Читать книгу Baśń o córce rybaka i królewnie Bałtyku - Artur Oppman - Страница 4
Jako rybak, ojciec Zorzy, wypłynął na morze i co z tego wynikło.
ОглавлениеNad Bałtyku żółtym brzegiem,
Przed wiekami, przed dawnemi,
Stała chatka pośród wioski
Niepozorna i maleńka.
Wioska była biedna, cicha,
Przez rybaków zamieszkana,
A właściciel owej chatki
Najuboższy był z nich właśnie.
Lecz choć nie miał złota, srebra,
Drogich sukien, ani sprzętów,
Ni pałaców marmurowych, —
Nie narzekał na swą dolę.
Bo mu dały dobre nieba
Inne skarby i cenniejsze:
Krzepkie zdrowie, pracowitość,
Czyste serce i sumienie,
Żonę dobrą, gospodarną,
I córeczkę jedynaczkę,
Co nad wszystkie rówieśnice
Tak jaśniała, gdyby zorza.
Więc też wszyscy z całej wioski
Zorzą dziewczę nazywali
I kochali ją serdecznie.
Była ona złotowłosa,
Modrooka, jasnolica,
Zawsze mile uśmiechnięta,
Tak przychylna dla każdego,
Jak słoneczko promieniste,
Co to świeci z modrych niebios
Bogatemu i biednemu
I ogrzewa bez różnicy
Starca, dziecię i pacholę.
Rybak, ledwo błysnął ranek,
Do swej łodzi wsiadał śmiało
I wypływał hen, na morze,
Aby swoją sieć zarzucić.
Łowił ryby, które potem
Do bliskiego nosił grodu
I sprzedawał z niezłym zyskiem
Zamkowemu kucharzowi.
A Zorzeńka pod tę porę
Nad brzeg morza wybiegała
I szukała w żółtym piasku
Bursztynowych, jasnych kulek.
Z nich to w domu wraz z mateczką
Wyrabiały wieczorami
Zausznice i łańcuchy,
Lub ozdobne bransolety.
Piękne były to świecidła
I płacono za nie w grodzie
Czystem srebrem, a za srebro
Mieli krupy i okrasę.
I tak żyła owa trójka
W szczęsnym bycie, mimo biedy,
Bo wzajemna miłość wielka
Ozłacała niską chatkę.
Raz, jak zwykle, rybak rankiem
Ruszył w łodzi na wyprawę,
Pożegnawszy czule żonę
I kochaną swą córeczkę.
Minął dzionek, nadszedł wieczór,
Gwiazd haftami wysrebrzony,
I dwurożny jasny księżyc
Wywędrował na błękity.
Noc uciekła, wstało słońce,
A rybaka jeszcze niema!
I powtórnie noc spłynęła —
Nie powraca łódź rybacka.
Więc strapiona opóźnieniem
Matka z córką posmutniały,
Gorzko płaczą, wyrzekają,
Że rybaka dotąd niema.
Co się mogło z nim przytrafić?
Toć nie było wcale burzy,
Coby łódkę zatopiła:
Morze gładkie i spokojne.
Znikąd żadnej o nim wieści,
Znikąd rady i otuchy,
Same sobie zostawione
Dwie sieroty we łzach siedzą,
Aż do matki rzeknie Zorza:
— Droga matko, próżno czekać!
Ojciec widać nie powróci,
Snać spotkała go przygoda.
Trzeba mi się wybrać w drogę,
Jestem silna i odważna,
Przytem dobrze obeznana
Z łodzią, z wiosłem, z naszem morzem.
Dziś popłynę z bystrą falą:
Może Bóg mi dopomoże,
Może uda mi się znaleźć
Ojca... — Matka zapłakała.
Ale wiedząc, że Zorzeńka
Jest dziewczynką z mądrą główką,
Zezwoliła i córeczkę,
Błogosławiąc, uściskała.
Zorza wsiadła do swej łódki,
Bo maleńką łódkę miała,
Przeżegnała się pobożnie
I w dal jasną popłynęła.