Читать книгу Szerlok Holmes i jego przygody. Spuścizna rodowa - Arthur Conan Doyle - Страница 3
Spuścizna rodowa
ОглавлениеW charakterze przyjaciela mego Szerloka Holmesa było wiele sprzeczności, ale najwięcej raziło mnie w nim jedno. Pod względem umysłowym nie było systematyczniejszego nad niego człowieka. Ubrać się umiał starannie i ze smakiem. Przeciwnie, w życiu codziennem był tak nieporządny, że swego współlokatora mógł doprowadzić do rozpaczy.
Ja sam wcale nie przywiązuję wagi do drobnostek. Surowe, twarde życie w Afganistanie i wrodzony popęd do niekrępowania się niczem sprawiły, że o niejedno dbam mniej, niżby przystało lekarzowi. Ale wszędzie widzę pewne granice i jeśli mi wypadnie mieszkać z kimś, kto cygara chowa w skrzyni z węglami, tytoń w perskim pantoflu, a listy nad kominkiem, to wobec takiego jegomościa śmiało uchodzić mogę za wzorowo porządnego. Zawsze byłem tego zdania, że kto się chce ćwiczyć w strzelaniu z pistoletu, powinien to robić na świeżem powietrzu. I jeśli Holmes, będąc w doskonałym humorze, siadał w krześle ze strzelbą i setką nabojów pod ręką i wybijał na ścianie kulami swe nazwisko, to według mego przekonania nie wpływało to dodatnio ani na powietrze ani na wygląd pokoju.
Mieszkanie nasze pełne było chemikalii i wszelkiego rodzaju pamiątek po sprawach kryminalnych, które poniewierały się wszędzie i często znajdowały niespodzianie w maselniczce lub innych niestosownych miejscach. Ale najwięcej mnie niecierpliwiły jego papiery. Holmes nie chciał zniszczyć najmniejszego choćby świstka, zwłaszcza mającego związek ze sprawą, w jakiej odegrał sam pewną rolę. Całe dwa lata zbierał się on przejrzeć i uporządkować swe papiery. Jak kilkakrotnie wspomniałem, po dniach energii i zapamiętałej działalności, która okryła sławą jego imię, zapadał nieraz Holmes w rodzaj duchowego uśpienia. Wtedy leżał godzinami całemi na sofie, ze skrzypcami i ulubionemi książkami pod ręką. Zdawało się, że ma zaledwie tyle siły, żeby się dowlec do stołu, kiedy podawano obiad. Stosy papierów rosły z miesiąca na miesiąc; zapełniły one wreszcie wszystkie kąty; wszędzie leżały pliki rękopisów, których nie wolno było spalić i którymi mógł się rozporządzać tylko sam właściciel.
Pewnego wieczora zimowego siedzieliśmy przed kominkiem. Holmes skończył właśnie wklejanie wyciągów z aktów kryminalnych do księgi zbiorowej. Wtedy podsunąłem mu ostrożnie myśl, aby w ciągu dwóch następnych wolnych godzin zająć się uporządkowaniem naszego wspólnego salonu.
Że propozycya moja jest zupełnie słuszna – niepodobna było zaprzeczyć. Przyjaciel mój wyszedł do swej sypialni z miną niezupełnie zadowoloną, a gdy po chwili powrócił, wlókł za sobą duży kufer blachą obity.
Postawił kufer na środku pokoju, siadł przed nim na taborecie i otworzył wieko. Niemal trzecią część kufra zajmowały papierowe zwoje, powiązane czerwonym sznurkiem.
– Piękny zbiór ciekawych historyi, Watsonie – rzekł, patrząc na mnie chytrem okiem. Zdaje mi się, że gdybyś wiedział, co się zawiera w tej skrzyni, to prosiłbyś mnie raczej o pokazanie ci kilku papierów, niż o porządkowanie innych, jeszcze tu niedołączonych.
– To są dokumenty twoich spraw dawniejszych? Już dawno pragnąłem je poznać.
– Tak, mój chłopcze, to są moje dawniejsze sprawy z czasów, kiedy nie byłeś jeszcze moim biografem, a przeto ja nie byłem jeszcze sławnym.
Brał jeden zwój po drugim, patrząc na papiery wzrokiem niemal rozrzewnionym.
– Nie wszystko mi się udawało, Watsonie, ale jest tu kilka wybornie rozwiązanych problematów. Oto notatki o zabójstwie w Tarleton, sprawa Vamberry; wiesz, ten kupiec win? Jest tu również przygoda starej rosyanki, dziwne zdarzenie z kulą aluminiową, najdokładniejsze szczegóły o Ricolettim, człowieku o krzywych nogach, i jego strasznej żonie. A tu, a! – to jest właśnie bardzo niezwykła historya!
Sięgnął do dna kufra i wyjął stamtąd małe drewniane z zasuwanem wiekiem pudełko, jakie miewają dzieci do chowania zabawek. W pudełku leżał zmięty skrawek papieru, staroświecki bronzowy klucz, drewniany kołek, owinięty kłębkiem szpagatu, i trzy zardzewiałe krążki metalowe.
Widząc moje zdziwienie, Holmes uśmiechnął się.
– No, mój chłopcze – zapytał, co myślisz o tym kramie?
– Dziwny zbiór!
– Bardzo dziwny, ale historya, która się z nim wiąże, jest jeszcze dziwniejsza.
– Więc z tem wszystkiem wiąże się historya?
– Tak, i nawet historya na wielką skalę.
– Czy podobna?
Holmes wziął drobiazgi, jeden po drugim i położył je na brzegu stołu, poczem usiadł i przypatrywał się im z zadowoleniem.
– Oto wszystko – rzekł – co mi pozostało po nadzwyczajnym epizodzie, który się tyczy rytuału rodziny Musgrave.
Już kilka razy Holmes wspominał o tej sprawie, lecz szczegółów jej nie znałem.
– Zrobisz mi, rzekłem, wielką przyjemność, jeśli mi o tem opowiesz.
– I chcesz, żebym cały ten kram zostawił jak jest – zawołał Holmes z lekkim sarkazmem. Widzę, że niewiele potrzeba, abyś się wyrzekł manii porządkowania. Bardzo mi będzie przyjemnie, jeśli dołączysz tę sprawę do swoich pamiętników. Jest ona, z powodu pewnych szczegółów, jedyną w kronice kryminalnej naszego kraju. To sprawa nawskroś wyjątkowa. Obraz mojej skromnej działalności bez wspomnienia o tej sprawie byłby całkiem niezupełnym.
Cały świat zna teraz moje nazwisko. Nietylko publiczność, lecz i policya uważa mnie za „ostatnią instancyę“ w sprawach rozpaczliwie zawikłanych. Już wtedy, gdyśmy się ujrzeli po raz pierwszy, miałem sporą klientelę, która jednak mało mi dawała dochodu. Nie masz pojęcia, z jakiemi trudnościami walczyć musiałem z początku i jak długo czekałem, zanim zdołałem pozyskać pewne uznanie.
Pierwsze moje mieszkanie w Londynie było przy Montague-Street w pobliżu British Museum. Mając wiele wolnego czasu, uczyłem się rozmaitych rzeczy, które mogły mi być pożyteczne. Od czasu do czasu ktoś z moich kolegów, przypominając sobie o mnie i o moim wrodzonym talencie, powierzał mi prowadzenie sprawy. Ze spraw tych najwięcej wzbudziła zainteresowania historya rytuału rodziny Musgrave. Ona była pierwszym stopniem w mojej karyerze. Była to dziwna plątanina okoliczności, a jednak poszukiwania moje miały wynik bardzo pomyślny.
Reginald Musgrave był moim kolegą uniwersyteckim, ale nie znałem go bliżej. Koledzy nie bardzo go lubili. Uchodził za wyniosłego, choć może niesłusznie, bo jak mi się zdaje poza jego dumną miną ukrywał się brak pewności siebie. Wyglądał bardzo arystokratycznie. Miał wązki nos, wielkie oczy, wysmukłą postać, maniery niedbałe, lecz wytworne. Był to potomek jednej z najstarszych rodzin królestwa. Należał on do młodszej linii rodziny Musgrave, która z północy przeniosła się do zachodniej części hrabstwa Sussex. Ich zamek Hurlotone był może najstarszym w hrabstwie. Miał on w sobie coś z miejsca, w którem się urodził. Ile razy spojrzałem na jego twarz bladą i podłużną, dumne zachowanie się tego człowieka przywodziło mi na myśl szare sklepienia bram, kamienne wnęki okienne i inne szanowne szczegóły starej średniowiecznej siedziby. Niekiedy miewaliśmy sposobność pomówić z sobą. Pamiętam, że zdradzał on żywe zainteresowanie mojem spostrzeżeniami i sposobem wyciągania wniosków.
Przez cztery lata nie widziałem go wcale, aż pewnego dnia zjawił się u mnie przy Montague Street. Niewiele się zmienił, ubrany był podług ostatniej mody – na ubiór i dawniej zwracał szczególną uwagę – a jego zachowanie było jak niegdyś pełne taktu i wytworności.
Kiedyśmy podali sobie ręce, rzekłem:
– Cóż się z panem dzieje, panie Musgrave.
– Już pan zapewne wie – rzekł – że ojciec mój umarł przed dwoma laty. Musiałem objąć w posiadanie majątek Hurlstone, a ponieważ jestem również deputowanym ze swego okręgu, więc pędzę życie bardzo czynne. Czy to prawda, że pan, panie Holmes, postanowiłeś praktycznie zużytkować swój talent, który niegdyś w kołach kolegów wywoływał tyle podziwu.
– Tak – rzekłem – chcę w ten sposób zarabiać na życie.
– Cieszy mnie to nieskończenie, bo rada pańska ma dziś dla mnie ogromną cenę. U nas, w Hurlstone, zaszły dziwne wypadki, i policya nie umie wyjaśnić tej sprawy. Jest to, zaprawdę, zdarzenie nadzwyczaj osobliwe i zagadkowe.
– Możesz sobie wyobrazić, Watsonie, z jak wielką słuchałem go ciekawością. Ten człowiek dawał mi sposobność do działania po całych miesiącach bezczynności. Byłem przekonany, że dam sobie radę z tem, czemu inni podołać nie mogli, i że przyszła godzina zużytkowania swych zdolności.
– Niech mi pan, panie Musgrave – zawołałem – opowie wszystko ze szczegółami.
Reginald Musgrave siadł naprzeciw mnie i zapalił papierosa, który mu podałem.
– Przedewszystkiem – zaczął – muszę panu powiedzieć, że chociaż jestem nieżonaty, lecz trzymam w Hurlstone liczną służbę, bo jest to jeden z tych starych obszernych budynków, które trudno utrzymać w porządku. Do zamku należy dziki park i w czasie polowania na bażanty zjeżdża się do mnie wiele osób i każdy musi mieć usługę. Słowem, mam ośm pokojówek, kucharza, rządcę, dwóch lokajów i grooma. Ogród i stajnie mają, rzecz prosta, swą specyalną służbę.