Читать книгу Dzikie Dziecko Miłości - Aneta Jadowska - Страница 5
Rozdział 2
ОглавлениеRoman, zaciskając zęby, odłożył telefon. Roztrzaskanie go o podłogę byłoby nierozsądne. Dowodziłoby też braku opanowania i kontroli, a przecież, do cholery, był opanowany i wciąż miał kontrolę! Poza tym z wymianą telefonu zawsze jest tyle zamieszania…
Schwycił szklany przycisk do papierów, idiotycznie ładny przedmiot z zatopioną wewnątrz ważką, zważył go w dłoni, a potem cisnął nim o ścianę. Okruchy szkła rozprysły się po całym pokoju. Odgłos uderzenia był donośny i przyniósł mu chwilę ulgi. Ulotną. Już po kilku sekundach jego gniew znów osiągnął poziom, przy którym miał ochotę niszczyć przedmioty i skręcać karki.
Musiał wyjść z mieszkania, zanim je całkiem zdemoluje. Ulżyłoby mu tylko na moment, a on naprawdę lubił swoje dzieła sztuki i olbrzymie okno.
Nienawidził niespodzianek. Nienawidził tracić kontroli nad sytuacją. A najbardziej nienawidził, kiedy się okazywało, że nie wiedział o swoich ludziach wszystkiego, co powinien wiedzieć.
Znał ich. Wszystkich. Każdego wampira i renfielda, którzy mieszkali na jego terytorium. Nie tylko podstawowe fakty i życiorysy, które kompletowali dla niego pracownicy odpowiedzialni za ochronę i wywiad, ale także charaktery. Starał się poznać każdego, z każdym porozmawiać, wejrzeć mu w duszę na tyle głęboko, by nic nie zdołało go zaskoczyć.
Wyciągnął wnioski po wydarzeniach sprzed kilku lat, kiedy był o włos od utraty gniazda, bo pozwolił sobie na luksus niewiedzy.
Mówiono, że jest paranoikiem. Ale to nie paranoja, kiedy masz rację.
Wykorzystał nie tylko swój status wampirzego księcia, ale i maga, którym był przed przemianą. Wszyscy wiedzieli, że wciąż włada magią, lecz skupiali się głównie na tym, że dawała mu ona odporność na słońce i czyniła jednym z niewielu daywalkerów, a także pozwalała wchodzić do domostw bez zaproszenia. Jednak jego moc sięgała dalej. Każdy, z kim był związany krwią, był też związany zaklęciem. Roman nie lubił go nazywać „szpiegowskim”, bo to czyniło ludzi dziwnie nerwowymi, ale cóż.
Telefon od Dory nie był pierwszym sygnałem, że zdarzyło się coś, co zdarzyć się nie powinno. Już wcześniej poczuł wpływ zaklęcia, a echo zadanej przez nią śmierci odbiło się echem w jego kościach i na chwilę przysłoniło mu wzrok krwawą mgłą. Był w szoku. Zajęło mu chwilę skojarzenie tych emocji z niepozorną referentką z banku…
Nawet nie przeszło mu przez myśl, że stanie się przedmiotem jego rozmowy z Dorą Wilk, że to młodziutkie wampirzątko znajdzie się w polu zainteresowań Namiestniczki… Popełnił błąd. Wyciągnie wnioski. I jeśli coś dziś zniszczy, to wampirzycę, przez którą wyszedł na durnia.
Z sejfu ukrytego w ścianie wyciągnął skrzynkę z wiśniowego drewna, wygładzonego przez stulecia. Pięknie zdobiona, kryła zabójczą broń. Coś, co dziś mogło mu się przydać.
Nie czekał na windę, zbiegł po schodach z trzeciego piętra i wyszedł na ulicę. Mógł wezwać kierowcę i limuzynę albo zabrać jedno z mniejszych, sportowych aut, którymi lubił jeździć sam, ale uznał, że pójdzie pieszo. Chłodne wieczorne powietrze nieco go otrzeźwi i być może powstrzyma przed urwaniem komuś głowy przez najbliższe pół godziny. Na tę przyjemność być może pozwoli sobie, gdy spotka się z Darią.
Jesienne noce były dla jego rasy łaskawe, już po dziewiętnastej było wystarczająco ciemno, by Krwinka, miejscowy wampirzy bar, wypełniał się ludźmi. Roman nie spodziewał się jej tam zobaczyć. Miała opinię „wrażliwca”, co nie dziwiło z uwagi na jej młody wiek. W 2004 roku ta dziewczyna wciąż była w pełni ludzka. Zupełna świeżynka – wprost niepojęte! Nie żywiła się na żyjących dawcach. Przynajmniej nie robiła tego do niedawna. Ale to się mogło zmienić. Do niedawna nie zabijała…
Roman zatrzymał się w pół kroku i zajrzał do Krwinki. Stał w progu i lustrował twarze klientów, wampirów, krwiodajek i obsługi. Znał ich wszystkich. Darii wśród nich nie było. Poczuł lekką satysfakcję. Może nie wiedział wszystkiego, ale wciąż potrafił nieźle oceniać ludzi i sytuacje.
Szedł szybko, pozwalając, by wiatr rozwiewał mu poły płaszcza. Jedną dłoń wsadził do kieszeni, druga marzła. Nie przepadał za mrozem i śniegiem, ale jesienią zawsze dochodziło w nim do głosu echo czasów, kiedy był człowiekiem.
Daria zajmowała jeden z lokali w niewielkim apartamentowcu, który wybudował kilkanaście lat temu. Mieszkali tu głównie młodsi z jego gniazda – ci, których wolał mieć na oku lub którzy potrzebowali pomocy, by nie wpaść w kłopoty. Starsi zwykle woleli własne rezydencje i bardziej dyskretną przestrzeń, ale Roman doceniał praktyczność apartamentów. Miał baczenie na mieszkańców, a do tego dysponował uniwersalnym kluczem do budynku i do poszczególnych mieszkań. W takie noce jak dziś okazywało się to bardzo praktyczne.
*
Tkwił w ciemnym pokoju już kilka godzin. Mógł wrócić do siebie albo przysłać tu kogoś, kto poczeka na jej powrót i ją do niego przyprowadzi. Ale nie tak zaplanował sobie to spotkanie. Chciał czegoś więcej niż kary dla małej Darii. Czekał więc. Cierpliwie.
Gdy Dora wysłała mu wiadomość z informacją, że jeśli będzie mataczył, uszkodzi mu klejnoty książęce, uśmiechnął się z rozbawieniem. Nie planował mataczyć. Przeciwnie. Chciał prawdy. Niezależnie od tego, jak brzydka miała się okazać. Odpisał, że obraża go tymi podejrzeniami, co skomentowała krótkim „ojej”. Impertynencka wiedźma. Ale bawiła go. Powinien do niej zadzwonić, sprawdzić, ile wie i jak bardzo cała sprawa zaszkodzi reputacji jego gniazda, ale postanowił odłożyć to na później.
Zza szczelnie zasłoniętych żaluzji nie przedostawała się nawet odrobina światła księżyca czy latarni. Nie zapalał lampy. Już od dawna widział w nocy wystarczająco dobrze, by się obywać bez oświetlenia.
Nie miał pojęcia, na co Daria liczyła. Jak mogła sądzić, że to do niego nie dotrze? Odczuwał impuls magii za każdym razem, kiedy złamała prawo. Czuł, gdy odbierała życie. I wciąż nie mógł przejść nad tym do porządku dziennego.
Nie spodziewał się tego po niej. Po wielu owszem, ale nie po niej. Nie przypuszczał, że w środku nocy będzie czekał na nią z ostrzem, którym miał wymierzyć sprawiedliwość. Daria była taka młoda. Nawet po zsumowaniu jej lat ludzkich i wampirzych miałaby mniej niż czterdzieści – osesek. Drobna, ładna, sympatyczna. Zabawka, która szybko się komuś znudziła, więc porzucił ją na jego terytorium.
Nie była nawet w pierwszej dwudziestce, którą miał na oku, spodziewając się potencjalnych kłopotów. Nawet nie w pierwszej setce, jeśli miał być szczery sam ze sobą, a to irytowało go dodatkowo. Co jeszcze przegapił? Wobec kogo się pomylił?
Jego pozycja zależała także od tego, czy potrafi ocenić ryzyko i na ile skutecznie kontroluje swoich podwładnych. A teraz ta smarkula naraziła jego reputację.
*
Minęła czwarta nad ranem.
Roman usłyszał jej kroki, kiedy wchodziła po schodach. Ciężkie i powolne. Jakby wiedziała, co ją czeka na górze. Było to mało prawdopodobne – krył swoją aurę, maskował zapach. Nie zamierzał rezygnować z elementu zaskoczenia.
Chciał zobaczyć jej reakcję, prawdziwą i impulsywną, gdy zrozumie, po co tu przyszedł. Gdy zobaczy miecz na jego kolanach. Gdy pojmie, że on wie, i że to już koniec.
Być może zbytnio dramatyzował, ale był wampirem – dramatyzm był częścią dziedzictwa i stylu.
*
Klucz w zamku zgrzytnął tylko raz. Dziwne, zwykle z przyzwyczajenia przekręcała go dwa razy. Widać nie była sobą, kiedy wychodziła. Trudno się dziwić.
Weszła do mieszkania i starannie zamknęła za sobą drzwi. Wrzuciła pęk kluczy do glinianej misy na komodzie i schyliła się, by rozsznurować buty. Przeklinała, gdy palce ślizgały się po mokrych od krwi i błota sznurowadłach. Pewnie nie zdoła już tych butów uratować. Osiem stów w piach. Dopisze to do rachunku tego chujowego tygodnia. Bardziej chujowego nawet od tej nad wyraz chujowej nocy, kiedy znalazła się w niewłaściwym miejscu i czasie i miała nieszczęście wpaść w oko kolesiowi, który nie przyjął jej „nie” jako ostatecznej odpowiedzi. Stopniowanie chujowizny.
Skopała buty i zatoczyła się, uderzając głową o wieszak na kurtki. Była zmęczona, głodna i kręciło jej się w głowie. W dodatku zapomniała zapalić światło. Obmacała ścianę w poszukiwaniu kontaktu. Stłumiony grubym mlecznym kloszem blask żarówki ledwie wydobywał wnętrze z mroku. Zwykle jej wzrok był dużo lepszy, a oczy nadwrażliwe na światło; przeważnie nawet nie zauważała ciemności, skoro żyła w niej bez przerwy od dziesięciu lat.
Ale umieranie może wiele zmienić w człowieku. Zachichotała, bo przyłapała się na tym, że pomyślała o sobie jako o istocie ludzkiej. I to dziś, gdy ewidentnie dowiodła, że nic ludzkiego już w niej nie zostało. Teoretycznie stało się to przed dziesięciu laty. Praktycznie – właśnie dziś. Koniec z waniliową dziewczyną, delikatnym polnym kwiatuszkiem. Umarł sześć dni temu. Na dobre.
Usłyszała za swoimi plecami szelest. Odwróciła się tak szybko, że znów poczuła zawrót głowy. Oparła się ciężko o framugę i spojrzała prosto w oczy ciemnowłosemu mężczyźnie, który siedział na jej skromnej kanapie przykrytej wełnianym kocem. W eleganckiej czarnej koszuli i wytwornym czarnym garniturze, z mieczem na kolanach, wyglądał nieznośnie oficjalnie.
Wystroił się na mój pogrzeb, pomyślała, ale ugryzła się w język, zanim powiedziała to na głos. Zamiast tego zawołała:
– Cześć, Roman!
Pomachała mu entuzjastycznie, a ponieważ puściła się w tym celu framugi, a wciąż kręciło jej się w głowie, klapnęła na tyłek. Zachichotała, a potem dostała głupawki. Leżała na podłodze, śmiejąc się jak wariatka.
Roman milczał, zaskoczony jej idiotycznym zachowaniem.
– Widzę, że witasz śmierć z uśmiechem na ustach – powiedział chłodno.
Jego ton był tak suchy i zgryźliwy, że Daria się wzdrygnęła. Wolała, gdy brzmiał jak grzech wytaplany w melasie. Słyszała go w snach tyle razy… Zawsze mówił coś cudownie sprośnego. W rzeczywistości rzadko się do niej odzywał, ale na ostatniej prostej postanowiła domagać się swojego przydziału grzechu i melasy.
Śmiech ją zmęczył, trzymała się za bolący brzuch. Odetchnęła głęboko, usiadła na podłodze i oparła się o ścianę. Patrzyła na Romana. Nie wydawał się rozbawiony. Raczej srogi. Bicz pański i egzekutor. Mogła się z tym pogodzić. Cóż, nawet nie załapie się to do rankingu top 10 najbardziej chujowych aspektów ostatniego tygodnia.
– Wybacz, Romanie. To tylko nerwy. Nie jesteś pierwszym, który od jakiegoś czasu chce mnie zabić, ale pewnie będziesz ostatnim. Mam tylko jedną prośbę, zanim przejdziesz do rzeczy…
Uniósł brew w oczekiwaniu na jej życzenie. Darię kusiło, by wspomnieć o ziemskich rozkoszach, ale była prostą dziewczyną z prostymi priorytetami.
– Mogę się najpierw umyć? Jestem brudna, wymazana starą krwią kilkunastu osób i litrem świeżej. To jest po prostu nieestetyczne – powiedziała.
– Zauważyłem. Jak do tego doszło? – Wciąż mówił chłodnym, oschłym tonem.
– To bardzo długa opowieść. W skrócie, nie jesteś pierwszym drapieżnikiem, który mnie dopadł. I najpewniej mam uczulenie na penicylinę. Nie wiedziałam, że możemy je mieć po przemianie, chyba powinieneś zrobić jakieś badania swoim ludziom. A młode wampiry chyba nie są tak odporne na narkotyki, jak mi mówiono.
Pocierała twarz piąstką, jak dziecko. Zaschnięta krew osypywała się z policzka płatkami na podłogę.
– Obrzydliwe – westchnęła, patrząc na swoje paznokcie z zaschniętymi brunatnymi półksiężycami – daj mi dziesięć minut, a potem rób, co musisz.
Zawahał się. Zauważyła to i powiedziała:
– Jeśli się boisz, że to podstęp, a ja planuję ucieczkę, zapewniam, w łazience nie ma okna. I możesz patrzeć, gdybyś chciał.
Nie uśmiechnął się. Po prostu przyglądał się tej stukniętej dziewczynie siedzącej na podłodze. Porównywał notatki mentalne na jej temat. To, co widział, i to, co wiedział dzięki zaklęciom… Wszystko razem nie składało mu się w spójną historię. Poczuł frustrację. Zabić ją zawsze zdążę, pomyślał.
– Umyj się, nie będę patrzył – zgodził się. – Za dziesięć minut chcę wysłuchać, co masz mi do powiedzenia, ze szczegółami.
– Widzisz, jaka to niesprawiedliwość? Gdy wreszcie spotykam faceta zainteresowanego bardziej moim wnętrzem niż mokrymi cyckami, zamierza mnie zabić.
– To ty musiałaś kogoś zabić, bym się zjawił – odparował zgryźliwie.
– Gdybym wiedziała, że to takie proste!
Zaśmiewając się ze swojego dowcipu, powlokła się do łazienki. Była tak zmęczona, że plotła od rzeczy, a blokada zdrowego rozsądku co rusz szwankowała („Rzeczy, których nie powinnaś mówić Księciu Wampirów, vol. 1”).
Czuła nadciągający świt, więc jej głowa robiła się ciężka, a ruchy nieco niezborne. Może i dobrze, może nie ma różnicy między śmiercią a zasypianiem? Choć nie, jest, i to dotkliwa – Daria przekonała się na własnej skórze. Czy da się go namówić, by zrobił to szybko i możliwie bezboleśnie? Do trzech razy sztuka? Niech choć ten ostatni raz nie będzie torturą.
Zrzuciła sztywne od krwi i błota ubranie na podłogę łazienki. Skoro zaraz zginie, nie zawracała sobie głowy wpychaniem ich do kosza na brudy. I z całą pewnością nie zamierzała dziś oszczędzać swojego absurdalnie drogiego szamponu. Jęknęła z bólu, gdy ciepła woda uderzyła w jej poranione ciało.
*
Inaczej sobie wyobrażał przebieg tego spotkania. Musiał przyznać, że go zaintrygowała. Nigdy nie miał wysokiego mniemania o swoim guście do kobiet, ale tym razem, nawet jak na niego, poprzeczka była żenująco nisko. Morderczyni i zapewne psychopatka. Najprawdopodobniej z załamaniem nerwowym.
Cóż, przynajmniej to nie była kolejna nudna noc. Był ciekaw tej historii, miał pewność, że go zaskoczy. W jego wieku niewiele go zaskakiwało.
Długo nie wychodziła z łazienki.
Za to wyraźnie poczuł zapach świeżej krwi.
Wyobraźnia podpowiedziała mu nieprzyjemne wyjaśnienie, nie zamierzał jednak pozwolić się smarkuli wywinąć. Sądził, że będzie musiał wyważyć drzwi, ale wystarczyło nacisnąć klamkę. Nie zamknęła ich, jakby się spodziewała, że przyjdzie popatrzeć. Tymczasem spojrzała na niego wyraźnie zmieszana. W samych bawełnianych majtkach i turbanie z ręcznika, próbowała…
Zaklął, uświadamiając sobie, co robiła.
– Pokaż to – rozkazał.
Skrzywiła się, ale nie oponowała, kiedy podszedł. Przyklęknął, by dokładniej ocenić obrażenia. Trzy duże pakiety gazy przykleiła do brzucha plastrami. Kolorowymi, dziecięcymi plastrami z piratami. Opatrunki już przesiąkały krwią. Dwie plamy wykwitały nad jej pępkiem, jedna niżej, tuż nad biodrem. Taki sam opatrunek, choć wciąż czysty, miała na ramieniu. Biel gazy odbijała się od licznych siniaków pokrywających większość jej tułowia i ud. Nie urodził się wczoraj. Wiedział, jak powstają takie sińce na udach.
Otwarta apteczka leżała w zlewie – szybki rzut oka i już wiedział, że poza plastrami pirackimi miała też takie z księżniczkami. Brakowało za to porządnych materiałów opatrunkowych.
– Masz wciąż apteczkę, która była na wyposażeniu mieszkania? – zapytał.
– Mam apteczkę na wyposażeniu mieszkania? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Westchnął i wyszedł z łazienki. Mieszkała tu trzy lata i nigdy nie zauważyła zestawu awaryjnego? To mówiło mu o niej więcej, niż zdawała sobie sprawę.
Poszedł do sypialni i zdjął panel ukryty w wezgłowiu łóżka. W skrytce znajdowała się apteczka z wyposażeniem niezbędnym do uratowania życia, jeśli wampirowi powinie się noga czy omsknie ząb: opatrunki, zestaw do szycia i naklejane wzmocnione szwy, rurki i wenflony, jeśli konieczna byłaby transfuzja, adrenalina, maść z antybiotykiem i preparat przyspieszający gojenie. Odkąd wyposażył wszystkie mieszkania w swoim gnieździe w zestawy pierwszej pomocy, liczba nieszczęśliwych wypadków wyraźnie zmalała.
Daria przyszła za nim do sypialni, po drodze owijając się puchatym szlafrokiem.
– Siadaj i pokaż mi obrażenia – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Nie protestowała. Usiadła na brzegu łóżka i ostrożnie zerwała plaster z brzucha. Syknęła z bólu. Popchnął ją łagodnie, by się położyła, a sam odsłonił to, co skrywał opatrunek. Trzy wyraźne rany kłute, o lekko poszarpanych brzegach, dosyć głębokie. Gdyby miał zgadywać, nie zadano ich ani dziś, ani wczoraj, zapewne kilka dni temu, ale dzisiaj musiały znowu się otworzyć. Tylko dlaczego jeszcze nie były wygojone? Jako wampirzyca powinna się leczyć znacznie szybciej. Była młoda, jasne, ale nie aż tak, by uzdrawianie trwało u niej niewiele krócej niż u zwykłych ludzi.
– Wiem, wiem, to marnowanie dobrych materiałów opatrunkowych – ironizowała – zakażenie i tak nie zdąży się rozwinąć. Ale nie chcę ułatwiać robalom zadania z otwartymi ranami na brzuchu. Widziałam dokument o muchach plujkach. Okropieństwo po prostu, no i boli jak diabli. Czy po śmierci choć ból nie powinien być mi oszczędzony?
Swoją przemowę podkreślała energicznymi ruchami rąk wyłaniających się z luźnych rękawów pluszowego szlafroka.
– Masz dziwaczne poczucie humoru – powiedział Roman, odkładając na szafkę nocną gazę i pirackie plastry.
– Tak gadają ci, którzy przegapili ostatnie pięćdziesiąt lat popkultury. – Widząc jego minę, szybko dodała: – Nie mówię, że jesteś stary, czy coś w tym stylu…
– A jaki twoim zdaniem jestem? – zapytał, przygotowując się do szycia ran.
– Wiekowy. Ale dobry rocznik, jak wino i w ogóle.
Widząc jego uniesioną brew i nieszczególnie zachwyconą minę, wyjaśniła:
– Muszę się napić. Jestem tak głodna, że nie myślę jasno i zaczynam bredzić.
– Kiedy ostatnio jadłaś? – zapytał, zamierając z igłą nad jej skórą.
– Trzy dni temu – przyznała.
Jest za młoda, by robić takie przerwy w posiłkach, pomyślał z irytacją.
– Nie wstawaj – powiedział i wyszedł z sypialni.
Znów użył tego autorytarnego tonu, który ją drażnił, ale nie miała siły wstać, nawet po to, by mu pokazać, że wcale nie musi słuchać jego rozkazów. Choć trochę musiała. Był jej szefem, jej księciem, i przyszedł ją zabić. Można powiedzieć, że zapracował na posłuszeństwo. A przynajmniej na to, by mu za bardzo nie pyskować.
Roman zajrzał do lodówki. Daria była jednym z nielicznych z podległych mu wampirów, którzy unikali żywienia się na żyjących obiektach. Dbał o to, by mieli bezproblemowy dostęp do zapasów świeżej krwi w woreczkach. Ale jej lodówka była niemal pusta. Na półce samotnie leżała ostatnia torebka 0Rh+.
– Nie możesz się głodzić – powiedział, podając jej opakowanie.
– Nie robię tego. Trzy dni temu wypiłam tygodniowy zapas i zapomniałam zadzwonić.
– Zapomniałaś?
– Coś mnie rozproszyło – powiedziała, uciekając spojrzeniem. Wypiła duszkiem całą torebkę i wzdrygnęła się na końcu, jak po przełknięciu gorzkiego lekarstwa. – Powtarzanie sobie, że to dla mnie równie zdrowe jak smoothie z jarmużu, kompletnie nie wpływa na smak.
– Jesteś naprawdę dziwna – stwierdził, dezynfekując brzegi rany i zabierając się do szycia.
– Unikalna. Afirmuję moje dziwactwa, aż stają się zaletą – wymamrotała.
Znów pocierała oczy pięścią. Zaczęła ziewać. Na co ci przyszło, pomyślał Roman, by półnagie kobiety w pościeli zasypiały w twoim towarzystwie. Zdawał sobie sprawę, że Daria walczy z sennością, bo jest osłabiona. Nadchodził też świt. Była za młoda, by dyskutować z siłą słońca.
– Roman – wyszeptała sennie – ja rozumiem, że musisz mnie ukarać i w ogóle. Tylko pamiętaj, by nie sądzić mnie swoją miarą.
– A jaka to miara?
– Hurra-Burra potężny wampir, klękajcie narody!
– Rozumiem. A jaka jest twoja miara?
– Bardziej: „Ups, przepraszam, czy zechciałby pan na chwileczkę uklęknąć? Dziękuję”.
– Sugerujesz, że zabijasz uprzejmością?
– Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć! – jęknęła z frustracją.
– Postaraj się. Twoje życie od tego zależy.
– Ty jesteś królem nocy. Wampirem w stanie doskonałym. Większość wampirów jest… jak dzieci nocy, jeszcze nie osiągnęli twojego poziomu, ale mają potencjał… I jestem ja.
– A ty nie jesteś dzieckiem nocy?
Skrzywiła się, pocierając oczy piąstką.
– Ja jestem raczej dzieckiem miłości… – Uniosła palce w znaku pokoju i padła, kiedy słońce odcięło jej zasilanie.
Nie szkodzi. Mógł poczekać. Miał czas.
I trzy rany do zszycia. Od dawna tego nie robił. Panował nad sobą wystarczająco, by nie zdarzały mu się wypadki, ale nie zapomniał, jak zakładać szwy. Zastanawiał się, jak się nabawiła tych ran. Gdy skończył i założył świeże opatrunki – tym razem przymocował je nudnymi, cielistymi plastrami – zsunął jej szlafrok z ramienia i odsłonił jeszcze jedną plamę białej gazy. Odkleił plastry. To na pewno nie były obrażenia od noża. Skóra była poparzona i otarta. Uznał, że to ślad po kuli – powierzchowny, ale niewiele brakowało. Dziewczyna musiała być blisko strzelca, bo czarne drobiny niespalonego prochu wbiły jej się w skórę. Opatrzył i to miejsce. Jakim cudem mała Daria, która od trzech lat pracowała w jego banku, skończyła z ranami od noża i broni palnej? I jeszcze te dwa trupy po drodze! Parsknął śmiechem, myśląc o jej tłumaczeniu. Może faktycznie była inna niż większość wampirów, które znał. Tyle że to dzikie dziecko miłości zostawiło gdzieś za sobą dwa trupy.
O tak, miał tu kilka spraw do wyjaśnienia. Zadzwonił do swojego lokaja i zamówił zapas krwi dla Darii oraz posiłek dla siebie.
– Czy już po wszystkim? – Lokaj dyskretnie pytał, czy szef potrzebuje ekipy sprzątającej.
– Sprawa się odrobinę przeciągnie. Daj znać mojej asystentce, by odwołała wszystkie spotkania na jutrzejszą noc. I przyślij mi kilka moich rzeczy, spędzę tu dzień czy dwa – powiedział.
Nie musiał mówić nic więcej. Gregor pracował u niego od czterech lat i wiedział, co spakować. Nie kwestionował też decyzji Romana o pozostaniu. Za dobrze znał swojego pana, by porywać się na coś takiego.
Roman wiedział, że jego dalszy pobyt tutaj nie jest konieczny. Mógłby zlecić strażnikowi pilnowanie mieszkania aż do wieczora, a samemu wrócić do domu. Jednak coraz bardziej nabierał przekonania, że chce się tu rozejrzeć, sprawdzić to i owo.
Ostrożnie ułożył Darię na łóżku, przykrył kołdrą i wrócił do saloniku. Tu mógł znaleźć znacznie więcej informacji na temat zwyczajów dziewczyny. Sypialni nie urządzała, najwyraźniej zadowalając się standardowym wyposażeniem. Jedyną nową rzeczą była narzuta z flanelowych kwadratów, różowych i białych. To też niejedno mu o niej mówiło. Z oczywistych powodów niewiele wampirów decydowało się na biel i pastele w sypialni.
Rozglądał się po mieszkaniu bez wyrzutów sumienia. Było jego własnością. Gdy dojdzie do egzekucji Darii, to na niego przejdzie jej niewielki majątek. Choćby nie wiem jak była słodka, zabiła przynajmniej dwie osoby i nie mogła się z tego wywinąć.
Mieszkanie miało jedynie podstawowe wyposażenie, lokatorzy i tak wprowadzali się z własnymi rzeczami. Ona nie posiadała ich zbyt wiele. Może dlatego, że wcześniej podróżowała ze swoim stwórcą, nigdzie nie zatrzymując się na dłużej.
Wadim był specyficzny. Nie miał stałego rewiru, wędrował z haremem wampirzyc. Wszystkie były bardzo młodymi wampirzycami, przemienionymi w bardzo młodym wieku. Z roku na rok z większym trudem przychodziło mu przestrzeganie zakazu przemiany niepełnoletnich. Był stary i nie całkiem poczytalny. Hołdował dawnym prawom, jak choćby prawu do zmieniania ludzi w wampiry tylko dlatego, że taką się miało zachciankę. A że był wysoko umocowany koneksjami, nikt nie interweniował.
Gdy zgłosił Romanowi życzenie przebywania na jego terytorium, ten zgodził się niechętnie. Zaznaczył, że w jego mieście obowiązują nowe prawa. Był gotów je egzekwować, jeśli Wadim przekroczyłby granicę. Oddelegował też kilku strażników, by mieli przybyszów na oku. Obyło się bez większych tarć. Wadim wytrzymał miesiąc zamiast zaplanowanych trzech, po czym zniknął bez uprzedzenia, porzuciwszy dwie młodziutkie wampirzyce. Dziewczyny nie wiedziały, dlaczego je odciął. Roman podejrzewał, że stary po prostu się nimi znudził. Odcięcie tak młodych wampirów bez ostrzeżenia i bez zadbania o ich dalszy los uważał za obrzydliwe nadużycie władzy. Gdyby spotkało je to na terytorium innego księcia, pewnie nie przeżyłyby tygodnia. Nie miały wystarczającej pozycji w hierarchii, by negocjować prawo pobytu. Dla większości mistrzów ich młody wiek oznaczał głównie zapowiedź kłopotów i obowiązki.
Roman mógł być dla niektórych próchnem, ale w świecie wampirów miał opinię liberała z ciągotami do niebezpiecznych nowinek – jak równouprawnienie czy prawa człowieka.
Starsza z kobiet, Olga, wyjechała wkrótce do Amsterdamu, na zaproszenie tamtejszego gniazda, w którym od kilku lat przebywała inna porzucona przez Wadima wampirzyca. Roman dopilnował, by podróż Olgi odbyła się bezpiecznie.
Daria nie chciała wyjeżdżać. Oficjalnie poprosiła o przyjęcie do gniazda. Przyjął ją i otoczył dyskretną opieką, zapewnił pracę i mieszkanie.
Teraz, rozglądając się po spartańsko urządzonym wnętrzu, zastanawiał się, czy nie powinien dać jej więcej.
Wielki fotel był wysiedziany i miał powycierane obicie, więc pewnie kupiła go z drugiej albo i trzeciej ręki. Jakaś lampa, dwa regały, biały sekretarzyk będący współczesną kopią osiemnastowiecznego oryginału. Bawełniany dywanik, tanie rolety zaciemniające i zasłony z gęstego lnu podszytego czarnym płótnem. To nie była najskuteczniejsza forma zabezpieczenia okien w mieszkaniu wampira. Większość wybierała system elektroniczny, który opuszczał szczelne rolety zgodnie z godzinami wschodu słońca. Tyle że system kosztował. Ile ona zarabiała w tym banku? Może powinien się temu przyjrzeć?
Czasami zapominał, że młode wampiry jeszcze nie czerpią korzyści z długowieczności, potęgi procentu składanego i wieloletnich inwestycji. Daria pracowała w banku od trzech lat: zaczęła od samego dołu, dziś miała stanowisko samodzielnej referentki. Szybki awans. Wedle jej przełożonego była bardzo sumienna, poukładana, uprzejma dla klientów. Punktualna. Poza jednym tygodniem, kiedy bez uprzedzenia nie pojawiła się ani razu. Musiała być lubiana, bo przełożony ją krył i nie wnosił o zwolnienie dyscyplinarne, choć miał podstawy.
Została zmieniona przez Wadima, gdy miała dwadzieścia trzy lata. Rocznik 1983, na boga. Ze świeżym licencjatem w kieszeni, kompletnie bez doświadczenia. Roman nie znał szczegółów relacji w gnieździe Wadima, ale miał wrażenie, że dziewczyna nie nabyła przez te siedem lat wielu użytecznych umiejętności. Może jedynie takie, które przydałyby się, gdyby chciała pracować w Domu Kwiatów, ale zupełnie mu do tego nie pasowała.
W miarę oględzin mieszkania Romana coraz bardziej zdumiewało to, że jego podopieczna stała się morderczynią. To było ludzkie mieszkanie. Daria ewidentnie nie straciła łączności ze swym stosunkowo niedawnym człowieczeństwem. Była dziewczyną z lat osiemdziesiątych dwudziestego, a nie siedemnastego wieku, dla której współczesne zdobycze cywilizacji były czymś naturalnym. Miała telewizor, cały regał filmów na DVD, drugi zastawiony powieściami współczesnymi, fantastyką, kryminałami i romansami. Używała laptopa i korzystała z internetu. Ba, była jedną z tych osób, które kwadrans po przeprowadzce pytają administratora o hasło do wi-fi, a potem dzwonią i chcą wiedzieć, czy nie można by zwiększyć przepustowości, bo mają problem z Netflixem. Do niedawna w Thornie właściwie nikt się nie zastanawiał, czy w ogóle można tu mieć internet. Wilczy biznes zrewolucjonizował kwestię przekaźników i anten, wreszcie na tyle silnych, że radziły sobie z liniami magicznymi, ale prawdę mówiąc, tylko nieliczni byli tym zainteresowani. Dla wielu takich jak on internet był czymś nowym, a na stare lata do nowinek podchodziło się ostrożnie. Dla Darii z kolei stanowił coś oczywistego, co poznała jeszcze jako młoda ludzka dziewczyna. Świat wirtualny był odpowiednikiem wieczorków tanecznych, balu debiutantek i przejażdżek powozem po parku pod czujnym okiem przyzwoitki.
Daria miała więcej książek niż ubrań, płyty ze współczesną muzyką, także taką, która powstała po jej przemianie. Na ścianach w białych ramkach wisiały zdjęcia jej rodziny i przyjaciół. Wielu z nich wciąż żyło, a on wiedział, że śledziła ich dyskretnie.
Wydawała się dobrze przystosowana i spokojna. Nawet zbyt miła jak na wampirzycę. Wiele z kobiet w jego gnieździe przewracało oczami, gdy o nią pytał. Ot, „waniliowa dziewczyna”. Nudna, przewidywalna, niewiedząca, co to zabawa.
Coś im umykało. Jemu najwyraźniej też.