Читать книгу Heretyczka - Айаан Хирси Али - Страница 6
Wstęp
Jeden islam, trzy rodzaje muzułmanów
ОглавлениеW dniu _____ grupa _____ uzbrojonych, ubranych na czarno mężczyzn wtargnęła do _____ w _____, otworzyła ogień i zabiła łącznie _____ osób. Na nagraniach słychać, jak napastnicy krzyczą „Allahu akbar!”‹1›.
Na konferencji prasowej prezydent _____ powiedział: „Potępiamy ten brutalny czyn ekstremistów. Nie przyjmujemy do wiadomości prób uzasadniania tego rodzaju przestępczych działań względami religii pokoju. Równie stanowczo potępiamy tych, którzy zechcą wykorzystać zdarzenie jako pretekst do islamofobicznych zbrodni nienawiści”.
Cztery miesiące przed ukazaniem się Heretyczki, kiedy pracowałam nad wstępem do książki, mogłam oczywiście napisać bardziej konkretnie, na przykład tak:
Siódmego stycznia 2015 roku dwóch uzbrojonych, ubranych na czarno mężczyzn wtargnęło do siedziby magazynu „Charlie Hebdo” w Paryżu, otworzyło ogień i zabiło łącznie 10 osób. Na nagraniach słychać, jak napastnicy krzyczą „Allahu akbar!”.
Ale po zastanowieniu uznałabym, że nic nie stoi na przeszkodzie, abym wymieniła inne miejsce niż Paryż. Kilka tygodni wcześniej mogłam napisać na przykład:
W grudniu 2014 roku grupa dziewięciu uzbrojonych, ubranych na czarno mężczyzn wtargnęła do szkoły w Peszawarze, otworzyła ogień i zabiła łącznie 145 osób.
Tym krótkim tekstem podsumowałabym wiele innych podobnych zdarzeń, choćby te w Ottawie, Sydney albo w nigeryjskiej Badze. Postanowiłam więc, że czas i miejsce oraz liczbę sprawców i ofiar pozostawię puste. Ty sam, czytelniku, śledząc doniesienia medialne, możesz wypełnić te miejsca najnowszymi danymi. Możesz również odwołać się do wydarzeń nieco starszych, przykładowo:
We wrześniu 2001 roku grupa 19 muzułmańskich terrorystów rozbiła porwane samoloty o budynki w Nowym Jorku i Waszyngtonie, zabijając łącznie 2996 osób.
Od ponad trzynastu lat w odniesieniu do tego rodzaju aktu terroryzmu przywołuję tę samą jasną opinię. Brzmi ona następująco: Upieranie się przy przeświadczeniu, któremu hołdują nasi przywódcy, że brutalne czyny muzułmańskich ekstremistów można oddzielić od będących dla nich natchnieniem religijnych ideałów, jest po prostu głupie. Musimy uznać, że za tymi działaniami stoi ideologia polityczna zakorzeniona w samym islamie oraz w Koranie, jego świętej księdze, a także w hadisach, opowieściach o życiu i naukach proroka Mahometa.
Ujmę to najprościej, jak potrafię: Islam nie jest religią pokoju.
Za wyrażanie poglądu, iż korzenie muzułmańskiej brutalności nie wyrastają ze społecznego, ekonomicznego ani politycznego podłoża – a nawet nie tkwią w błędzie natury teologicznej – tylko sięgają aż do fundamentalnych dla tej religii tekstów, wielokrotnie stawiano mi zarzut bigoterii oraz „islamofobii”. Uciszano mnie, unikano i próbowano zdyskredytować. Naznaczono mnie piętnem heretyczki; zrobili to nie tylko muzułmanie – dla nich i tak już byłam odszczepieńcem – ale również niektórzy zachodni liberałowie, których wielokulturową wrażliwość najwyraźniej uraziłam swoimi „niedelikatnymi” wypowiedziami.
Moja bezkompromisowość wywołała tak gwałtowną reakcję, tak żarliwe potępienie, że można by pomyśleć, iż to ja osobiście popełniłam brutalne akty przemocy, o których mowa. Wygląda bowiem na to, że dziś mówienie prawdy o islamie jest przestępstwem. I że współcześnie herezję nazywa się „mową nienawiści”; w tej atmosferze wszystkiemu, co muzułmanów uraża, przykleja się łatkę zrodzonego z „nienawiści”.
Tą książką zamierzam „urazić” wiele osób – nie tylko muzułmanów, ale także zachodnich apologetów islamu – i uprzykrzyć im życie. Nie zrobię tego za pomocą rysunków satyrycznych. Rzucę wyzwanie religijnej ortodoksji, zmierzę się z nią, uzbrojona w poglądy i argumenty, które – nie mam co do tego żadnych wątpliwości – zostaną potępione jako heretyckie. Postuluję bowiem ni mniej, ni więcej, tylko muzułmańską reformację. Uważam, że bez przebudowy fundamentów islamu nie uda się rozwiązać palącego, i już w coraz większym stopniu ogólnoświatowego, problemu przemocy politycznej w imię religii. Będę mówiła otwarcie, licząc na równie otwartą debatę; mam nadzieję, że inni, zamiast próbować powstrzymać dyskusję na temat tego, co należałoby zmienić w doktrynie islamu, włączą się do debaty.
Niech poniższa anegdota będzie ilustracją, dlaczego według mnie taka książka jak Heretyczka jest niezbędna.
Otóż we wrześniu 2013 roku odebrałam bardzo miły telefon od Fredericka Lawrence’a, ówczesnego rektora Uniwersytetu Brandeisa, który powiadomił mnie, że uczelnia zamierza nadać mi honorowy tytuł naukowy w dziedzinie sprawiedliwości społecznej; uroczystość miała się odbyć w maju 2014 roku podczas ceremonii rozdania dyplomów. Wszystko pięknie, dopóki pół roku później Frederick Lawrence nie zadzwonił do mnie ponownie, tym razem po to, aby przekazać mi informację, że uniwersytet wycofuje zaproszenie. Byłam zaskoczona. Wkrótce dowiedziałam się, że pewna grupa studentów i wykładowców, którzy poczuli się obrażeni wyborem mojej osoby, rozpowszechniała stworzoną przez Council on American-Islamic Relations (Rada ds. Stosunków Amerykańsko-Muzułmańskich, dalej CAIR) i umieszczoną w internecie na stronie change.org petycję z żądaniem usunięcia mnie z listy kandydatów do tytułu honoris causa.
Oskarżono mnie o używanie „mowy nienawiści”. W petycji można przeczytać między innymi: „Informacja, że Ayaan Hirsi Ali, osoba znana ze swych skrajnie islamofobicznych poglądów, otrzyma w tym roku tytuł honoris causa w dziedzinie sprawiedliwości społecznej, wywołała szok w naszym gronie. Zamiar wręczenia pani Hirsi Ali honorowego tytułu naukowego świadczy o braku wyczucia ze strony władz uczelni i jest wyrazem rażącego lekceważenia nie tylko muzułmańskich studentów, ale wszystkich, którzy zetknęli się z mową nienawiści w czystej postaci. To jawne pogwałcenie zasad moralnych, jak i praw studentów Uniwersytetu Brandeisa”[1]. W końcowej części petycji jej sygnatariusze zadają pytanie: „Jak to możliwe, że władze uczelni, która szczyci się zasługami na polu społecznej sprawiedliwości i poszanowania bliźnich, podjęły decyzję godzącą we własnych studentów i okazującą im tak daleko posunięty brak szacunku?”. Moja nominacja do tytułu honoris causa była „krzywdząca dla muzułmańskich studentów i społeczności Uniwersytetu Brandeisa, opowiadającej się za społeczną sprawiedliwością”[2].
Osiemdziesięcioro siedmioro członków kadry Uniwersytetu Brandeisa podpisało się pod listem do rektora, w którym wyrażają „zdumienie i zaniepokojenie” wyczytanymi i zasłyszanymi urywkami moich wystąpień publicznych, przeważnie wywiadów, jakich udzieliłam siedem lat wcześniej. Nazwali mnie „osobą stwarzającą podziały”.
Hirsi Ali sugeruje, że przemoc w stosunku do dziewcząt i kobiet jest charakterystyczna dla islamu czy też dla krajów niebędących częścią Zachodu, tym samym pomijając przypadki tego rodzaju przemocy w naszym społeczeństwie, pośród niemuzułmanów, a nawet na terenie campusu. Nie zauważa również ciężkiej pracy zaangażowanych muzułmańskich feministek i innych postępowych aktywistów i uczonych, którzy w muzułmańskiej tradycji skutecznie poszukują wsparcia dla idei równouprawnienia[3].
Kiedy przejrzałam listę sygnatariuszy listu, mocno się zdziwiłam, ponieważ nieumyślnie przyczyniłam się do skojarzenia wielu osobliwych par: profesorowie studiów genderowych złożyli swoje podpisy obok członków CAIR, organizacji, którą jakiś czas później rząd Zjednoczonych Emiratów Arabskich umieścił na swojej liście ugrupowań terrorystycznych, zaś autorytet w dziedzinie narratologii feministycznej i homoseksualnej sprzymierzył się z otwarcie homofobicznymi muzułmańskimi fundamentalistami.
To prawda, że w lutym 2007 roku, kiedy jeszcze mieszkałam w Holandii, powiedziałam w wywiadzie dla londyńskiego „Evening Standard”: „Przemoc tkwi w istocie islamu”. Był to jeden z trzech krótkich i starannie wybranych cytatów, które tak oburzyły grono pedagogiczne Uniwersytetu Brandeisa. Profesorowie zapomnieli wspomnieć w swoim liście, że niecałe trzy lata wcześniej Mohammed Bouyeri, młody Holender marokańskiego pochodzenia, zastrzelił na ulicy Amsterdamu Theo van Gogha, z którym nakręciłam krótki film dokumentalny‹2›. Morderca najpierw strzelił do Theo osiem razy z pistoletu, następnie oddał jeszcze do niego kilka strzałów, kiedy ten błagał o litość, po czym poderżnął mu gardło dużym nożem i próbował obciąć głowę. Na koniec drugim, mniejszym nożem przytwierdził do ciała Theo długi list.
Ciekawe, ilu spośród moich krytyków z Uniwersytetu Brandeisa przeczytało list zabójcy, spisany w formie fatwy, czyli opinii o charakterze religijnym. Zaczynał się od słów: „W imię Boga Miłosiernego, Litościwego” i zawierał, obok licznych cytatów z Koranu, również jednoznaczną groźbę pod moim adresem:
Rabbi [Panie], sprowadź na nas śmierć, abyśmy doświadczyli szczęścia poprzez męczeństwo. Allahumma Amin [Boże, przyjmij]. Pani Hirshi [sic] Ali i wy, inni ekstremistyczni niewierni: islam w swej historii oparł się wielu wrogom i prześladowaniom (…). AYAAN HIRSI ALI, ROZTRZASKASZ SIĘ O ISLAM![4].
I tak dalej w tym samym tonie.
Islam zwycięży krwią męczenników. Oni zaniosą jego światło do wszystkich ciemnych zakątków ziemi i jeśli będzie trzeba, mieczem zapędzą zło z powrotem do jego czarnej dziury. (…) Nie będzie litości dla niesprawiedliwych, miecz zostanie wzniesiony przeciw nim. Żadnych dyskusji, żadnych demonstracji, żadnych petycji.
List zawierał także następujący fragment Koranu:
„Zaprawdę, śmierć, od której uciekacie,
z pewnością was spotka!
Potem zostaniecie sprowadzeni do Tego,
który zna, co skryte i jawne.
On obwieści wam to, co czyniliście”‹3›.
Być może mieszkańcy oderwanego od rzeczywistości akademickiego światka Uniwersytetu Brandeisa potrafią wykazać, że nie istnieje żaden związek między czynem Bouyeriego a islamem. Doskonale pamiętam, jak niektórzy pracownicy holenderskich uczelni utrzymywali, że mimo religijnego języka, jakim posłużył się Bouyeri, tym, co skłoniło go do zabójstwa i wysuwania gróźb pod moim adresem, było tak naprawdę ubóstwo społeczno-ekonomiczne bądź postmodernistyczna alienacja. Jednakże moim zdaniem, kiedy morderca cytuje Koran jako uzasadnienie swojej zbrodni, powinniśmy przynajmniej wziąć pod rozwagę ewentualność, że czyni to poważnie i naprawdę myśli to, co pisze.
Kiedy mówię, że islam nie jest religią pokoju, nie chodzi mi o to, że wiara czyni muzułmanów z natury agresywnymi. Zdecydowanie nie w tym rzecz, na całym świecie żyją przecież miliony pokojowo nastawionych muzułmanów. Twierdzę natomiast, że wezwanie do przemocy, a także usprawiedliwienie tejże zostało wyrażone wprost w świętych tekstach islamu. Impulsem budzącym tę usankcjonowaną teologicznie przemoc może się okazać obraza bądź wykroczenie dowolnego kalibru, na przykład apostazja, cudzołóstwo, bluźnierstwo, a także coś tak niejednoznacznego, jak zagrożenie honoru rodziny albo samego islamu, oraz wiele innych czynników.
Mimo to od samego początku, czyli od kiedy wyraziłam opinię, że istnieje nieuchronny związek między religią, w której zostałam wychowana, a brutalnością takich organizacji jak Al-Kaida i samozwańcze Państwo Islamskie (w skrócie PI‹4›), nieustająco i wytrwale próbuje się zakneblować mi usta.
Grożenie śmiercią to oczywiście najbardziej niepokojąca metoda zastraszania, ale były i są też inne, mniej brutalne. Organizacje muzułmańskie, takie jak CAIR, próbują ograniczać moją swobodę wypowiedzi, zwłaszcza kiedy chcę przemawiać na uczelniach. Inne twierdzą, że skoro nie jestem islamolożką ani nawet praktykującą muzułmanką, to nie mogę wypowiadać się jako kompetentny autorytet w tej dziedzinie. W różnych miejscach muzułmanie i zachodni liberałowie ramię w ramię oskarżali mnie o islamofobię, wyciągniętą z tego samego worka, co antysemityzm, homofobia i inne uprzedzenia, które Zachód nauczył się potępiać.
Dlaczego tym ludziom tak bardzo zależy na uciszeniu mnie? Co takiego zmusza ich do protestowania przeciwko moim wystąpieniom i do piętnowania moich opinii? Co kieruje nimi, kiedy grożą mi śmiercią? Nie chodzi o to, że nie znam się na tej problematyce albo że jestem niedoinformowana. Przeciwnie, moja wiedza o islamie opiera się na osobistym doświadczeniu – byłam muzułmanką, żyłam w społeczeństwie muzułmańskim, przez pewien czas mieszkałam w Mekce, w samym sercu islamu – doświadczeniu, które zdobywałam przez lata, wyznając tę religię, ucząc się jej i przekazując ją innym. Prawdziwe wytłumaczenie jest proste: ci ludzie robią to, ponieważ nie potrafią mi udowodnić, że się mylę. Nie jestem jednak sama. Krótko po zamachu na redakcję „Charlie Hebdo” Asra Nomani, działaczka na rzecz reformy islamu, wypowiedziała się na temat istnienia, jak to ujęła, „brygady honoru”, zorganizowanej międzynarodowej kliki dążącej do wyciszenia jakiejkolwiek debaty nad islamem[5].
Wstyd, że na Zachodzie kampania tej koterii okazuje się aż tak skuteczna. Zachodni liberałowie wydają się być w zmowie przeciwko jakiejkolwiek krytycznej dyskusji. Nie przestaje mnie zadziwiać, że niemuzułmanie, którzy uważają się za liberałów, w tym feministki i orędownicy praw mniejszości seksualnych, tak łatwo dają się przekonać prymitywnym argumentom i w sporze o krytykę islamu, tę uprawianą zarówno przez muzułmanów, jak i niemuzułmanów, stają po stronie fundamentalistów.
W kolejnych tygodniach i miesiącach temat islamu wielokrotnie pojawiał się w mediach i bynajmniej nie mówiono o nim jako o religii pokoju. Czternastego kwietnia 2014 roku, sześć dni po odwołaniu mojego zaproszenia przez Uniwersytet Brandeisa, muzułmańska grupa ekstremistyczna o nazwie Boko Haram porwała dwieście siedemdziesiąt sześć nigeryjskich uczennic. Piętnastego maja tego samego roku w Sudanie skazano ciężarną Meriam Ibrahim na śmierć za odstępstwo od wiary. Dwudziestego dziewiątego czerwca PI proklamowało nowy kalifat na terytorium Iraku i Syrii. Dziewiętnastego sierpnia ścięto amerykańskiego dziennikarza Jamesa Foleya, a jego śmierć sfilmowano. Drugiego września ten sam los spotkał Stevena Sotloffa, innego amerykańskiego dziennikarza. Analiza nagrania pozwoliła jednoznacznie ustalić, że mężczyzna nadzorujący obie egzekucje odebrał wykształcenie w Wielkiej Brytanii i był jednym z obywateli Unii Europejskiej, którzy wyjechali do Syrii i Iraku, żeby wstąpić do PI i przyłączyć się do dżihadu. Ich liczbę ocenia się na trzy do czterech i pół tysiąca. Dwudziestego szóstego września, krótko po nawróceniu na islam, Alton Nolen, pracownik zakładu przetwórstwa spożywczego w Moore w stanie Oklahoma, uciął głowę koleżance z pracy Colleen Hufford. Dwudziestego drugiego października w Ottawie, stolicy Kanady, Michael Zehaf-Bibeau, przestępca, który przeszedł na islam, dostał amoku, zaczął strzelać do ludzi i śmiertelnie ranił pełniącego wartę kaprala Nathana Cirillo. Piętnastego grudnia duchowny Man Haron Monis wziął osiemnaścioro zakładników w kawiarni w Sydney; w wyniku strzelaniny zginął Monis i dwie przetrzymywane przez niego osoby. I jeszcze siódmego stycznia 2015 roku, kiedy kończyłam pracę nad książką, doszło do masakry w paryskiej siedzibie francuskiego magazynu satyrycznego „Charlie Hebdo”. Zamaskowani i uzbrojeni w karabiny AK-47 bracia Kouachi wtargnęli do biura i zabili redaktora naczelnego pisma Stéphane’a Charbonniera, a także dziewięcioro pracowników redakcji oraz jednego policjanta. Na ulicy zastrzelili jeszcze jednego funkcjonariusza. Kilka godzin później we wschodniej części miasta wspólnik braci, Amedy Coulibaly, wziął zakładników w sklepie koszernym i zamordował cztery osoby, wszystkie narodowości żydowskiej.
W każdym przypadku sprawcy podczas dokonywania swoich czynów posługiwali się muzułmańską symboliką i hasłami. Na przykład bracia Kouachi podczas ataku na „Charlie Hebdo” krzyczeli: „Allahu akbar!” („Bóg jest największy!”) i „Prorok został pomszczony”. Kobiecie pracującej w redakcji magazynu powiedzieli, że darują jej życie. „Ponieważ jesteś kobietą – oświadczyli. – Nie zabijamy kobiet. Ale zastanów się, co robisz. To, co robisz, jest złe. Oszczędzimy cię, ale za to będziesz czytała Koran”[6].
Gdybym potrzebowała świeżych dowodów na to, że przemoc w imię islamu zatacza coraz szersze kręgi, już nie tylko na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej, ale też w Europie Zachodniej, po drugiej stronie Atlantyku i jeszcze dalej, na antypodach, ostatnie miesiące dostarczyły mi ich w godnej pożałowania obfitości.
Po egzekucji Stevena Sotloffa wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden przyrzekł, że będzie ścigał morderców dziennikarza aż do „bram piekła”. Oburzenie prezydenta Baracka Obamy było tak wielkie, że podjął on decyzję o zmianie polityki USA w kwestii zaangażowania militarnego w Iraku i zamiast zakończyć misję amerykańskich żołnierzy, wydał rozkaz przeprowadzenia ataków z powietrza i wysłania dodatkowego kontyngentu wojskowego w celu „ostatecznego zniszczenia grupy terrorystycznej pod nazwą ISIL”. Warto się jednak przyjrzeć bliżej przemowie prezydenta z 10 września 2014 roku i prześledzić zawarte w niej ważne uniki i przeinaczenia.
Uściślijmy dwie rzeczy: ISIL nie jest „islamskie”. Żadna religia nie godzi się na mordowanie niewinnych ludzi. Poza tym zdecydowana większość ofiar ISIL to muzułmanie. ISIL na pewno nie jest państwem. (…) ISIL to tylko i wyłącznie organizacja terrorystyczna, której wizja ogranicza się do zabijania każdego, kto stoi na jej drodze.
Czyli: Państwo Islamskie nie jest państwem i nie jest islamskie. Jest „złem”. Jego członkowie posługują się „wyjątkowym okrucieństwem”. Kampania skierowana przeciwko niemu przypominała wysiłki podejmowane w celu zwalczenia raka.
Po masakrze w redakcji „Charlie Hebdo” sekretarz prasowy Białego Domu zadał sobie wiele trudu, żeby odróżnić „agresywny, skrajny komunikat, który wysyła ISIL – a wraz z nim inne organizacje ekstremistyczne – aby radykalizować jednostki na całym świecie” od „religii pokoju”. Rządowi, powiedział, „udało się pozyskać współpracę przywódców społeczności muzułmańskiej (…), abyśmy mieli jasność co do prawdziwych zasad islamu”. Przestano używać zwrotu „radykalny islam”.
Co jednak, jeśli wszystkie te przesłanki są błędne? Nie tylko bowiem Al-Kaida i PI ujawniają brutalne oblicze muzułmańskiej wiary i praktyki. W Pakistanie jakakolwiek krytyka Proroka bądź islamu skutkuje oskarżeniem o bluźnierstwo i jest karana śmiercią. W Arabii Saudyjskiej obowiązuje zakaz wznoszenia kościołów i synagog, zaś jedną z legalnych metod karania przestępców jest ścięcie, w dodatku stosuje się ją tak często, że w sierpniu 2014 roku prawie nie było dnia bez egzekucji. W Iranie w ramach kary dopuszcza się kamienowanie, zaś osoby homoseksualne muszą się liczyć z tym, że za swoją „zbrodnię” zostaną powieszone. W Brunei sułtan właśnie przywraca prawo szariatu, według którego za homoseksualizm można stracić życie.
Mamy za sobą prawie półtorej dekady działań i deklaracji opierających się na założeniu, że terroryzm i ekstremizm można i należy odróżniać od islamu. Raz za razem, ilekroć dojdzie do ataku terrorystycznego gdziekolwiek na świecie, przywódcy świata zachodniego prędko zapewniają, że problem nie ma nic wspólnego z samym islamem. Albowiem islam, jak twierdzą, jest religią pokoju.
Wysiłki te podejmuje się w dobrej wierze, ale biorą się one z błędnego przekonania, w którym tkwi wielu zachodnich liberałów: że bardziej powinniśmy obawiać się odwetu na muzułmanach niż przemocy ze strony muzułmańskich fundamentalistów. Dlatego też o ludziach odpowiedzialnych za zamachy z 11 września 2001 roku pisano nie jak o muzułmanach, lecz jak o terrorystach; skupiono się na taktyce, a nie ideologii, która usprawiedliwia ich potworne czyny. Z biegiem czasu wzięliśmy pod skrzydła „umiarkowanych” muzułmanów, którzy bez emocji powtarzali nam, że islam jest religią pokoju, i zepchnęliśmy na margines muzułmańskich dysydentów, którzy dążyli do przeprowadzenia prawdziwych reform w łonie swojej religii.
Dziś nadal usiłujemy twierdzić, że przemoc jest dziełem obłąkanej garstki ekstremistów. Używamy medycznych metafor, próbujemy zdefiniować to zjawisko jako swego rodzaju ciało obce w organizmie środowiska religijnego, na którym kwitnąco się rozwija. Udajemy, że mamy we własnym gronie ekstremistów równie złych jak dżihadyści. Prezydent Stanów Zjednoczonych posunął się nawet do tego, że w 2012 roku w przemowie wygłoszonej na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ stwierdził: „Przyszłość nie może należeć do tych, którzy szkalują Proroka islamu” – czy mamy przez to rozumieć, że może należeć do tych, którzy zabijają szkalujących?
Nie wątpię, że niektórzy odczytają tę książkę jako zbiór oszczerstw na temat Mahometa. Jej celem nie jest jednak niepotrzebne obrażanie nikogo, lecz pokazanie, że tego rodzaju podejście całkowicie – nie częściowo, ale właśnie całkowicie – mija się ze zrozumieniem problemu islamu w XXI wieku. Mija się również ze zrozumieniem natury i znaczenia liberalizmu.
Zasadniczy kłopot polega bowiem na tym, że większość w normalnych okolicznościach pokojowo nastawionych i przestrzegających prawa muzułmanów nie chce przyznać istnienia w świętych tekstach islamu teologicznego przyzwolenia, czy wręcz nakazu, nietolerancji i przemocy, już nie mówiąc o odrzuceniu go.
Nic nie pomoże tłumaczenie, że ekstremiści „przywłaszczyli” sobie islam. Mordercy z PI i Boko Haram przytaczają fragmenty tych samych tekstów religijnych, które muzułmanie na całym świecie uznają za święte. My, mieszkańcy Zachodu, nie możemy pozwolić na mydlenie nam oczu komunałami o islamie jako religii pokoju, musimy za to stawiać czoła wyzwaniu i dyskutować o istocie muzułmańskiej myśli i praktyki. Musimy pociągnąć islam do odpowiedzialności za czyny najbardziej agresywnych spośród jego wyznawców i domagać się reformy albo przynajmniej odrzucenia tych kluczowych elementów wiary, które uzasadniają akty przemocy.
Jednocześnie musimy stanąć w obronie własnych liberalnych zasad. W szczególności powinniśmy poinformować urażonych muzułmanów mieszkających na Zachodzie (a także ich liberalnych stronników), że to nie my musimy dostosować do nich nasze przekonania i wrażliwość, lecz odwrotnie: oni muszą nauczyć się żyć z naszym umiłowaniem wolności słowa.
Trzy rodzaje muzułmanów
Zanim zaczniemy rozmawiać o islamie, musimy dowiedzieć się, czym on jest, a także zrozumieć pewne istniejące w świecie muzułmańskim różnice. Nie chodzi mi o tradycyjne podziały, na przykład na sunnitów, szyitów i inne odłamy wiary, ale o szerokie grupy społeczne, których charakter określa natura praktyk religijnych. Przeprowadzę podział muzułmanów, a nie islamu.
Islam to religia monoteistyczna, której świętą księgą jest Koran, zawierający słowa objawione prorokowi Mahometowi przez archanioła Gabriela. Źródłem wiary są też hadisy, przytaczające wypowiedzi Mahometa i opisujące jego życie. Mimo różnic występujących w poszczególnych odmianach islamu, podstawa wiary jest wspólna wszystkim muzułmanom. Każdy z nich, bez wyjątku, zna bowiem na pamięć następujące słowa: „Nie ma Boga prócz Allaha, a Muhammad jest jego wysłannikiem” – to szahada, czyli muzułmańskie wyznanie wiary.
Mieszkańcom Zachodu, przyzwyczajonym do osobistej wolności sumienia i religii, wydaje się, że szahada nie różni się niczym od innych deklaracji wiary. Tymczasem w rzeczywistości jest ona religijnym, a także politycznym symbolem.
W początkach islamu, kiedy Mahomet krążył po wsiach, próbując przekonać politeistów, żeby porzucili oddawanie czci swoim bożkom, prosił ich, by uwierzyli, że nie ma innego Boga prócz Allaha, on zaś, Mahomet, jest jego posłańcem; tak samo Chrystus zwracał się do żydów z prośbą, żeby ci uwierzyli, iż jest synem Boga. Po dziesięciu latach przekonywania niewierzących Mahomet wraz z niewielką grupą zwolenników udał się do Medyny i tam jego misja zyskała wymiar polityczny: niewierzących wciąż zachęcano do poddania się Allahowi, ale teraz tych, którzy odmawiali, atakowano. Pokonanym dawano do wyboru: nawrócenie się albo śmierć. (Żydzi i chrześcijanie mogli zachować swoją wiarę, ale musieli płacić specjalny podatek).
Żaden inny symbol nie oddaje muzułmańskiej duszy tak wiernie jak szahada. Dziś jednak w łonie islamu trwa walka o prawo własności do tego symbolu. Do kogo należy szahada? Czy do tych, którzy podkreślają znaczenie lat spędzonych przez Mahometa w Mekce, czy może do tych, których inspirują jego podboje po pobycie w Medynie? Miliony muzułmanów identyfikują się z „opcją mekkańską”, coraz częściej jednak muszą stawiać czoła współwyznawcom pragnącym wskrzesić i odtworzyć polityczną wersję islamu, która narodziła się w Medynie – tę, która sprawiła, że Mahomet przedzierzgnął się z przemierzającego pustynię wędrowca w uosobienie bezwzględnej moralności.
Myślę, że na tej podstawie możemy wyodrębnić trzy grupy muzułmanów.
Pierwsza grupa jest zarazem najbardziej problematyczna. Znajdują się w niej fundamentaliści, którzy wypowiadając szahadę, myślą: „Musimy żyć ściśle według reguł wiary”. Wyobrażają sobie reżim oparty na szariacie, muzułmańskim prawie religijnym. Opowiadają się za islamem w postaci identycznej z oryginalną, z VII wieku, lub co najwyżej w niewielkim stopniu od niej odbiegającą. Co więcej, jednym z wymogów tak pojmowanej wiary jest narzucanie jej wszystkim innym.
Kusiło mnie, żeby nazwać tę grupę: „muzułmanie millenaryści”, ponieważ ich fanatyzm przywodzi na myśl różnego rodzaju fundamentalistyczne sekty, które pojawiły się w średniowiecznym chrześcijaństwie przed reformacją i w których fanatyzm mieszał się z przemocą i oczekiwaniem na nadejście końca świata[7]. Ta analogia nie jest jednak w pełni trafna. Szyici wyczekują wprawdzie powrotu dwunastego imama i światowego triumfu islamu, ale już sunniccy fanatycy wolą sami stworzyć nowy kalifat na ziemi. Dlatego nadałam tej grupie miano „muzułmanów medyńskich”, ponieważ przymusowe wprowadzenie szariatu postrzegają oni jako swój religijny obowiązek. Ich celem jest nie tylko bezwzględna wierność naukom Mahometa, ale też naśladowanie jego wojowniczej postawy, której nabył w Medynie, nawet jeśli bowiem sami nie angażują się w przemoc, godzą się na nią bez wahania.
To właśnie muzułmanie medyńscy nazywają wyznawców judaizmu i chrześcijaństwa świniami i małpami i utrzymują, że obie te religie są, jak to ujął Ed Husain, członek organizacji Council on Foreign Relations (i były muzułmański fundamentalista), „fałszywe”. To właśnie muzułmanie medyńscy stosują karę śmierci przez ścięcie za zbrodnię niewierności islamowi, ukamienowanie za cudzołóstwo i powieszenie za homoseksualizm. To właśnie muzułmanie medyńscy nakazują kobietom nosić burki i biją żony, jeśli te wychodzą same z domu albo nieodpowiednio się ubierają. To właśnie muzułmanie medyńscy w lipcu 2014 roku szaleli na ulicach Gudźranwali w Pakistanie – to oni podpalili osiem domów i zabili staruszkę i jej dwie wnuczki za to, że jedna z dziewcząt, osiemnastolatka, zamieściła rzekomo bluźniercze zdjęcie na swoim profilu na Facebooku.
Muzułmanie medyńscy uważają, że jeżeli niewierny odmówi dobrowolnego nawrócenia na islam, bezwzględnie muszą go zabić. Głoszą potrzebę dżihadu i gloryfikują męczeńską śmierć. Mężczyźni i kobiety, którzy wstępują do takich organizacji, jak Al-Kaida, PI, Boko Haram albo Asz-Szabab – to tylko cztery z setek ugrupowań dżihadystycznych – są bez wyjątku przedstawicielami muzułmanów medyńskich.
Czy muzułmanie medyńscy należą do mniejszości? Ed Husain szacuje, że zaledwie trzy procent muzułmanów postrzega islam w kategoriach religii wojującej. Ale te trzy procent przekłada się na niebagatelną liczbę ponad czterdziestu ośmiu milionów ludzi (ze sporo ponad miliarda sześciuset milionów wyznawców islamu na całym świecie, to jest dwudziestu trzech procent światowej populacji). Kiedy przeglądam wyniki badań na temat stosunku do szariatu w poszczególnych krajach muzułmańskich, jestem skłonna znacznie podnieść ten odsetek[8]. Liczba ta, jak sądzę, rośnie, ponieważ zarówno muzułmanie, jak i osoby dopiero nawracające się na islam ciążą ku Medynie. Istotne w każdym razie jest to, że do muzułmanów zaliczających się do tej grupy bardzo trudno dotrzeć, nie wchodzą oni w żadne dyskusje ani z zachodnimi liberałami, ani z reformatorami islamu. I to nie oni stanowią czytelniczą grupę docelową tej książki, lecz są powodem, dla którego postanowiłam ją napisać.
Druga grupa – obejmująca zdecydowaną większość muzułmańskiego świata – składa się z muzułmanów wiernych fundamentom religii, pobożnych i praktykujących, ale niemających zapędów do stosowania przemocy religijnej. Nazywam ich „muzułmanami mekkańskimi”. Podobnie jak żarliwi żydzi albo chrześcijanie, którzy codziennie uczestniczą w nabożeństwach i przestrzegają nakazów swojej religii, na przykład jeśli chodzi o ubiór i spożywane produkty, muzułmanie mekkańscy skupiają się na praktykach religijnych. Sama również zostałam wychowana w tym duchu, tak jak większość muzułmanów od Casablanki po Dżakartę.
Muzułmanie mekkańscy mają jednak problem: pomiędzy ich przekonaniami religijnymi a nowoczesnością – zespołem ekonomicznych, kulturowych i politycznych innowacji, które nie tylko zmieniły oblicze zachodniej cywilizacji, ale też radykalnie przekształciły cały rozwijający się świat, w miarę jak Zachód je rozpowszechniał – istnieje bowiem kłopotliwe napięcie. Racjonalne, świeckie i indywidualistyczne wartości nowoczesności działają destrukcyjnie na tradycyjne społeczeństwa, zwłaszcza te, w których hierarchie opierają się na zależnościach płciowych i wiekowych oraz dziedziczeniu pozycji.
W krajach, w których muzułmanie są większością, nowoczesność ma ograniczoną zdolność przekształcania związków ekonomicznych, społecznych i politycznych. Żyjący w takich społeczeństwach muzułmanie korzystają z telefonów komórkowych i komputerów i niekoniecznie dostrzegają konflikt między swoją wiarą a racjonalnym, świeckim sposobem myślenia, który umożliwił rozkwit nowoczesnej technologii. Natomiast na Zachodzie, gdzie islam jest religią mniejszości, pobożni muzułmanie żyją w stanie swoistego dysonansu poznawczego. Schwytani w potrzask między dwoma światami wiary i doświadczenia, starają się dochowywać wierności islamowi w kontekście świeckiego, pluralistycznego społeczeństwa, które na każdym kroku rzuca wyzwanie wyznawanym przez nich wartościom i poglądom. Dla wielu jedynym rozwiązaniem – jedyną rzeczą przynoszącą ulgę w napięciu – jest ucieczka do zamkniętej i nierzadko samorządnej enklawy. Nazywa się to „kokonizacją” (cocooning). W ten sposób imigranci z krajów muzułmańskich próbują odgradzać się od wpływów z zewnątrz: pozwalają na edukację swoich dzieci wyłącznie w duchu muzułmańskim i odcinają się od niemuzułmańskiej reszty społeczeństwa[9].
Wielu takich muzułmanów po latach życia w stanie dysonansu ma do wyboru tylko dwie drogi: całkowite porzucenie islamu, tak jak ja zrobiłam, albo przedłożenie bezkompromisowego islamu, którego orędownikami są kategorycznie odrzucający zachodnią nowoczesność muzułmanie medyńscy, ponad codzienną, monotonną praktykę.
Mam nadzieję, że uda mi się nawiązać dialog o znaczeniu i praktyce wiary z tymi muzułmanami, którym bliżej do Mekki niż do Medyny. Liczę też na to, że będą oni jedną z najliczniejszych grup odbiorców tej książki.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ci muzułmanie raczej nie posłuchają wystosowanego przez osobę, którą uważają za apostatkę i niewierną, apelu o reformę doktrynalną. Ale być może zechcą zastanowić się raz jeszcze, jeśli zdołam ich przekonać, aby spojrzeli na mnie nie jak na apostatkę, lecz jak na heretyczkę, jedną z coraz liczniejszego grona muzułmanów poddających krytycznej ocenie wiarę, w której zostali wychowani. To właśnie oni stanowią trzecią grupę – jedynie nieliczni wśród nich zdecydowali się całkowicie porzucić islam – i to z nimi się identyfikuję.
Mowa o dysydentach w łonie islamu, nazwijmy ich „muzułmańskimi reformatorami”. Niektórych z nas doświadczenie zmusiło do wyciągnięcia wniosku, że nie możemy już określać się mianem ludzi wierzących, a mimo to pozostajemy głęboko zaangażowani w dyskusję o przyszłości islamu. Większość dysydentów to osoby pragnące reformy swojego wyznania, na przykład duchowni, którzy uświadomili sobie, że religia musi się zmienić, bo w przeciwnym razie wierni wpadną w niemające końca błędne koło politycznej przemocy.
W dalszej części książki wrócę do tematu tej niedocenianej – i w znacznej mierze po prostu szerzej nieznanej – grupy muzułmanów. Na razie wystarczy, jeśli powiem, że identyfikuję się z dysydentami. W oczach muzułmanów medyńskich jesteśmy heretykami, ponieważ ośmieliliśmy się zakwestionować sens stosowania nauk z VII stulecia w świecie XXI wieku.
W grupie dysydentów znajdują się tacy ludzie, jak Abd al-Hamid al-Ansari, były dziekan wydziału prawa muzułmańskiego na Uniwersytecie Katarskim, wyrzekający się nienawiści skierowanej przeciwko innym religiom. Al-Ansari często przytacza wypowiedź pewnej Saudyjki, która chce wiedzieć, dlaczego musi uczyć swoją córkę nienawiści do niemuzułmanów: „Czy mam nienawidzić żydowskich naukowców? Przecież odkryli insulinę, którą leczę moją matkę. Czy mam uczyć córkę, że powinna czuć nienawiść do Edisona? Przecież wynalazł żarówkę, której światło rozprasza ciemności w muzułmańskim świecie. Czy mam nienawidzić naukowców, którzy odkryli lek na malarię? Czy mam uczyć córkę, żeby nienawidziła ludzi tylko dlatego, że wyznają inną religię? Dlaczego czynimy z islamu religię nienawiści do tych, którzy różnią się od nas?”. Następnie Al-Ansari cytuje odpowiedź jednego z czołowych saudyjskich duchownych: „To nie twoja sprawa”. A dalej mówi: „Współpraca z niewiernymi jest dozwolona, ale tylko jako nagroda za usługi, a nie z miłości”. Al-Ansari apeluje o to, żeby „dyskusja o religii stała się bardziej ludzka”.
Do tego samego dążą mieszkający na Zachodzie reformatorzy islamu, tacy jak Irshad Manji, Maajid Nawaz i Zuhdi Jasser: łączy ich potrzeba takiego zmodyfikowania, dostosowania i zreinterpretowania muzułmańskiej praktyki, ażeby dyskusja o religii stała się bardziej ludzka. (Więcej o muzułmańskich reformatorach w aneksie).
Ilu muzułmanów należy do każdej z tych grup? Trudno precyzyjnie odpowiedzieć na to pytanie, zresztą nie wiem, czy liczby w ogóle mają znaczenie. Na falach eteru, w mediach społecznościowych, w zdecydowanie zbyt wielu meczetach i, oczywiście, na polach bitew uwagę świata skupiają na sobie przede wszystkim muzułmanie medyńscy. Najbardziej niepokojące jest to, że bardzo szybko rośnie liczba urodzonych na Zachodzie muzułmańskich dżihadystów. Według szacunków ONZ z listopada 2014 roku około piętnastu tysięcy ochotników z co najmniej osiemdziesięciu krajów przedostało się do Syrii, by wstąpić w szeregi dżihadystów[10]. Mniej więcej jedna czwarta z nich pochodzi z Europy Zachodniej. W dodatku nie są to wyłącznie młodzi mężczyźni; według danych ICSR‹5› od dziesięciu do piętnastu procent ochotników przedostających się do Syrii z państw zachodnich to kobiety[11].
Na tym nie koniec zatrważających statystyk. Pew Research Center szacuje, że do 2030 roku liczba muzułmańskiej ludności w Stanach Zjednoczonych wzrośnie z dwóch milionów sześciuset tysięcy do sześciu milionów dwustu tysięcy, przede wszystkim z powodu imigracji, ale także wyższej niż przeciętna dzietności. Mimo iż w kategoriach względnych nadal będzie to mniej niż dwa procent całej populacji USA (dokładnie jeden i siedem dziesiątych procenta; obecnie jest to osiem dziesiątych procenta), to jednak w kategoriach bezwzględnych w Ameryce będzie mieszkało więcej osób wyznających islam niż w którymkolwiek z państw Europy Zachodniej, z wyłączeniem Francji[12].
Jako emigrantka, z pochodzenia Somalijka, nie mam absolutnie nic przeciwko temu, żeby miliony ludzi z muzułmańskiej części świata przyjeżdżały do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu lepszego życia dla siebie i swoich rodzin. Martwi mnie natomiast postawa wielu spośród tych nowych muzułmańskich Amerykanów, to nastawienie, które ze sobą przywożą (patrz tabela).
Do 2030 roku około dwóch piątych muzułmańskich imigrantów będą stanowiły osoby z Pakistanu, Bangladeszu i Iraku. Inne udostępniane przez Pew Research Center dane – pochodzące z badania opinii w państwach muzułmańskich – pokazują, ilu ludzi w tych krajach ma poglądy, które większość mieszkańców Zachodu uznałaby za skrajne[13]. Trzy czwarte Pakistańczyków i ponad dwie piąte Banglijczyków i Irakijczyków sądzi, że osoby wyrzekające się islamu zasługują na karę śmierci. Ponad osiemdziesiąt procent Pakistańczyków i dwie trzecie Banglijczyków i Irakijczyków postrzega prawo szariatu jako objawione słowo Boże; mniej więcej tyle samo respondentów jest zdania, że zachodnia rozrywka szkodzi moralności. Jedynie nielicznym nie przeszkadzałoby, gdyby ich córka wyszła za chrześcijanina. Mało kto uważa, że zabójstwa honorowe kobiet nigdy nie są uzasadnione. Dla jednej czwartej Banglijczyków oraz jednego na ośmiu Pakistańczyków samobójcze zamachy bombowe w obronie islamu są często lub czasem usprawiedliwione.
Muzułmanie medyńscy mogą wykorzystywać tego rodzaju poglądy do stwarzania zagrożenia dla nas wszystkich. Na Bliskim Wschodzie, ale i w innych regionach świata, ich wizja brutalnego powrotu do czasów Proroka potencjalnie oznacza śmierć setek tysięcy i podporządkowanie milionów. Na Zachodzie wizja ta przekłada się nie tylko na zwiększone ryzyko aktów terroru, lecz również na stopniowe ograniczanie zdobyczy z trudem wywalczonych przez feministki i obrońców praw mniejszości.
Muzułmanie medyńscy osłabiają pozycję tych muzułmanów mekkańskich, którzy usiłują wieść spokojne życie w swoich kulturowych kokonach w wielu krajach zachodniego świata. Największe niebezpieczeństwo grozi jednak dysydentom i postępowcom: muzułmańskim reformatorom. To oni muszą stawić czoła ostracyzmowi i odrzuceniu; muszą znosić różnego rodzaju zniewagi; muszą radzić sobie, kiedy ktoś grozi im śmiercią albo przechodzi od słów do czynów. Wcześniej wysiłki tych osób były rozproszone i indywidualne, w przeciwieństwie do bardzo dobrze zorganizowanych akcji muzułmanów medyńskich. Zmianę tego stanu rzeczy zawdzięczamy dysydentom, ich odwadze i przekonaniom.
Doszłam do wniosku, że jedyną sensowną strategią, dającą jakąś nadzieję na powstrzymanie zagrożenia ze strony muzułmanów medyńskich, jest sprzymierzenie się z dysydentami i reformatorami i udzielenie im wsparcia w zakresie: a) identyfikacji i usunięcia tych elementów moralnej spuścizny po Mahomecie, które są pozostałością po jego okresie medyńskim; b) wpływania na muzułmanów mekkańskich, tak by przyjęli dokonane zmiany i odrzucili nawoływania muzułmanów medyńskich do nietolerancji i wojny.
To nie jest książka historyczna. Nie proponuję nowego wyjaśnienia faktu, że rosnąca liczba muzułmanów sięga po najbardziej brutalne środki w arsenale islamu – że, mówiąc najkrócej, muzułmanie medyńscy są dziś dominującą siłą. Podważam niemal powszechny wśród zachodnich liberałów pogląd, że uzasadnienia należy szukać w ekonomicznych i politycznych problemach świata muzułmańskiego, te zaś można wytłumaczyć w kategoriach zachodniej polityki zagranicznej. Według mnie oznacza to przywiązywanie zbyt dużej wagi do czynników zewnętrznych. W innych częściach świata również z trudem wprowadzano w życie demokratyczne zasady albo radzono sobie z zarządzaniem zasobami ropy naftowej. I nie tylko muzułmanie narzekają na amerykański „imperializm”. Mimo to rzadko kiedy słyszy się o fali terroryzmu, samobójczych zamachach bombowych, wojnie religijnej, średniowiecznych karach i zabójstwach honorowych poza światem islamu. Nie bez powodu coraz więcej przypadków zorganizowanej przemocy notuje się akurat w tych krajach, w których islam jest religią znacznej części ludności.
POSTAWY W KRAJACH Z PRZEWAŻAJĄCĄ LICZBĄ MUZUŁMANÓW ORAZ WYSOKIM OBECNYM I PRZEWIDYWANYM WSKAŹNIKIEM MIGRACJI DO USA[14] | |||
Odsetek muzułmanów, którzy… | Pakistan | Bangladesz | Irak |
Uznają za uzasadnioną karę śmierci za odstąpienie od islamu | 75 | 43 | 41 |
Twierdzą, że aby być osobą moralną, trzeba wierzyć w Boga | 85 | 89 | 91 |
Zgadzają się, że nawracanie innych jest religijnym obowiązkiem | 85 | 69 | 66 |
Twierdzą, że szariat jest objawionym słowem Bożym | 81 | 65 | 69 |
Twierdzą, że przywódcy religijni powinni mieć pewien lub znaczny wpływ na sprawy państwowe | 54 | 69 | 57 |
Twierdzą, że zachodnia rozrywka szkodzi moralności | 88 | 75 | 75 |
Twierdzą, że poligamia jest moralnie akceptowalna | 37 | 32 | 46 |
Twierdzą, że zabójstwa honorowe zawsze są nieuzasadnione, kiedy winną przestępstwa jest kobieta | 45 | 34 | 22 |
Twierdzą, że samobójcze zamachy bombowe w obronie islamu są często lub czasami uzasadnione | 13 | 26 | 7 |
Twierdzą, że żona powinna móc rozwieść się z mężem | 26 | 62 | 11 |
Twierdzą, że nie przeszkadzałoby im, gdyby ich córka wyszła za mąż za chrześcijanina | 3 | 10 | 4 |
Mój argument brzmi następująco: doktryny religijne są ważne i potrzebują reformy. Niedoktrynalne czynniki – takie jak wykorzystywanie przez Saudyjczyków dochodów z ropy naftowej do finansowania wahhabizmu albo wsparcie Zachodu dla saudyjskiego reżimu – są istotne, owszem, ale doktryna religijna jest ważniejsza. Choć wielu zachodnim naukowcom może trudno w to uwierzyć, to jednak kiedy ludzie popełniają brutalne czyny w imię religii, bynajmniej nie próbują w ten sposób dodać powagi swoim socjoekonomicznym i politycznym pretensjom.
Islam jest na rozdrożu. Muzułmanie – nie pojedyncze osoby, ale masy – muszą podjąć świadomą decyzję o rozpoznaniu, rozważeniu i ostatecznie odrzuceniu obecnych w ich religii elementów przemocy. W pewnym sensie – nie tylko za sprawą powszechnego oburzenia niewyobrażalną potwornością aktów terroru PI, Al-Kaidy i całej reszty – ten proces już się rozpoczął. Ruch wymaga jednak przywództwa ze strony dysydentów, ci zaś nie będą mieli żadnych szans, jeśli zostaną pozbawieni wsparcia Zachodu.
Wyobraźmy sobie, że w czasach zimnej wojny Zachód nie podał ręki dysydentom z Europy Wschodniej – ludziom takim jak Václav Havel i Lech Wałęsa – ale wyciągnął ją do Związku Radzieckiego jako przedstawiciela „umiarkowanego komunizmu”, w nadziei, że Kreml odwdzięczy się pomocą w walce z terrorystami, na przykład z Frakcją Czerwonej Armii. Wyobraźmy sobie deklarację promoskiewskiego prezydenta, że: „Komunizm jest ideologią pokoju”.
Byłoby to tragiczne. Mimo to dzisiejsze stanowisko Zachodu w sprawie świata muzułmańskiego tak właśnie wygląda. Ignorujemy dysydentów, a nawet nie znamy ich nazwisk. Łudzimy się, że naszym najzagorzalszym wrogom jakimś cudem nie przyświeca ta ideologia, której oni przecież otwarcie hołdują. Pokładamy nadzieje w większości, w oczywisty sposób niemającej żadnego wiarygodnego przywództwa i sprawiającej wrażenie bardziej podatnej na wpływy fanatyków niż otwartej na argumenty dysydentów.
Pięć poprawek
Wiem, że nie do każdego trafiają moje argumenty. Tych, którzy ich nie akceptują, proszę jedynie o to, by bronili mojego prawa do zabierania głosu. Dla tych zaś, którzy przyjmują moje twierdzenie, że muzułmański ekstremizm jest zakorzeniony w samym islamie, podstawowe pytanie brzmi: co musi się stać, abyśmy na dobre pokonali ekstremistów? Zaproponowano ekonomiczne, polityczne, prawne i siłowe narzędzia służące do rozwiązania tego problemu i niektórych z nich użyto. Uważam jednak, że narzędzia te nie zadziałają skutecznie, dopóki islam nie zostanie zreformowany.
O potrzebie zmiany mówiono wielokrotnie – nawoływali do niej muzułmańscy aktywiści, tacy jak Muhammad Taha, i zachodni uczeni, na przykład Bernard Lewis – przynajmniej od upadku imperium osmańskiego i zniesienia kalifatu. Moja propozycja nie jest zatem nowa. Za to oryginalne jest w niej to, że określam dokładnie, które obszary wymagają reformy. Wyodrębniłam pięć fundamentalnych dla islamu zasad, które czynią go opornym na historyczną zmianę i uniemożliwiają adaptację. Dopiero kiedy zostaną one uznane za szkodliwe, a następnie odrzucone i unieważnione, będzie można dokonać prawdziwej muzułmańskiej reformacji. Oto te pięć zasad:
1 Wiara w półboskość Mahometa i jego nieomylność, a także dosłowne odczytywanie Koranu, zwłaszcza tych fragmentów, które zostały objawione w Medynie.
2 Przykładanie większej wagi do życia po śmierci niż do życia przed śmiercią.
3 Szariat, całość wywodzącego się z Koranu ustawodawstwa, hadisy i reszta muzułmańskiego prawodawstwa.
4 Zwyczaj upoważniania jednostek do narzucania muzułmańskiego prawa poprzez nakazywanie tego, co dobre, i zakazywanie tego, co złe.
5 Nakaz prowadzenia dżihadu, czyli świętej wojny.
Wszystkie te zasady należy zreformować bądź znieść. W następnych rozdziałach każdą z nich omawiam i wyjaśniam, dlaczego i jak można ją zmienić.
Zdaję sobie sprawę, że dyskusję, którą proponuję, wielu muzułmanów odbierze jako trudną i przykrą. Niektórych zapewne obrażą postulowane przeze mnie poprawki. Inni, w co nie wątpię, stwierdzą, że nie dysponuję wystarczającymi kwalifikacjami, by omawiać złożone teologiczne i prawne kwestie. Obawiam się również – naprawdę się tego boję – że znajdą się tacy muzułmanie, którym przez to tym bardziej będzie zależało, aby mnie uciszyć.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Przypisy
[1] Sarah Fahmy, Petition: Speak Out Against Honoring Ayaan Hirsi Ali at Brandeis’ 2014 Commencement, https://www.change.org/p/brandeis-university-administration-speak-out-against-honoring-ayaan-hirsi-ali-at-brandeis-2014-commencement (dostęp 1.07.2015).
[2] Tamże.
[3] Brandeis Faculty Letter to President Lawrence Concerning Hirsi Ali, 6 kwietnia 2014, https://docs.google.com/document/d/1M0AvrWuc3V0nMFqRDRTkLGpAN7leSZfxo3y1msEyEJM/edit?pli=1 (dostęp 1.07.2015).
[4] List znaleziony przy ciele Theo van Gogha, 2004, http://vorige.nrc.nl/krant/article1584015.ece oraz http://balder.org/articles/Theo-van-Gogh-Murder-Open-Letter-To-Hirsi-Ali.php (dostęp 1.07.2015).
[5] Asra Nomani, Meet the Honor Brigade, an Organized Campaign to Silence Debate on Islam, „Washington Post”, 16 stycznia 2015, http://www.washingtonpost.com/opinions/meet-the-honor-brigade-an-organized-campaign-to-silence-critics-of-islam/2015/01/16/0b002e5a-9aaf-11e4-a7ee-526210d665b4_story.html (dostęp 1.07.2015).
[6] Soren Seelow, C’est Charlie, venez vite, ils sont tous morts, „Le Monde”, 13 stycznia 2015, http://www.lemonde.fr/societe/article/2015/01/13/c-est-charlie-venez-vite-ils-sont-tous-morts_4554839_3224.html?xtmc=c_est_charlie_venez_vite&xtcr=4 (dostęp 1.07.2015).
[7] Norman Cohn, W pogoni za milenium: milenarystyczni buntownicy i mistyczni anarchiści średniowiecza, przeł. Marek Chojnacki, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2007.
[8] Pew Research Center, The World’s Muslims: Religion, Politics and Society, 2013, http://www.pewforum.org/2013/04/30/the-worlds-muslims-religion-politics-society-overview/ (dostęp 2.07.2015).
[9] Kevin Sullivan, Three American Teens, Recruited Online, Are Caught Trying to Join the Islamic State, „Washington Post”, 8 grudnia 2014, https://www.washingtonpost.com/world/national-security/three-american-teens-recruited-online-are-caught-trying-to-join-the-islamic-state/2014/12/08/8022e6c4-7afb-11e4-84d4-7c896b90abdc_story.html (dostęp 2.07.2015).
[10] Materiały z 7316. posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ, 19 listopada 2014, http://www.un.org/press/en/2014/sc11656.doc.htm (dostęp 2.07.2015). Patrz też: Spencer Ackerman, Foreign Jihadists Flocking to Syria on ‘Unprecedented Scale’ – UN, „Guardian”, 30 października 2014, http://www.theguardian.com/world/2014/oct/30/foreign-jihadist-iraq-syria-unprecedented-un-isis (dostęp 2.07.2015).
[11] It Ain’t Half Hot Here, Mum: Why and How Westerners Go to Fight in Syria and Iraq, „The Economist”, 30 sierpnia 2014, http://www.economist.com/news/middle-east-and-africa/21614226-why-and-how-westerners-go-fight-syria-and-iraq-it-aint-half-hot-here-mum (dostęp 2.07.2015).
[12] Pew Research Center, The Future of the Global Muslim Population: Projections for 2010–2030, 2011.
[13] Pew Research Center, The World’s Muslims: Religion, Politics and Society, 2013.
[14] Tamże, Survey Topline Results, wybrane poruszane tematy (w nawiasie numer pytania): apostazja (pyt. 92b), wiara w Boga (pyt. 16), obowiązek nawracania (pyt. 52), szariat jako słowo objawione (pyt. 66), wpływ przywódców religijnych (pyt. 15), zachodnia rozrywka (pyt. 26), poligamia (pyt. 84b), zabójstwa honorowe (pyt. 54), samobójcze zamachy bombowe (pyt. 89), rozwód (pyt. 77), ślub córki z chrześcijaninem (pyt. 38), http://www.pewforum.org/files/2013/04/worlds-muslims-religion-politics-society-topline1.pdf (dostęp 2.07.2015).
1 Allahu akbar (arab.) – Bóg jest największy. Terminy pochodzące z języka arabskiego zapisano zgodnie z uproszczoną transkrypcją opracowaną przez Bogusława R. Zagórskiego, natomiast z języka somalijskiego zachowano w wersji oryginalnej (jeśli nie podano inaczej, przypisy pochodzą od konsultantki).
2 Chodzi o film Submission. Part I. (Podporządkowanie. Część I), traktujący o przemocy wobec kobiet w islamie (przyp. tłum).
3 Sura LXII, w. 8. Wszystkie cytaty z Koranu za: Koran, z arabskiego przełożył i komentarzem opatrzył Józef Bielawski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1986 (przyp. tłum.).
4 W prasie oraz literaturze przedmiotu można się również spotkać ze skrótami: ISIS (ang. Islamic State of Iraq and Syria – Islamskie Państwo w Iraku i Syrii) oraz ISIL (ang. Islamic State of Iraq and the Levant – Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie).
5 ICSR (ang. International Centre for the Study of Radicalisation and Political Violence) – Międzynarodowy Ośrodek Badań nad Procesami Radykalizacji i Przemocą Polityczną.