Читать книгу Toy Wars - Andrzej Ziemiański - Страница 4

Toy Toy Song

Оглавление

Toy Iceberg otworzyła wielkie drzwi ozdobione wizytówką: „Prywatny detektyw. Paul Iceberg i...” Widząc to cholerne „i”, dostawała szału. „Paul Iceberg i córka”...

Weszła do ciemnego pomieszczenia stanowiącego biuro. Szczęściem czynsz został zapłacony za dziesięć lat z góry. Tyle jej. Wytrząsnęła na blat wszystko, co miała w torebce. Z powodzi drobiazgów wyłuskiwała pojedyncze monety. Siedemdziesiąt centów. Majątek. Jednym ruchem zgarnęła duperele z powrotem do torebki. Otworzyła szufladę biurka i wyjęła konserwę.

Paul zmarł przed rokiem. Dwadzieścia kilka lat pracował w policji, potem jako prywatny detektyw. Cholernik musiał mieć powiązania z mafią. Nie słyszała o żadnej aferze związanej z Paulem, o żadnych podejrzeniach, żadnych łapówkach, a jednak... Umierając, zostawił jej ponad sześć milionów dolarów. Na pewno mafia. Żył tak skromnie... Pracował do końca, żeby umrzeć na zawał we własnym łóżku. Albo mafia, albo UFO, albo załatwił jakąś grubą rybę. Przecież tyle nie zarobił.

Otworzyła konserwę, podważając blokadę wieczka kciukiem. Wbiła widelec w mięso i zaczęła jeść, patrząc bezmyślnie na swój materac z rozłożonym śpiworem pod ścianą. Była strasznie głodna, ale wiedziała, że musi zostawić sobie coś na rano, więc odstawiła pół konserwy na biurko i podeszła do ekspresu z kawą. Siedemdziesiąt centów. Nie kupi nawet coli. Ile razy używała tego samego filtra z tą samą mieloną kawą, tkwiącego w środku? Eeee... maksimum pięć razy. Wlała do zbiornika wodę z kranu. Szósty raz to przecież nie dziesiąty, coś powinno naciągnąć.

Ciekawe, ile milionerek na świecie musiało pić zaparzaną po raz szósty kawę? Pamiętała, jak spłakana po pogrzebie poszła do adwokata ojca. Akurat. Ojca... Paul adoptował ją dokładnie półtora roku przed swoją śmiercią. Poznali się na ulicy. Chyba zrobiło mu się żal młodziutkiej prostytutki stojącej na golasa przy krawężniku w Sex Side, zasmarkanej jak szlag, bo było już zimno. Tam nawet policjanci woleli się nie zapuszczać. Paul szukał jakiejś dziewczyny, która uciekła od rodziców. Nie znalazł. Ale spotkał Toy. Swoją „Zabaweczkę”. I wyciągnął ją stamtąd. Jeszcze jeden dowód na to, że miał szemrane kontakty z mafią. Ciekawe, co dla nich robił?

Toy, już ubrana, wyleczona z zapalenia oskrzeli, z jakichś względów wydała mu się strasznie fajna. Nigdy ze sobą nie spali. Grali w karty w tym biurze (oszukiwała nieporadnie – tylko się śmiał), chodzili na obiady do knajpy naprzeciw, do kina na zabawne filmy, układali na ławce w parku kostki domina. W gruncie rzeczy Paul, przy tym całym swoim starannie ukrywanym bogactwie, był cholernie samotnym facetem. Potem ją adoptował. Odtąd nazywała się Toy Iceberg. Cholera, jak to nazwisko do niego pasowało. Choć dziewczyna trochę go nadtopiła.

Kazał Toy się uczyć. Zmuszał, żeby czytała jedną książkę na dwa dni. Na początku zajęcie wydawało się męczące, bo odpytywał, ale w końcu nawet ją wciągnęło.

A potem zaczął uczyć „fachu”. Poznała tajniki broni palnej, dowiedziała się, jak czyścić, ładować, celować i naciskać spust. Wyćwiczyła się nawet w trafianiu do celu. Dość bliskiego, żeby być ścisłym. Nigdy się nie przyznała Paulowi, że jest krótkowidzem i bez okularów widzi mniej więcej tyle, co przeciętny kret, a on się nie domyślił. Bo... bo chyba chciał mieć syna... Wyczuwała to instynktownie i udawała, jak potrafiła najstaranniej, że nigdy nie ma miesiączki.

Miał ją uczyć dalej, żeby mogła przejąć firmę. Ale... no, umarł.

Kiedy po pogrzebie poszła do jego adwokata, przeżyła dwa największe zdziwienia w swoim życiu. Po pierwsze, zostawił jej ponad sześć milionów dolarów. Jezu! O mało majtki jej nie spadły z tyłka. Po drugie, dostanie tę forsę dopiero za dziesięć lat, jeśli spełni jeden warunek.

Chryste! Paul był beznadziejnym romantykiem. Nie chciał zrobić z niej rozwydrzonej laleczki wydającej forsę na różne zachcianki. Miała najpierw poznać życie. No kurwa mać!

Przez dwa lata była prostytutką. Średnio ośmiu klientów dziennie. Policzmy, osiem razy trzysta sześćdziesiąt pięć razy dwa... Przeleciało ją prawie sześć tysięcy facetów! Trzy razy złapała syfilis, dwa razy rzeżączkę. Dobrze, że alfonsi nie żałowali na antybiotyki. Bito ją, musiała stać goła tuż przy krawężniku noc w noc, a gdy szła spać, skuwali jej ręce i kneblowali, żeby nie mogła niczego zaplanować z resztą „koleżanek”. Była narkomanką na totalnym odlocie, z charakterystycznym wytrzeszczem oczu i niezborną gadką. Dopiero Paul kazał ją uwarunkować na odwyku. Kto, jak nie ona, znał życie na tej planecie?

Ale nie... Dla Paula to było najwyraźniej za mało. Miała przez dziesięć lat utrzymywać się, pracując jako prywatny detektyw. Cholera... Przynajmniej biuro było opłacone z góry. Firma prawnicza miała sprawdzać, czy nie zatrudnia się gdzie indziej. Jeśli przeżyje dziesięć lat jako detektyw – forsa jej. Jeśli nie, jeśli będzie dorabiać na boku, dawać odpłatnie tyłka, oszukiwać w wypełnianiu warunków testamentu... Sześć milionów dolarów powędruje na cele dobroczynne.

O rany! Paul... Ty beznadziejny romantyku! Jak ty to sobie wyobrażałeś?

Zerknęła do lustra. Nic się nie zmieniło. Nadal była dwudziestojednoletnią śliczną dziewczyną. Miała duży biust, zgrabny tyłek, metr sześćdziesiąt wzrostu i... Ważyła raptem czterdzieści pięć kilo. Niczym średniej wielkości kurczak...

W budynku, gdzie mieściło się biuro, winda miała takie ekstrazabezpieczenie. Żeby dzieci nie bawiły się dźwigiem, wmontowano specjalne urządzenie – ukrytą w podłodze wagę. Jeśli pasażer (w domyśle dziecko) ważył za mało, urządzenie nie chciało się uruchomić. Niestety, kiedy Toy wsiadała do windy sama, ta... nie chciała ruszyć. Wiele razy zdarzało się, że dziewczyna wchodziła na siódme piętro schodami. Wiele razy ładowała do windy wszystkie okoliczne kubły na śmieci, żeby uruchomić dźwig. Po prostu była za lekka.

Paul! Nie widziałeś, że twoja córka kupuje buty w sklepie dla dzieci, bo ma za małe stopy nawet na kobiecą miarę? Nie zauważyłeś, że w pubie nikt nie chce jej sprzedać choćby piwa? Że nie wpuszczają na film dla dorosłych, zanim nie pokaże jakiegoś dokumentu? Jak ty to sobie wyobrażałeś? Że co? Wchodzi klient do biura i widzi dziewczynę o twarzy aniołka, której nogi majtają w powietrzu, bo siedząc w fotelu, nie sięga stopami podłogi, i... I co powie? „Proszę pani, dostaję anonimy, jacyś bandyci chcą mnie zabić, a pani ma ich zmasakrować w trzy dni!” Paul, jak to sobie wyobrażałeś? Czy naprawdę nie zauważyłeś, że ta twoja baba jest tak potwornym krótkowidzem, że na dziesięć metrów widzi tylko rozmazane plamy?

Toy przygryzła wargi. Odbębniła już rok. Wyszkoliła się. Mydło kradła w ubikacjach na stacjach benzynowych. Naczynia, plastikowe noże i widelce w fast foodach. Pranie nie stanowiło żadnego problemu. Chodziła do pralni w różnych blokach, czekała, aż pojawi się jakaś baba, i kwiliła: „Proszę pani, zapomniałam proszku i tatuś będzie zły...”. Zawsze dostała. A potem prosiła jeszcze o monetę do automatu. Sto procent trafień. Często dostawała jeszcze coś ekstra na oranżadę. Najgorzej radziła sobie z żarciem. Nie kradła już w supermarketach, bo dwa razy ją złapali. Czasem zwinęła coś w małych sklepikach, ale tam też musiała uważać. Usiłowała dorabiać nielegalnym sprzątaniem. Żadnej rejestrowanej, oficjalnej pracy nie mogła podjąć, bo wtedy... żegnajcie, miliony. Firma adwokacka była bardzo skrupulatna w kontrolowaniu jej działalności. Ale czasem udało się uszczknąć coś na boku za mycie kibli dwa piętra niżej. Porządkowała papiery w firmie obok. Lecz to już się skończyło. Stary szef, który ją lubił i zawsze dał parę dolców więcej, niż się umawiali, odszedł na emeryturę, a do nowej szefowej wolała nie podchodzić bez kija w ręce. Na początku swędziała ją głowa, potem stwierdziła, że płyn do odkażania rąk jest świetnym szamponem. Wchodziła do pierwszego lepszego hotelu, podstawiała foliowy worek pod aplikator w toalecie i wypróżniała cały pojemnik. Gorzej jednak szło z samym myciem. W biurze, gdzie mieszkała, zamontowano tylko umywalkę. Trudno. Traktowała to jak dodatkowe ćwiczenia gimnastyczne. A szlag z tym...

Książek już nie czytała, ponieważ najbliższa bezpłatna biblioteka była kilkanaście kilometrów stąd. Ale miała całe mnóstwo gazet. Karni biznesmeni skrupulatnie wyrzucali wszystkie papiery do specjalnych pojemników i nie musiała nawet gmerać w jakichś ohydnych, organicznych śmieciach.

Paul, tak to sobie wyobrażałeś? Chyba nie. Jeszcze dziewięć lat.

Oparła nogi o parapet i bezmyślnie popatrzyła w okno. A jeśli dostanie raka? I tuż przed wypłatą wywinie orła? A jeśli przejedzie ją samochód? A jeśli cały budynek spłonie razem z nią? A jeśli splajtuje firma, która inwestuje te miliony? Eeeee... nie. Są porządni. Licząc inwestycje, kapitalizacje odsetek i takie tam różne, mogła się spodziewać nawet dziesięciu baniek. W wieku trzydziestu lat. Jeśli dożyje. Jeśli spełni warunki. Jeśli nie dostanie AIDS. Spokojnie. To przynajmniej jej nie groziło. Żyła niczym dziewica, odkąd Paul wyciągnął ją znad krawężnika.

Ktoś dotknął jej ramienia.

Okej.

Zeskoczyła na podłogę. Zwinęła się w kłębek. Przetoczyła pod biurkiem. „Biurko jest świetnym instrumentem walki” – powtarzał zawsze Paul. „Tylko ludzie niepotrzebnie się za nim chowają”. Pewnie! Wskoczyła na blat. I runęła na napastnika z góry.

Paul zawsze powtarzał, że jeśli skoczyć z góry na kogokolwiek, to po prostu nie ma siły, żeby tamten się nie przewrócił. Masa i pęd. Jasne. Tyle tylko, że Paul miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu i ważył sto kilo. Toy miała metr sześćdziesiąt i ważyła, ile ważyła.

Facet złapał ją w locie. I spokojnie podniósł do góry tak, że teraz bezradnie machała w powietrzu nogami, usiłując kopnąć go w twarz. Psiakrew! Miał dłuższe ręce niż ona nogi. Ale drągal. Co za goryl popieprzony... Teraz to już mogła mu tylko napluć na głowę. O, żeby go jasna zaraza... Krótka spódniczka podciągnęła się na biodrach, ukazując majtki. Nieustraszony detektyw w akcji! Żenujące...

– Szybka jesteś – mruknął mężczyzna z pewnym nawet podziwem. – Mam cię postawić na biurko czy na podłogę? – spytał.

– Na biurko – warknęła. – Nie chcę, żebyś musiał kucać!

Nie chwycił dowcipu. Postawił ją na blacie. Teraz dopiero miała szansę kopnąć go prosto w splot słoneczny. Świnia! Po prostu złapał ją za stopę i pociągnął tak, że padła na tyłek. Syknęła, masując pośladki.

– Co będzie? – Bolało ją gdzieś w krzyżach. – Morderstwo? Gwałt?

– Nie chciałem cię przestraszyć. Oferuję pracę.

– Aaaaa... – Odruchowo zsunęła kolana razem i obciągnęła spódniczkę. – W takim razie zechce pan spocząć. – Wskazała mu krzesło dla klientów. Raczej nieużywane ostatnio.

Szlag! Okulary! Tkwiły gdzieś w szufladzie biurka. A bez nich była właściwie bezbronna.

– Słucham pana? W czym mogę pomóc? – Przysiadła na fotelu bokiem. Samym skrajem pupy. Nie chciała, żeby widział, że gdy usiądzie normalnie, to jej stopy nie sięgają podłogi.

Zajął miejsce na krześle. Otworzyła szufladę. Ale gnój! Sięgnął szybciej niż ona i wyciągnął colta springfielda wprost spod jej palców.

Uśmiechnęła się. Nałożyła okulary i zacisnęła dłoń na rugerze z krótką lufą przyklejonym taśmą pod blatem.

– Nie wygłupiaj się. – Wymierzył z jej własnego pistoletu. – Odklej to coś i połóż tak, żebym widział.

Posłusznie wyjęła rewolwer spod biurka. Swołocz na krześle sprawiała wrażenie, że strzeli szybciej niż ona.

Pozostała już tylko dubeltówka z obciętą lufą i kolbą w specjalnym uchwycie pod fotelem. Jednak na razie wolała jej nie macać.

– Czym mogę służyć? – usiłowała zakpić, ale wypadło to bardzo blado. Nagle przygryzła wargi. Cholera... Znała go! Z gazet. To... Pat Dante! Jeden z najsłynniejszych najemników. Na zdjęciach miał jednak zawsze mundur maskujący. Teraz ubrał się w zwykły sweter.

– Dobra... – Dante też się uśmiechnął. – Nie wiem, ile masz tu jeszcze zamontowanych pułapek, a chciałbym porozmawiać bez trzymania cię na muszce. Więc daj mi to... – Nachylił się i ściągnął Toy okulary z nosa. – Wybacz, kotek – mruknął. – W interesach nie rozmawia się, mierząc do siebie nawzajem...

Załatwił ją. Odsunął krzesło aż pod ścianę. Wiedziała, gdzie jest. Mniej więcej. Ale nic poza tym.

– Nie zniszcz ich, jeśli nie zamierzasz mnie zabić od razu – poprosiła. – Nie stać mnie na nowe.

– Wiem – powiedział. – Wyglądasz w nich strasznie seksownie...

– A wiesz, jak fajnie wyglądam w nocnej koszuli?

– Nie kpij. Marlowe to ty nie jesteś.

Spuściła głowę. Dubeltówka była nabita grubym śrutem. Mogłaby go załatwić nawet bez okularów, ale... Szlag! Strzeli szybciej czy nie? Wyszarpnąć, wymierzyć, pociągnąć za dwa spusty... Jezu! To Dante! Zastrzeli ją, zanim sięgnie pod fotel czy dopiero gdy będzie wyciągać broń?

– Mam dla ciebie robotę – powiedział Dante.

Nagle, tuż przed sobą, zauważyła puszkę z karmą dla kotów, którą niedawno napoczęła. Nie usiłowała wpierać gościowi, że żywi jakieś zwierzęta. Żaden kot raczej nie posługiwałby się widelcem, choćby plastikowym, takim jak ten, który tkwił właśnie wbity w mięso. Poczuła, że ma rumieńce.

– Nie przejmuj się – mruknął Dante. Zauważył. – Żarłem już w życiu gorsze świństwa niż to...

Jakoś tam przełamał lody. Nie ufała mu. Ale wiedziała, że nie jest świnią, tak jak przedstawiały go gazety.

– Mam pojechać na Kubę i obalić reżim?

– Nie rżnij Marlowe’a... – Zapalił papierosa. – Kiepsko ci idzie.

– Daj mi – poprosiła.

Zapalił drugiego, podszedł i wetknął jej do ust. Mogłaby go zastrzelić. Mogłaby! Teraz!... Sukinsyn. Wrócił na krzesło, nie odwracając się do niej plecami.

– Zabaweczko... naprawdę chcę ci dać pracę.

Przełknęła ślinę.

– Moje warunki to...

– Dam ci dziesięć tysięcy dolców, jeśli to zrobisz. Plus pensja najemnika.

– Dychę? – wyrwało się Toy mimowolnie. – A co cię powstrzyma, żeby mnie nie zastrzelić, gdy już zrobię to coś? – Przygryzła wargi.

Musiał się uśmiechnąć. Poznała po głosie.

– Z góry wyślę czek na ciebie tej twojej firmie adwokackiej. – Wiedział o niej naprawdę dużo. – Jeśli nie wrócisz... pójdzie na cele dobroczynne. Jeśli wrócisz, to sobie weźmiesz.

– Jeśli tak, to... – tym razem ona się uśmiechnęła – co mnie powstrzyma od zabicia ciebie?

– Moi ludzie – odpowiedział szczerze. – Jeśli do mnie strzelisz, oni nakarmią cię twoimi własnymi piersiami...

Skrzywiła się lekko. Zasrane odruchy. Ciekawe, czy zauważył?

– Powiedziałeś dycha plus... co?

– Wiem, że masz kłopoty ze wzrokiem. Ze słuchem też?

– Plus pensja najemnika?

– Mhm.

– Jezu... Dlaczego ja?

Tym razem roześmiał się na głos.

– Po pierwsze, potrzebuję ślicznej dziewczyny, po drugie, potrzebuję dziewczyny, która nie zsika się na sam widok jakiejś świni z bronią, po trzecie, potrzebuję byłej prostytutki. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko daniu dupy facetowi za coś tam?

– Nie – odparła równie bezpardonowo co on. – To chyba lepsze niż kocie konserwy, wiesz?

– Nie wiem. Ale wierzę ci na słowo.

Uśmiechnęła się.

– A teraz szczerze – powiedziała. – Dlaczego ja?

– Bo... – zająknął się. – Szukam dziewczyny... uczciwej.

– Jezu! Znajdź sobie pierdoloną zakonnicę.

Przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Potem podrapał się w brodę, słyszała wyraźnie szelest zarostu.

– Pogrzebałem w twoich papierach, Zabaweczko. Pół roku temu umówiłaś się z pewną firmą. Oni mieli ci dawać niby-zlecenia, żebyś wykazywała się przed tą firmą prawniczą. Mieli ci płacić tyle, żebyś mogła dostatnio żyć. A za to... za dziesięć lat... zgarną połowę twojego spadku.

Zagryzła wargi. Skąd gnój tyle wiedział?

– No i? – usiłowała nadrabiać miną.

– No i... – przedrzeźniał ją wyraźnie. – Zrezygnowałaś z tego. Wyraźnie chcesz wypełnić ostatnią wolę Iceberga. – Znowu roześmiał się na głos. – Jesteś głupią idealistką, Toy. I właśnie takiej kretynki potrzebuję.

Wstała ostrożnie i podeszła do ekspresu z kawą.

– Chcesz?

– Nie. Dzięki.

Chyba zobaczył barwę płynu w zbiorniku. Nalała sobie filiżankę. Odgryzła czubek tutki z cukrem ukradzionej z jakiegoś pubu i wsypała do kawy. Pomieszała plastikową łyżką. Powoli wróciła za biurko.

– Przecież chciałam ich wyrolować – warknęła.

– Ale coś w tej twojej głupiej głowie cię powstrzymało – mruknął. – I nie były to bynajmniej narkotyki, które ci serwowano przez dwa lata w Sex Side.

– Chcesz ze mnie zrobić komandosa?

Ryknął śmiechem.

– Bez jaj!

– Zdecydowanie będę komandosem bez jaj. – Wskazała na swoje biodra. – Jestem dziewczyną.

– No... To ci się udało – przyznał po dłuższej chwili.

– Co chcesz mi zlecić? – spytała.

– Dowiesz się później.

– Mam się zgodzić w ciemno?

– Nie masz wyjścia, Zabaweczko.

Wstał. To widziała.

– Okulary kładę na krześle. Znajdziesz?

Wyszedł bez pożegnania.

Pognała do krzesła odstawionego pod ścianę. Namacała colta springfielda i te pieprzone okulary. Kiedy miała je już na nosie, podeszła do drzwi. Psiamać! Powinny przecież zaskrzypieć. Specjalnie nikt ich nie konserwował, żeby ostrzegały o nieproszonych gościach... Zerknęła na zawiasy. Skurwysyn! Naoliwił je z zewnątrz, żeby ją podejść. Teraz będzie musiała nasypać piasku.


Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Toy Wars

Подняться наверх