgrodziła się od świata, ale nie miał na to czasu.
Lata mijały i miał nadzieję, że wraz z nimi minie jego fascynacja Ruby. Nic z tego. Dziś była tak samo cudna i zadziorna jak w dniu, gdy ją poznał. Spojrzenie jej ciemnych oczu przenikało do jego duszy, ciemne kasztanowe włosy budziły zachwyt.
I jak przed pięcioma laty, tak i dziś była daleka i nieprzystępna. Zresztą w jego przypadku uczuciowy związek z kobietą zakochaną w swojej pracy i w północy nie miał sensu. Pożałował, że zbyt pochopnie przyjął ofertę pracy w Anchorage. Nic tu po nim. Powinien wracać do San Diego.
Jak sobie pościeliłeś, tak się wyśpisz.
- W porządku. Dam ci szansę, ale jeśli będziesz odstawał od reszty, zwolnię cię.
- Jasne. Doceniam uczciwe postawienie sprawy.
- Będziesz kontynuował rehabilitację?
- Tak. Właśnie idę się umówić z fizjoterapeutą, a potem wstąpię do działu kadr.
- Przejdę się z tobą i przy okazji powiem ci, na jakim jestem etapie z zespołem.
- Okej.
Szła obok niego nienaturalnie wolno. Doceniał jej empatię, ale takie tempo męczyło go bardziej niż szybki krok.
- Możemy przyspieszyć?
- Słucham?
- Wolę iść szybciej, bo wtedy lepiej pracują mięśnie. Muszę je rozciągać.
- Przepraszam… - Na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec.
- Nic się nie stało. Zależy mi, żeby jak najszybciej wrócić do pełnej sprawności. Nie chciałem za długo barłożyć w szpitalnym łóżku.
- Mogę zapytać, co właściwie się stało? Słyszałam, że to była mina pułapka, ale nie znam szczegółów.
Nie. Nie możesz o to pytać.
Nie powiedział tego głośno. Nie lubił opowiadać o tamtym zdarzeniu. Z drugiej strony, przecież nie musi wchodzić w szczegóły ani relacjonować z detalami, co się wydarzyło. Wystarczy, że opowie, co się stało z nogą. Ruby nie musi wiedzieć więcej. Jego prywatna sprawa, co go spotkało. Nie pozwoli, by to, co było, miało negatywny wpływ na pracę tutaj. Będzie się pilnował jak cholera.
- To żadna tajemnica – odparł. – Transportowaliśmy rannych do szpitala polowego i najechaliśmy na minę.
Modlił się, by nie spostrzegła kropel zimnego potu, który pojawił się nad linią brwi. Wydawało mu się, że już potrafi spokojnie mówić o swojej traumie, w końcu musiał relacjonować tamte zdarzenia nieskończoną ilość razy. Najpierw gdy składał raport swoim dowódcom i potem, gdy miał sesje z terapeutami. A jednak okazało się, że nie jest gotów, by rozmawiać o tym z Ruby. Czuł, że ma w głowie mętlik i bał się, by nie zaczęła drążyć tematu, bo nie miał ochoty go poruszać.
- Bardzo mi przykro – stwierdziła i nie pytała o nic więcej. – Najważniejsze, żebyś się nadal rehabilitował.
- Taki mam zamiar.
- Nie wiem, co twoja matka mówiła ci o moim zespole… - Zawiesiła głos.
- Wciąż pamiętam, co mówiłaś mi ty, kiedy projekt był jeszcze na etapie pomysłu.
- Poważnie? – zdumiała się i nie wiedzieć czemu znów poczuła ciepło na policzkach.
- Co w tym dziwnego? Przecież od razu mówiłem, że projekt mi się podoba. Ożeniłem się z tobą po to, żebyś mogła go zrealizować. Słyszałam, że nieźle ci idzie.
- Dzięki.
Skinął głową i uciekł wzrokiem w bok. Nie miał zamiaru wnikać w jej sprawy. Nie wolno mu tego robić. Ruby jest jak zakazany owoc. Nie tylko ona, każda kobieta, bo w jego obecnej sytuacji związki uczuciowe nie wchodzą w grę. Najpierw powinien dojść z sobą do ładu, wyjść na prostą.
- Słuchaj, zdaję sobie sprawę, że praca w zespole wymaga świetnej kondycji. Nie bój się, nie będę ciężarem. Jestem przygotowany do pracy w najtrudniejszych warunkach, umiem ratować życie w sytuacjach krytycznych. To moja pasja.
Lekki uśmiech na jej twarzy wystarczył, by jego krew zaczęła szybciej krążyć. Lubił, gdy się uśmiechała, ale robiła to bardzo rzadko. I chyba nigdy szczerze. Uśmiechy, które posyłała na prawo i lewo w dniu ich ślubu, wyglądały na wymuszone. A ten był spontaniczny, a przez to prawdziwy. I chyba oznaczał zrozumienie.
- Moja też. – Odwróciła wzrok. Uśmiech zgasł. Zatrzymała się i skinęła w stronę drzwi przedzielających korytarz. – Rehabilitacja jest na końcu.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy. – Odwróciła się i ruszyła w przeciwną stronę.
- Ruby, a może… - Nie wierzył, że naprawdę to powie. – Dasz się zaprosić dziś na kolację?