Читать книгу Joyce Girl. Pasja i upadek. Literacka opowieść o córce Jamesa Joyce`a - Annabel Abbs - Страница 6
ОглавлениеWrzesień 1934
Küsnacht, Zurych
Stoję na pokładzie i patrzę na ciągnące się po wodzie wstęgi białej piany. Zurych znika na horyzoncie, a ja czekam, aż przede mną pojawi się Küsnacht. Z drzew na brzegach jeziora opadają poskręcane liście. W powietrzu daje się wyczuć jakieś drżenie, nad wodą unosi się słaba woń rozkładu.
Moje wizyty w jego kwadratowym domu trwają od ponad dwudziestu dni. Trzy razy w tygodniu płynę promem do Küsnacht, żeby posiedzieć z nim w jego gabinecie. I jak dotąd nic nie powiedziałam. Dziś jednak czuję, że coś się we mnie budzi, milczenie zaczyna mi ciążyć.
Jezioro jest zalane jesiennym słońcem. Przy burcie promu miotają się bezładnie maleńkie rybki, błyskając roziskrzonymi łuskami niczym spadające gwiazdy. Patrzę na nie i czuję, jak coś przenika podeszwy moich stóp, wypełnia moje kostki, potem łydki. Sunie w górę po plecach. Moje biodra zaczynają się kołysać, palce wystukują rytm na poręczy. Jakby to nijakie, pospolite ciało znowu zapragnęło stać się obiektem zachwytu.
Dzisiaj będę mówić. Odpowiem na jego natrętne pytania. I powiem mu, że znowu muszę zacząć tańczyć. Muszę tańczyć…
* * *
Doktor Jung łączy opuszki palców obu dłoni na wysokości ust, muskając nimi starannie przycięty wąs.
– Do osiemnastego roku życia dzieliła pani sypialnię z ojcem. W jaki sposób zmieniała pani ubranie? – Jego oczy są jak maleńkie kręgi światła, które nie opuszczają mojej twarzy.
– Spałam w ubraniu. – Poruszam się z zakłopotaniem, wiedząc, jakie będą kolejne pytania. Mam ich dość. I jestem zmęczona.
– Dlaczego się pani nie rozbierała? – Jego słowa zawisają w powietrzu. Okrywam się ciaśniej futrem z norek. Gdy przyszłam, gorliwa pokojówka chciała mi je odebrać. Zapewniała, że w gabinecie doktora jest ciepło, że sama napaliła w piecu.
– Szczury nie przebierają się do snu, prawda?
– Szczury? – Doktor Jung odsuwa od biurka obrotowy fotel i zaczyna chodzić po gabinecie. – Cieszę się, że nareszcie zdecydowała się pani zacząć ze mną rozmawiać, ale musi to pani wyjaśnić, panno Joyce.
– Mieszkaliśmy w setkach miejsc… w pokojach… w mieszkaniach. We Włoszech, w Szwajcarii, w Paryżu. – Czuję, że drętwieją mi usta, jakby już miały dość tego gadania, odpowiadania na niekończące się pytania doktora. Przesuwam szybko językiem po górnej wardze i zmuszam się, by mówić dalej. – Dzięki pieniądzom od bogatych mecenasów ojca mogliśmy się przenieść na Square de Robiac. Wcześniej mój brat Giorgio nazywał nas migrującymi szczurami.
– A pani ojciec nazywał to wygnaniem. – Doktor Jung się pochyla. Jego twarz jest teraz na wysokości mojej. Zastanawiam się, czy może zobaczyć panującą w mojej duszy pustkę, czy widzi, że zostałam zdradzona i ograbiona.
– Proszę mi opowiedzieć o Ulissesie. Przyznam, że zasnąłem podczas lektury. – Wraca za biurko i ostrożnie sadowi się z powrotem w fotelu. Zapisuje coś w notatniku, po czym kieruje spojrzenie z powrotem na mnie. – Książka zakazana, uznana za obsceniczną. Jak pani się czuła jako córka człowieka szerzącego pornografię?
Na zewnątrz słońce chowa się za chmurą.
– Ulisses… – powtarzam, szukając w swoim udręczonym mózgu wspomnień i wskazówek. Gruby niebieski grzbiet… złote litery… mama wyrywająca mi książkę. – Matka mi go odebrała, gdy zobaczyła, co mam w ręku. Powiedziała, że ojciec ma brudne myśli i że mogę to przeczytać dopiero, kiedy będę mężatką. Mężatką! – Śmieję się gorzko.
– Więc przeczytała to pani?
– Oczywiście. To najwspanialsza książka, jaką kiedykolwiek napisano. – Nie przyznaję się, że i mnie znużyła fabuła, a dziwne, nieprzeniknione postacie wymykały mi się i w końcu nie dotarłam do tych „brudnych” fragmentów, o których wszyscy mówili. Zamiast tego zadaję dręczące mnie od lat pytanie o babbo: – Doktorze, czy mój ojciec naprawdę jest zboczonym szaleńcem?
Doktor Jung przygląda mi się zza okularów w złotej oprawie. Otwiera szeroko oczy, głośno wypuszcza nosem powietrze. Zapada długie milczenie. Psychiatra kiwa delikatnie głową, jakby oczekiwał, że powiem coś jeszcze.
– Dlaczego pani o to pyta, panno Joyce?
Owijam się futrem tak mocno, że brakuje mi tchu.
– Tak napisano w gazecie. Ojca nazwano zboczonym szaleńcem, a Ulissesa najbardziej obsceniczną książką w historii literatury. – Mówiąc to, mam wrażenie, że mój głos oddziela się od ciała i uwalnia, jakby słowa nie miały ze mną nic wspólnego.
– Jak pani sądzi, dlaczego ojciec postanowił ożenić się z pokojówką? – Doktor pochyla się nad biurkiem i podnosi okulary na czoło, by ponownie zlustrować mnie wzrokiem.
– Nie lubi inteligentnych kobiet. Tak kiedyś powiedział. – Nie mówię mu, że doskonale wiem, dlaczego mój ojciec ożenił się z pokojówką. Są rzeczy, których się nie mówi. Nie grubemu Szwajcarowi z kieszonkowym zegarkiem, któremu płaci się od godziny jak zwykłej prostytutce. Nikomu.
Doktor Jung kiwa głową i przygryza w zamyśleniu kciuk, nie przestając mi się przyglądać. Przewierca mnie wzrokiem, jakby chciał zajrzeć do mojej duszy. Potem bierze do ręki pióro i skrobiąc stalówką, zapisuje coś w notatniku. Gładzę futro dłonią. Jego miękkość wydaje mi się krzepiąca jak zwinięty na kolanach pies. Twarz mamy, podobnie jak cała postać, zaciera się – jej brwi przywodzące na myśl pióra wrony, wąskie usta, policzki pokryte meszkiem i siateczką popękanych naczynek.
– Nie chcę już o niej mówić. To ona mi to zrobiła. – Stukam trzykrotnie palcem wskazującym w skroń.
Przerywa notowanie i marszczy czoło. Trwa to tak długo, że mięśnie wokół jego oczu zaczynają drgać.
– Proszę mi opowiedzieć o relacji z ojcem z czasów, zanim zamieszkaliście w tym samym pokoju.
– Ciągle pisał. Prawie ze mną nie rozmawiał, dopóki Ulisses nie został ukończony. – Spuszczam wzrok. Patrzę na swoje nowe buty z najdelikatniejszej włoskiej skóry i zdaję sobie sprawę, że podkurczam palce u nóg. Nie ma potrzeby mówić więcej. Jeszcze nie…
– Musiała pani rywalizować o jego czas z mnóstwem osób, prawdziwych i wyimaginowanych. – Oczy doktora Junga przypominają teraz małe wiatraczki wwiercające się w moją głowę.
– Tak przypuszczam. – Przeczesuję palcami włosie futra, rozplątuję je i stawiam na sztorc. Myślę o swoim zachłannym rodzeństwie. O tych wszystkich powieściowych postaciach włóczących się po Dublinie. Tak, zachłanne rodzeństwo odebrało mi babbo. Patrzę doktorowi w oczy, chcąc zademonstrować mu swoją śmiałość i pewność siebie, jednocześnie jednak czuję, jak pod futrem, między piersiami spływa mi wolno kropelka potu.
– Po co tutaj jestem? – Muszę uciec przed jego niekończącymi się pytaniami. Czasu jest coraz mniej. Dzieło w toku czeka na ukończenie. Babbo potrzebuje mojej pomocy, mojej inspiracji, a ja tkwię uwięziona w Szwajcarii. Jaki tu ze mnie pożytek? Moje stopy zaczynają podskakiwać, ich rozpaczliwe podrygi przywodzą na myśl wyrzuconą na brzeg rybę.
– Jest pani tutaj na prośbę ojca, panno Joyce. Ale ponieważ dotąd nic pani nie mówiła, mamy sporo do nadrobienia. Proszę mi opowiedzieć o Giorgiu. – Doktor Jung splata palce, przygląda mi się i czeka.
Na dźwięk imienia mojego brata robi mi się ciepło na sercu. Przez dziesięć lat Giorgio i ja byliśmy nierozłączni, przypominaliśmy bliźnięta syjamskie. Przyglądam się swoim dłoniom, jakbym wciąż spodziewała się znaleźć jasne ślady na skórze w miejscach, gdzie chwytał mnie za rękę, odciągając od wychudzonych kotów, które chciałam przygarniać, prowadząc po stromych schodach Triestu albo chroniąc przed wypadnięciem z omnibusu. Oczywiście nie ma tam żadnych śladów. Jest tylko lśniący, pomarszczony cień blizny na kciuku. Jednak gdzieś w zakamarkach mojej pamięci czai się coś innego, co właśnie zaczyna dawać o sobie znać. Milczę, czekając, aż nabierze ostrości. Na próżno. Czuję za to tępy narastający ból u nasady czaszki. Przez kilka długich minut pocieram skronie. Cisza zaczyna drżeć i dzwonić mi w uszach, ból przybiera na sile.
Doktor spogląda na okazały, złoty zegarek kieszonkowy, który trzyma na blacie biurka.
– Czas minął, panno Joyce. Chciałbym, aby spisała pani wspomnienia z lat, kiedy mieszkaliście przy Square de Robiac. Czy może to pani dla mnie zrobić?
– Dla pana? Myślałam, że to całe leczenie rozmową jest dla mnie?
– Dla mnie. Żebym mógł pomóc pani – mówi wolno, wyraźnie wypowiadając poszczególne słowa, jakby miał do czynienia z dzieckiem albo osobą opóźnioną w rozwoju. Bierze do ręki zegarek i patrzy na niego wymownie. – Na następne spotkanie proszę przynieść pierwszy rozdział pamiętnika.
– Od czego mam zacząć?
– Ma pani dwadzieścia siedem lat, prawda? – Odkłada zegarek i liczy coś na pulchnych rozczapierzonych palcach. – Powiedziała pani, że pani pierwszą miłością był niejaki pan Beckett, zgadza się? – Kiwa zachęcająco głową. – Proszę zacząć od niego. Czy pamięta pani wasze pierwsze spotkanie?
– Chwileczkę – mówię, przymykając oczy. Wspomnienie wraca do mnie stopniowo, z trudem wyłania się spośród cieni. Z początku niewyraźne… wreszcie jaskrawe i ostre. Czuję zapach ostryg, wody perfumowanej, tureckich papierosów i dymu z cygar. Strzelają korki od szampana, grzechocze lód w stalowych wiaderkach, podzwaniają kieliszki. Pamiętam wszystko – oślepiające światło i panujący w restauracji gwar. Spowita w turban głowa Stelli wyglądała jak mała żółta dynia. Pamiętam wilgotne ciepło oddechu Emile’a tuż przy moim uchu, jasne oczy babbo wznoszącego toast na moją cześć, słowa jego i mamy. O, tak… wszystkie te słowa. O narodzinach, małżeństwie, o moim talencie i o tym, co ma przynieść jutro. Wydawało mi się wtedy, że życie stoi przede mną otworem, świetlana przyszłość mieniła się możliwościami.
Otwieram oczy. Doktor Jung odsunął już fotel i stoi, postukując niecierpliwie palcami o jego skórzane obicie, jakby wybijał rytm swojemu kieszonkowemu zegarkowi.
– Wiem, od czego zacznę – mówię. Zamierzam rozpocząć od pierwszych pragnień i ambicji, które opanowały moje serce jak żarłoczne chwasty. Bo tak to się zaczęło. Nieważne, co mówią inni, takie właśnie były początki.