Читать книгу Wieszać każdy może - Andrzej Pilipiuk - Страница 6

Rekruci

Оглавление

Mów mi Janek... – W oczach jeńca błyszczała dziwna, bezczelna pewność siebie.

– Kurde, a to się porobiło – westchnął Jakub i upitolił związanemu Niemcowi głowę. – Coraz lepiej szkolą sukinsynów, prawie bez akcentu gadał... Są jeszcze jacyś?

– To już ostatni – zameldował Józef Paczenko.

– Uhetałem się. – Semen wytarł szablę o płaszcz jednego z trupów. – Co robimy?

– Wypruwacz kazał, żeby kłaść wzdłuż drogi. – Józef z kieszeni najbliższego wyciągnął srebrną papierośnicę i troskliwie umieścił ją we własnej sakwie.

– Kurtka niezła... – Wędrowycz zaczął ściągać bluzę mundurową ze „swojego” Niemca. – Przyda się na jesień. Chłody teraz takie, a to niezłe sukno, może jeszcze zapasy sprzed Stalingradu...

– No i gdzie będziesz w tym czarnym paskudztwie paradował? Tu jest kupa hitlerowskich odznaczeń. Jeszcze cię Ruskie zastrzelą! – postraszył kozak.

– Odpruję, a kurtkę w ługu wypiorę, to z czarnej taka bardziej bura się zrobi. – Ściągnął ubranie do reszty i zaraz przymierzył. – Jak na obstalunek zrobiona – pochwalił. – Tylko upaćkana trochę. – Roztarł krew rękawem. – Ale w wodzie z octem namoczę, to nawet szwabska posoka puści.

– A to? – Józef z powątpiewaniem popatrzył na dziurę ciut poniżej lewej kieszeni.

– Ktoś mi zaceruje.

– Jak uważasz. – Paczenko zdarł kolejnemu trupowi buty.

Wywalił onuce i naciągnął oficerki na swoje stopy. Przeszedł się, poskrzypując cholewami.

– Szykowne, ale ciut ciasne. – Skrzywił się. – Spylić komuś będzie trza... Może Ruskim, jak wejdą...

– Uważaj, bo ci zapłacą, chyba że kulą między oczy – Jakub był realistą.

– Jak tylko trochę za małe, to wlej do środka spirytusu i tak pochodź, za tydzień się dopasują – pouczył go Semen. – No, chłopaki, nie ma się co zasiadywać, sprzątajmy tu migiem, dzieciaki spać muszą iść... A i nas przecież czeka jeszcze tej nocy grubsza robota.

– Fakt. – Jakub złapał najbliższego trupa za nogi i pociągnął w stronę drzwi. – Trza gospodarzom powiedzieć, żeby te plamy piaskiem zasypali, bo śmierdzieć będzie... – Popatrzył z frasunkiem na kałuże krwi, gęsto zdobiące podłogę.

Przy drodze spotkali kolegów z oddziału. Kapitan Wypruwacz rozciągnął kawał sznura.

– Układać ścierwa tak, żeby nogami dotykały linki – polecił. – Pokażemy, że w Polsce jest porządek. Równiutko ma być. Jak rano wkroczą Sowieci, żeby estetycznie wyglądało.

– A może by kilku przywiązać do drzew i wetknąć im czerwone sztandary w ręce? – zaproponował Jakub. – Do tego podczepić przewody elektryczne i w odpowiedniej chwili prąd się puści, a oni flagami zamachają. To by dopiero było godne powitanie Armii Czerwonej.

– Ty się, Wędrowycz, nie wymądrzaj – zaczął dowódca i popatrzył na ciągniętego trupa. – A gdzie jest łeb?

– O kurde, zapomniałem! W chałupie musi został...

Jakub położył ciało zgodnie z instrukcją, a po chwili wrócił, kopiąc głowę hitlerowca jak piłkę.

– Melduję: akcja przeprowadzona wzorowo i bez strat własnych – zasalutował Semen, przeliczywszy wzrokiem oddział.

– Poddał się któryś?

– Niestety.

Dowódca westchnął. Od bardzo dawna chciał, zgodnie z postanowieniami konwencji genewskiej, wziąć jeńców, ale Niemcom ktoś nagadał o nim jakichś bredni i opacznie zrozumieli jego chęć brania wrogów żywcem. Zamiast się poddawać, walczyli zawsze do ostatka, a otoczeni popełniali samobójstwa, byle tylko nie wpaść w ręce kapitana Wypruwacza.

– Jest czwarta rano. – Wypruwacz spojrzał na zegarek. – Idziemy na pałac.

Nieoczekiwanie niebo na wschodzie rozbłysło na prawie całej długości horyzontu. Dopiero po chwili wiatr przyniósł odległe echo wystrzałów.

– Ruscy – zauważył Józef. – Przygotowanie artyleryjskie, za najdalej dwadzieścia minut zabiorą się za forsowanie Bugu.

– A za dwie godziny może będą już tutaj – mruknął Jakub. – Musimy się pospieszyć.

Partyzanci, zajęci układaniem ciał, nie zauważyli w półmroku przedświtu, jak wzdłuż płotu przemknął szary cień w mundurku Hitlerjugend.


Untersturmführer Jürgen obudził się, słysząc daleki huk dział. Wyszedł na balkon pałacu i zagryzł wargi. Intensywny poblask kolejnych detonacji powiedział mu wszystko.

– Ruscy robią desant przez Bug – warknął. – Nasze chłopaki z Waffen SS ich zatrzymają...

Spojrzał na chałupy wioski. We wszystkich oknach paliły się światła. Oddział, który zakwaterował wieczorem, widać też się poderwał. O, już nawet maszerują drogą.

Skrzywił się lekko. Żołnierze szli bezładną kupą, jak jakaś partyzancka banda, a nie doborowy oddział SS. Poza tym... Zum Teufel! Po cholerę szli w stronę pałacu, przecież powinni wsiadać na motory i jechać wspomóc zagrożony odcinek!

Ktoś przeskoczył przez płot do ogrodu. Po chwili rozległ się łomot do drzwi. Zaraz potem zagadkowy gość wybił szybkę w oknie werandy i wpadł do środka. Untersturmführer znowu się skrzywił. Co to za zwyczaje! A może...? Może to jakiś Polaczek przyszedł kraść? Odbezpieczył pistolet i ruszył po schodach na parter. Zaraz zaprowadzi tu Ordnung... Na półpiętrze wpadł na niego mały Klaus.

– Co to za porządki! – huknął na niego Jürgen. – Baczność! Czego się tłuczesz? Czemu szybę wywaliłeś? Pójdziesz do karceru!

– Partyzanci od kapitana Wypruwacza! Wyrżnęli oddział, a teraz walą tutaj – wydyszał młody. – Musi pan uciekać.

– Donnerwetter!

Porwał chłopaka za ramię, przebiegli przez salon. Z sejfu pospiesznie wyciągnął teczkę ściśle tajnych dokumentów podległego mu terenu i zawiniątko z kosztownościami. Na podjeździe przed pałacem stał jego opel.

– Wsiadaj! – Pchnął dzieciaka do środka, sam wskoczył za kierownicę.

Silnik zapalił od razu. Uderzyli w bramę, staranowali jedno skrzydło. Wartownik obudził się w swojej budce, ale nie zdążył przetrzeć oczu, gdy wypadli na drogę. Jürgen zakręcił w stronę wsi.

– Zabiją nas. Widziałem, trupy nosili, głowy poucinali – chlipał chłopak.

– Co tam się stało, u diabła? Jak partyzanci mogli zabić pięćdziesięciu esesmanów? To niemożliwe! Przecież nasi musieli wystawić warty!

– Pod chałupami przy Uchańskiej były pokopane kryjówki – wyryczał dzieciak. – W nocy ci mordercy wyleźli spod podłóg i pozarzynali śpiących...

– Verflucht! – Tego nie przewidział.

– Nas też zabiją... – Łzy przerażenia kapały na mundurek. – Nie darują nam...

– Spokój, pojedziemy do Chełma, przyślą tu wojsko, drogo nam Polaczki zapła...

Szarpnął kierownicą w ostatniej chwili. Partyzanci, przeskakujący płot ogrodu, na widok samochodu zatrzymali się i otworzyli chaotyczny ogień w jego stronę.

Jürgen wrzucił tylny bieg, przejechał kilkadziesiąt metrów. Koło pałacu wybuchła kolejna gwałtowna strzelanina, widać doszło do potyczki z wartownikami. Untersturmführer wykręcił i pomknął naprzód, koło folwarku i dalej na łąki.

– Tu jest bagno – chlipnął Klaus. – A grobla wąska...

– Trzymaj się.

Popędził pełną wybojów polną drogą, omal nie zrywając zawieszenia. Skręcił w Grabowiecką i przemknął przez tę część wsi. Na krzyżówkach znowu omal nie zginęli, gdy jakiś chłop zaczął ich ostrzeliwać ze swojej chałupy. Dniało. Po niebie przemknęło kilka sowieckich samolotów.

Wypadli na szosę do Chełma. Byli już przy cmentarzu, kiedy za lasem, gdzieś nad Sielcem, pojawiła się na bladym niebie wielka chmura dymu. Nawet tu słychać było echo gęstej palby karabinowej.

– Garnizon, ktoś atakuje garnizon w Sielcu – jęknął chłopak. – Trzeba zawrócić i uciekać na Krasnystaw!

Jürgen posłuchał. Chciał zahamować i zawrócić. W tej chwili silnik zakaszlał i zgasł. Untersturmführer nerwowo przekręcił kluczyk w stacyjce. Bez większego efektu. Wyskoczył z wozu, by podnieść maskę, i wtedy zrozumiał. Któraś z kul przebiła bak. Przez cały czas tracili bezcenne paliwo.

Daleko na drodze rozległ się warkot silników. Spory oddział motocyklistów wypadł z lasu i gnał w stronę Wojsławic.

– Zabierzemy się z żołnierzami – zadecydował Jürgen.

– A jak nie zechcą nas wziąć? – Klaus znowu pociągał nosem.

– Zechcą. – Z zawiniątka Jürgen wyłowił złotą dwudziestodolarówkę. – Zapłacimy...

Motory zbliżały się i dowódca spostrzegł naraz swoją pomyłkę. Szosą mknęły potężne amerykańskie motocykle. Sowieci! Obaj bez słowa rzucili się do ucieczki przez bramę na gęsto zadrzewiony cmentarz. Któryś z sołdatów wypruł za nimi serię z pepeszy, ale widać bardzo się spieszyli, bo pognali dalej.

Od strony Wojsławic doleciał chrzęst gąsienic i równomierny huk jadących czołgów.

– Co dalej? – zapytał chłopak bezradnie.

– Do lasu! – Untersturmführer zmierzył wzrokiem rozległą przestrzeń pól dzielącą ich od zbawczej gęstwiny. – Tam przeczekamy.

Wieszać każdy może

Подняться наверх