Читать книгу Czy można się mu oprzeć? - Angel Payne - Страница 5
PROLOG REECE
ОглавлениеMa ciało bogini, oczy kusicielki i usta diablicy.
Tego wieczoru cała należy do mnie. Na każdy możliwy sposób, jaki przyjdzie mi do głowy.
Kurwa, mnóstwo różnych rzeczy przychodzi mi do głowy.
Oszołomiony jej uwodzicielskim spojrzeniem idę za nią do zaparkowanej limuzyny. Paru znajomych z imprezy, którą właśnie opuszczamy – ich nazwiska już zaczynają mi się zamazywać niczym światła na barcelońskiej Plaça Reial – macha mi z przejęciem. Jakby Angelique La Salle zabierała mnie w sześciomiesięczny rejs do raju.
O tak!
Nigdy nie byłem na żadnym rejsie. Jako dziedzic hotelowego imperium nie cierpiałem na brak luksusów, ale na żadnym rejsie nie byłem. Chyba by mi się spodobało. Żadnych zmartwień, tylko bezkresny horyzont… I gorzała. Żadnych dziennikarzy jak w tym tłumie, który błyskał mi w klubie fleszami po oczach.
Ciekawe, jakie będą nagłówki.
Na pewno mają już zaplanowanych kilka różnych kombinacji. W tym tygodniu największą popularnością cieszą się: Imprezowicz. Podrywacz. Dziedzic, co nie lubi dziewic. Milioner, któremu nie tylko portfel wypycha spodnie.
No cóż. Nie mogę ich zawieść co do tych wypchanych spodni.
I – to chyba kurewsko jasne? – nie zamierzam.
Jeśli tylko mojemu mózgowi spodoba się to tak samo, jak mojemu kutasowi… Na pewno nie będę narzekać.
Może to ta jedyna?
Może to coś więcej.
Może to ta, która wszystko zmieni? W końcu.
Gdy limuzyna włącza się do ruchu w godzinach sobotniego nocnego szczytu, Angelique zaczyna wodzić zielonymi oczami po wszystkim, co znajduje się poniżej mojej szyi. Moje ciało staje na baczność po pięciu sekundach. Fantazje rodzące się w moim mózgu ustępują pod naporem zdeprawowanej gorączki moich członków. Moja pierś jeszcze płonie od malinek, którymi grupowo obsypało mnie pięć dziewczyn na klubowym parkiecie. Barki płoną od paznokci szóstej, która rzuciła się na mnie jak wariatka, od tyłu. Mój kutas pulsuje od erekcji, która nie słabnie przez siódmą dziewczynę i kreskę koki, którą z niego wciągnęła.
Wzrok Angelique zatrzymuje się w tym punkcie na dłużej. W zachwycie.
– C’est magnifique.
Jej głos staje się chrapliwy, gdy ona pochyla się i wsuwa dłoń między poły mojej koszuli. Gdzie jest mój krawat? Przecież miałem na sobie krawat tego wieczoru. Na jakimś etapie. Jedwab od Prady wyparował jednak, tak jak moja samokontrola. Moja skóra drży i rozgrzewa się pod błądzącymi palcami.
O kurwa.
Nawet jeśli nie jest to ta jedyna, przynajmniej jest kimś. Ciałem, które rozgrzeje tę noc. Obecnością, jakąkolwiek, która wypełni pustkę.
Pustkę, o której przestałem myśleć wieki temu.
– Ty też jesteś wspaniała – mamroczę, próbując zachować kontrolę, gdy Angelique przerzuca nade mną wyjątkowo elastyczną kończynę i dosiada mnie okrakiem. Skąpa zielona koktajlowa sukienka podjeżdża do góry na jej udach.
Oczywiście pod spodem nie ma niczego, co powinno znacznie bardziej uszczęśliwić mojego kutasa. To niepokojące, choć jeszcze się nie martwię. Jestem twardy, po prostu nie pulsuję. Nie pragnę. W sumie sam już nie wiem, czego pragnę. Wiem tylko, że bardzo dużo czasu poświęcam na poszukiwanie tego pragnienia.
– Niemal ideał – mruczy, rozpinając moją koszulę aż do pasa. – Oui. Te ramiona, takie szerokie. Ten brzuch, taki umięśniony. Jesteś doskonały, mon chéri. Doskonale się do tego nadajesz.
– Do czego?
– Zobaczysz. Już niedługo.
– Może coś mi podpowiesz? – Uśmiecham się szeroko w dolinę pomiędzy jej piersiami.
– To by popsuło niespodziankę, n’est-ce pas?
Wydaję niski warkot, ale nie naciskam – głównie dlatego, że ona jest warta czekania.
W trakcie podróży samochodem prowokuje i szarpie, muska i liże, kusi i zachęca. Wszędzie. Aż mam ochotę nakazać kierowcy, by zjechał na pobocze, sięgnąć po prezerwatywę i zerżnąć tę kusicielkę tu i teraz.
Ale gdzie, do cholery, jest to tu?
Gdy tylko przychodzi mi do głowy to pytanie, limuzyna wjeżdża na jakiś poprzemysłowy teren. Odpo-
wiednio zabezpieczony, wziąwszy pod uwagę wysokie mury i automatyczną bramę, która pozwala nam wjechać prosto do budynku.
W środku, przynajmniej pod wiatą dla samochodów, panuje martwa cisza. W powietrzu unosi się zapach chemikaliów, skóry i… niebezpieczeństwa.
Nie ma to jak nuta tajemniczości, żeby doświadczenie seksklubu uczynić jeszcze przyjemniejszym.
– Wzięło cię na wspominki, co? – Skubię zębami podbródek Angelique.
Trzy tygodnie temu spotkaliśmy się w nieco bardziej intymnej wersji takiego miejsca, w Paryżu. Ja miałem potrzebę, ona mnie skusiła. Koniec historii. A raczej początek, zależy, jak na to spojrzeć.
– Nie podejrzewałem cię o taką nostalgię, skarbie.
Wysiada z limuzyny, zostawiwszy sukienkę na ziemi. W sumie niewiele miała z niej pożytku, odkąd zadarłem ją jej do pasa.
– Chodź, mój doskonały Adonisie.
Doskonały. Nieczęsto słyszę to słowo, przynajmniej w odniesieniu do siebie. Znacznie częściej przyklejają się do mnie medialne łatki albo, jeśli mam szczęście, jedna z tych pieszczot ukutych specjalnie dla mnie przez ojca i Chase’a, którymi obsypują mnie w swoich cotygodniowych wiadomościach telefonicznych. Tata jest nieco bardziej wyrozumiały i zazwyczaj wybiera coś w stylu „Witaj, nieznajomy” albo „Mój mały cygański dzieciaku”. Chase nie ma hamulców. Ostatnio najbardziej lubi mnie nazywać Kapitanem Porażką.
– Założę się, że sam chciałbyś być teraz Kapitanem Porażką, dupku – mamroczę pod nosem, gdy podchodzą do mnie dwie wspaniałe kobiety przywołane przez Angelique pstryknięciem palców. Białe laboratoryjne fartuchy z trudem ukrywają ich bujne krągłości. Nie mogąc się opanować, zerkam na śnieżnobiałe pończochy przekonany, że muszą się trzymać na podwiązkach. Pomimo tych seksownych strojów żadna z nich nawet się nie uśmiecha, gdy razem zaczynają mnie rozbierać.
Tak mnie pochłonęło to, co robiły te małe roboty, że nie zauważyłem, kiedy przebrała się Angelique. Zamiast złotych szpilek, które nosiła w klubie, ma teraz stabilniejsze buty i biały fartuch. Blond loki zebrała z tyłu i upięła w kok.
– No, no, no. Doktor La Salle, jak mniemam? – Mierzę wzrokiem jej nowy strój ze znaczącym uśmieszkiem, próbując ignorować nagłe ściskanie w żołądku, gdy ona zaczyna wodzić po mnie wzrokiem.
Pożądanie znikło z jej twarzy. Maluje się na niej niemal kliniczny spokój.
– Och, nie jestem doktorem, chéri.
Unoszę brwi i opieram obie dłonie na biodrach tak, by palce strategicznie wskazywały mojego sterczącego kutasa. Może nie wiem jeszcze, co ta kobieta jada na śniadanie, ale wiem, że ma słabość do aroganckich łajdaków. Zwłaszcza gdy są nadzy, mają wzwód i nie boją się czegoś z tym zrobić.
– To nic, chérie. – Kołyszę się na piętach. – Mogę udawać, że jesteś. Jeśli chcesz.
Angelique bierze głęboki oddech i prostuje plecy. Zabawne, nigdy jeszcze nie wydawała mi się bardziej seksowna niż teraz, kiedy naprawdę wygląda jak lekarka zamierzająca przekazać mi gówniane wyniki badań.
– Koniec udawania, mon ami.
– Koniec.
Znów ten ucisk w żołądku. Oglądam się za siebie. Dwie asystentki znikły, chyba że za sprawą magii zamieniły się w najmasywniejszych kolesiów, jakich widziałem. Nie licząc tych w sekcji dla VIP-ów w nocnym klubie.
Te cud-bliźniaki na pewno nie są tutaj po to, żeby mnie chronić.
Jednocześnie chwytają mnie za ramiona i kładą na noszach.
A potem mnie do nich przypinają. Mocno.
Naprawdę mocno.
– Co jest, kurwa?
– Ciiicho. – Angelique pochyla się nad moją twarzą (te kutasy tymczasem unieruchamiają też moją głowę) i muska szczupłymi palcami moje pomarszczone czoło. – Będzie lepiej dla ciebie, jeśli przestaniesz się opierać, mon trésor.
– Lepiej? Ale… Co?
Jej oczy rozbłyskują intensywnie, po czym powleka je szaleństwo.
– Historia, Reece! Tworzymy historię, a ty jesteś teraz jej częścią. Jedną z najważniejszych!
– Ty… Ty jesteś kompletnie porąbana. Nie tworzysz historii, głupia suko! Popełniasz przestępstwo! To jest porwanie!
Jej uśmiech emanuje upiornym spokojem.
– Nie, jeżeli nikt się nie dowie.
– Ludzie się zorientują, że zniknąłem, Angelique.
– A kto mówi, że znikniesz?
Z jakiegoś powodu braknie mi riposty. Właściwie nie, znam powód. To, co ona wyprawia, to szaleństwo. Ale doskonale zaplanowane szaleństwo.
A to oznacza…
Mam przerąbane.
Anioł, któremu zaufałem, że zabierze mnie do nieba, wręczył mi przepustkę do piekła.
Mój kutas jeszcze nigdy nie wpakował mnie w większe gówno.