Читать книгу Lektorka - Anna Grzeszczuk - Страница 4
ОглавлениеZbliżał się dzień wizyty u lekarza. Olga czuła narastające napięcie i emocje, których nie potrafiła nazwać. Były obezwładniające. Nie mogła spać. Przez kilka wieczorów poprzedzających spotkanie ze specjalistą parzyła sobie podwójną melisę. Była chodzącym kłębkiem nerwów. Chciała wzmocnić działanie ziół czymś znacznie silniejszym, ale bała się efektów. Poprzednie dni sprzyjały degustowaniu wina. Na samą myśl, ile od tego czasu wypiła, robiło jej się słabo. Jaki to mogło mieć wpływ na stan, w którym jest teraz? Wolała się nie zastanawiać. Pozostała zatem przy melisie, która była jak placebo. Wprawdzie udawało się jej zasnąć, lecz po kilku godzinach napar przestawał działać, a ona budziła się w środku nocy i rozmyślała o miejscu, w którym się znalazła – miejscu pozbawionym miłości.
Pojutrze wizyta. Wytrzyma do tego czasu. Zrobi wszystko, aby zająć czymś swój umysł. Rozpoczyna się nowy rok ciężkiej pracy. Olga jest lektorką w szkole językowej. Czy praca wyzwoli ją z dramatu własnego życia? Czy może maska radosnej kobiety, którą przywdziewa, roztrzaska się na oczach wszystkich, a ona stanie przed nimi naga, taka jaka naprawdę jest? Taka jaka była na co dzień, gdy spojrzenia innych nie mogły jej dosięgnąć. Gdy wracała do siebie i wraz z ubraniem zrzucała nieprzystającą siebie, była naga – emocjonalnie podatna na najdrobniejsze zranienia. Ale w przestrzeni swojego mieszkania nieosiągalna dla innych.
– Wszystko, na czym mi zależało, zniknęło – powtórzyła głośno jego słowa. Nie mogła uwierzyć, że właśnie teraz je sobie przypomniała.
Jeszcze tylko kilkadziesiąt godzin dzieliło ją od spotkania ze swoim długoletnim lekarzem. Z pochodzenia był Irańczykiem. Od lat mieszkał w Polsce, szczęśliwie żonaty. Miał cudowne usposobienie. Lubiła wizyty u niego. Bezpośredniość, serdeczność i żarty, które zawsze doprowadzały ją do łez. Często się śmiała. Taka była od dziecka. Ale teraz bała się, że łzy popłyną z zupełnie innego powodu. Po raz pierwszy bała się też wizyty u ginekologa. Na szczęście to jeszcze prawie dwa dni – uspokajała samą siebie.
Nikt nie wiedział o jej załamaniu. Tak jak nikt nie wiedział o Nim – o Pawle. Dla niej nie miało to znaczenia. Wprowadzenie kogoś do ich świata nic by nie zmieniło. Nie zmniejszyłoby jej bólu. Tylko rozpoczęłoby lawinę pytań oraz zbędnych porad w stylu „Musisz zapomnieć!”.
Była przed badaniem i jedne, czego nie może teraz na pewno, to właśnie zapomnieć. Dotykała swojego ciała, gładziła się po brzuchu, jakby tymi gestami chciała wskrzesić w sobie życie. Nigdy wcześniej nie czuła się podobnie. Nigdy nawet nie przypuszczała, że mogłaby się tak czuć. To było jedno z jej najpiękniejszych uczuć i jedno z najbardziej przerażających jednocześnie.
Dziś zrobiła badanie krwi. Od dawna leżało skierowanie, więc miała w końcu motywację. Wyniki będą wprawdzie po wizycie, ale to nie szkodzi. Przynajmniej będę miała pełen obraz i to prawie od razu – pomyślała.
***
Trzecia trzydzieści w nocy. Potężny, powtarzający się dzwonek. Skąd ten dźwięk? Która godzina? Gdzie to dzwoni? Olga starała się szybko oprzytomnieć. W końcu uświadomiła sobie, że to jej domofon. Na Boga! O tej porze? – wystraszyła się całkiem poważnie. W tej samej chwili dojrzała migające światełko w swoim telefonie. Konrad próbował się do niej wielokrotnie dodzwonić. Nie miał szans, jej telefon od dawna pozostawał w stanie „uśpienia”. Nie chciała żadnych rozmów. Żadnych spotkań. Niczego. Nie chciała nikogo obarczać swoim życiem. Życiem, które sprawiało jej taki ból.
Przypomniała sobie, że wcześniej wysłała mu wiadomość: „Chciałabym teraz pobyć z Tobą. Źle się czuję. Bardzo”. Nie myślała, że pociągnie to za sobą takie konsekwencje. Dzwonek wciąż głośno dawał o sobie znać. Odkąd była z Pawłem, spała nago. Uwielbiała, jak się w siebie wtulali i przesypiali całe noce, zmieniając pozycje. Potrafiła czuć podniecenie, będąc w półśnie. Miała wrażenie, że nigdy przy nim głęboko nie zasnęła, jakby bojąc się, że zniknie. On albo ona. Szybko narzuciła więc koszulkę, pośpiesznie wyciągniętą z szafy, podeszła do drzwi i pozwoliła Konradowi wejść. Niepokój na jego twarzy graniczył z przerażeniem.
– Nie mogłem wcześniej. Grałem na festiwalu jazzowym. Zresztą mówiłem ci o tym. Co się dzieje, Olga? Na litość boską, tak mnie wystraszyłaś! – mówił z takim przejęciem, że nie mogła uwierzyć w rzeczywistość tej sceny.
– Przepraszam, że cię zdenerwowałam. Nie chciałam. Ale wiesz, gdy piszę, zawsze brzmi to mocno. A może po prostu tak dobieram słowa – zupełnie nieświadomie. Nie wiem. Wzięłam tabletki na sen, dlatego tak długo trwało, zanim ci otworzyłam. Jestem wykończona. Zmęczona. Potwornie zmęczona – wylewała z siebie wyjaśnienia.
Pamięta Konrada i siebie z dawnych czasów. Konrad rozpromieniony na jej widok. Zawsze stęskniony. Czekał na nią pod szkołą. Nieraz ryzykowali. Jednak publicznie nigdy nawet się nie dotknęli. Nikt nie przypuszczałby, że coś ich łączy. Dopiero gdy zamykali za sobą drzwi wynajętych pokoi w pensjonatach, mogli oddać się swoim fantazjom. Wtedy mogli w pełni nacieszyć się sobą. Wyjeżdżali na weekendy w najbardziej odludne miejsca. Uwielbiała tę dzikość. Ale czy otoczenie, przyroda miały znaczenie, kiedy tak naprawdę nie wychodzili z łóżka? Aparat, który miał utrwalać krajobrazy wokół, służył tylko do utrwalania ich seksualnych uniesień.
Teraz nie może uwierzyć, że ma w swoich zbiorach takie zdjęcia. Całe foldery zdjęć. On zresztą też je ma, gdzieś schowane na dysku komputera. To wszystko, co zostało z ich gorącego związku. Zakazanego. Związku, który nie powinien się wydarzyć.
Spotykali się w najbardziej nieprzewidywalnych porach, byle tylko się sobą nasycić. Często wpadał z samego rana, bo nie mógł wytrzymać do wieczora. Wtedy ona ledwo zdążała na zajęcia. W biegu porywała książki, ubierała się, jadła i wychodziła. Potem łapała się na braku koncentracji. Jej myśli uciekały w zakazane obszary. Miała poczucie, że czas mijał dzięki temu znacznie szybciej. Łatwiej było poradzić sobie z najbardziej nawet nieprzewidywalnymi problemami. Wszystko wydawało się do opanowania. Konrad dawał jej energię, która sprawiała, że nie obawiała się niczego. Chyba przejęła to od niego – zawsze spokojnego, nieujawniającego nadmiernych uczuć.
Natomiast Olga była emocjonalna, jakby przeżywała za co najmniej setkę osób. Czasami miała wrażenie, że ją to zabije. Nie potrafiła ujarzmić swoich emocji. Niewiele wystarczało, aby wpadła w niekontrolowany szał czy równie niekontrolowane podniecenie. Wystarczył drobiazg, który rozpalał ją do czerwoności, a wtedy wszystko wokół było zagrożone. Przypadkowe osoby również mogły stać się ofiarami jej furii. Pamięta wiele sytuacji szkolnych, w których musiała głęboko oddychać, otwierać okno, zamykać oczy i powtarzać sobie w duchu „Przecież to nie twoje dziecko i nie twoja wina, że jest takie nie do zniesienia”. Kiedyś w trakcie przerwy w szkole wysłała wiadomość do przyjaciela: „Nie znoszę małych dzieci” dokładnie w momencie, gdy jedna z dziewcząt podeszła do niej i zapytała, czy może ją przytulić! Zupełnie nie wiedziała, jak zareagować. Była przejęta tym, jak los pokazywał jej, że tak naprawdę to tylko emocje. Przytuliła to dziecko i pomyślała, że… nie ma swojego. Głęboko w niej odezwał się głosik, który jeszcze wtedy nie nabrał siły i odwagi, by przemówić z całą mocą.
Z wyjątkiem tak skrajnych sytuacji Olga tak naprawdę bardzo lubiła te swoje „skrzaty”. Żartowała, że ma sześćdziesięcioro dzieci, dlatego więcej już nie potrzebuje. Konrad miał syna. Według niej był cudownym ojcem. Wtedy wszystko było inne. Dziś spogląda na to jak na piękną historię. Historię będącą częścią jej dość nieobliczalnego życia.
Kiedy tak stali teraz oboje w jej mieszkaniu, Olga była roztrzęsiona. Nie można tego było wytłumaczyć tabletkami. W końcu zaproponowała, żeby czegoś się napili i w miarę spokojnie porozmawiali.
Ale jak mam z nim rozmawiać o moim życiu? Akurat jemu nie mogę powiedzieć, dlaczego znalazł mnie w takim stanie – myśli szalały w jej głowie.
Aby rozładować sytuację, zaczęli rozmawiać o wszystkim i o niczym, tylko nie o tym, co spowodowało jej dramatyczny stan. I to pozwoliło jej zapomnieć o Pawle choć na moment. Konrad był od niej dziesięć lat starszy, znał ją wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, bez słów. Dzielił się z nią wrażeniami z dopiero co zakończonego koncertu, przeplatając opowieść anegdotami zza kulis. Historie ze świata sceny muzycznej zawsze działały na Olgę kojąco. A teraz, w okolicznościach, w których się znalazła, tym bardziej było to jej potrzebne. Nie przypuszczałaby, że znajdą się kiedyś w takim położeniu – nie jako kochankowie, ale jako wspierający się przyjaciele. Doceniała jego pomoc, zwłaszcza że nikt inny nie znał jej historii, jej obaw i strachu. Mogłaby tak z nim spędzić całą noc, ale musiał wracać do domu. Jego rodzina zawsze będzie na pierwszym miejscu. Tak było od początku, gdy się poznali, i nigdy się nie zmieniło. Zaakceptowała to dawno. Choć jednak zbyt późno, aby nie cierpieć, gdy się rozstali.
Dziś zrozumiała, że przeszli na inny etap swojej znajomości, dużo bardziej dojrzalszy.
– Doceniam twoją troskę o mnie i świadomość, że nawet w środku nocy mogę na tobie polegać. To bardzo wiele dla mnie znaczy.
– Olga, tak po prostu jest. Rozumiem, że są sprawy, o których ze mną nie porozmawiasz. Szanuję to.
Konrad nie był zadowolony z przebiegu ich spotkania, bo tak naprawdę nie uzyskał od Olgi żadnych informacji. Jednak fakt, że jego przyjaciółce nic się nie stało, jak mogło wynikać z niepokojącego tonu wcześniejszych wiadomości, napawał go spokojem. Po jego wyjściu Olga znowu została sama ze swoimi myślami. I potwornym strachem.
***
Poprzedniego dnia Olga odebrała telefon. Dzwoniła Magda, jej przyjaciółka ze studiów. Wkrótce będą świętować dwudziestolecie wspólnego, choć prowadzonego równolegle, życia. Odkąd Magda budowała własny dom, widywały się bardzo rzadko. Dystans dwustu kilometrów wydawał się urastać do znacznie odleglejszego. Jednak akurat Magda odwiedziła rodziców i zapraszała ją do siebie. Czy jestem w stanie temu sprostać? – biła się z myślami Olga. Spędzić wieczór z dziećmi? Bała się. Ale obiecała, że przyjedzie następnego dnia.
Miała problem, żeby w ogóle narzucić na siebie jakieś ubranie, a co dopiero stawić czoło szczęściu rodzinnemu. Czuła obezwładniający lęk przed zderzeniem własnego smutku z radością dzieci. Lęk przed niepewnością własnej reakcji w momencie spotkania z dziećmi, których sama nie miała. Po wizycie Konrada wróciła do łóżka, z którego nie umiała się podnieść.
To będzie trudne, ale zobaczę, czy moje odczucia wobec dzieci są realne – przekonała samą siebie. Na wszelki wypadek zadzwoniła, że się spóźni, bo nie czuje się najlepiej, ale Magda nie pozwoliła jej się zwieść i zmusiła ją do przyjścia. To był dobry pomysł.
Długo rozmawiały przy wielkim dzbanie pysznej herbaty z miodem i goździkami. Dzieci nie było, dziadek zabrał je na plac zabaw. Miały warunki do nieskrępowanych wynurzeń.
– Pamiętasz, jak wspominałam ci w jednej z naszych rozmów telefonicznych, że w moim życiu pojawił się ktoś ważny? – spytała niepewnie Olga.
– Oczywiście. Sposób, w jaki o tym mówiłaś, od początku wzbudził moje zainteresowanie, ale również niepokój. Kim jest ten On? – Magda nie kryła podenerwowania.
– Ma na imię Paweł. Tak naprawdę nikt o nim nie wie, tylko ty. Nasze spotkanie poszybowało w takim kierunku, o którym żadne z nas nawet nie pomyślało. Daliśmy się ponieść totalnemu szaleństwu. Wiesz, jakby wszystko nagle było możliwe. Boję się, że z każdym słowem trochę go ubywa. Boję się, że w końcu całkiem zniknie.
– Olga, ale w czym tak naprawdę tkwi problem?
– I tutaj cię zaskoczę. Bardzo zaskoczę – wyszeptała. – Zapragnęłam dziecka. Z nim.
Magda nie skrywała swojego zaskoczenia, gdy usłyszała, że Olga mówi o dziecku.
– Przecież ty nie chcesz mieć dzieci! – przerwała w pół słowa. Tak, wszyscy mogli być zaskoczeni zmianą, jaka nastąpiła w Oldze. Całe życie głośno i stanowczo opowiadała się przeciwko posiadaniu dzieci. W ogóle nie widziała w tym sensu. Przecież i tak umrą – kwitowała całą dyskusję.
– Wiem, wiem – westchnęła. Nie potrafię sobie poradzić z tą zmianą we mnie. Zaskoczyło mnie to równie mocno jak ciebie. – Olga wydawała się zagubiona i bardzo poruszona.
Magda nie była w stanie ukryć przejęcia i dużego zaskoczenia, które odtąd miały nie zniknąć z jej twarzy. Dla Olgi już samo wyzwolenie się od ciężaru ukrywanej tajemnicy było ulgą. Wiedziała jednak, że to nie wszystko.
Gdy pojawiły się dzieci przyjaciółki – Maja i Tymek – jej tłumione uczucia przypomniały o sobie z siłą tsunami. Miała wrażenie, że potworna tęsknota za Pawłem i za ich dzieckiem, którego tak pragnęła, zmiecie ją z powierzchni ziemi. Dewastujące uczucie. Na oczach całej rodziny Magdy nie mogła się rozpaść, więc po prostu zatraciła się w zabawach z sześcio- i trzylatkiem. Weszła w świat baśni z niezwykłą łatwością. Misie, syrenki, latające pojazdy i magiczne bańki – zaczarowana kraina dzieci. Olga była jej częścią przynajmniej przez ten jeden wieczór. Po wspólnie zjedzonej kolacji życzyła dzieciom kolorowych snów i czym prędzej się pożegnała.
– Olga, nie płacz – przytuliła ją przy bramie Magda.
Wytrzymała do momentu otwarcia drzwi auta. Potem całą drogę przepłakała. Zatrzymała się w jakimś otwartym jeszcze sklepie i kupiła pierwszy z brzegu alkohol, bo nie wyobrażała sobie, że zaśnie bez tego.
Po powrocie do domu odkorkowała butelkę. Zemdliło ją po dwóch łykach. Nie chciała tak radzić sobie z bólem. Otworzyła więc laptopa i zaczęła pisać. Słowa same układały się w zdania, tworząc historię, która jeszcze dla Olgi nie była wyraźna. Nie wiedziała, dokąd prowadzą ją palce śmigające po klawiaturze, ale czuła, że dzieje się to jakby poza nią. Całkowicie się temu poddała. Godzina, druga, minęła północ, zaczynało świtać. Olga usnęła z wyczerpania w połowie zdania.
Rankiem przebudziła się na chwilę i zobaczyła, co stworzyła tej nocy. Była przejęta, ale nie miała siły dokładnie czytać. Wróciła do łóżka i spokojnie przespała kilka następnych godzin. Wstała rozluźniona, czując, że wydarzyło się coś dobrego, wyzwalającego. Zdała sobie sprawę, że wizyta u Magdy ujawniła uczucia, które nosiła w sobie. Czekały na niego i ich dziecko – pomyślała. Wiedziała, że ten dzień wkrótce nadejdzie, ale teraz jest czas na pracę i dokończenie spisywanej historii.
Zrobiła sobie śniadanie i przystąpiła do pisania. Kolejne strony zapełniały się wydarzeniami, przemyśleniami i różnymi postaciami. Traciła kontrolę nad upływającym czasem. Zaczynała żyć innym światem, który tworzył się pod jej palcami. To było ekscytujące, wcześniej niewiele miała takich doświadczeń. Pisała o nocy sztuki.
Był piękny letni wieczór. Całe miasto ożyło. Wszędzie trwał artystyczny zamęt. Mnogość galerii, wystaw, studiów fotograficznych właśnie tej nocy dawała o sobie znać z niecodzienną mocą. Starówka stała się miniaturą paryskiego Montmartre. A przynajmniej takie były ciche aspiracje lokalnych marszandów. Ciepłe światła latarni rozświetlały wystawione wszędzie obrazy, zdjęcia, rzeźby, witraże. Galeryjki zadbały o własny, niepowtarzalny klimat, kreując świetlne iluminacje. Świat z obrazów mieszał się z tym realnym. Twarze z poprzednich epok z tymi w nie wpatrzonymi. Jakby wszyscy chcieli zaczerpnąć z siebie nawzajem, poczuć życie w czasach, kiedy nie istnieli. Czuło się magię święta artystów na każdym kroku.
Jedną z uliczek spacerowała młoda kobieta. Miała świadomość, że młodość to stan ducha, który należy pielęgnować, wiedząc, jak cenne jest życie. Szła pewnym, zawadiackim krokiem, ubrana w kwiecistą suknię. Mogła się podobać, a na pewno przyciągała uwagę wielu. Miała długie czarne włosy, upięte w dość luźny sposób, i szal, który pięknie komponował się z suknią.
Postanowiła przysiąść przy stoliczku wystawionym w sąsiedztwie galerii sztuki. Aromatyczna herbata zaparzana w gustownym czajniczku sprawiła, że wieczór nabrał jeszcze większego uroku. Kobieta wyjęła książkę z torby i zaczęła czytać. Nagle usłyszała głos gdzieś zza ramienia:
– Przepraszam panią, czy mógłbym się dosiąść? Jest taka piękna noc i trudno o wolne miejsce.
Spojrzała na uśmiechniętą twarz zwróconą w jej kierunku i zrozumiała, że już nie poczyta. Jego oczy śmiały się jeszcze radośniej niż twarz. Pomyślała sobie, że nigdy nie widziała piękniejszej twarzy, a gdy przyjrzała się jego sylwetce, poczuła, że jest jak jej ciche, skrywane marzenie. Szczupły, wysoki z pięknymi dłońmi. I głos. Głos, który ją ujął od pierwszego dźwięku. Była bardzo muzykalna, a on wydawał się stworzony do tańca.
Życie z Pawłem było tylko dla nich – to był ich niezwykły świat. Z niego nie chciała czerpać, to było zbyt intymne, zbyt ważne. Przemknęło jej przez myśl, że właściwie mogłaby już tylko pisać i to dałoby jej spełnienie. Ale przecież musiała wracać do pracy. Czekały na nią nowe grupy uczniów. Nowe dzieci i młodzież. Kto wie, może w tym roku również dostanie jakichś dorosłych? Szkoła oferowała nowe kursy. To z pewnością byłoby urozmaicenie.
Ale jeszcze przez parę dni może o tym nie myśleć. Chciałaby ten czas wykorzystać na pisanie, bo czuje, że tekst domaga się skończenia.
Byłam pierwszą osobą, która trzymała Tymka po urodzeniu – przypomniała sobie tę ulotną chwilę z przeszłości. Co za piękny moment! On taki bezbronny. A teraz widzi, jak bardzo się zmienił. Tak, dzieci Magdy przypominają o tym, jak życie umyka, jak z każdym ich nowym doświadczeniem nam dorosłym tych doświadczeń ubywa.
Wspomnienie dzieci uświadomiło jej, jak niewiele czasu jej zostało. Jak cenne są te chwile, które jeszcze przed nią. Jedyne, czego pragnie, to dzielić je z Pawłem. W takich momentach nie wiedziała, czy walczyć o życie czy po prostu lepiej zniknąć, rozpłynąć się we wszechświecie.
Kiedy Paweł się pojawił, jej życie całkowicie się odmieniło. Zmieniła się też Olga i jej pragnienia. Teraz czekała na wizytę u lekarza z rosnącym niepokojem i pragnieniem jednocześnie.
***
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej