Читать книгу Legion płomienia - Anthony Ryan - Страница 8

Оглавление

Wywiadowca Sanoryjski

SŁYNNA PIĘKNOŚĆ Z TOWARZYSTWA GINIE W POŻODZE W ZAKŁADZIE DLA OBŁĄKANYCH


Powszechna żałoba po „królowej mandinorskiej socjety”


Czarujący żywot kończy się szaleństwem i płomieniami

Majętna rodzina Dewsmine przywdziała dziś żałobę po tragicznej śmierci swojej najsłynniejszej córki, niegdyś pięknej i czarującej, dwudziestopięcioletniej Catheline. Trudno uwierzyć, że zaledwie cztery lata temu właśnie to czasopismo ogłosiło Catheline Dewsmine niekoronowaną Królową Mandinorskiej Socjety. Catheline, jako błyskotliwa i pełna życia postać na każdym balu czy innym mandinorskim spotkaniu towarzyskim, podczas swojej błyskawicznej kariery dorobiła się licznych wielbicieli i wielu wrogów o ciętym języku. Wasz pokorny korespondent słyszał, jak opisywano ją zarówno jako „duszę obdarzoną niebiańską gracją i istotę o wielkim sercu”, jak i „jadowitą harpię o ostrych jak brzytwy szponach, której plecy jeszcze nie trafiły na materac, który by jej nie odpowiadał”. Jakkolwiek prezentowała się prawda, wraz z jej śmiercią mandinorska socjeta stanie się znacząco mniej ciekawym miejscem.

Ród Dewsmine wybił się jeszcze za czasów cesarstwa, kiedy rodowe fortuny w znacznej części opierały się na różnych posiadłościach przyznanych przez królową Arrad III w uznaniu zasług podczas wojny z Corvusyjczykami. Z nastaniem Epoki Korporacyjnej rodzina jako jedna z pierwszych arystokratycznych dynastii kupiła udziały w rodzącym się podówczas Żelaznym Syndykacie. W ciągu następnych dziesięcioleci doskonale prosperowała dzięki ciągle rosnącym zyskom z Posiadłości Arradsyjskich Syndykatu. Nie zadowalała się jedynie zbieraniem plonów z pewnych inwestycji i nigdy nie uchylała się od swoich kierowniczych obowiązków. Od każdego syna i córki noszących nazwisko Dewsmine oczekiwano, że wstąpią do Syndykatu jako pracownicy niższego szczebla, z założeniem, że dzięki wrodzonym talentom, takim jak ambicja i inteligencja, wespną się na bardziej stosowne dla nich stanowiska. Kilku takich potomków ostatecznie zasiadło nawet w Zarządzie.

Catheline Dewsmine okazała się spektakularnym wyjątkiem od tej reguły, ku ogromnej (jak głosiły plotki) konsternacji swoich rodziców. Żadna rodzina, nawet tak świetna, nie jest zwolniona od udziału w Próbie Krwi, a Błogosławieństwo Krwi nie wybiera. O ile wśród rodów, którym szczęście mniej sprzyjało, odkrycie Błogosławionego dziecka to nieodmiennie droga z rynsztoka do dobrobytu, o tyle w przypadku dziecka z klasy dyrektorskiej Błogosławieństwo często uważa się za przekleństwo, które nieuchronnie przerwie jego związki z krewnymi i przyjaciółmi i pozbawi udziału w rodzinnej fortunie. Jednakże tak się nie stało z Catheline, gdy Próba Krwi ujawniła jej prawdziwą naturę. Kiedy wezwano ją, by spakowała się i udała się do Arradsii, gdzie miała wstąpić do Akademii Kształcenia Kobiet Żelaznego Syndykatu, natychmiast odmówiła i urządziła coś, co była służąca z rezydencji Dewsmine nazwała w rozmowie z waszym korespondentem „sceną, jakiej świat nie widział”. Chociaż każda jednostka w świecie korporacyjnym jest związana porozumieniami dotyczącymi edukacji i zatrudnienia Błogosławionych, Dewsmine’owie, dzięki niezwykle kosztownym poradom prawnym i pomysłowej interpretacji prawa korporacyjnego, zdołali uzyskać „nadzwyczajne zwolnienie” od standardowych praktyk, uzasadniając to zbyt „delikatnym usposobieniem” Catheline, które nie pozwoliłoby jej uporać się z brutalnym wyrwaniem z łona rodziny.

Dlatego, zamiast latami uczyć się prawidłowego sposobu wykorzystywania swoich talentów pod fachowym okiem renomowanego personelu Akademii, Catheline odebrała prywatne wykształcenie pod kierunkiem różnych Błogosławionych nauczycieli. Chociaż rzadko popisywała się swoimi darami publicznie, wiele relacji opisuje jej szczególne zdolności w wykorzystywaniu Czerwonej. Jedna ze służących wspomina, że Catheline potrafiła zapalić świecę z odległości pięćdziesięciu jardów, inna zaś opisała incydent, podczas którego młoda dama spaliła cały sad w przypływie złości. Zaznaczam jednak, aby nie zarzucono tej relacji jednostronności, że rodzina Dewsmine zaprzecza, jakoby ten drugi incydent kiedykolwiek nastąpił.

Jedyna w swoim rodzaju pozycja Catheline w oczywisty sposób zwróciła uwagę prasy i społeczeństwa, a jej dorastanie stało się przedmiotem żywego zainteresowania licznych czasopism, które uznały za stosowne zamieszczanie na swoich łamach po wielokroć powracających relacji o pieczonych żywcem kociętach, patroszonych szczeniakach i pokojówkach wyrzuconych przez okna z wyższych pięter – relacji, którym systematycznie zaprzeczano.

Ponieważ nigdy nie podjęto żadnych kroków prawnych w związku z tymi rzekomymi zajściami, nie można potwierdzić ich prawdziwości. Jednakże wasz korespondent odnotował, że niektórzy z byłych pracowników rezydencji Dewsmine w rzeczy samej żyją bardzo wygodnie na emeryturze, mimo kalectwa wynikającego z trwałych obrażeń.

Status Catheline – intrygującej, acz nieważnej ciekawostki – zmienił się wraz z jej pierwszym pojawieniem się na ważnym spotkaniu towarzyskim. Miała dopiero siedemnaście lat, ale już rozkwitła, osiągając to, co kolega po fachu waszego korespondenta określił jako „bliski ideałowi kobiecy powab”, i po prostu oczarowała wszystkich, którzy brali udział w Balu Debiutanckim urządzonym w Sali Bankietowej Sanorah. Wieść niesie, że otrzymała nie mniej niż sześć propozycji małżeństwa w ciągu następnego tygodnia, wszystkie od wybitnych przedstawicieli klasy kierowniczej zajmujących imponujące stanowiska, w tym jednego, który podobno już był żonaty. Jednakże Catheline nie dała się tak łatwo zwieść i jej błyskotliwa, acz krótka kariera w roli królowej mandinorskiej socjety odznaczała się całkowitym brakiem zaręczyn czy poważniejszego związku miłosnego (opowieści na temat mniej poważnych związków nie brakuje, ale takie plotki nie są godne pióra waszego korespondenta).

W ciągu roku Catheline stała się najbardziej poszukiwanym gościem na każdym znaczniejszym spotkaniu towarzyskim i uzyskała całkiem znaczący dochód ze wspierania różnych domów mody i koncernów kosmetycznych. Wkrótce jej fotostaty zaczęły ukazywać się wszędzie, chociaż obrazy często nie były w stanie oddać niemalże eterycznej natury jej urody, jaką mogli docenić jedynie ci szczęśliwcy, którzy znaleźli się dostatecznie blisko Catheline. Jej piękno było bowiem czymś więcej niż jedynie zgodnością rysów z powszechnie akceptowanymi kanonami urody – Catheline promieniała odmiennością. Ryzykując, że narazi się na oskarżenia o przesadę, wasz korespondent pozwoli sobie orzec, że z racji swojego Błogosławieństwa Krwi Catheline w jakiś sposób wykroczyła poza ramy przyziemnej natury ludzkiej. Więcej niż jeden świadek wspominał o uzależniającej naturze jej towarzystwa, wrażeniu paraliżu, kiedy jej wzrok zatrzymywał się na kimś, niemal rozpaczliwym pragnieniu pozostania w jej towarzystwie i poczuciu osamotnienia wypełniającym serce po rozstaniu.

Niestety to wszystko zbyt szybko się skończyło. Pierwsze sygnały, że być może nie wszystko dobrze się układa w świecie Catheline, pojawiły się podczas przyjęcia z okazji jej dwudziestych urodzin, prawdziwie wystawnej gali, całkowicie sponsorowanej przez dział Odzieży i Dodatków konglomeratu Alebond. Wedle wszelkich relacji Catheline była jak zwykle czarująca i fascynująca przez większość wieczoru, mimo paskudnego incydentu, kiedy jeden z zalotników stał się zbyt nachalny i musiano go siłą wyprowadzić. Nie sposób powiedzieć, czy to ten epizod ją zdenerwował, czy też przyczyną była jakaś wcześniejsza, ukryta przypadłość umysłu. Tak czy inaczej, pod koniec wieczoru Catheline Dewsmine zaczęła bełkotać. Zaczęło się od pomruku, niskiego i gardłowego, słowa były niezrozumiałe, ale ich ton nadal mrozi waszego korespondenta do szpiku kości, nawet pięć lat później. Fakt, że nie był to pierwszy taki incydent, zdradziła skwapliwość, z jaką rodzina Catheline chciała wyprowadzić ją z sali balowej, i to najwyraźniej ostatecznie wytrąciło ją z równowagi. Jej pomruki zamieniły się w krzyki, jej idealna twarz stała się paskudną, szkarłatną maską. Catheline miotała się, pluła i gryzła, kiedy ją wywlekano, a jej słowa rozbrzmiewały echem wśród ciszy, jaka zapadła po jej wyjściu. Nigdy ich nie zapomnę:

– On mnie wzywa! Obiecuje mi świat!

Nigdy więcej nie widziano publicznie Catheline Dewsmine. Wszelkie zapytania odnośnie do jej stanu zdrowia spotykały się z twardą odmową odpowiedzi ze strony rodziny, chociaż służba wspominała później potworny okres, kiedy rodzice próbowali opiekować się nią w domu. Zjawiali się i odchodzili różni lekarze zarówno umysłu, jak i ciała, podawano przeróżne mikstury, nowatorskie i eksperymentalne destylaty Zielonej. Wszystko na próżno. Relacje wiarygodnych świadków zgodnie potwierdzają, że na tym etapie Catheline była całkowicie i nieuleczalnie chora umysłowo. Przed dwudziestymi pierwszymi urodzinami umieszczono ją w Ventworth, Domu dla Niezrównoważonych Emocjonalnie, instytucji sponsorowanej przez Żelazny Syndykat i specjalizującej się w opiece i leczeniu Błogosławionych cierpiących na choroby umysłowe. Wkrótce Catheline zniknęła niemal całkowicie z pamięci śmietanki towarzyskiej i nie licząc dowcipnych acz okrutnych uwag albo niepochlebnych karykatur, pewnie zostałaby całkowicie zapomniana, gdyby nie straszliwe wydarzenia sprzed dwóch dni.

Przyczyny pożaru, który pochłonął Dom Ventworth, nie zostały jeszcze ustalone. Z powodów, które powinny być dla wszystkich oczywiste, nie zezwala się na obecność nawet kropli Produktu na terenie instytucji i wszyscy pacjenci są stale monitorowani. Wiadomo jednak, że jakieś dwie godziny po północy w zachodnim skrzydle nastąpił potężny wybuch ognia, który wkrótce rozprzestrzenił się na pozostałe części budynku. Tylko sześć osób z personelu i trzej pacjenci uciekli. Niestety nie było wśród nich Catheline. Wstępny raport dyrektora Straży Pożarnej Żelaznego Syndykatu potwierdza, że pożar wybuchł wewnątrz budynku, ale nadal nie ustalono jego źródła. Ponadto – z racji stanu szczątków ludzkich – nie zdołano jeszcze przygotować pełnej listy zmarłych.

I tak Catheline Dewsmine, niegdyś swego rodzaju królowa i niespotykana piękność, opuszcza ten świat w najpaskudniejszy sposób, jaki można sobie wyobrazić. Jej blask już nas nie opromienia. Zdaniem waszego skromnego korespondenta świat od tego czasu stał się znacznie mroczniejszym miejscem.

Artykuł z pierwszej strony

„Wywiadowcy Sanoryjskiego”

z 35 verestera 1600 roku (211 roku Kompanii)

pióra starszego korespondenta

Sigmenda Talwicka.

Legion płomienia

Подняться наверх