Читать книгу Niepełnia - Anna Kańtoch - Страница 6

II. Opo­wieść o znik­nię­ciu

Оглавление

Marta znik­nęła pięć dni przed Wigi­lią, w samym cen­trum Kato­wic, pod­czas świą­tecz­nego jar­marku. Na wyso­ko­ści nosa zapach wędzo­nych ryb toczył bój z korzenną wonią grza­nego wina, wyżej bożo­na­ro­dze­niowe deko­ra­cje w kształ­cie sopli kapały srebr­nym świa­tłem, a po fasa­dzie Sepa­ra­tora spa­ce­ro­wały powięk­szone do gigan­tycz­nych roz­mia­rów duchy śnież­nych płat­ków. Dzie­sięć minut wcze­śniej Pio­trek zgo­dził się entu­zja­stycz­nie z Martą, że wszystko to jest strasz­nie kiczo­wate, zwłasz­cza zaprzę­żona w reni­fery karoca i anioł­mu­zy­kant, który z ich per­spek­tywy wyglą­dał tro­chę tak, jakby trąba wyra­stała mu pro­sto z ramion. Pięć minut wcze­śniej rów­nie entu­zja­stycz­nie przy­tak­nął, kiedy dziew­czyna powie­działa, że jed­nak jest w tym świą­tecz­nym kiczu nie­od­party urok. Pomy­ślał wtedy, że ten wła­śnie wie­czór zapa­mięta do końca życia – nawet dla niego brzmiało to naiw­nie, ale nie zamie­rzał się przej­mo­wać.

Póź­niej puścił rękę Marty i zgu­bił dziew­czynę na śli­zgawce, nie­wiel­kiej, ale mocno tego wie­czoru zatło­czo­nej. Potknął się – oboje od dawna nie jeź­dzili na łyż­wach i teraz chwiali się niczym pijani, pod­trzy­mu­jąc się i chi­cho­cząc – i nim udało mu się odzy­skać rów­no­wagę, Marty nie było. Przez kilka minut Pio­trek krą­żył, zdez­o­rien­to­wany, na próżno wypa­tru­jąc zna­jo­mego czer­wo­nego płasz­czyka wśród gru­dnio­wej obfi­to­ści kur­tek, pola­rów i innych okryć, potem oddał łyżwy i ruszył szu­kać narze­czo­nej mię­dzy stra­ga­nami.

Nie mar­twił się, wtedy jesz­cze nie. Był młody, wie­rzył w miłość do gro­bo­wej deski i wciąż sądził, że złe rze­czy zda­rzają się tylko w ciem­no­ści, w nie­bez­piecz­nych dziel­ni­cach, dzie­ciom albo naiw­nym nasto­lat­kom. Nie tutaj, w tłu­mie i powo­dzi świą­tecz­nych świa­teł, nie dwu­dzie­sto­trzy­let­niej, roz­sąd­nej i ener­gicz­nej stu­dentce, która zacze­pia­ją­cym ją typom dziar­sko poka­zy­wała „fucka”, która nie otwie­rała drzwi, jeśli nie wie­działa, kto za nimi stoi, i ni­gdy nie odpo­wia­dała na wia­do­mo­ści od nie­zna­jo­mych.

Nie wtedy, gdy z gło­śni­ków pły­nęły dźwięki Cichej nocy, a za pięć dni, w wigi­lijny wie­czór, Pio­trek i Marta mieli ofi­cjal­nie ogło­sić zarę­czyny.

Cho­dził więc i szu­kał cier­pli­wie, two­rząc w gło­wie naj­bar­dziej praw­do­po­dobne sce­na­riu­sze: zgłod­niała i poszła kupić coś do jedze­nia, zoba­czyła w tłu­mie zna­jomą twarz i chciała się przy­wi­tać, obra­ziła się z jakie­goś powodu i posta­no­wiła zro­bić narze­czo­nemu brzydki dow­cip. A tele­fo­nów nie odbiera, bo nie sły­szy, zawsze prze­cież chowa komórkę głę­boko na dno ple­caka.

Tylko że Marta ni­gdy nie ode­szłaby tak bez słowa, nie nale­żała też do osób, które łatwo się obra­żają, ani takich, które lubią dow­cipy. Wie­dział o tym, ale w tam­tej chwili wie­dzieć nie chciał, bo nie­świa­do­mość chro­niła go przed grozą znacz­nie gor­szych ewen­tu­al­no­ści.

Przez pierw­sze minuty to było nie­mal zabawne: Pio­trek krą­żący w kółko jak kom­pletny idiota, tak bar­dzo chcący idiotą naprawdę się oka­zać. Na każdą praw­dziwą tra­ge­dię przy­pa­dają prze­cież setki sytu­acji, kiedy zagu­bione dziecko odnaj­duje się całe i zdrowe, spóź­niony nasto­la­tek wraca szczę­śli­wie do domu z mniej lub bar­dziej prze­ko­nu­jącą histo­ryjką, a uko­chana nie­spo­dzie­wa­nie trąca w ramię swo­jego chło­paka i z uśmie­chem mówi: „Hej, gdzie się podzie­wa­łeś, szu­kam cię od pół godziny”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Niepełnia

Подняться наверх