Читать книгу Szerlok Holmes i jego przygody. Odcięty palec - Arthur Conan Doyle - Страница 3

Odcięty palec

Оглавление

Ze wszystkich trudnych spraw kryminalnych, których rozwiązanie powierzano przyjacielowi mojemu Szerlokowi Holmsowi, dwie tylko otrzymał on przez moje pośrednictwo. Pierwszy wypadek dotyczył palca Hatherleya, drugi szaleństwa pułkownika Warburton. Ta ostatnia sprawa bez wątpienia przedstawiała dla bystrego badacza istotnie wdzięczne zadanie, przy pierwszej jednak sam początek już jest tak obiecującym a cały przebieg tak wysoce dramatycznym, że wydaje mi się godniejszą opowiedzenia, jakkolwiek wysoki dar kombinacyjny mego przyjaciela, któremu zawdzięczał zazwyczaj zdumiewające nieraz powodzenia, daleko mniej miał pola tu się rozwinąć i ujawnić. Historya ta, jak wszystkie tego rodzaju sensacyjne wiadomości, obiegła wszystkie dzienniki, ale opowiedziana na pół stronicy druku niezawodnie daleko mniejsze sprawiła na czytelniku wrażenie, niż tutaj, gdzie cały jej przebieg zwolna odegra się przed oczyma jego ducha.

∗∗∗

Było to latem 1889 roku, wkrótce po mojem ożenieniu. Powróciłem znowu do prywatnej mojej praktyki i nie mieszkałem już oczywiście na ulicy Bakerstreet u Holmsa; niemniej przeto odwiedzałem go często a od czasu do czasu skłaniałem go, aby się sprzeniewierzył starokawalerskim swym przyzwyczajeniom i zaszedł do nas. Moja praktyka zwolna wzrosła przypadkowo mieszkałem w pobliżu stacyi Paddington, przychodziło do mnie po poradę niemało tamtejszych urzędników. Jeden z nich, którego wyleczyłem z przewlekłego i bolesnego cierpienia, począł głosić moją sławę na wszystkie strony i przysyłał mi każdego pacyenta, którego mógł tylko pochwycić.

Pewnego rana, przed siódmą, zapukała do drzwi moich służąca z zawiadomieniem, że dwóch panów przybyło z Paddington i czeka na mnie w poczekalni. Pospieszyłem się z ubieraniem, z doświadczenia bowiem wiedziałem, że wypadki kolejowe rzadko bywają lekkiej natury. Kiedy schodziłem ze schodów, wyszedł z pokoju dawny mój pacyent i zamknął za sobą drzwi starannie na klucz.

– Przyprowadziłem go sam, – rzekł, palcem przez ramię wskazując poza siebie, – teraz nam już nie ucieknie.

– Cóż mu jest? – spytałem, zachowanie jego bowiem zdradzało, że coś osobliwego musiało stać się z tym człowiekiem, którego tak troskliwie zamykał w moim pokoju.

– To nowy pacyent, – szepnął mi cicho, – uważałem za mądrzejsze zaraz osobiście go tu przyprowadzić, aby mi się nie wymknął. Teraz wyjść już nie może. Ale ja iść już muszę, kochany doktorze, obowiązek mnie wzywa.

I wybiegł poczciwiec, zanim miałem dosyć czasu, aby mu podziękować.

W mojej poczekalni zastałem siedzącego przy stole jakiegoś pana w skromnym bronzowym garniturze; zwykłą czapkę położył na moich książkach przed sobą. Jedna jego ręka owiązana była chustką, całkowicie przesiąkła krwawemi plamami. Na pierwszy rzut oka wyglądał na jakie lat dwadzieścia pięć może; twarz miał poważną z wyrazem męzkości ale tak bladą, że czyniło to na mnie wrażenie, jak gdyby przed niedawnym czasem doznał gwałtownego wstrząśnienia nerwów, którego mimo wszelkich usiłowań nie zdołał dotąd jeszcze pokonać.

– Wybacz pan, że tak wcześnie zbudziłem cię, panie doktorze, – rzekł, – tej nocy spotkał mnie bardzo poważny wypadek. Przybyłem dziś rannym pociągiem do Paddington i tam na stacyi informowałem się, gdziebym mógł zastać jakiego lekarza. Jakiś człowiek uprzejmy doprowadził mnie tutaj. Oddałem pańskiej służącej swój bilet wizytowy, ale jak widzę leży on tam jeszcze na stoliku.


Wziąłem go w rękę i przeczytałem: Wiktor Hatherley, inżynier, ul. Wiktoryi 16a III. Takiem było zatem nazwisko, powołanie i adres mego rannego gościa.

– Bardzo mi przykro, że pan na mnie czekać musiałeś, – rzekłem, zajmując za mojem biurkiem miejsce. – Jeśli dobrze zrozumiałem, przybywasz pan wprost z jakiejś nocnej podróży, co zazwyczaj bywa dość nudną rzeczą.

– O, tym razem powiedzieć tego nie można, – rzekł, śmiejąc się.

Śmiał się tak głośno i hałaśliwie, że aż przechylił się wtył na krześle i musiał trzymać się za boki. Było coś chorobliwego w tej przesadzonej wesołości, poznałem to natychmiast.

– Daj pan spokój, – zawołałem, – zapanuj pan nad sobą.

Nalałem mu wody z karafki, było to jednak bezskuteczne. Miał napad histeryczny, jak się to zdarza u natur bardzo silnych, które przebyły jakieś wielkie wzruszenie.

Zwolna uspokoił się i zaczerwienił teraz mocno z zakłopotania.

– Ależ się ośmieszyłem, – wymówił z trudem.

– Bynajmniej. Proszę, napij się pan. – Nalałem mu cokolwiek koniaku do wody a wkrótce krew napłynęła znów do pobladłej jego twarzy.

– To mi zrobiło dobrze, – rzekł. – A teraz, panie doktorze, może będziesz tak dobrym i obejrzysz mój wielki palec, a raczej miejsce, gdzie on był pierwej. Odwiązał chustkę i wyciągnął ku mnie rękę, której widok wstrząsnął moje nawet zahartowane nerwy. Obok czterech wyciągniętych palców, zamiast wielkiego, widniała głęboka krwawa jama, z której tenże widocznie odrąbany lub też ze stawu wyrwany został.

– Święty Boże! – zawołałem, – toż to okropna rana, musiałeś pan strasznie wiele krwi stracić.

– O, tak. Natychmiast, skoro się to stało, zemdlałem i zapewne musiałem czas dłuższy leżeć bezprzytomny. Krew płynęła mi jeszcze, kiedy przyszedłem do siebie i dlatego obandażowałem sobie staw ręki chustką, którą zacisnęłem o ile było można najmocniej za pomocą kółeczka z drzewa.

– Doskonale. Byłby z pana dobry chirurg, jak widzę. Rana została zadana w każdym razie jakiemś ostrem narzędziem?

– Rodzajem rzeźniczej siekiery.

– Zapewne jakiś nieszczęśliwy wypadek?

– O, wcale nie.

– Na miłość boską, a więc to napad morderczy?

– Zgadłeś pan.

– Ależ to okropne.

Wymyłem ranę i założyłem antyseptyczny bandaż. Nie zmrużył oka, od chwili do chwili tylko zagryzał wargi.

– Jakże się pan teraz czuje? – spytałem po ukończeniu roboty.

– Doskonale. Pański koniak i opatrunek przyprowadziły mnie całkowicie do równowagi. Byłem bez sił zupełnie, ale bo też niemało przeszedłem.

– Lepiej może, abyś pan o tem nie mówił teraz. To pana zapewne przejmuje bardzo.

– Teraz już nie. Muszę jaknajprędzej zawiadomić o tem policyę, gdyby jednak rana moja nie była wyraźnym dowodem, niezawodnie opowiadanie moje nie znalazłoby tam wiary, tembardziej, że niemal żadnych stanowczych nie mogę na jego poparcie przytoczyć wskazówek.

– Oho, – zawołałem, jeżeli to historya cokolwiek zagadkowej natury i wymaga dopiero wyjaśnienia, to w takim razie uczyniłbyś pan lepiej, gdybyś pierwej zasięgnął rady mego przyjaciela Szerloka Holmsa, zanim się udasz do policyi.

– O tym panu już słyszałem, – ozwał się mój pacyent, – i radbym bardzo oddać w jego ręce moją sprawę, jakkolwiek i policya oczywiście musi również być zawiadomioną. Może pan byłbyś tak dobrym dać mi kilka słów polecających do niego.

– Uważam, że lepiej będzie, jeśli pana sam tam zawiozę.

– Byłbym panu za to bardzo wdzięczny.

– Zaraz poślemy po powóz, w takim razie przybędziemy w samą porę, aby z nim razem zasiąść do śniadania. Ale czy pan czujesz się dość silnym?

– Najzupełniej. Nie będę miał spokoju, dopóki nie opowiem mojej historyi.

– W takim razie poślę natychmiast moją służącą po dorożkę i za chwilę powrócę tu do pana.

Pobiegłem na górę, opowiedziałem mojej żonie w krótkich słowach to, co zaszło, i po upływie pięciu minut siedziałem już z moim znajomym w dorożce, która nas wiozła ku ulicy Bakerstreet.

Szerlok Holms siedział, tak jak się tego spodziewałem, w szlafroku u siebie w jadalnym pokoju, czytał wiadomości o popełnionych zbrodniach w „Times’ie“ i palił fajkę, którą napełnił wszelkiego rodzaju obrzynkami i niedopałkami z cygar, które poprzedniego dnia palił, zbierał starannie i suszył na gzymsie kominka. Przywitał nas serdecznie, jak zazwyczaj, i kazał przynieść jaj oraz świeżo przysmażonej słoniny, tak że wkrótce zasiedliśmy wygodnie do śniadania. Kiedy już ukończyliśmy jedzenie, musiał nowy nasz przyjaciel zasiąść na sofie, Holms podłożył mu poduszkę pod głowę i postawił w pobliżu szklankę wody z koniakiem.

– Wydaje mi się, panie Hatherley, jakoby pańska przygoda nie była całkiem zwyczajnej natury, – rzekł. – Proszę, usiądź pan sobie całkiem wygodnie i opowiadaj pan wszystko o ile możności dokładnie, ale gdyby pan poczuł najlżejsze znużenie przestań a od czasu do czasu pokrzep się tym napojem.

– Dziękuję serdecznie, – rzekł mój pacyent, – ale od czasu jak mi doktor założył opatrunek, czuję się już zupełnie dobrze, pańskie śniadanie zaś dokonało reszty kuracyi. Postaram się opowiadać jaknajzwięźlej, aby nie zabierać panu cennego czasu.

Holms siedział w swoim fotelu; obojętna twarz jego z nawpół przymkniętemi oczyma nie zdradzała zgoła jego przenikliwej natury badacza. Ja siedziałem naprzeciw niego i przysłuchiwaliśmy się obaj w milczeniu dziwacznemu sprawozdaniu nieznajomego.

– Najpierw muszę panu powiedzieć, – rozpoczął, – że jestem sierotą i kawalerem i całkiem sam zajmuję mieszkanie w Londynie. Z zawodu jestem inżynierem i w ciągu lat siedmiu, w których byłem zajętym w firmie Venner i Matheson w Greenwich, zebrałem w moim fachu sporo doświadczenia.

– Kiedy przed dwoma laty wykształcenie moje zostało ukończonem a ja przez śmierć ojca mego wszedłem w posiadanie wcale ładnego majątku, postanowiłem sobie samoistnie zacząć pracować i otworzyłem własne biuro przy ulicy Wiktoryi. Prawdopodobnie każdy przy tym pierwszym kroku na drodze do niezależności musi zbierać sporo smutnych doświadczeń; i mnie nieinaczej poszło. W przeciągu trzech lat wogóle trzy razy wszystkiego zasięgano mojej rady a raz jeden tylko otrzymałem nader małoznaczne zamówienie, to było wszystko! Moje dochody wyniosły ogółem 27 funtów 10 szylingów. Od dziewiątej rano do czwartej po południu codziennie odsiadywałem sumiennie w mojem biurze, w oczekiwaniu klienteli, aż wreszcie zniechęciłem się i przyszedłem do przekonania, że w moim zawodzie do niczego nigdy nie dojdę. Wczoraj jednak, kiedy właśnie zamierzałem już wyjść z biura, zameldował mi mój pisarz, że jakiś pan pragnie widzieć się ze mną. Wręczył mi przytem bilet wizytowy, na którym było nazwisko: pułkownik Lysander Stark; tuż za nim zaraz wszedł zapowiedziany. Był on cokolwiek wyższy wzrostem nad średnią miarę i przerażającej wprost chudości, nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek w życiu widział równie chudego człowieka. Twarz jego całą stanowił jedynie tylko nos i broda, a skóra obciągnięta była szczelnie na kościach policzkowych. Ale ta chudość nie wydawała się bynajmniej wynikiem jakiegoś chorobliwego stanu, bo oczy patrzały całkiem jasno i błyszczały, krok był pewny a całe zachowanie zdradzało wielką pewność siebie. Ubiór jego był wprawdzie prosty ale porządny; lat mógł mieć ze czterdzieści mniej więcej.

Szerlok Holmes i jego przygody. Odcięty palec

Подняться наверх