Читать книгу Kapelusz kapitana Drake'a - Andrzej Żak - Страница 6

Оглавление

Są takie rzeczy w niebie i na ziemi,
o których się nie śniło filozofom...
William Szekspir

Cały dzień i całą noc cyklon szalał na oceanie. Błyskawice rozrywały mrok, a ich upiorny blask ślizgał się po falach. Złota Łania z trudem stawiała im czoło. Jej dziób zapadał się, nurkował w otchłań, by po chwili desperacko wspiąć się na kolejny wodny pagór.

Kapitan Drake stał nieruchomy na mostku, nasłuchiwał wycia wiatru i postękiwań walczącego z burzą okrętu. Złota Łania, chluba korsarskiej floty w służbie Jej Królewskiej Mości Elżbiety I, straciła kawał masztu i kilka żagli. Pod pokładem jedna z armat wyrwała się ze swego łoża, raniąc kilku majtków, łamiąc grodzie i dziurawiąc burtę. Nic dziwnego, że podobnie jak cała załoga kapitan niecierpliwie wyczekiwał świtu. Miał nadzieję, że wschodzące słońce uspokoi ocean i pozwoli wytchnąć żeglarzom.

Doświadczenie nie myliło sławnego korsarza. Z pierwszymi promieniami ryk morza ucichł. W ostatnim ataku wściekłości wiatr porwał Drake’owi kapelusz. Uniósł go w powietrze i cisnął daleko od statku.

– Dobra wróżba! – zachichotał sternik. – Nie pójdziemy na dno! Nie tym razem! Jeszcze nie! – Zdumionym wzrokiem śledził strojną w pióra kapitańską własność. Kapelusz nie utonął, przeciwnie, niczym polująca rybitwa podrywał się i szybował nad spienionymi falami.

Pod ołowianym spojrzeniem kapitana uśmiech znikł z twarzy sternika. Drake splunął przez lewe ramię. Jak cała załoga, jak wszyscy żeglarze, był piekielnie przesądny! Kiedy wkraczał na okręt po trapie, starał się tak odmierzać kroki, by zawsze stanąć na pokładzie prawą nogą. Teraz, choć ocean okazał im łaskę, także wolał zachować ostrożność.

Tego poranka ani kapitan, ani sternik, ani nikt z załogi nie miał też pojęcia, że kapelusz, kupiony niedawno w londyńskim sklepiku, nie był zwykłym nakryciem głowy. Że w niewyjaśnionych okolicznościach rzucono na niego kilka czarów. Pierwszy dał znać o sobie już kilkadziesiąt mil dalej, w porcie na Haiti. Opuszczający kotwicę marynarze Złotej Łani wypatrzyli zgubę tuż przy burcie. Zaczarowany, niezatapialny kapelusz wyłowiono. Nie było na nim śladu wody ani morskiej soli. Nawet strusie pióra sterczały dumnie, poddając się łagodnej przedwieczornej bryzie. Od tej pory... korsarz nigdy się z nim nie rozstawał. W ogniu największych bitew, w sztormach, w zasadzkach kapelusz przynosił mu szczęście. Omijały go kule, sztylety i ciosy szabel. Są nawet tacy, którzy uważają, że gdyby nie kapelusz, kto wie, jak potoczyłyby się losy korsarza nad korsarzami…


Kapelusz kapitana Drake'a

Подняться наверх