Читать книгу Wypracowanie Sary - Anne-Marie Donslund - Страница 6
ОглавлениеDom tak brzydki, że chce się płakać
Moja rodzina
Moja mama nazywa się Hanne, a tata Rafael. To wszystko, co o nim wiem. Wrócił do Izraela, kiedy byłam mała. Blok naprzeciwko budził w nim tęsknotę za domem. Nazywał go Ścianą Płaczu, bo był tak brzydki, że chciało się płakać. Przypominał mu o Ścianie Płaczu w Jerozolimie, chociaż tamta jest dużo starsza. Tata tęsknił za domem i wyjechał.
Chyba trzeba być małym, żeby nie tęsknić za ojczyzną. Chodziłam do przedszkola z chłopakiem z Palestyny. Mahmoudem. On nigdy nie tęsknił za domem. Palestyna leży w Izraelu – albo to Izrael leży w Palestynie. Wiele osób uważa, że to jedno i to samo. Ale wcale tak nie jest. Zależy, z której strony się patrzy. Widać to na zdjęciach tej prawdziwej Ściany Płaczu. Z jednej strony Izraelici, a z drugiej Palestyńczycy. Izraelici są Żydami, Palestyńczycy Arabami. Bardzo siebie nienawidzą nawzajem i woleliby już się wysadzić w powietrze, niż pozwolić żyć tym drugim.
Wybiła szósta. Sara zbiegła do kuchni, żeby przygotować kolację. Otworzyła lodówkę. W twarz uderzył ją smród.
– BLE! – powiedziała, marszcząc nos.
Na samym dole, w szufladzie na warzywa, z nieszczelnego kartonu wylało się trochę starego mleka. Trzymając się za nos, Sara wyciągnęła szufladę i wyrzuciła podgniłe warzywa do kosza. Potem włożyła szufladę do zlewu, odkręciła ciepłą wodę i opryskała całość płynem do mycia naczyń.
Kuchnia była niewiarygodnie brudna. Sara wytarła blaty, przyniosła odkurzacz i go włączyła. Wsłuchując się w jego buczenie, myślała o swoim wypracowaniu. Miała oddać je dopiero po wakacjach. Sześć tygodni i kompletnie nic do roboty. W tym roku nie da chyba rady pojechać na obóz jeździecki. Chociaż zaoszczędziła wystarczająco dużo pieniędzy. Może zamiast tego kupi sobie iPhone’a? Większość w jej klasie go miała.
Wyłączyła odkurzacz i postawiła krzyżyk na rozpisce wiszącej na tablicy. Sprzątanie kuchni – 25 koron. Kolacja – 25 koron. Sara zaniosła odkurzacz na miejsce, a potem wróciła i postawiła dodatkowy krzyżyk przy sprzątaniu kuchni – 25 koron.
– Tak będzie sprawiedliwie, biorąc pod uwagę, jak tu było brudno – wymamrotała.
Położyła burgery na patelni, a potem poszła na górę dalej pisać.
Moja mama pracuje w pizzerii należącej do Roberta. W zasadzie zaczęła studiować wieczorowo psychologię. Na zajęciach była jednak tylko dwa razy, bo potem dostała pracę w tej pizzerii.
Przejrzałam jej książki. Jeden rozdział dotyczy młodzieży i samobójstw. Przeczytałam, że w okresie dojrzewania, w który właśnie wszedł mój brat, pojawiają się problemy z określeniem tego, kim się właściwie jest. Wtedy można mieć zarówno manię wielkości, jak i myśli samobójcze. Bardzo ważne, żeby rozmawiać z młodymi ludźmi, kiedy tak się czują.
Mama dużo czasu poświęca na rozmowy z Williamem. W każdym razie nie jest to jej wina. Odpowiada za to raczej internet i to całe porno.
Siedzieli naprzeciwko siebie z hamburgerami w rękach, nie odzywając się ani słowem. Burgery trochę za bardzo się wysmażyły. Ale dało się je zjeść. Wystarczało tylko podlać je wystarczająco mocno dressingiem. Sara zerknęła na Williama. Miał mokre włosy. Jego loki nie były już tak ciemne jak jej. Kiedy był młodszy i nie miał jeszcze pryszczy, wyglądał naprawdę słodko. Czasem czuła nawet z jego powodu dumę.
Teraz unikał jej wzroku. Jeśli naprawdę znajdował się na skraju samobójstwa, to chyba powinna z nim porozmawiać. Dowiedzieć się, co u niego i tak dalej. Zamierzała zapytać go, jak było na piłce. Najpierw musiała jednak pogryźć to, co miała w ustach, i napić się trochę soku. Sok wpadł jej nie w tę dziurkę i zaczęła kasłać.
– Fajnie… ekhe-ekhe… było na piłce?
William miał usta pełne jedzenia. Po ręce spływał mu sos tysiąca wysp. Wbił w nią wzrok, przełykając kęs. Sara jeszcze raz odkaszlnęła i zaczęła się śmiać. Jego niebieskie oczy przechodziły w brąz. Sos z jego ręki zaczął kapać na talerz. Potem William wziął kawałek ręcznika papierowego, wytarł sobie usta i ręce, upił duży łyk soku i nabrał głęboko powietrza.
– Dlaczego pytasz?
Sarze zaschło w ustach. To nie mógł być najlepszy sok. Chyba musi powiedzieć mamie, żeby kupowała inny.
– Hm, bo… bo się tobą interesuję!
– Bo… bo… Jak to?
– Strzeliłeś gola?
– Co ty, kurna, chcesz przez to powiedzieć?
– No… piłka nożna to taki sport, w którym chodzi o to, żeby strzelić gola, ale jeśli nie możesz znieść moich pytań na temat swojego życia, to możesz chyba po prostu…
Sara przerwała. Łzy już prawie napłynęły jej do oczu.
William wziął kolejny duży kęs i wyjrzał przez okno. Sara też ugryzła hamburgera.
Tłusta, lśniąca niebieskawo mucha krążyła koło nich. Przyleciała na środek pokoju, zebrała się w sobie, a potem uderzyła prosto w szybę jak pilot samobójca. William śledził ją wzrokiem. Oczy Sary podążały za Williamem. Zakasłała.
– Jestem bramkarzem. Nie wiedziałaś? – rzucił William jakby od niechcenia.
Sara pokręciła głową, odczuwała ulgę, że brat chciał z nią porozmawiać. Ugryzła hamburgera i powiedziała z pełnymi ustami:
– Zostaniesz astronautą, kiedy dorośniesz?
– Nie, astronomem.
– Będziesz układał horoskopy, tak?
– Cha, cha, o kurna, ale ty jesteś głupia!
Popatrzył na muchę, jakby to ona go zapytała.
– Dlaczego muszę, do diabła, mieć młodszą siostrę, która jest głupia jak but. Astronomowie nie układają horoskopów. Robią to astrologowie.
– Wiedziałam. Tylko się przejęzyczyłam.
– Aha, wcale nie. I ty jeszcze może w nie wierzysz? Zdajesz sobie sprawę, że tylko idioci wierzą w takie bzdury?
– Przypomnę ci tylko, że ty za to wierzysz, że dostaniesz Nobla, ale nigdy tak się nie stanie. Jesteś przegranym, który ogląda porno.
Podnieśli się równocześnie. Krzesło Williama się wywróciło. Jego ręce były teraz brudne od keczupu. Wyglądało to jak krew. Sara cofnęła się kilka kroków w stronę pralni.
Potem puściła się biegiem.
Po drodze, zanim dopadła do swojego roweru, złapała kurtkę. Z zewnątrz słyszała, że William coś krzyczy.
Dobry dla zwierząt – i dojrzewające dziewczyny
– Hej, twój brat strzelił dziś samobója – doleciał ją głos od strony drzwi.
Wszystkie konie podniosły łby, aż ich uprzęże zadzwoniły, i Sara się wzdrygnęła. Do stajni weszła Majbrit. Zajmowała się Freją – małym, szarym kucykiem. Sara zabrała się do czesania Buddy. Był to koń fiordzki. Stary, żółtawy i gruby. Stał i przeżuwał siano, aż skrzypiało mu między zębami. Od czasu do czasu stukał ją łbem i prychał jej w twarz ciepłym końskim oddechem. Majbrit zatrzymała się przed boksem, przestępowała z nogi na nogę. Sara wyczyściła szczotkę o ścianę i bez słowa dalej czesała konia.
– Nie powiedział ci? – zawołała Majbrit.
Zawsze krzyczała.
– Nie. Nie mam siły z nim gadać, jest przebrzydłym mądralą.
– Mahmoud zaliczył hat trick, więc mimo wszystko wygrali.
Sara poczuła, że na twarz wystąpiły jej rumieńce, szybko odwróciła się plecami do Majbrit. Przesunęła się i stanęła przed Buddą, żeby uczesać mu grzywę. Naprawdę tego potrzebował. Dużo czasu minęło odkąd robiła to ostatnio.
– Jest królem strzelców. William ci wspominał? Chociaż jest młodszy od pozostałych. Helene, rzecz jasna, też tam była. Uważa, że Mahmoud jest taki przystojny. A ona jest taka paskudna. Oświadczyła więc tylko, że niestety jest za młody, żeby iść z nim do łóżka, jakby on o niczym innym nie marzył…
Majbrit skrzywiła się i wymówiła słowa „iść do łóżka” niesamowicie głośno. Sara przerwała jej.
– Nie masz teraz lekcji?
– Ha, nie, to trening przed zawodami, ale tylko dla dużych koni. Laura i Helene mają na sobie białe bryczesy. Czy to nie śmieszne?
Sara nic nie odpowiedziała.
– A, no i Christian. Nie sądzisz, że on też jest obleśny, co?
– Nie zastanawiałam się nad tym.
– Moim zdaniem on chce tylko jednego. Ale im się to najwyraźniej podoba.
Sara nie miała ochoty dopytywać, co dokładnie komu się podoba. Albo czego on chciał. To zresztą nie mogła być prawda. Laura miała ledwie czternaście lat. Rok wcześniej bawiły się lalkami Barbie. Jeszcze nawet przed tym ostatnim głupim obozem jeździeckim.
Sara wzruszyła ramionami, siląc się na obojętność.
– Byłaś chora? – spytała Majbrit.
– Yhm.