Читать книгу Duch dziejów Polski - Antoni Chołoniewski - Страница 5

OD AUTORA

Оглавление

Ogłoszona niespełna przed rokiem praca niniejsza znalazła wśród polskich kół czytelniczych żywy oddźwięk – czego wyrazem między innymi, że stosunkowo znaczny nakład jej został wyczerpany w ciągu kilku miesięcy. Wywołała jednak także z paru stron zarzuty. Korzystając ze sposobności drugiego, rozszerzonego, wydania, pragnę na nie pokrótce odpowiedzieć, tym chętniej, że przez to uzupełni się niejeden rys, który dopiero w polemicznej formie może się wydobyć na jaw.

Odezwały się glosy, że w charakterystyce idei przewodnich naszej historii nic uwzględniono należycie stron ujemnych, że obok świateł zabrakło „cieni”, co rzecz uczyniło jakoby jednostronną. Zarzut ten przy bliższym rozpatrzeniu nic da się utrzymać. Czytelnik baczny znajdzie w pracy mojej niejednokrotnie zaznaczone owe plamy i zgrzyty, których obecność w dziejach musiała znaleźć odbicie i na kartach książki. Jest tam mowa o czasach „obłędu i występków politycznych”, o tym, że warstwy nieszlacheckie w Polsce przeżyły „okres istotnie ciężkiej i twardej niedoli”, że były „liczne wynaturzenia” naszego ustroju państwowego, że ogólnemu obrazowi wzrostu i upadku naszej ojczyzny odpowiada „nierówny poziom duchowej i moralnej wartości pokoleń”. To wszystko jednak istotnie zostało wypowiedziane skrótami myślowymi, jeśli kto chce – tylko pobieżnie. Dlaczego?

Miarodajnymi były tu dla autora dwa względy. Po pierwsze, ponieważ te wszystkie ciemne strony państwowego życia polskiego są dostatecznie i znakomicie znane polskiemu ogółowi, nie tylko wykształconemu. Trzem czwartym częściom naszego narodu od szeregu pokoleń szkoła moskiewska i pruska wpajała z pilnością nic nie zostawiającą do życzenia wszystkie saskie i nie saskie nasze upadki, wszystkie czarne i przeczernione fragmenty obrazu naszej przeszłości. Nic nazbyt w tyle pozostała w tej pracy również szkoła galicyjska. Przyrzuciły do niej swą cząstkę wreszcie liczne podręczniki i liczni historycy, na których wszyscyśmy się kształcili; wszak to o jednym z najwybitniejszych z nich, i to właśnie tym, który przez długie lata kierował wychowaniem publicznym całej polskiej dzielnicy, mówi prof. Konopczyński: „wyrozumiały dla wszelkich wrogów polskości, a nielitościwy” dla przeszłości własnego narodu. Zdawałoby się zatem chyba, że mówiąc do tak przygotowanego pokolenia, wystarczy, nic tracąc słów, zamarkować nasze „cienie” dziejowe choćby tylko w najlżejszy sposób, aby obraz ich wystąpił od razu z całą plastyką w umyśle czytelnika.

Ale był drugi wzgląd, istotniejszy.

Rzecz niniejsza nie jest wszak zarysem historii – jest próbą charakterystyki duszy dziejowej Jedno i drugie zakreśla piszącemu odmienne nieco obowiązki i prawa. Wychodząc z obranego założenia autor nie tylko nie potrzebował, ale nie mógł zajmować się tym. jakie sumy wypłacił był Ponińskiemu Stackelberg, a Branickiemu Katarzyna, ani zapuszczać się w las obskurantyzmu szlacheckiego za Sasów, ani zatrzymywać się szczegółowo przy zbrodniach popełnianych przez możnowładców, którzy świadomie działali na szkodę ojczyzny. Tak samo, chcąc scharakteryzować ducha dziejów Anglii, będziemy mówili wszak nie o rządach kurtyzan królewskich, o przekupstwie rozpowszechnionym od góry do dołu. o tym. że sprzedawali się nawet królowie, że Karol II (1660-1685) wziął pieniądze od obcego władcy za przyrzeczenie zmian we własnym kraju, że współdziałali w tych haniebnych machinacjach doradcy korony, albo że opozycja w parlamencie angielskim była stale kupowana przez pierwszego ministra Roberta Walpole (1721-1742), gdyż to wszystko nie było konieczną emanacją duszy narodu, było tylko przejawem powszechnego w całej Europie upadku moralności publicznej od schyłku wieku XVII do drugiej polowy XVIII w tym samym czasie, co i u nas – lecz mówić będziemy o kulturze wolności jednostki, o rządach parlamentu, o zasadzie, iż tylko ustawa uchwalona przez reprezentację społeczeństwa może społeczeństwo obowiązywać i o dążności do utrwalenia tej zasady, albowiem to właśnie jest wiekuistym w dziejach Anglii, to jest wykładnikiem, kwintesencją, treścią i cechą dziejowej duszy angielskiej.

W „Duchu dziejów Polski” jest mowa, podobnie, o istotnych i naczelnych cechach naszej przeszłości, i tylko o nich. Że Polska, której rozwój poszedł w kierunku wykształcania idei wolności politycznej, otoczona państwami zaborczymi, zbłądziła ciężko, zaniedbawszy wytworzyć w nowszych czasach, choćby kosztem zwężenia swobód wewnętrznych, rząd zdolny do obrony na zewnątrz, to prawda nic tylko oczywista, lecz tak znana, tak przetopiona już w komunał, że chyba nic wymagała specjalnego podkreślania w pracy, która nic jest podręcznikiem historii.

Obszerniejsze rozwodzenie się nad tą prawdą i nad wszystkimi cieniami, jakie się dokoła niej skupiły, nic było ani koniecznym, ani potrzebnym dla charakterystyki dziejowego ducha Polski Dodajmy, że po usilnej pracy, jaką w tym kierunku wykonała już szkoła i historiografia ostatnich czasów, to pokutnicze wlepianie wzroku wstecz nic może być również uznane za szczególnie pilne zadanie wychowawcze. Przeciwnie, braki i grzechy przeszłości znamy na wylot. Natomiast co od dziesiątek lat było i jest u nas zastraszające, to nieświadomość wielkiej twórczości narodu przez długie wieki i utrwalające się na tym tle, w umysłach słabszych i mniej uodpornionych, ale bynajmniej nic tylko w umysłach prostaczków, poczucie bezgranicznej małości własnej i poddawanie się urokowi potęgi, która – na pewien okres dziejów – zatryumfowała nad nami. Tam: wszystko we wzorowym porządku, opromienione powodzeniem, w glorii sprostania ogromnym zadaniom, zdrowe, jędrne, zdolne do przetrwania choćby do końca świata, gdy Polska – cóż? Rupieciarnia błędów, klęsk, heroicznych, lecz nieudolnych porywów i świadomie lub nieświadomie na swoją własną szkodę popełnianych zbrodni. Tej niesłychanej mistyfikacji usiłuje praca niniejsza przeciwdziałać przez zaakcentowanie naszych wielkich wartości dziejowych, zestawienie ich z ówczesnym stanem rzeczy gdzie indziej i wskazanie na ich renesansowy rozkwit w epoce. której próg zaledwie zdołała ludzkość przekroczyć.

Wyrażono jednak obawę, że to wywoła w czytelniku polskim „szkodliwą dumę”. Przy sposobności omawiania kart niniejszych znakomity badacz przeszłości podniósł trafnie, ile niewyczerpanej siły dodaje narodowi francuskiemu fakt, iż czuje się on „une grande nation” dzięki wspaniałym kartom swojej historii. Czy u nas inne rządzą prawa psychologiczne? Nie. Toteż fałszywe poczuwanie się do owej „Minderwertigkeit”, którą tak skwapliwie wmawiają w nas sąsiedzi z zachodu, może jedynie osłabiać naszą silę odporna i twórczą, podczas gdy świadomość posiadania świetnej spuścizny dziejowej, świadomość, która zobowiązuje do utrzymania się na odziedziczonej wyżynie, musi się stać pomnożycielką naszej energii. Naturalnie, nawet ten wysoki cel nie uprawniałby do improwizowania rzeczy niebyłych. Na szczęście – kłamać nie potrzebujemy.

Historia, jak głosi stara maksyma, ma być nauczycielką życia. Rzecz szczególna, że u nas ostatnimi czasy to jej pedagogiczne zadanie zostało po prostu o połowę obcięte, aczkolwiek nauczycielka jest w pełni sił i mogłaby swoją robotę odrabiać w zupełności. Jednostronnie akcentuje się wciąż rzecz zresztą słuszną, że historia uczy unikać błędów. Lecz czy tylko to? Ta wychowawczyni może nam przecież dawać ponadto bardzo cenne wskazania pozytywne, a właśnie wiele naszych koncepcji dziejowych posiada tę zdolność w wybitnym stopniu. Wystarczy przypomnieć dla przykładu starą polską ideę łączenia narodów na podstawie ścisłego, lojalnego, nieobłudnego przestrzegania ich prawa do rozrządzania się sobą i nienarzucania im niczego wbrew ich woli. Z pomyślnych skutków praktycznego stosowania tej idei w Rzeczypospolitej mogliśmy byli wiele nauczyć się w tej części Polski, w której łaskawy los powierzył nam był po raz drugi – w miniaturze – rozwiązanie problemu współżycia narodów, a w której polityka małodusznych targów o mandaty, o szkoły, o „koncesje” językowe, dala po czterdziestu latach jako rezultat: rozpaloną do czerwoności wzajemną nienawiść. W chwili dzisiejszych wielkich przekształceń i narzuconej nam niestety z zewnątrz konieczności rewizji naszego stosunku do ludów, z którymi niegdyś żyliśmy pod jednym dachem państwowym, myśl polska sprzed czterech stuleci, która spajała równych z równymi, może się stać dla naszej polityki praktycznej nieoszacowanym dziedzictwem, pod warunkiem że w zmienionych formach potrafimy ją zastosować nie mniej uczciwie, niż czynili to pradziadowie nasi.

Ślepotą byłoby nic widzieć istotnych błędów i zboczeń naszej przeszłości Ale takim samym kalectwem jest patrzeć w jej świetne, nie tylko moralnie wzniosie, lecz także mądre oblicze – i nie umieć z niego wyczytać żywotnych, płodnych i twórczych myśli, jakie tam wyrył Geniusz Narodu.

Kraków, w kwietniu 1918

Duch dziejów Polski

Подняться наверх