Читать книгу Karpie bijem - Andrzej Pilipiuk - Страница 6

Gumofilc

Оглавление

Jakub i Semen leżeli na stropie piwniczki. Majowy wieczór był ciepły, a oni spracowani i zmęczeni z powodów alkoholowych... Wypęd już się skończył, zużyty zacier wylany pod jabłonką nasycał powietrze miłym... no, może nieszczególnie miłym aromatem. Na wieczornym niebie zapalały się pierwsze gwiazdy.

– Mam czasem takie paskudne wrażenie, że tam, z góry, ktoś nas obserwuje – burknął Jakub. – I że nie jest to tym razem Święty Mikołaj.

Jak na zawołanie na lewo od wschodzącego księżyca pojawił się latający talerz. Przeleciał nad Trościanką i skierował się w stronę Wojsławic. Kosmici lecieli powoli, jakby czegoś szukali. Obaj starcy odprowadzili nieziemskie latadło wzrokiem. Semen westchnął ciężko.

– Ja na ten przykład często zastanawiam się, czy naprawdę przylatują do nas takie szare, paskudne karzełki, jak to pokazują na filmach. Bo tak jak spotykałem czasem nieziemców, to jednakowoż przeważnie wyglądali inaczej – ciągnął egzorcysta. – I czy rzeczywiście wtykają ludziom implanty. A jeśli wtykają, to właściwie po co?

Semen odruchowo dotknął ledwie widocznej blizny za uchem.

– Albo na przykład dlaczego implanty wtykają tylko ci z głupimi oczami, a predatory ani alieny tego nie robią.

– Predatorów interesują tylko nasze czaszki, a alienom jesteśmy potrzebni jako inkubatory do wylęgu larw. Słowem, czysty prymitywizm zachowań i zupełnie przypadkowy dobór ofiar. – Kozak wzruszył ramionami. – Szaraki stoją na wyższym stopniu rozwoju. Zaznaczają sobie ludzi, którzy są im do czegoś potrzebni. Żeby ich potem bez trudu znaleźć.

– A to w porządku – uspokoił się Jakub. – Na szczęście my nie jesteśmy im absolutnie do niczego potrzebni.

– Mów za siebie – burknął Semen, z niepokojem obserwując, jak latający talerz zatacza kręgi nad miasteczkiem. – Zejdę do piwnicy, zobaczę, czy palenisko prawidłowo wygaszone – dodał i pospiesznie skrył się w trzewiach planety.


Jakub przez pół godziny obserwował nieziemców, a potem zszedł dotrzymać kumplowi towarzystwa.

– Polecieli? – zapytał z niepokojem kozak.

– Niby tak, ale na wszelki wypadek jeszcze posiedźmy tutaj... Powiedz, po kiego grzyba te kurduple cię szukają?

Semen westchnął.

– Była kiedyś taka sprawa, dawno temu. Będzie ze sto lat... Pochlaliśmy się wtedy we trzech. Ja, Griszka Rasputin i taki jeden Ajzyk. Tak zasadniczo to on stawiał. Taki mały trzydobowy rajd po knajpach, zakończony za miastem na plaży. Było po północy, właśnie trzeźwieliśmy, wdychając morską bryzę, gdy nadlecieli oni. Kosmity...

– I co?

– Sparaliżowali nas błękitnym promieniem, a potem z latadła wysunęła się rurka taka, jak dziewczyny w klubach tańczą. Albo ja wiem, może raczej taka w remizie strażackiej...?

– A ładna była ta nieziemska dziewczyna?

– E, nie, po rurce zjechał raczej jakby facet, i to bynajmniej nie strażak. Zresztą kto ich tam wie, międzygwiezdnych popaprańców. Może i więcej płci mają...

– Wyglądał jak na filmie?

– To zależy na którym. W każdym razie włączył telepatię i zaproponował nam interes. Facet, albo i nie facet, był wynalazcą i wymyślił gumofilce.

– Też nie miał nad czym głowy łamać – roześmiał się Jakub. – Nie musiał przecież wymyślać od zera. Mógł je na Ziemi podgapić i splagiatować.

– Nie mógł, bo na Ziemi one nie były jeszcze wynalezione – wyjaśnił Semen.

– Co ty gadasz!? Czy to znaczy, że...

– Dasz mi dojść do słowa? No więc nieziemiec dał nam trzy pary nowiutkich gumofilców i spisaliśmy cyrograf. Każdy dostał sztabkę złota w zamian za to, że przez sto lat będzie chodził w nich jako tester. A ufok miał po stu latach przylecieć, żeby ocenić zużycie materiału i skutki zdrowotne noszenia takiego obuwia. Dał nam złoto, buty i odleciał w diabły. Nie doceniłem wagi tego wydarzenia – westchnął Semen. – Griszka Rasputin też nie... Swoje gumofilce zostawił pewnego wieczora na stole w restauracji Jar. Zwyczajnie przeszkadzały mu w tańcu. No i ktoś je zaiwanił, pewnie żeby pociąć na relikwie. Ja moje straciłem podczas pierwszej wojny, przeszkadzały mi w biegu, jak wiałem z obozu jenieckiego w Prusach, no to je ciepnąłem w krzaki i uciekałem dalej w oficerkach, co je zabrałem pruskiemu wachmanowi. Szkopowi w każdym razie nie były już potrzebne... Ajzyk był najsprytniejszy, jak to Żyd. Oni po prostu mają łeb do interesów. Uzyskał patent, sprzedał prawa firmie Prowodnik z Rygi. Zarobił straszliwą kasę, wyemigrował do USA i tam zainwestował w sieć hoteli.

– I sądzisz, że wynalazca wrócił sprawdzić, jak te buty teraz wyglądają?

– Jestem pewien. Sto lat mija jakoś na dniach.

– A może pojedziemy tam, gdzie je ciepnąłeś, i przeszukamy krzaki? Nie, cholera, po tylu latach pod gołym niebem to już na pewno sparciały i wyściółka zgniła, a może i krzaków już nie ma – odpowiedział sam sobie Jakub. – No to dupa zbita. Czego żeś wcześniej nie powiedział, że cię ufoki zakolczykowały... to znaczy zaimplantowały?! – zirytował się.

– A co by to zmieniło? Wyciągnięcie tego implantu jest niemożliwe – mruknął Semen. – W mózgu siedzi, i to w takim miejscu, że nie poradzisz. Żaden lekarz tego nie wydłubie. Technologii takich neurochirurgicznych nie mamy.

Wyjrzeli przez właz. Latający talerz odleciał, więc chyłkiem przemknęli do chałupy. Egzorcysta myślał intensywnie, a jego kumpel zabrał się do przygotowania kolacji.

– Oglądałem kiedyś taki film... – zmarszczył czoło Jakub. – Był tam taki grubas z szablą... Zagłoba się nazywał.

– No faktycznie był ktoś taki – przyznał Semen.

– No i on sobie poprawiał intelekt tak, że pił wino, potem olej, i wino, parując w żołądku, przepychało mu ten olej do głowy... A tak się składa, że mamy i samogon, i olej słonecznikowy.

– Ale co to ma do rzeczy? – zdumiał się kozak.

– Ufasz mi?

– Nie.

– Szkoda – westchnął Wędrowycz i znienacka zamalował go tłuczkiem do kartofli w głowę.

Świadomość zgasła.


Kozak obudził się z jękiem. Łeb bolał go straszliwie. W dodatku zamiast na podłodze, ewentualnie w barłogu, nie wiedzieć czemu leżał na stole. W ustach miał bardzo dziwny posmak. Coś jakby chemikalia... Jego kumpel siedział przy piecu i spokojnie żuł kawałek wędzonki.

– Coś ty zrobił? – burknął Semen, mocno zirytowany.

– Musiałem dać ci chińską narkozę. Skomplikowane operacje neurologiczne wymagają, żeby pacjent pozostawał w bezruchu.

– Że co?! Jaka operacja?! – Przerażony Semen obmacał głowę, ale poza guzem od tłuczka nie odkrył nic niepokojącego, żadnych dziur ani szwów.

– Po zagłobiańsku. Napoiłem cię samogonem, a potem olejem. – Jakub wskazał blaszany lejek do benzyny leżący na parapecie. – I położyłem ci termofor na brzuchu, żeby szybciej zadziałało. Olej wymieszałem z preparatem do zwalczania gnid i lekiem na pasożyty dla krów. Bo jak wesz przylepia jajko do włosów, to używa takiej wydzieliny, która twardnieje na kamień. A co krowom nie szkodzi, to i dla człowieka powinno być zdrowe.

– Eeee...? A co to ma do rzeczy? – nie zrozumiał kozak.

– Ufoki musieli ci jakoś ten implant wkleić. Pomyślałem tak: napuścimy ci oleju do głowy, a do niego dodamy tego rozpuszczalnika. Jak sobie radzi z gnidami, to i ufocki implant powinien od neuronów odspoić. Środek na pasożyty sprawia natomiast, że krowa wydala glizdy oraz inne takie, to i obce ciało powinien wyrzucić. A że czaszka nie ma dużo otworów, założyłem, że implant wyjdzie nosem albo uchem... No i mamy go! – Jakub triumfalnie pokazał małe elektroniczne paskudztwo, zamknięte w ubrudzonej czymś i poszczerbionej szklanej próbówce.

Semenowi odbiło się, tym razem jakby fryzjerem. Ostatnio miał takie sensacje, kiedy napili się wody brzozowej.

– Jesteś zaiste geniuszem neurochirurgii nieinwazyjnej, ale gryzie mnie pytanie, czy ten środek na wszy aby można stosować doustnie? – zaniepokoił się.

– Hmm... – zadumał się Jakub. – Szczerze powiedziawszy, nie wiem, w opakowaniu była jakaś instrukcja, ale literki małe i tyle ich tam było... Zresztą i tak już za późno. Zadziałało i nie ma się czym stresować.

– Czyli co? – zapytał Semen, oglądając elektroniczną bździnę w próbówce. – Weźmiemy z naszego arsenaliku minę przeciwpiechotną, zakopiemy, położymy implant na wierzch, ufoki namierzają go, lądują i bum...

– Wiesz, czasami kompletnie cię nie rozumiem – burknął Jakub. – Tak na dobrą sprawę, ten nieziemski wynalazca to przecież twój dobroczyńca. Tak za bezdurno buty ci dał i zapłacił grubszą kasiorę za ich przetestowanie, a ty nie dość, że uwaliłeś swoją część umowy, to jeszcze chcesz go wysadzić w powietrze?

– W tym właśnie problem, że zawaliłem swoją część eksperymentu. Jak mnie ufoki znajdą, mogę mieć grubsze nieprzyjemności. Wkurzą się i jeszcze zrobią mi kuku.

– Zaufaj mi!

– Znowu?! – Kozak odruchowo osłonił głowę ręką, ale Jakub tym razem zamiast tłuczka złapał pęczek wytrychów, którymi odpalał traktor sołtysa.


Noce na cmentarzu zawsze są zimne... Na szczęście księżyc przyświecał, nie groziła im dekonspiracja, bo przez większą część pracy nie musieli używać latarek. Obaj starcy zdrowo się namordowali, nim podważyli i za pomocą lewarka odwalili lastrykową płytę. W grobowcu stała tylko jedna trumna.

– Zmarły się nie obrazi? – zaniepokoił się Semen.

– E, nawet jeśli, nie widzę problemu, to tylko Bardak – burknął Jakub, podważając łomem nieco nadpróchniałe wieko. – Poświeć.

Czas zrobił swoje. Na resztkach zetlałej wyściółki leżał szkielet w pozostałościach trumiennego garnituru. Na stopach miał półbuty, niegdyś zapewne eleganckie, po latach w trumnie wyglądały nietęgo.

– Spieszmy się – syknął Jakub, obserwując z niepokojem niebo. – Dawaj czachę!

Ufo znów krążyło nad gminą. Było to bliżej, to dalej, ale wyglądało na to, że nieziemcy chwycili wreszcie konkretny trop.

Semen podał przyjacielowi bardacki czerep. Wędrowycz wrzucił implant przez otwór potyliczny i włożył czaszkę na miejsce. Na nogi nieboszczyka wzuli pospiesznie stare gumofilce, zabrane z szopy egzorcysty. Zatrzasnęli wieko trumny, sapiąc zasunęli płytę. I zapadli w krzakach. Zrobili to w ostatniej chwili.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Karpie bijem

Подняться наверх