Читать книгу Szerlok Holmes i jego przygody. Ukryty klejnot - Arthur Conan Doyle - Страница 3
Ukryty klejnot
ОглавлениеNa drugi dzień po Bożem Narodzeniu udałem się do mego przyjaciela Szerloka Holmes’a, by powinszować mu wesołych świąt i przeprosić za opóźnienie mych życzeń, wynikłe z familijnych moich powodów.
Zastałem go leżącego na sofie i otulonego w ciepły purpurowego koloru szlafrok, pośród całego stosu gazet. Obok sofy stało drewniane krzesło, na jego poręczy wisiał jakiś stary, bardzo zniszczony, obrzydliwy kapelusz ze sztywnego filcu, załamany już w paru miejscach i niezdatny do użytku. Lupa i penseta, leżące na siedzeniu krzesła, wskazywały jasno, że Holmes prowadził nad tym kapeluszem jakieś szczegółowe badania.
– Jesteś zajęty? – spytałem – może ci przeszkadzam.
– Wcale nie. Będzie mi nawet bardzo przyjemnie módz ze znajomym człowiekiem pomówić o rezultatach badania, które jak widzisz prowadzę. Przedmiot bardzo zwyczajny – rzekł, wskazując mi kapelusz palcem – ale drobne okoliczności, zostające z tem w związku nie pozbawione są interesu, a nawet są pouczające.
Usiadłem przed kominkiem na wygodnym fotelu i począłem sobie grzać ręce, mróz bowiem był siarczysty a na szybach osiadła od zewnątrz gruba powłoka szronu.
– Zapewne kryje się za tym tak zwykłym przedmiotem, wyglądającym spokojnie na pozór, jakaś historya niezwykłej zbrodni czy przestępstwa – zauważyłem – a ty szukasz swoim zwyczajem drogi do jego wykrycia i kary.
– Nie, nie! niema tu żadnej zbrodni! – roześmiał się Holmes – to jeden z tych drobnych, a jednak oryginalnych wypadków, które trafiają się i trafiać się muszą codziennie w miejscu, gdzie roi się kilka milionów ludzi na ciasnej przestrzeni paru mil kwadratowych. W takich stosunkach wikłających i plączących się ustawicznie jest zawsze miejsce na niejedną zagadkę, a rozwiązanie jej, nie mając nic wspólnego ze zbrodnią, bywa jednak często dość interesujące. Nie pierwszy raz zresztą spotykam się z czemś takiem i myślę, że i to zdarzenie zaliczyć można do kategoryi tych niewinnych i nieszkodliwych wypadków. Wszak znasz posłańca Petersona.
– Znam, istotnie.
– Do niego właśnie należą te trofea.
– Ten kapelusz?
– To jest on go znalazł. Właściciel jest tymczasem nieznany. Otóż proszę cię zechciej uważać to nakrycie głowy nie za kawałek brudnego i zniszczonego filcu ale po prostu za probierz naszej bystrości w odgadywaniu rzeczy nieznanych. Ale przedewszystkiem wysłuchaj, jak się cała ta sprawa miała. Kapelusz ten, widzisz, złożył nam uszanowanie rankiem w Boże Narodzenie w towarzystwie wybranej, tłuściutkiej gąski, która prawdopodobnie piecze się w tej chwili w kuchni u Petersona. Było to tak: około czwartej nad ranem w dzień Bożego Narodzenia szedł sobie Peterson – jak ci wiadomo bardzo przyzwoity to chłopiec – do domu po małej z kolegami zabawie. Na Tattenham-Court-Road zauważył w niepewnem świetle latarni gazowych jakiegoś człowieka, idącego przed nim trochę chwiejnym krokiem i niosącego na ramieniu białą gęś zabitą. Człowiek ten na rogu Grodge-Street wdał się w jakąś sprzeczkę z gromadką uliczników. Jeden z nich strącił mu kapelusz z głowy. Reagując na to, nieznajomy podniósł laskę i, chcąc uderzyć napastnika, trafił w szybę bogatego jakiegoś sklepu obok, którą naturalnie wybił. Peterson przyśpieszył właśnie kroku, aby mu przyjść z pomocą. Nieznajomy wyląkł się jednak widocznie bardzo skutków swej niezręczności i wziął go za konstabla, gdyż zemknął czemprędzej, zostawiając na polu bitwy ten kapelusz i ową tłustą gąskę, która w zapale walki spadła mu z ramienia. Zniknął w labiryncie przyległych ciasnych uliczek, podobnie jak i ulicznicy. Peterson został panem na placu bitwy i uznał trofea, jakie tam pozostały, tj. ten kapelusz i ową gęś za prawowity swój łup.
– No i naturalnie tę gęś oddał przecież właścicielowi?
– W tem właśnie mój drogi tkwi cała zagadka! Wprawdzie do lewej nogi ptaka była przywiązana kartka z napisem „dla P. Henryka Bakera“ a na podszewce tego kapelusza są także inicyały H. B. zupełnie wyraźne, ale widzisz w Londynie Bakerów jest parę tysięcy, a Henryków Bakerów z pewnością paruset, nie jest więc rzeczą tak łatwą wyszukać wśród nich prawego właściciela tej gęsi!
– Cóż więc Peterson uczynił?
– Oddał mnie swoją zdobycz – gęś i kapelusz, wiedząc że interesuję się takiemi sprawami, w których jest do rozwiązania jakaś zagadka. Gęś zachowałem aż do dzisiejszego ranka i spostrzegłszy, że mimo mrozu jaki mamy jest już w sam raz pora do zjedzenia jej, poradziłem Petersonowi uczynić to bezwłocznie. W ten sposób znalazca jej zabrał ptaka, by spełniło się nad nim ostateczne przeznaczenie wszystkich gęsi, mnie zaś został przynajmniej kapelusz owego nieznajomego, co postradał świąteczne swoje pieczyste.
– A on nie ogłosił o swej zgubie w gazetach?
– Nie.
– Jakże więc znajdziesz właściwy punkt do stwierdzenia jego osobistości?
– Wyłącznie na drodze dedukcyi, przez zestawienie wniosków.
– Wysnutych z tego kapelusza?
– Oczywiście.
– Żartujesz, mój drogi. Cóż można wywnioskować z tego starego kawałka zniszczonego filcu?
– Oto moja lupa. Wiesz przecie, jak się biorę do rzeczy w takich wypadkach. Zobacz więc sam, co z tego kapelusza można wywnioskować o jego właścicielu.
Wziąłem kapelusz w rękę i obracałem go na wszystkie strony, nie wiedząc, od czego właściwie zacząć badanie. Kapelusz był jak kapelusz! Zwykły, czarny melonik sztywny, który dawno już stracił salonowy fason.
Podszewka była z czerwonego jedwabiu ale straciła także oddawna pierwotny swój kolor. Nazwisko fabrykanta i marka fabryczna były już zupełnie niewidoczne, natomiast znać było wyraźnie, jak to Holmes zauważył, litery H. i B. wypisane atramentem. Na rondzie była dziurka od gumki, ale samej gumki dawno już nie było. Zresztą kapelusz był cały brudny, ogromnie zakurzony i w kilku miejscach poplamiony. Widać tylko było, że początkowo usiłował ktoś plamy te zamazywać czarnym atramentem.
– Nie mogę się tu niczego dopatrzeć! – rzekłem, oddając kapelusz memu przyjacielowi.
– A jednak widać tu wiele rzeczy – ale ty Watsonie, zaniedbujesz wyciągnąć wnioski z tego, co tu widać. Zabierasz się do rzeczy zanadto niezręcznie.
– A więc proszę cię powiedz mi, czego się tu z tego kapelusza możesz dopatrzeć?
– Daje on wprawdzie dużo mniej materyału do wniosków niżby taki kapelusz dawać powinien – ale w każdym razie można stwierdzić na podstawie obserwacyi kilka nie ulegających żadnej wątpliwości szczegółów i kilka innych jeszcze zupełnie prawdopodobnych przypuszczeń. Widać np. na pierwszy rzut oka, że właściciel jego ma silnie rozwinięty mózg jak i to, że w ciągu ostatnich trzech lat znajdował on się w dobrych warunkach materyalnych, chociaż teraz nadeszły dla niego znowu dni biedy i niedostatku. Dawniej dbał on widocznie o swój zewnętrzny wygląd, teraz jednak opuścił się nieco; oznacza to wyraźnie pewne moralne cofnięcie się w tył, co wziąwszy razem z pogorszeniem się jego majątkowych interesów wskazuje obecność jakiegoś złego wpływu, jakiegoś nałogu, np. pijaństwa. Może w tem właśnie tkwi przyczyna tego, że jego żona niebardzo się już troszczy o niego.
– Co też ty wygadujesz!
– Mimo tego zachował on jeszcze w sobie trochę szacunku dla własnej godności – ciągnął Holmes dalej – jest to człowiek, który pracuje wiele siedząc, mało wychodzi, nie jest wcale przyzwyczajony do silniejszego ruchu, ma średnie lata i siwe włosy, które niedawno dawał sobie przystrzygać i które namaszcza pomadą. Te szczegóły dadzą się wyprowadzić z oględzin tego kapelusza z zupełną pewnością. Obok czynię zaś jeszcze dodatkowe przypuszczenie, mianowicie wątpię, czy w domu, gdzie mieszka, zaprowadzone jest oświetlenie gazowe.
– Ależ to wszystko mówisz mi chyba, żartując ze mnie?
– Nic a nic nie żartuję. Czyż ty jeszcze nie dostrzegasz, z jakich danych przyszedłem do wszystkich tych wniosków?
– Jestem prawdopodobnie bardzo ograniczonym, ale wyznaję, że nie mogę nadążyć za tobą. Jakże np. przyszedłeś do wniosku, że człowiek ten ma silnie rozwinięty mózg?
Zamiast odpowiedzi włożył Holmes na głowę kapelusz. Wszedł mu on tak głęboko, że oparł się aż na nosie.
– Rzecz bardzo prosta! człowiek, który posiada tak wielką czaszkę, musi mieć wyjątkowe zdolności.
– A pogorszenie się jego spraw majątkowych.
– Kapelusz ten datuje się z przed trzech lat. Wtedy były w modzie te płaskie lekko zagięte brzegi. Jest to kapelusz najprzedniejszego gatunku. Spójrz na tę wstążkę z wytłaczanego jedwabiu i wyborną podszewkę. Jeśli ten człowiek trzy lata temu miał za co kupić sobie kapelusz w tej cenie i od tego czasu nie mógł nabyć nowego, to widocznie w interesach jego zaszła zmiana na gorsze.
– Wszystko to wydaje się dość prawdopodobnem, ale z czego wnosisz, że poprzednio dbał o siebie i że obecnie cofnął się i zaniedbał moralnie?
Holmes uśmiechnął się.
– Oto dowód jego dbałości – rzekł, kładąc palec na małym krążku i pierścieniu od sznurka kapeluszowego. W sklepie otrzymuje się tego rodzaju zabezpieczenie tylko na wyraźne żądanie i jeśli człowiek ten kazał zaopatrzyć kapelusz swój w sznurek, żeby się zabezpieczyć przeciwko wiatrowi, to wykazał w ten sposób pewną miarę dbałości. Dalej widzę, że kiedy sznurek gumowy urwał się, człowiek ten nie postarał się o nowy, z czego wnoszę, że obecnie mniej dba o siebie niż niegdyś, a to jest z kolei dowodem ogólnego upadku. Pozostało mu jednak dotąd pewne poczucie godności własnej, bo starał się ukryć plamy na kapeluszu, zaczerniając je atramentem.