Читать книгу Szerlok Holmes i jego przygody. Tajemnicze morderstwo nad jeziorem - Arthur Conan Doyle - Страница 3
Tajemnicze morderstwo nad jeziorem
ОглавлениеSiedziałem pewnego dnia przy śniadaniu z żoną, gdy służąca przyniosła mi depeszę. Telegrafował do mnie Szerlok Holmes w te słowa:
Czy masz dwa dni czasu? Wezwano mnie telegraficznie do wschodniej Anglii w sprawie morderstwa dolina Boscombe. Cieszyłbym się, jadąc z tobą. Okolica i powietrze przepyszne. Odjazd: Paddington 11. 11. 15.
Holmes.
– No i jakże kochany mężu, pojedziesz? spytała mnie żona.
– Sam nie wiem.... rzekłem – mam teraz dosyć dużo chorych....
– Ach, Anstruther cię zastąpi! W ostatnich czasach wyglądasz trochę przymęczony pracą – dwudniowy wypoczynek dobrze ci zrobi, a zresztą wiem, że interesujesz się zawsze bardzo żywo działalnością Holmesa.
– Naturalnie! przecież to dzięki jednej z jego przygód ciebie właśnie poznałem! Ale jeżeli istotnie mam jechać, to muszę się pośpieszyć – zostaje mi tylko pół godziny czasu!
Moja służba obozowa w Afganistanie miała tę wielką korzyść, że uczyniła ze mnie człowieka zawsze gotowego do jakiejkolwiek podróży. Bagaże moje były zawsze w pogotowiu, nie potrzebowałem więc wiele czasu na przygotowania i wkrótce już siedziałem w dorożce, jadąc na dworzec kolejowy w Paddington.
Zaraz na wstępie dostrzegłem tam Holmes’a; przechadzał się w długim podróżnym płaszczu popielatym i czapeczce sukiennej, a długa jego koścista postać wydawała się jeszcze wyższa niż zwykle w tym stroju.
– To doprawdy bardzo z twej strony ładnie, że przybyłeś na moje wezwanie, kochany Watsonie! – rzekł – dla mnie jest to istotnie wielką pomocą mieć towarzysza, na którego całkowicie mogę liczyć, miejscowa pomoc bywa zwykle bez wartości lub stronnicza. Zechciej proszę zająć dwa rogowe miejsca w przedziale, a ja zaraz kupię bilety.
W wagonie byliśmy zupełnie sami. Holmes przyniósł ze sobą cały stos przeróżnych gazet i papierów, które pilnie przeglądał. Aż do przybycia na stacyę Reading czytał, robił notatki i rozmyślał. Naraz wstał, zebrał wszystką tę bibułę w jeden pakiet i wrzucił go w siatkę na rzeczy nad ławką.
– Słyszałeś już co o tym wypadku? zapytał.
– Nic a nic; nie czytałem gazet w ostatnich paru dniach.
– Londyńska prasa daje o tem niedokładne sprawozdania. Właśnie przeglądałem ostatnie numery gazet, by zoryentować się w szczegółach. Zdaje mi się, że jest to jeden z owych w gruncie rzeczy bardzo prostych wypadków, które jednak właśnie bardzo trudno bywa rozwiązać.
– To, co mówisz, brzmi trochę dziwnie.
– A jednak tkwi w tem głęboka prawda. Im prostsza, im mniej skomplikowana jest jakaś zbrodnia, tem trudniej ją rozwikłać. W tym wypadku obciąża oskarżenie, bardzo nawet silnie, syna zamordowanego!
– A zatem rozchodzi się o jakieś morderstwo?
– Takie są przypuszczenia przynajmniej – ale ja nic nie sądzę póki sprawie nie przyjrzę się zbliska. Chcę ci właśnie streścić przebieg sprawy o ile z tych sprawozdań wyrozumieć go mogę.
Dolina Boscombe jest to okrąg wiejski niedaleko od Ross w hrabstwie Hereford. Największym właścicielem ziemskim jest tam niejaki pan John Turner, który zbogacił się niegdyś w Australii i przed laty powrócił do ojczyzny. Jeden z jego majątków, nazwiskiem Hatherley, jest wydzierżawiony niejakiemu panu Karolowi Mac-Carthy, także byłemu emigrantowi australskiemu. Obaj ci ludzie poznali się niegdyś w koloniach i dlatego osiedlili się w ojczyźnie blisko siebie. Turner był widocznie bogatszym ale nie powstrzymało go to, skoro Mac-Carthy został jego dzierżawcą, od utrzymywania z nim stosunków towarzyskich na równej zupełnie stopie. Mac-Carthy miał syna osiemnastoletniego, a Turner córkę w tym samym wieku. Obydwaj byli wdowcami.
Zdaje się, że unikali obydwaj stosunków towarzyskich z innemi w sąsiedztwie zamieszkałemi rodzinami i żyli dość odosobnieni, jakkolwiek Mac-Carthy, ojciec i syn, lubili bardzo sport i bywali często na meetingach wyścigowych w okolicy.
Mac-Carthy trzymał dwoje służby – kucharkę i lokaja – w domu zaś Turnera było służby dużo więcej, jakieś z pół tuzina, przypuszczam. To jest mniej więcej wszystko, co wywnioskowałem o tych dwóch rodzinach z gazet. A teraz przejdźmy do faktów, związanych ze zbrodnią.
Dnia 3 czerwca – zatem było to w przeszły poniedziałek – opuścił Mac-Carthy swój dom w Hatherley około 3-ciej po południu i poszedł do jeziora Boscombe, niewielkiego zbiornika pozostałego przez nagłe rozszerzenie się strumienia w dolinie.
Zrana tego dnia był ze służącym w Ross i powiedział doń, że musi się śpieszyć z powrotem, bo na godzinę trzecią umówił się z kimś w bardzo ważnej sprawie. Od chwili, kiedy wyszedł z domu, nikt go więcej żywym nie widział.
Dom mieszkalny w Hatherley leży o ćwierć mili od jeziorka i dwie osoby widziały pana Mac-Carthy, idącego w tamtą stronę: jakaś stara kobieta, której nazwiska nie wymieniono i strażnik leśny pana Turnera, niejaki William Crowder. Świadkowie ci zeznali, że Mac-Carthy szedł sam. Strażnik Crowder dodał nadto, że w krótką chwilę po spotkaniu pana Mac-Carthy spotkał także jego syna, Johna Mac-Carthy, idącego w tym samym kierunku co ojciec, ze strzelbą na ramieniu. Twierdzi on, że było jeszcze widać z pewnością na drodze ojca, gdy ukazał się w ślad za nim idący syn.
Crowder nie myślał już o tem wcale aż do wieczora, kiedy usłyszał o zbrodni.
Widziano także jeszcze później obu panów Mac-Carthy, już po ich spotkaniu z Crowderem. Jeziorko Boscombe jest dookoła otoczone gęstym lasem; tylko na brzegach rośnie trzcina i sitowie. Córka dozorcy z Boscombe, Patience Moran, była właśnie w tym lesie, gdzie zbierała kwiaty. Otóż twierdzi ona, że widziała obu panów Mac-Carthy tuż nad jeziorkiem jakoby gwałtownie sprzeczających się; słyszała jak ojciec łajał syna bardzo ostrymi wyrazami i widziała nawet jak syn podniósł rękę, jak gdyby chciał ojca uderzyć. Dziewczyna, przestraszona tą gwałtowną kłótnią, pobiegła do domu i opowiedziała matce, co widziała nad jeziorkiem, dodając, iż lęka się czy panowie Mac-Carthy od gwałtownych słów nie przeszli do czynów. Ledwo to powiedziała, zjawił się biegnąc młody Mac-Carthy. Zawołał on na dozorcę, prosząc go o pomoc i mówiąc, że znalazł ojca swego nieżywego w lesie. Był ogromnie wzburzony, nie miał ani kapelusza ani strzelby, a na jego prawej ręce i na prawym rękawie były widoczne ślady krwi. Ludzie pośpieszyli za młodzieńcem do lasu i znaleźli zwłoki ojca jego rozciągnięte na trawie tuż nad brzegiem jeziora. Trup miał czaszkę rozbitą kilku ciosami jakiegoś tępego narzędzia. Narzędziem tym mogła być kolba strzelby, która też leżała o parę kroków od zwłok porzucona w trawie.
W takich okolicznościach zaaresztowano zaraz młodego Mac-Carthy. Oskarżenie oparte na pierwiastkowem śledztwie, dokonanem we wtorek, zarzuca mu „zabójstwo z premedytacyą“, został więc we środę wydany prokuratoryi w Ross, która też sprawę tę wytoczy na najbliższej sesyi sądu przysięgłych tej miejscowości. Oto jest treściwy przebieg sprawy, tak jak on przedstawił się sędziemu śledczemu i policyi.
– Rzeczywiście, trudno sobie wyobrazić zbiegu poszlak – rzekłem – któryby silniej i dokładniej przeciwko oskarżonemu świadczył.
– Takie dowody i poszlaki bywają jednak nieraz bardzo wątpliwej wartości – rzekł Holmes z namysłem – zdaje się często, że dowodzą czegoś w sposób niezbity, tymczasem zmieni się tylko drobnostka, punkt wyjścia obserwacyi np., i wnet z tą samą siłą obrócą się w innym kierunku. W tym wypadku istotnie wszelkie okoliczności zwracają się bardzo stanowczo przeciwko temu młodzieńcowi i możliwe jest, że to on popełnił tę zbrodnię.
Nie wszyscy jednak są tego zdania w sąsiedztwie; i tak, panna Turner, córka właściciela majątku, wierzy w jego niewinność; prosiła ona Lestrade’a, którego znasz z innych spraw, aby go bronił. Lestrade’owi sprawa wydała się zagadkową i powierzył ją mnie. Oto powód, dla którego dwóch statecznych jak my ludzi jedzie w tej chwili kuryerem na wschód, zamiast spokojnie w domu trawić teraz śniadanie.
– Obawiam się, że nie wiele wskórasz w tej sprawie – rzekłem – wszystkie poszlaki są bardzo wyraźne!
– Nic tak właśnie nie łudzi jak te „wyraźne poszlaki”! Odpowiedział mi, śmiejąc się. A zresztą może dopisze nam szczęście i odkryjemy inne, których pan Lestrade nie dostrzegł. Nie mam zamiaru chełpić się, jak wiesz, ale śmiało twierdzę, że w tym wypadku system jego albo się potwierdzi, albo zupełnie upadnie dzięki użyciu przezemnie środków, których on stosować nie umie i których nawet nie pojmuje zgoła. Weźmy pierwszy lepszy przykład: ja wiem, patrząc na ciebie że okno w twoim sypialnym pokoju jest po prawej stronie, a jednak wątpię, czy pan Lestrade zauważyłby ten niezbity szczegół.
– Jakimże sposobem – — – ?
– Mój drogi przyjacielu, widzisz, znam cię dobrze – znam wybornie twoją wojskową punktualność! Golisz się codziennie, a w tej porze roku czynisz to jeszcze przy świetle dziennem. Ale broda twoja jest nierówno ogolona i ślady włosów są wyraźniejsze ku lewej stronie twarzy, nawet zupełnie wyraźne za linią zaokrąglenia podbródka – przecież jasno dowodzi, że lewa strona jest mniej oświetloną niż prawa przy goleniu. Wiem, że taki człowiek jak ty nie zadowolniłby się takim rezultatem golenia, gdyby równomierne światło pozwoliło mu go zobaczyć. Wymieniłem tę drobnostkę tylko jako mały przykład obserwacyi dokładnej i ścisłego wnioskowania. Na tem właśnie polega mój zawód i może być, że w sprawie, do której mnie wezwano, przyniesie to jaki pożytek. W śledztwie pierwiastkowem potrącono o pewne punkty, które warte są bliższego zapatrzenia.
– Cóż takiego?
– Jak się zdaje, nie zaaresztowano młodego Mac-Carthy zaraz na miejscu lecz dopiero po jego powrocie do dworu w Hatherley. Skoro mu to oznajmiono, odpowiedział że go to wcale nie dziwi, że się tego spodziewał. Ta uwaga musiała naturalnie w umyśle sędziego śledczego usunąć wszelką wątpliwość co do osoby sprawcy.
– No, przecież było to wyraźne zeznanie!
– Nie, bo towarzyszyły mu równocześnie zapewnienia niewinności!
– W każdym razie przyznasz, że takie zakończenie całego szeregu obciążających okoliczności było bardzo podejrzanem!
– Wprost przeciwnie, Watsonie; na razie widzę w tem właśnie jedyny jasny punkt w całej tej ciemnej i zagadkowej sprawie. Jeżeli młody Mac-Carthy jest niewinny, to jednak musiałby być koronnym głupcem, by nie spostrzedz jak wszystko przeciwko niemu się zwraca. Otóż gdyby przy zaaresztowaniu okazał był zdumienie lub oburzenie, byłoby mi się to właśnie wydało bardzo podejrzanem, bo te właśnie uczucia w wypadku jego winy byłyby nienaturalne, ale udawanie ich wydaje się w takim razie przestępcom najmądrzejszą rzeczą. Otwarta szczerość tego młodego chłopca dowodzi zaś albo jego istotnej niewinności, albo wielkiego zepsucia i panowania nad sobą. Co się zaś tyczy jego oświadczenia, że się tego tj. zaaresztowania spodziewał, to i to nie jest wcale tak nienaturalne jak myślisz, mój przyjacielu. Bo uważ tylko, że stał wobec martwego ciała swego ojca, względem którego w tym samym dniu do tego stopnia zapomniał o obowiązku synowskiej miłości, że aż podniósł nań rękę, jak to zeznała owa młoda dziewczyna. Żal i wyrzuty sumienia dźwięczą mi w tych jego słowach i sądzę, że dowodzą one raczej jego niewinności niż zbrodni.
Potrząsnąłem głową z powątpiewaniem.
– Niejednego na podstawie mniejszych dowodów doskonale już powieszono! rzekłem.
– Właśnie! i dodaj że powieszono już doskonale niejednego niewinnego!
– Cóż ten młody człowiek mówi o tej sprawie?
– Ach, obawiam się trochę, że to co mówi nie zachęca bardzo do uwierzenia w jego niewinność! ale są tam rzeczy godne uwagi także. Jest to w tem sprawozdaniu, masz przeczytaj!
Holmes poszukał w pakiecie gazet miejscowego dziennika z Hercford i, przejrzawszy jego szpalty szybko, pokazał mi ustęp, zawierający zeznania nieszczęśliwego młodzieńca. Usiadłem sobie wygodnie w rogu i uważnie odczytałem całe to sprawozdanie.
„.....wprowadzono pana Johna Mac-Carthy, jedynego syna zamordowanego, który oświadczył co następuje: byłem przez trzy dni nieobecny w domu i wróciłem do Hatherley dopiero w poniedziałek 3-go czerwca z Bristol’u. Za powrotem nie zastałem w domu ojca i służąca powiedziała mi, że pojechał on do Ross jeszcze zrana w towarzystwie służącego nazwiskiem John Cobb. Wkrótce potem usłyszałem w podwórzu turkot jego powozu. Podszedłszy do okna, widziałem jak ojciec mój wysiadł i następnie szybko oddalił się z podwórza – dokąd? wówczas nie wiedziałem jeszcze. Wtenczas wziąłem strzelbę i poszedłem wolno nad jezioro Boscombe w zamiarze zapolowania na króliki na drugim brzegu. Po drodze spotkałem strażnika leśnego Williama